Część 6
Po ostatnich wydarzeniach, Harry doszedł już do ładu i postanowił wrócić na lekcje. Z wielką radością biegł przywitać przyjaciół nie mogąc się doczekać aż ich zobaczy. Korytarz którym podążał był pusty i mało uczęszczany. No chyba, że przez Irytka. Ten zawsze się wszędzie pchał.
Harry myślał o przedmiotach, które będzie dzisiaj miał. Latanie po obiedzie -łatwizna!
Obrona Przed Czarną Magią-z Quirrellem to nudy, ale da się przeżyć.
Transmutacja-bardzo ciekawa lekcja.
Gdy tak rozmyślał nogi niosły go przed siebie i nie zatrzymywał się. Do czasu.
Krzyk dorosłego mężczyzny sprawił, że jego ciało stanęło bez ruchu. Ktoś był w jednej z nieużywanych sal. Tylko kto i dlaczego krzyczał? Drzwi były otwarte, podkradł się bliżej.
-Jak śmiesz?! -mocny męski głos odbił się od ścian.
-Ja...
-Zamknij się! Nie zachowujesz się jak mój syn, nie zasługujesz by nim być!
Ciche łkanie z kąta dało się słyszeć dość mocno jeżeli porządnie nadstawiło się uszu. Ktoś kogoś solidnie obrażał.
Tymczasem w sali oprócz dwóch kłócących się osób stał jeden nieporadny skrzat domowy, Zgredek.
Stworzenie wyczuło inną energię, inną magię gdzieś niedaleko.
-Panie Malfoy... Pan pozwoli, że pójdę zobaczyć czy ktoś się nie zbliża-spojrzał na swojego blond-włosego właściciela, potem na jego syna, który skulony płakał (tak, Draco płakał!).
-Dobrze, Zgredku. Ja sobie jeszcze z nim porozmawiam-odparł Lucjusz i ścisnął pięści mocniej. Skrzat wyskoczył za drzwi i dojrzał postać Harry'ego który bezskutecznie próbował szybko się ulotnić.
-Yy... Pan Harry Potter!-szepnął Zgredek a wtedy chłopiec zatrzymał się wiedząc że dalsza ucieczka nie ma sensu -Panie Potter! Pan pomoże? Panicz Draco jest w potrzebie.
-Noo... No nie wiem-powiedział Gryfon. Dopiero wyszedł z jednej sytuacji, a teraz miał się wplątywać w drugą? I to dla kogo? Dla DRACONA. To imię ledwo przeszło mu przez myśl. Jednak wyrzuty sumienia nie dawałyby mu spokojnie żyć-Jak ci na imię?
-Jestem Zgredek, sir-skrzat skłonił się nisko.
-Co robimy Zgredku?-spytał Harry czując się bezradnie.
-Proszę tylko o to, panie Potter, żeby pan kogoś zawiadomił. Wtedy ta osoba tu przyjdziesz i powstrzyma pana Lucjusza! -odważnie wyszeptał skrzat. Harry skinął głową i już po chwili go nie było.
Zgredek wrócił do sali i znów stanął gdzieś z tyłu.
-Jak możesz mieć w głębokim poważaniu moje polecenia?! Jak możesz hańbić nazwisko Malfoy!-Lucjusz syknął ostrym tonem.
-Ojcze, wybacz! Ja nie wiedziałem, że on szlamą! Wypadły mu tylko ksiązki, to mu pomogłem. Skąd miałem wiedzieć?-Blady z nerwów Draco spiął się i wycofał pod samą ścianę.
-Tym samym łamiesz moje polecenia, łamiesz ogólnie przyjęte przez Malfoy'ów normy!
Lucjusz gwałtownie ruszył do przodu z zamiarem ostrzejszego uświadomienia synowi jego "błędów", jednak silna dłoń mocno złapała go za bark.
-Lucjuszu? Wszystko w porządku? Chyba nie panujesz nad emocjami-głos Snape'a sprawił, że czas stanął w miejscu.
Draco otworzył spłakane oczy i spojrzał na swojego wybawcę -jego wuja, Severusa. Mężczyzna trzymał jego ojca i nie pozwalał mu podejść bliżej. Za Mistrzem Eliksirów oprócz Zgredka stał ktoś jeszcze. Był to Harry Potter uśmiechający się pokrzepiająco. Draco czuł, że głowa mu lekko opada.
-Możesz już stąd iść, Lucjuszu-warknięcie Snape'a dodało wszystkim otuchy. Blondyn fuknął coś jeszcze, łypnął na syna i wyszedł razem z zadowolonym Zgredkiem. Severus i Harry podeszli nieznacznie bliżej siedzącego chłopaka.
Nikt się nie spodziewał tego, że Draco gwałtownie zerwie się z podłogi i zaryczany wtuli w profesora.
Harry poczuł się nieswojo, szczególnie kiedy jego opiekun oddał uścisk Malfoyowi. Był... Zazdrosny?
-Co tu się stało Draco?-spytam w końcu Snape.
-Bo ojciec potajemnie przyjechał do szkoły i zabrał mnie na rozmowę-głos chopaka łamał się-Ale nie wiedziałem, o co chodzi. Okazało się, że ojciec dostał od kogoś donos, że pomogłem jednemu chłopakowi z mugolskiej rodziny.
-Ty?-Mistrz Eliksirów podniósł zdziwiony brew.
-No taaaak... Bo wypadły mu książki prosto przed moje nogi.
-I TY postanowiłeś mu POMÓC?!
-Tak, bo nikogo nie było wokół. Poza tym, nie wiedziałem że to szlama. Mam wrażenie, że cały czas ktoś mnie śledzi. Wujku, pomóż-chłopiec znów zalał się łzami.
-No dobrze. Teraz mi powiedz co zrobił ci ojciec-Snape zmienił trochę pozycję klęczenia, bo było mu już niewygodnie. Natomiast Harry zgarbiony stał przy drzwiach i słuchał przebieg tej niecodziennej sytuacji.
-No nie to co zawsze w domu, ale chyba miał zamiar. Raz mnie uderzył, trochę nastraszył-Draco otarł łzy z policzka.
-Wiesz kto cię uratował? Wiesz kto ci pomógł?-Snape wstał podtrzymując Malfoya.
-Noo... Ty...
-Pomógł ci Zgredek i Harry, to on mnie tu sprowadził.
-Po... Potter?-zapytał cicho i spojrzał na bliznowatego. Czarnowłosy nieśmiało uśmiechnął się-Ja... Dziękuję.
-Chodźmy całą trójka do mnie-mruknął Snape i powoli ruszyli do lochów. Mimo wszystko dość szybko dotarli do komnat Mistrza Eliksirów.
-A teraz Draco, zawiadomię Minervę, że nie będzie cię na lekcjach. Za to ty Potter będziesz mógł iść, tylko powiedz mi czy wszystko w porządku.
-Tak profesorze, czuję się bardzo dobrze-odparł Harry energicznie i już chcial wychodzić, kiedy słaby i błagalny głos zatrzymał go.
-Tak bardzo proszę cię, Potter, nie mów tego nikomu-Draco był bardzo zdeterminowany. Harry potwierdził skinieniem głowy, że nie zamierza tego robić.
Wbiegł spóźniony na Obronę Przed Czarną Magią, Quirrell spojrzał na niego tym swoim przelękniętym wzrokiem.
-Profesor Snape trochę mnie jeszcze zatrzymał-westchnął Harry. Wyszukał wzrokiem Rona, który uśmiechał się wesoło i usiadł koło niego w ławce. Półtora godzinna lekcja potoczyła się jak zwykle bardzo wolno i nudno. Tak zawsze było z Quirrellem. Gdy w końcu skończyła się jego gadanka, której nawet nie słuchali, wybiegli na korytarz, by porozmawiać. Przecież dość długo się nie widzieli. Dla przyjaciół nawet trzy dni rozłąki są straszne.
***
Severus kręcił się niespokojnie po swoim gabinecie. Draco właśnie skończył mu opowiadać, co ostatnimi czasy działo się w jego domu. Snape zdawał sobię sprawę, że zawsze panowała tam napięta atmosfera, ale żeby traktować własne dziecko cruciatusem?! Krzyczeć na żonę i nie pozwalać jej dojśc do słowa?! Sev znał Narcyzę bardzo dobrze, zbyt dobrze, żeby wiedzieć że ona jest na tyle delikatna, że stara się to tolerować. Sama nic nie zrobi. Ale przed wyjsciem Dracona z gabinetu obiecał chłopakowi, że na razie nic z tym nie zrobi.
A on dotrzymuje obietnic, póki nic się nie stanie.
Gdy nastał wieczór i po skończonych lekcjach z bandą szóstoklasistów i czwartoklasistów chciała sobie odpocząć, coś nie dawało mu do tego warunków. Nagły niepokój wkradł się do jego serca, gdy poczuł mrowienie całego ciała. Chciał to zbagatelizować i sięgnął po książkę, lecz musiał zrobić coś innego. Podwinął rękaw. Tak jak przypuszczał. Czarny Pan go wzywał. Ale jak do jasnej cholery?! Kiedy zdołał się odrodzić?! Co się dzieje? Niepewnie rozejrzał się wokół. Podszedł do jednej z szaf, do której przez wieki nie zaglądał i szybkim ruchem otworzył ją. Czarna szata Śmierciożercy leżała ładnie złożona. Snape wiedział, że ten dzień nadejdzie. Ale nie, że aż tak szybko. Zwinnie założył na siebie szatę i z lekkim wahaniem dotknął różdżką Mrocznego Znaku i już go nie było.
XD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top