Część 58.
Albus Dumbledore poprowadził Harry'ego do swojego gabinetu i zaproponował mu cytrynowego dropsa. Chłopiec odmówił grzecznie, a jego oblicze było zmartwione.
-Co cię trapi, mój drogi?-zapytał dyrektor dobrodusznie-Za dużo wydarzeń na dziś, prawda?
-Profesorze, ja chciałbym zrozumieć-wypalił Potter-Dlaczego tata to robi? Dlaczego profesor McLevis zgodził się również przystąpić w szeregi Sam-Wiesz-Kogo?
-Voldemorta, Harry. Nazywaj go prawdziwym imieniem, nie krępuj się-Dumbledore westchnął-Chciałbym ci wytłumaczyć to wszystko jak najlepiej, ale niestety nie jestem w tym zbyt dobry. Może chciałbyś zobaczyć historię Rowleya?
-Ale jak zobaczyć?-Wybraniec zmarszczył brwi pytająco.
-Wkrótce się przekonasz-dyrektor mrugnął-A co do twojego ojca, bo wierzę, że mogę go tak nazywać, jest to zawiła opowieść. Czy nie lepiej byłoby, gdyby on sam ci wytłumaczył?
-Jak pan woli-chłopiec wzruszył ramionami.
-Podejdź do mnie-mruknął nagle Dumbledore, gdy koło niego pojawiła się jakaś misa. Potter zawahał się przez chwilę, ale wykonał polecenie. W środku 'naczynia' coś się znajdowało-Oto Myślodsiewnia. Każdy z nas może wydobyć z głowy wspomnienia i przekazać je tutaj. Dzięki temu, inne osoby mogą je oglądać. Tak się składa, że jakiś czas temu twój nauczyciel Obrony udostępnił mi kilka swych ważnych przeżyć. Oto one, pomogą ci zrozumieć.
-Co mam zrobić?-Harry wydawał się być lekko zdenerwowany perspektywą ingerowania w czyjąś prywatność.
-Po prostu odpręż się i zerknij do środka.
To co stało się w kolejnej chwili, było wręcz niesamowite. Z gabinetu Dumbledora nagle przeniósł się w malownicze, skandynawskie miasteczko. Gdzieś niedaleko widać było charakterystyczne dla tych terenów jeziora, ale uwaga chłopca od razu skupiła się na jednym, konkretnym miejscu. Ktoś zmierzał w jego stronę. Chciał się wycofać, ale nie mógł. Była to kobieta i dopiero po jakimś czasie zorientował się, że ona tak naprawdę go nie widzi. Odetchnął z ulgą. Wyglądała na stosunkowo młodą. Miała szczupłą sylwetkę, choć ukrytą za połami ciemnej, zielonej szaty. Włosy przysłaniał kaptur, który zarzuciła. Wystawały tylko dwie końcówki jasnych warkoczy.
Długo zajęło Harry'emu odkrycie, że kobieta nie była sama. Za nią, kurczowo uczepiony szaty, szedł mały chłopiec o brązowych, kędzierzawych loczkach. Na oko mógł mieć z cztery lata i widać było jak bardzo ufa prowadzącej go blondynce. W pewnym momencie stało się coś nieoczekiwanego i zza jednego z zakrętów wyskoczył mężczyzna. Miał maskę i ubrania Śmierciożerców. Kobieta wręcz natychmiast schowała dziecko za sobą i wyjęła różdżkę zza paska spodni. Mały chłopiec pisnął przestraszony, lecz ona dzielnie rzucała zaklęcia na napastnika. Sama oberwała niejednokrotnie, ale instynkt samozachowawczy i adrenalina zadziałały, bo wkrótce Śmierciożerca leżał na ziemi ogłuszony.
Blondynka chwyciła dziecko na ręce i pocałowała jego czółko.
-Mama-szepnął chłopiec-Co się stało?
-Już nic, synku. Już jesteś bezpieczny-odparła spokojnie, po czym zwróciła się różdżką w stronę leżącego na ziemi wroga. Najpierw pozbyła się jego szat i maski, potem szybko rzuciła Obliviate. Scena zmieniła się.
Znajdowali się w ogrodzie, a wszędzie dominowały kolory jesieni. Chłopiec był odrobinę starszy i bawił się mugolskimi zabawkami, a obok niego przystojny, rudawowłosy mężczyzna rąbał drewno na opał. Co jakiś czas nawoływany mianem 'tato' odwracał się z uśmiechem i kontrolował co robi dziecko.
Nagle na taras wyszła wcześniejsza postać. Blondynka oparła się o framugę i skrzyżowała ręce.
-Może już dość na dzisiaj? Zrobiło się zimno i oboje będziecie chorzy-powiedziała, krytycznym wzrokiem patrzac na (prawdopodobnie) męża.
-Cassiopeia, jesteśmy bezpieczni od tych twoich dziwolągów, tyle razy się przed nimi broniliśmy. Byle katarek nas nie załamie. Prawda Rowle?
Chłopiec przerwał na chwilę zabawę i energicznie pokiwał głową. Loki niczym sprężynki podążyły za jego ruchami.
-Kocham was-kobieta pokręciła głową, ale uśmiechnęła się.
Scena znów się zmieniła. Biło z niej ciepło rodzinne, tak dziwne i trochę obce Harry'emu. Cała trójka siedziała na kanapie i radośnie pochłaniając jakiś posiłek, oglądali jak Cassiopeia (Wybraniec usłyszał jej imię) tworzy różdżką przeróżne iluzje i obrazy. Tutaj Rowley mógł mieć już około siedmiu lat.
Nagle chłopiec zafascynowany czarami matki, sam zaczął tworzyć własne. To było prawdopodbnie pierwsze ujawnienie jego magii, gdyż Cassiopeia otworzyła oczy szerzej. Natomiast ojciec McLevisa zbladł i odchrząknął.
-Tato, widziałeś?-wykrzyknął chłopiec-Potrafię jak mama!
-Rowley, idź do swojego pokoju-zarządził ostro mężczyzna.
-Ale...chłopiec chciał się sprzeciwić, lecz bezcelowo.
-Twój tata ma rację, Rowle, może się pobawisz lub zajmiesz czymś ciekawym?-Blondynka przerwała synowi, a ten zamiast udać się do pokoju, stanął ukrywając się obok schodów.
-Mówiłaś, że on nie będzie taki jak ty! Że ominie go niebezpieczeństwo!-wyraźnie warknął mężczyzna.
-To nie moja wina, Alexander, to tylko jego magiczna natura-kobieta odparła cicho i pociągnęła nosem.
-Hej, Cassie, nie jestem na ciebie zły-jej mąż sprostował łagodnie-Po prostu martwię się o was. A co jak ci mężczyźni wrócą? Nie mogę was stracić.
-Nasza historia jest piękna, Alex-powiedziała nagle blondynka-Poznaliśmy się dawno temu, ty mnie zaakceptowałeś i długo staraliśmy się o potomka. Nie pozwolę, by naszemu synkowi coś się stało.
Tym razem Harry powrócił od gabinetu dyrektora i lekko zawstydzony uniósł wzrok.
-Przepraszam profesorze, ale ja dalej nie rozumiem. Nie jestem zbyt inteligentny-mruknął i podrapał się po karku. Dumbledore zaśmiał się dźwięczne.
-Drogi chłopcze-zaczął pospiesznie-Nie oczekuję, że zrozumiesz po tak małym fragmencie. Patrz dalej.
Jedno wspomnienie za pomocą różdżki przeniósł do fiolki, a drugie wlał do Myślodsiewni. Harry westchnął i znów pochylił głowę. Tym razem od razu jego wzrok padł na kobietę. Była blada, mocno zaciskała usta i stanowczo wpatrywała się w pustą przestrzeń.
-Musisz się uczyć jak to okiełznać-powiedziała ostro-Rowley, to nie jest byle co. Moc to potęga, której wiele osób nie może poznać, bo nie są godni-schowała twarz w dłoniach i dalej mamrotała cicho-Merlinie, mówię jak moja matka. To okropne.
-Nie mam ochoty się uczyć-chłopak niewiele młodszy, a może nawet rówieśnik Harry'ego, siedział na drugim fotelu i poważnie wpatrywał się w treść książki-Przynajmniej nie z jakimś obcym człowiekiem. Wolę we własnym zakresie.
-Masz jedenaście lat! To odpowiedni wiek by zacząć. Wszyscy właśnie wtedy idą do Hogwartu!-Cassiopeia próbowała argumentować.
-Mhm, ty w szczególności mamo-warknął chłopiec patrząc na matkę złośliwie.
-Myślałam, że ustaliliśmy już, że rodzinka się mnie wstydziła? Nie chcieli, bym pokazywała swe poglądy gdziekolwiek. Jeszcze nie trafiłabym do Slytherinu, to już w ogóle byłoby hańbą rodu Blacków.
-Co się dzieje?-do salonu wszedł uśmiechnięty Alexander McLevis. Mężczyzna pocałował żonę w czoło, a syna potargał po włosach.
-Próbuję mu wytłumaczyć, że to nie moja wina, że nie poszłam do Hogwartu. No cóż. Nauka za granicą mi się opłaciła-tu kobieta czule spojrzała w niebieskie oczy męża-Dobrze, że was mam.
Teraz znajdowali się w innym domu.
Cassiopeia i Alexander rozmawiali podenerwowani, a Rowley czytał książkę o zaklęcia defensywnych.
Nagle przerwał i ukradkiem zerknął na rodziców. Gdy zobaczył ich kłócących się, wrócił z powrotem do treści lektury, lecz nie mógł pozbyć się smutnego i nerwowego wyrazu twarzy. Harry spojrzał na niego i uświadomił sobie, że obracanie długopisu w palcach było wręcz tikiem nerwowym chłopaka.
Potterowi zawirowało przed oczyma i teraz od początku słyszał krzyki.
-Musimy go gdzieś ukryć!
-No brawo, jakbym na to nie wpadła.
-A ty chcesz się oczywiście wystawić na pierwszy ogień, tak?
-Posłuchaj, Alexander. Ludzie Voldemorta polują na nas przeze mnie, więc tak, zamierzam. Ty weźmiesz Rowleya i ukryjecie się w bezpiecznym miejscu. Szybko, mamy mało czasu.
-Nie, Cassie. Jak umierać to tylko z tobą.
-Jesteś głupcem. Idź po młodego.
Gdzieś na dworzu dało się słyszeć pyknięcia aportacji.
-O Merlinie, już tu są! Alexander oni już przybyli! Rzucę zaklęcia ochronne na pokój Rowleya, schowaj się z nim.
McLevis miał już około piętnastu lat, a teraz szeroko otwartymi oczyma wpatrywał się drzwi przez które wbiegł jego ojciec.
-Tato, co się dzieje?
-Będziesz musiał cicho tu siedzieć. Mama rzuciła jakieś zaklęcia ochronne na twój pokój, rozumiesz? Nie wychodź i nie zwracaj uwagi cokolwiek by się działo.
-Nie-chłopak wstał gwałtownie-Nie możecie! A co jak zginiecie? Ukryjmy się, tak jak robiliśmy to zawsze!-na jego twarzy malowało się przerażenie i żal.
-Oni tu są, Rowle-Alexander podszedł do syna i mocno przycisnął go do siebie-Pamiętaj, że zawsze cię kochamy. Wyjdziesz z pokoju dopiero, gdy będziesz wiedział, że nikogo tu nie ma.
Z dołu dało się słyszeć odgłosy walki i krzyki. Mężczyzna puścił syna, potargał jego włosy i wybiegł.
-Ja też was kocham, tato-szepnął Rowley i spuścił wzrok.
Harry patrzył jak młodsza wersja jego nauczyciela wychodzi z ukrycia i powoli schodzi do salonu. Okna były powybijane, firanki szalały pod wpływem wiatru. Lampy co jakiś czas przestawały świecić. Ciało Cassiopei leżało powykrzywiane na podłodze. Twarz kobiety wyrażała spokój i łagodność. Rowley zachłysnął się i padł u jej boku, próbując ją ocucić. Bez skutku, była martwa. Chłopak zatracił się w płaczu, próbując zamglonym wzrokiem odnaleźć ojca, lecz nie było go tam. Scenariusz wskazywał na to, że dostał zaklęciem, które zmiotło go z powierzchni ziemi.
Młody McLevis zacisnął zęby czując, że sąsiedzi powoli orientują się iż coś się stało. Delikatnie dotknął dłoni matki i wyjął z jej zaciśniętych palców różdżkę.
Zamknął oczy i ścisnął pięść.
-Zemszczę się. Znajdę ich i zabiję, rozumiecie? Zabiję.
Scena znów zmieniła się, a teraz Harry obserwował około szesnastoletniego chłopaka, który pewnym krokiem podążał ulicami Pokątnej. Wyglądał już zupełnie inaczej. Był wychudzony, miał sińce pod oczyma i blade usta, ale sprawiał wrażenie kogoś o silnej ambicji i odwadze. W ręku obracał różdżkę, tą którą zabrał matce w dniu jej śmierci. Nagle zboczył z kursu i wstąpił do knajpy. Kręciło się tam kilku podpitych mężczyzn, a on sam usiadł przy jednym ze stolików.
Podszedł do niego barman.
-Masz informacje?-zapytał Rowley.
-Tak. Ten cały Potter, któremu zawdzięczamy życie bez Sam-Wiesz-Kogo, to dzieciak. Mały, bodajże roczny smarkacz-odparł mężczyzna przywołując różdżką kufel z piwem.
-Skubany-sarknął McLevis i upił łyk alkoholu-Znalazłeś zabójców moich rodziców?
-Wiesz, że nad tym pracuję-barman westchnął-Przecieki przeciekami, ale teraz wielu idzie do Azkabanu, więc nie mam zbyt dużo kontaktów. Nie martw się, dojdę do tego.
-Komu jak komu, ale tobie ufam-blade wargi Rowleya uniosły się w górę.
-Młody, powinieneś jakoś zacząć nowe życie. Wiem, że chcesz się zemścić, ale spójrz na siebie! Chudzielec, wyglądasz wręcz jak żebrak. Szlajasz się po knajpach, może w końcu odnajdziesz drogę życiową? Wyglądasz jakbyś miał zaraz stracić przytomność, jesteś niedożywiony.
-Nie musisz się o mnie martwić. Już niedługo będę pełnoletni i znajdę pracę.
-Nie masz nawet podstawowego doświadczenia magicznego. Nie ukończyłeś szkoły.
McLevis zacisnął zęby i wstał.
-Może i nie mam wykształcenia-wycedził-Ale czaruję lepiej niż cała Pokątna razem wzięta i nie masz prawa tego podważać. Zemszczę się na Śmierciożercach i ustatkuję życie.
Harry nagle zaczerpnął powietrza i znalazł się z powrotem w gabinecie dyrektora, lądując tyłkiem na ziemi. Albus podał mu rękę i pomógł wstać.
-Czy teraz rozumiesz, mój drogi chłopcze?-zapytał Dumbledore.
-To wszystko jest dla zemsty, profesorze?-Potter spojrzał zaciekawiony na starszego mężczyznę-Co się stało dalej?
-Rowley nie zdołał się zemścić. Zrobili to za niego dementorzy. Postanowił odpuścić na jakiś czas i zatrudnił się w jednym ze sklepów na Pokątnej. Wkrótce zamarzyła mu się kariera aurora i zarobione pieniądze chciał wydać na podstawowe szkolenie, ale jako iż nie chodził do szkoły magii, to również nie miał ocen. Wtedy postanowił wszystkiego się douczyć i czekać na odpowiednią okazję-dyrektor westchnął ciężko i usiadł-Usłyszał o nielegalnych zgromadzeniach wolnych Śmierciożerców i postanowił tam poszukać zemsty. Chciał ich zniszczyć od środka.
-I potem, po kilku latach Voldemort powrócił, tak?-Harry zmarszczył brwi-I dlatego profesor jest wśród jego zwolenników. Bo chce dokonać zemsty-chłopiec bardziej stwierdził niż zapytał.
-Jesteś bardzo mądry-Dumbledore posłał mu uśmiech-Ale to, co widziałeś musi tu pozostać. Nikt nie może dowiedzieć się prawdy o waszym profesorze, dobrze?
-Oczywiście proszę pana-odparł Harry stanowczo, a dyrektor potargał go po włosach.
-Jesteś dobrym dzieckiem.
***
Severus oparł się o poduszkę i przymknął oczy. Jego oddech był niepewny, a on sam czuł się fatalnie. W głowie szumiało mu od nadmiaru tortur i negatywnych emocji, przez co bardzo zapragnął jakiegoś eliksiru. Niestety Poppy wyszła na chwilę do drugiej sali (tej głównej), w której leżały spetryfikowane dzieci i pozostawiła ich samych.
Voldemort był na nich wściekły, w szkole prawdopodobnie szalała bestia, Harry był głównym podejrzanym co do wypuszczenia jej, a on, Severus Snape, ledwo mógł się poruszyć. Fuknął cicho na swoją bezradność podczas nieskutecznej próby podniesienia się. Zamknął oczy zdenerwowany i wykrzywił twarz, gdy opadł z powrotem na poduszkę. Był odpornym człowiekiem, nie powinien tak reagować. Musiał wytrzymać.
Więc dlaczego nagle był tak słaby? Czyżby władza Voldemorta sięgnęła korzeni jego siły emocjonalnej?
Drzwi Skrzydła otworzyły się i wsunął się przez nie Harry. Chłopiec od razu dostrzegł opiekuna leżącego na łóżku i brak pielęgniarki, więc szybko podszedł bliżej.
-Tato-szepnął-Pomogę ci wygodniej usiąść.
Faktycznie, Severus był w niezbyt komfortowej pozycji po próbie wstania, ale nawet nie chciał się już poprawiać. Delikatna ręka Pottera pomogła mu delikatnie się podnieść, a wtedy chłopiec poprawił poduszki.
-Dzięki-sapnął z trudem Snape. Był zły na siebie, za pokazywanie słabości przy dziecku.
-Tato...-szepnął Harry-Dlaczego to robisz? Dlaczego dalej do niego chodzisz?
Severus wiedział, że nadejdzie moment, w którym Gryfon o to spyta. Przygotowywał się na to, ale teraz słowa ugrzęzły mu w gardle.
-Ja...-odchrząknął-Zrobiłem kiedyś coś złego, Harry. Byłem zaślepiony ambicjami szalonego głupca, który mnie zwiódł. Zrozumiałem po jakimś czasie, ale było już za późno. By chronić ciebie i twoich rodziców zgodziłem się szpiegować plany Czarnego Pana. Propozycja Dumbledora wydawała się w tamtym momencie taka kusząca... W każdym razie wszystko i tak poszło na marne. Twoja matka zginęła... A ja do tej pory nie mogę wybaczyć sobie, że nie zdołałem jej ochronić.
-Aż tak znałeś mamę?-zapytał Wybraniec, a Mistrz Eliksirów delikatnie się uśmiechnął.
-Była moją przyjaciółką, Harry. To chyba normalne.
-Woah... Zapomniałem. Czasem po prostu wydaje mi się dziwne, że mimo tego iż nie lubiłeś mojego ojca, a on chciał ograniczyć wam kontakty, udało ci się z nią pogodzić.
-Była wspaniałą kobietą i każdy by jej uległ-mruknął Severus i skrzywił się, gdy wziął głębszy wdech i cięcia na torsie 'odezwały się'.
-Tato wszystko w porządku?
-Tak. Harry, zostań dopóki nie wróci Pomfrey, nie chcę żebyś wracał sam i spotkało cię spetryfikowanie jak tych kilkoro nieszczęśników.
I takim sposobem chłopiec przytulił się do ojca, a gdy pielęgniarka w końcu przyszła, ujrzała obrazek mężczyzny, który codziennie zmagał się z cierpieniem, a jego życie było zawiłe, przytulającego śpiące dziecko, swojego syna. Poppy nie chciała ich budzić, nie miała serca by to robić. Zamiast tego okryła ich szczelnej kocem i obserwowała na zmianę łóżko Severusa oraz to Rowleya, który był w głębokiej fazie snu, a jego twarz nie wykrzywiała się już w bólu.
Pomfrey właśnie wtedy już wiedziała, że będzie musiała zrobić coś, by obu mężczyznom ulżyć w cierpieniu. No ale przecież ona, pielęgniarka nie mogła zabić Voldemorta, prawda?
Wspomnieeeeeeniaaaaaa
Tu macie wytłumaczone najważniejsze fakty o McLevisie. Jeśli ktoś coś więcej chciałby się dowiedzieć, albo czegoś nie ogarnął, niech pisze.
Rosną mi zęby mądrości i jestem podenerwowana, ba, wkurzona! XD
W każdym razie, kocham was, do zaczytania! 😍😍
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top