Część 49.

Severus Snape był blady, mimo że to nie on prawie dziś spalił się w płonącym budynku. Właściwie zginąć mógł prawie codziennie z ręki Voldemorta, ale jeśli w grę wchodzili uczniowie, a tym bardziej ci przez niego znani, na przykład dwójka jego podopiecznych lub chrześniak, stawało się dla niego potwornym faktem to, że nie mógłby wybaczyć sobie jakby coś im się stało. Mimo, że nie okazywał im jakichś ogromnych uczuć, to wewnątrz właśnie prowadził wojnę. Luna i Draco właśnie razem z McLevisem wchodzili do Hogwartu główną bramą, a Snape zatrzymawszy się, obejrzał okolicę i sprawdził czy wszystko w porządku. Nikt ich nie śledził, nikt nie obserwował. Było pusto, a jedyną poruszającą się rzeczą były płatki śniegu spadające mozolnie na ziemię.

-Profesorze, idzie pan? -zawołała za nim Luna i podtrzymywana ramieniem McLevisa, weszła po schodach. Snape obrócił się z powrotem i szybkim krokiem doszedł do nich. Dziewczynka uśmiechnęła się niemrawo i spojrzała na Dracona. Blondyn szedł przygnębiony zaciskając zęby. Severus nie lubił wykorzystywać legilimencji na uczniach, ale gdy tylko złapał kontakt wzrokowy z Malfoyem, wdarł się do jego umysłu. Nie potrzebował różdżki.

Tymczasem w myślach chłopca panował istny chaos. Snape widział tam płomienie, kulącą się Lunę, Narcyzę i Lucjusza, potem nawet siebie samego oraz Harry'ego. Co musiało kierować blondyna na taki tor myślenia? Severus zwrócił wzrok z powrotem przed siebie, nie chcąc w nic ingerować.
Weszli przez wrota Hogwartu.

-Idziecie od razu się ogrzać i napić czegoś ciepłego-zarządził Mistrz Eliksirów i poprowadził ich przed siebie. Nie minęło wiele czasu, gdy spotkali pierwszych uczniów. Grupka młodzieży patrzyła przestraszona na Dracona, Lunę i dwójkę nauczycieli będących w opłakanym stanie. Dzieciaki i Rowley mieli poszarpane ubrania, a o brudzie i czarnych smugach nie wspominając. Na ciemnych szatach Snape'a i tak prawie nie było tego widać.

-Proszę pana?-zaniepokojeni bliźniacy Weasley podeszli do nich-Słyszeliśmy od Rona, że Draco i Luna byli w Hogsmeade. Plotki szybko się rozchodzą, wie pan...-zaczął Fred.

-Dlatego wielu uczniów łącznie z nauczycielami przebywają aktualnie w Wielkiej Sali-uzupełnił George.

-Dziękuję-burknął nieprzyjemnie Snape i poszedł dalej.

-Do twarzy ci w tej czerni, Malfoy...-usłyszał jeszcze za sobą. Zgodnie z instrukcjami Weasleyów udali się od centralnego punktu Hogwartu, w którym faktycznie roiło się od ludzi. Gdy tylko dyrektor i grono pedagogiczne ich zobaczyło, poproszono o natychmiastową ciszę, tak też się stało. Uczniowie usiedli na swoich miejscach, a po zobaczeniu idącej czwórki, rozpoczęły się szepty.
Nauczyciele natychmiast zebrali się koło nich.

-Merlinie kochany-Minerva zacisnęła usta w wąską kreskę i otarła zmarzniętą i brudną twarz Luny.

-Severusie, natychmiast idziecie do Poppy!-wykrzyknął Dumbledore.

-Dyrektorze, zapewniam, że teraz najbardziej przyda nam się coś ciepłego do picia-syknął Snape, patrząc ukradkiem na Dracona, który stał jak wyprany z emocji.

-Oczywiście-wśród grona nauczycielskiego znów powstało małe zamieszanie.

-Boli mnie głowa-oznajmiła Luna, a kilka wyjątkowo nadopiekuńczych profesorek od razu odciągnęła ją ze środka sali. Z Draconem również chciały tak zrobić, jednak gdy tylko jedna z nauczycielek próbowała go dotknąć, odsunął się gwałtownie z oburzonym wyrazem twarzy.

-Nie jestem dzieckiem i proszę mnie nie ruszać-warknął i podszedł bliżej Snape'a zdającego burzliwe relacje Albusowi.

-Draco, przeproś-nauczyciel eliksirów mruknął na odchodne i wrócił do rozmowy z Albusem. Przez całą salę przechodziły szepty i pytania. Malfoy spojrzał na stół Gryfonów, gdzie zdeterminowanym wzrokiem przypatrywali mu się Potter, Weasley i Granger. Wziął głęboki oddech i rozmasował skronie. W końcu poczuł chudą dłoń Snape'a na ramieniu i ruszył za nauczycielem. I jego i Lunę wprowadzono do tej mniej oficjalnej części Hogwartu. Kuchnia, do której się udali, była z reguły opanowana przez skrzaty krzątające się nad posiłkami. Stworzonka rzuciły szybkie spojrzenie na nowo przybyłych i wróciły do pracy.

-Poproszę cztery gorące czekolady i trzy kanapki-zarządził Severus, gdy Rowley właśnie transmutował coś w krzesła. Mężczyźni spojrzeli na siebie.

-A ty?-zapytał McLevis.

-Nic nie potrzebuję-odparł szybko Snape, podchodząc do dzieci i nakazując im usiąść. Potem jednak w dwóch krokach znalazł się obok nauczyciela OPCM.

-Nie czułeś wezwania?-szepnął.

-Co?-Rowley zdawał się nie rozumieć pytania.

-To była sprawka Czarnego Pana, on mówił nam właśnie o nowym wyczynie, gdy jeden z podpalaczy zjawił się z wieścią, że prawdopodobnie Malfoy jest w środku. Jak myślisz, skąd się tam wziąłem?

-O Merlinie, nie zdawałem sobie sprawy-chłopak zbladł-Czy oznacza to, że mnie ukarze przy następnej okazji?

-Raczej nie, bo próbowałeś pomóc Draconowi, a on jest synem jego popleczników, prawda?-Snape spojrzał w stronę dzieci, którym skrzat właśnie podawał gorącą czekoladę. Stworzonko zaraz pojawiło się również koło dwójki dorosłych i wręczył im napoje.

-Jesteś jeszcze bezmyślnym dzieciakiem-mruknął Severus i poklepał współtowarzysza po plecach.

Luna wstała z krzesła i odłożyła na bok jedyną rzecz, którą miała w Hogsmeade i która również trochę się zabrudziła, czyli torbę.

-Profesorze?-zaczęła nieśmiało skupiając na sobie uwagę Mistrza Eliksirów. Mężczyzna w dwóch krokach był przy niej-Co teraz zrobimy?

-Pójdę z wami do Skrzydła Szpitalnego. Poppy musi was przebadać-odparł Snape, a Luna uśmiechnęła się do niego delikatnie i wróciła, by usiąść koło Dracona.

Chwile później dotarli do siedziby madame Pomfrey. Kobieta wcześniej powiadomiona przez Albusa była już doskonale przygotowana i od razu skierowała ich do łóżka. Chciała tam położyć nawet Snape'a, ale mężczyzna mocno się uparł, a nawet zaczął grozić pielęgniarce.

Wszystkie szczegółowe badania wykazały jedynie przemęczenie, które było typowe po tak silnym stresie i panice. Poppy powiedziała, że Malfoy i Lovegood mają odpocząć, po czym dała im tymczasowe szaty, wyczyściła ich zaklęciem i udała się do swojego kantorka. Zaraz potem pewne trzy osóbki wbiegły okupować dwa zajmowane łóżka. Ciemne, brązowe i rude włosy mignęły Severusowi przed nosem.

-Wszystko z wami w porządku?-spytała zaniepokojona Granger.

-Tak, jesteśmy troche zmęczeni po prostu-odparła Luna przymykając oczy.

-Jak to wszystko się stało? Co spowodowało pożar? Jak to możliwe, że podobno nie dało się go zgasić?!-Harry zalał poszkodowanych falą pytań, a Snape stanął przed nim i gwałtownie uciszył chłopaka.

-Tak jak było powiedziane, Draco i Luna są bardzo wykończeni i myślę, że najlepiej byłoby pozwolić im zasnąć-Severus sugestywnie spojrzał na Harry'ego.

-Nie, profesorze, niech pan poczeka-powiedziała nagle Luna i zaczęła grzebać w swojej torbie. Wyjęła kilka rzeczy i położyła je na pościeli-Nie zdążyłam co prawda zapakować, ale myślę, że się pan nie zezłości w tych okolicznościach.

-Tak, wszystkiego najlepszego tato-dodał Harry. Snape zdezorientowany spojrzał na podopiecznych i przedmioty leżące na łóżku. Był to ciemnozielony, ciepły sweter, czarny męski szalik, pokrowiec na różdżkę i... Szampon. Mężczyzna uniósł brwi zaskoczony.

-To na pańskie urodziny, profesorze-zagadnął Draco-Poszliśmy do Hogsmeade właśnie po to i... No źle się skończyło, ale Luna jest zbyt przebiegła i miała przy sobie torbę pomniejszającą rzeczy,które tam wrzuca. Dostała ją kiedyś od swojego ojca. Chcieliśmy to dać panu jak wrócimy, ale...

Snape czuł się zakłopotany. Oczywiście nie dał po sobie tego poznać, ale odwrócił wzrok od uczniów wyczekujących na jego reakcję.

-Ja...-odchrząknął-Nie spodziewałem się tego. Szczerze mówiąc zapomniałem o swoich urodzinach. Dziękuję wam-wykrzywił usta w uśmiechu, który zniknął, gdy poczuł znajome pieczenie w lewym przedramieniu. Snape spojrzał na McLevisa, który westchnął ciężko i stanął obok. Cóż takiego Czarny Pan znowu od nich chciał? Spotkanie było przecież z jakieś trzy godziny temu.
Zerknęli na siebie z Rowleyem, a gdy Severus skinął głową, chłopak wyszedł się już teleportować. Tymczasem ból w ręku nasilał się i Snape cicho syknął. Przycisnął przedramię do klatki piersiowej.

-Będę musiał już iść, dobrze? Jak wrócę, to obejrzę to co dostałem. Tymczasem Granger, Weasley i Potter, wyjdźcie stąd, niech Malfoy i Lovegood odpoczną-Severus wydał rozporządzenia i gdy miał już wychodzić, poczuł lekkie szarpnięcie za rękaw swojej szaty.

-Uważaj na siebie, tato-mruknął Harry, a Snape skinął głową. Dzieciak domyślił się o co chodzi.

***

Voldemort rozsiadł się w swoim tronie i przymknął oczy.

-Jako iż nasze wcześniejsze zebranie zostało zakłócone, postanowiłem je wznowić, gdyż muszę omówić na nim pewne... Ważne sprawy-zaczął czarnoksiężnik-Mam nadzieję, że z Draconem wszystko w porządku, Severusie?

Snape skinął głową.

-Owszem mój panie. Było blisko, by skończyło się to tragedią. Na szczęście razem z McLevisem udało nam się opanować sytuację, przy okazji gwarantuję, że ludzie z Hogsmeade są przerażeni i z pewnością ten dzień zapadnie im na długo w pamięć-powiedział Mistrz Eliksirów bez zająknięcia się. Czarny Pan zerknął na Rowleya, ale nic nie powiedział i chłopak odetchnął z ulgą.

-Ale nie po to się dziś spotkaliśmy-Voldemort zatrzymał się na chwilę-Jak widać nasz atak skutkuje, więc pozwolimy sobie na coś dużo lepszego. Sądzę, że wam się spodoba-nikt nie śmial przerwać, nawet gdy znowu zrobił pauzę-Planuję otworzyć Komnatę Tajemnic.

Snape'a ścięło z nóg i właściwie cieszył się, że siedzi. Spodziewał się wszystkiego, ale nie tego. To co było w legendarnej Komnacie podobno przewyższało ludzkie oczekiwania i nikt nawet nie śmiał wierzyć w te opowieści.

-Jako Dziedzic Slytherina mogę to zrobić kiedy i za pomocą kogo chcę-dodał czarnoksiężnik-Dlatego właśnie planuję to uczynic. Wyobrażacie sobie Dumbledora?

-Mój Panie, jeśli mógłbym się wtrącić...-zaczął Snape czekając na nieme pozwolenie Voldemorta, który zaraz skinął głową-Uważam, że ten plan jest beznadziejny-powiedział zwyczajnie.

-Jak śmiesz mówić tak do naszego Pana?!-Avery wstał gwałtownie z krzesła, aż poruszył całym stołem-Należy mu się kara!-wykrzyknął i zaczął mierzyć różdżką w Mistrza Eliksirów, który jedynie prychnął niesłyszalnie i skrzyżował ręce.

-Uspokój się, Avery!-syknął Voldemort-Severusie, mój drogi, ty jako jedyny z grona tych tchórzy i potulnych ścierw tłoczących się pod moimi stopami, potrafisz powiedzieć mi prawdę. Przedstaw mi swój punkt widzenia, przyjacielu.

Było wielkim szczęściem zostać tak nazwanym przez samego Czarnego Pana. Mało osób dostąpiło tego zaszczytu, tym bardziej po wcześniejszym skrytykowaniu jego rozporządzeń.

-Moim zdaniem plan jest zbyt mało dopracowany. Trzeba wiedzieć na czym stoimy, tym bardziej ja i McLevis, którzy pracujemy w Hogwarcie-Snape wyprostował się i zaczął obszernie gestykulować-Myślę, że dobrze byłoby zacząć od podstaw, czyli jak otworzymy Komnatę, jeśli na razie nie chcemy cię ujawnić Panie?

-Och, prawda, rozmyślałem o tym i wydaje mi się, że mógłbym użyć nawet samego Pottera. Chłopak jest bezbronny, a moje wizje potrafią być dość... bezkompromisowe, a po pewnym czasie autorytatywne. Wystarczy nim odpowiednio pokierować.

Czyli chciał użyć do tego jego syna, tak? To był przebiegły plan wielkiego Voldemorta? Wykorzystać dziecko? Snape odnotowywał wszystko w pamięci i tłumił gniew. Miał tylko nadzieje, że czarnoksiężnik nie bawił się na nim legilimencją. Szybko postawił jak najtrwalsze bariery i usunął z siebie złe emocje. Przecież był w tym mistrzem.

-A wtedy?

-Wtedy stanie się to, co ma się stać. Myślę, że nie będą umieli utrzymać tego jedynie w murach Hogwartu, a wiadomość rozejdzie się po całym naszym świecie. To będzie pierwszy krok we wszechobecnym panowaniu. Nastąpi mój początek!

Merlinie, to też było trudne do pisania 😂😂😍

WAŻNE!!!

Chcecie na 50 rozdział kilka niewygodnych faktów o mnie? 😏😂

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top