Część 48.
-Profesorze!!!-przerażający okrzyk rozniósł się po korytarzu, a Rowley myślał, że kogoś mordują. Odwrócił się szykując różdżkę, ale była to tylko Lovegood.
-No no, bestyjko, widzę że chciałaś mnie przestraszyć, udało ci się nawet-zagadnął i schował różdżkę za pasek od spodni-Coś konkretnego?
-To bardzo ważne, nie może pan nikomu o tym mówić-powiedziała. Mężczyzna przyjrzał się tej zaaferowanej dziewczynce, westchnął i pokręcił głową.
-Dobrze, słucham.
-Musi mnie pan zabrać do Hogsmeade.
-Słucham?
-To co pan słyszał!-powiedziała sfrustrowana blondynka-To chyba logiczne. Musimy iść do Hogsmeade.
-Ale...-McLevis uniósł brwi pytająco-Po kiego grzyba chcesz się tam udać?
-Bo profesor Snape ma dziś urodziny, a ja i Harry chielibyśmy dać mu prezent, jednak on ma dziś treningi Quidditcha, a ja sama iść nie mogę, dlatego bardzo byłabym wdzięczna
Wzięlibyśmy jeszcze Draco, bo również chciał-oczy dziewczynki zrobiły się wyjątkowo duże i błagalny wzrok powoli oddziaływał na nauczyciela OPCM.
-W sumie i tak miałem do zapłacenia zaległy napiwek pewnej milutkiej pani w knajpie, więc czemu nie?-zaproponował, Luna podskoczyła wesoło do góry-Ale i tak musimy powiedzieć Severusowi, że wychodzimy.
-No dobrze.
***
Hogsmeade wzbudziło pewne sentymentalne wspomnienia związane z Ksenofiliusem, z którym Luna czasem tam przychodziła. Draco szedł obok niej i chcąc odwrócić jej uwagę od tych smutnych wydarzeń, zagadywał ją totalnymi głupotami.
-A jak ci jest wśród Krukonów?
-Myślę, że mnie nie lubią, bo jestem trochę inna. A według ciebie jestem?-Lovegood idąc mocno przyjrzała się przyjacielowi.
-Jeszcze czego, każdy z nas jest kimś innym, więc to normalne-burknął pod nosem.
-Aha-skwitowała dziewczynka i dalej szli słuchając nudnawych opowieści McLeivsa. Gdy dotarli, mężczyzna rozejrzał się we wszystkie strony i postanowił ułożyć jakiś racjonalny plan ich wyjścia.
-Jest sobota, więc wiele ludzi tu przyszło. Możemy zrobić tak, że odprowadzę was do sklepu którego chcecie, a sam udam się wtedy załatwić swoje interesy. Co wy na to?-zaproponował nauczyciel, a dzieciaki od razu przystały. Ruszyli główną, długą uliczką, a ludzie panoszyli się wokół jak mrówki. Mimo wszystko atmosfera była tu wesoła. Dorośli czarodzieje rozmawiali ze sobą, oglądali witryny sklepowe, a tymczasem ich pociechy biegały gdzieś wokół.
-Draco, to nasz sklep!-zaśmiała się nagle Luna. Malfoy spojrzał na nią pytająco-No tu się poznaliśmy, pamiętasz?
-Racja, faktycznie-odparł i posłał jej lekki uśmiech. Nie miał dziś zbyt dobrego humoru, zważając na to, że w szkole tyle osób rozmawiało o swoich rodzinnych świętach. Zadziwiało go, jak Luna może się tym nie przejmować, a czasem nawet rozmawiać o czymś takim z innymi. Przecież ona nie miała rodziny. Jej matka nie żyje, ojciec też i to stosunkowo niedawno, a ona jakby zapomniała o wszystkich tragediach. Oczywiście czasem widział ją popłakującą gdzieś w kącie, ale nawet nie mógł podejść i spytać się o co chodzi. W szkole przecież mieli się nienawidzić.
-Może spróbujemy tu czegoś poszukać?-blondynka wskazała jeden z kamiennych budynków z nieciekawie wyglądającą witryną. Zdał się na jej instynkt.
-Niech będzie, ewentualnie przejdziemy do tego obok, zgadza się pan, profesorze?-Draco upewnił się co do zdania nauczyciela i pokierowali się w swoje strony.
-Pamiętajcie, że po was przyjdę!-krzyknął im jeszcze, a Lovegood odmachała mu ręką.
W środku były dwa piętra. Kamiennymi schodami można było iść na górę, gdzie był dział z ubraniami i rzeczami tego typu lub na dół. Tam natomiast znajdowały się ciekawe artefakty magiczne. Na parterze jedynie przy kasie siedziała znudzona sprzedawczyni.
Draco i Luna postanowili najpierw udać się na górę, a później odwiedzić ciekawsze miejsce w 'piwnicy'.
-Widzisz coś ciekawego?-zapytał Malfoy oglądający właśnie czarodziejskie tiary na jednym z regałów.
-Hmm... Właściwie to tak. Chodź sam zobacz-zagadnęła Luna, a gdy Draco wychylił się zza półki, ujrzał dziewczynę trzymającą ciemnozielony sweter. Uśmiechnął się do niej.
-Tak... To może być to.
-Bierzemy?
-Pewnie, idziemy szukać dalej.
I tak znaleźli jeszcze czarny, męski szal, pokrowiec na rożdżkę i szampon do włosów, mający być okrutnym żartem. Po tym dziale, postanowili skierować się na dół. Już na samym początku poczuli się tam tak... Niesamowicie. Jakaś dziwna energia wypełniała to miejsce, a oni chcieli tam zostać na dłużej.
-Coś mi mówi, że tu długo zabawimy-westchnął Dracon i podszedł do pierwszej półki z brzegu. Przejechał palcem po fiolce z jakimś dziwnym proszkiem. Podszedł do kolejnych wyrobów, tymczasem Luna oglądała przyrządy.
-Draco, nie sądzisz, że profesorowi przydałby się nowy kociołek? I rękawiczki do warzenia! Ze smoczej skóry, w dość przystępnej cenie-dziewczynka była zafascynowana kupowaniem, a Malfoy po cichu koło niej stanął i zaczął się śmiać. Drobna blondynka wyglądała tak nieporadnie wśród tych wszystkich narzędzi, kotłów i tym podobnych. Do tego jej filozoficzna mina, jakby się nad czymś porządnie zastanawiała, co było dla niej nietypowe.
-Bierzemy?-zapytała, ale nie doczekała się odpowiedzi, bo nagle usłyszeli przerażone krzyki, szamotaniny i gwar. Dzialo się to na dworze, bo dźwięki były lekko przygłuszone. Luna spojrzała na Draco, ten na nią i oboje dobyli rożdżek.
-Stań za mną-rozkazał, lecz nagle w tym przyciemnionym pomieszczeniu zrobiło się gorąco, a przez wejście na schodach można było zobaczyć ich zgubę-ogień.
***
Rowley stanął przy barku z zadziornym uśmiechem, czekając aż jedna z kelnerek obsłuży innego klienta. Gdy to zrobiła, ujrzała go, a jej twarz lekko się rozpromieniła. Wskazała mu skinieniem głowy zaplecze i zawołała drugą barmankę na zastępstwo. Oboje weszli do pomieszczenia i zamknęli za sobą drzwi.
-No no, myslalam że jesteś jednym z tych, którzy już nie wracają. A tu taka niespodzianka-mruknęła uwodzicielsko. Przejechał ręką po jej rudych włosach.
-Marzycielka, ode mnie się nie odczepisz...
-Doprawdy?-zapytała dziewczyna.
-Wiwien, mówił ci ktoś, że jesteś śliczna?-McLevis zmienił temat.
-Zdarzyło się kilku takich-odparła dziewczyna wzruszając ramionami-Chciałeś coś konkretnego? Jestem w pracy, ale dam się skusić na randkę po.
-Jestem mile zaskoczony, że sama to zaproponowałaś-Rowley zaśmiał się i Wiwien chciała coś odpowiedzieć, ale nagłe okrzyki, wołania o pomoc i gwar sprawił, że spojrzeli przez okno. Było dość zakurzone i małe, ale jaskrawy pomarańcz z łatwością rzucił im się w oczy.
-Szlag-zaklął mężczyzna i nic nie tłumacząc wybiegł z knajpy. To, czego się obawiał było niczym z tym co zobaczył. Kilka budynków paliło się zarówno wewnątrz i na zewnątrz. Wokół zgromadziły się tłumy, ake rzucane zaklęcia nic nie działały. Wtedy Rowley znacznie zbladł, bo zobaczył iż jednym z palących się czarodziejskich sklepów, był ten w którym przebywali prawdopodobnie Luna i Draco.
Kłęby czarnego dymu unosiły się niezmiernie wysoko, powodując mroczną atmosferę, a płomienie lizały coraz to kolejne budynki. Rowley zaczął przepychać się przez tłum i stanął jak najbliżej się dało.
-Aquamenti! Aquamenti!-ryknął zdenerwowany, ale nic się nie stało. Krzyki i szlochy osób wokół zdekocentrowały go na tyle, że nie wiedział co ma robić-Draco! Luna!-krzyczał rozpaczliwie-No Malfoy! Odezwij się!
Ktoś podbiegł do niego i zaczął ciągnąć do tyłu, bredząc o niezbliżaniu się do pożaru.
-Tam są moi podopieczni!-warknął z pretensjami-To jeszcze dzieci!
-Próbujemy to ugasić, robimy co w naszej mocy. Niestety dolne partie są już całkiem spalone. Jeśli oni tam byli... Bardzo mi przykro.
McLevis odwrócił przerażony wzrok z powrotem do płonących budynków. Zrobiło mu się nienaturalnie słabo, a zapach dymu nie pomagał.
Nawet nie poczuł bolesnego pieczenia na lewym przedramieniu.
***
Severus niezwłocznie pojawił się u Voldemorta, zauważył jak wiele osób już było. Brakowało McLevisa, który zabrał Dracona i Lunę na wyjście do Hogsmeade. Snape był ciekawy, jak mężczyzna poradzi sobie w takiej sytuacji. Myślał o tym z lekką kpiną.
Wszelkie rozmowy przerwało nagłe pojawienie się Avery'ego z Voldemortem, który rozkazał wszystkim zasiąść.
-Wasz przyjaciel powie, co on i wyznaczona przeze mnie grupka właśnie osiągnęła-mruknął dumnie Czarny Pan.
-Razem z Lestrangem i Nottem dla wzniecenia paniki, z rozkazu naszego Mistrza, rzuciliśmy zaklęcie Nieugaszonego Pożaru na miasto tych mieszańców, Hogsmeade-powiedział Avery i usłyszał duże poparcie wśród większości. Jedynie Snape zbladł nienaturalnie i odchrząknął, ale nie zwracając na siebie uwagi-Zaklęcia nie da się ugasić, przestaje działać po kilku żmudnych godzinach.
Kolejny dźwięk aportacji wszystkich zaskoczył. Był to Lestrange.
-Mój panie-skłonił się nisko-Mam nowe wieści.
-Słuchamy Rudolfie-Voldemort udzielił mu głosu.
-Widziałem... Widziałem tam McLevisa.
-To tłumaczyłoby jego nieobecność-Czarny Pan sugestywnie spojrzał na puste miejsce przy stole-Mów dalej.
-Ja nie jestem pewien, ale razem z Nottem ustaliliśmy, że nie był tam bez powodu. Podobno w jednym z płonących budynków znajduje się syn Malfoy'ów.
Narcyzie zabrakło tchu, Lucjusz szybko objął ją ramieniem, ale sam zrobił się wyjątkowo biały.
-Oh, co za zbieg okoliczności.
-Najdroższy Panie-do rozmowy niespodziewanie włączyła się Bellatrix. Wymieniła się z Severusem zakłopotanym, ale zdenerwowanym spojrzeniem. Wydarzenie ze Świąt wprawiało ich w zakłopotanie-Ostatnie przewinienie Dracona miało swoje konsekwencje. Myślę, że stosowne byłoby go stamtąd wyciągnąć.
-Masz rację, Bello.
-Mogę się tego podjąć-zaproponował Snape jak najszybciej potrafił, bo chciał już być w Hogsmeade i ratować dzieciaki.
-Niech wam będzie, jak już się tam pojawisz każ Nottowi tu wrócić, a ty rób swoje.
-Oczywiście, mój Panie-wycedził Snape i chcąc wyjść usłyszał jeszcze ciche: "Błagam, pomóż naszemu synowi".
***
Harry właśnie skończył treningi Quidditcha i wszedł z powrotem do Pokoju Wspólnego, po czym od razu napadło go kilkunastu Gryfonów.
-Wiesz co się dzieje?!-zawołał Seamus.
-Hogsmeade się pali! Widać z naszej wieży! -wykrzyczał Neville.
-Ohh... To straszne-Harry przygryzł wargę rozszerzając oczy. Wszyscy oprócz Rona i Hermiony rzucili się na widok z okna.
-Taka tragedia...-powiedziała dziewczyna.
-Dobrze, że nas tam nie ma!-westchnął Ronald.
-Nie rozumiecie?-szepnął Potter. Jego przyjaciele spojrzeli zdziwieni.
-Czego Harry?
-Luna i Draco tam są. Z profesorem McLevisem.
***
-Draco, tak bardzo się boję-zapłakała Luna.
-Nie musisz, jestem tu koło ciebie-powiedział chłopak chcąc dodać jej jakoś otuchy.
-Nie wyjdziemy, zginiemy tu-mruknęła niewyraźnie.
-Przestań bredzić-Dracon zakasłał, a nad uwięzionymi coś zaczęło się kruszyć i łamać. Odepchnął Lovegood bliżej ściany w ostatnim momencie, bo centralnie przed nich spadła ogromna paląca się deska. Blondynka pisnęła, przycisnął ją jak najbliżej siebie. Draco czuł się w obowiązku jej ochrony.
-Kręci mi się w głowie-powiedziała niemrawo.
-Mi też-przed oczami Malfoya krążyły ciemne plamki. Oddychanie stawało się coraz trudniejsze. Jego instynkty zadziałały po raz ostatni. Złapał Lunę za rękę, którą ta od razu ścisnęła. Mocno przytulił tą drobną istotkę, która spanikowana cała drgała. Kolejne deski ze stropu zaczęły się urywać. Draco wziął płytki wdech i na chwilę delikatnie odepchnął od siebie blondynkę. Otarł łzy z jej osmolonych policzków i uśmiechnął się smutno. Dziewczynka skinęła jedynie głową i ścisnęła rękę Malfoya jeszcze mocniej.
-Przynajmniej umrzemy razem-zaśmiał się Draco, który sam też zaczął panikować-Weź różdżkę do ręki, spróbujemy jeszcze. Tak jak ci pokazywałem. Gotowa? Na trzy. Trzy, dwa, jeden! Aquamenti!
Strumień wody nie zatrzymał ognia nawet w najmniejszym stopniu. Tym razem Draco opadł bezsilnie na podłogę i zaczął drgać. Nagle jego głowa opadła na bark Luny.
-Nie teraz, proszę!-jęknęła dziewczynka, ale sama zamknęła oczy. Nagle jednak usłyszała swoje imię i to trochę ją ocuciło. Otworzyła jedno oko, napotykając zbliżającą się postać-Tata?-ciepło powoli ustawało, a ktoś chwycił ją i wziął na ręce.
Gdy tylko Severus rzucił przeciwzaklęcie, a ogień zaczął natychmiastowo gasnąć, razem ze znalezionym McLevisem (nie było to trudne, chlopak wyrywał się i szarpał, a ludzie próbowali go zatrzymać) pobiegli na dół. Nie byli pewni, gdzie dzieciaki mogą być, ale jeśli przebywali na górze, była większa szansa na mniejsze obrażenia i tak dalej. Już ze schodów, pomiędzy poprzewracanymi regałami zobaczyli dwie skulone postacie.
-Tata?-usłyszał zduszony głos Luny.
-Weź ją, jest lekka, a ty zdenerwowany-zakomenderował Severus, a Rowley chwycił blondynkę i wziął ją na ręce. Skierował się ku wyjściu.
Bezwładne ciało Dracona zsunęło się w bok po ścianie. Snape delikatnie podniósł go do góry.
Gdy znaleźli się na świeżym powietrzu, tłumy zebrały się głównie wkoło nich. Snape zdjął swoj płaszcz i na zaśnieżonej ziemi położył na nim Dracona. Dopiero teraz można było powiedzieć jak strasznie wyglądał chłopiec. To samo było z Luną, ale dziewczynka powoli przytomniała. Ludzie naokoło użyczyli im swoich peleryn i płaszczów.
Lovegood nagle głęboko wciągnęła powietrze i otworzyła oczy. Była przerażona, zaskoczona i szok sprawił, że poderwała się stając przed innymi czarodziejami. Widząc Snape'a, od razu (potykając się wiele razy) podbiegła do niego i rzuciła się klęczącemu mężczyźnie w ramiona.
-Profesorze-załkała. Severus nie wiedział co ma robić.
-Spokojnie, już po wszystkim. Ciii...-Mistrz Eliksirów starał się ja uspokoić.
-Chodź skarbeńku, obmyjemy ci twarz-kilka kobiet delikatnie odczepiło ją od Snape'a, który chwilę za nią patrzył, dopóki nie weszły do jakiegoś baru. McLevis w tymczasie próbował obudzić Dracona, ale musiał to zrobić zaklęciem, które dość brutalnie wyrywało ze stanu nieprzytomności.
-Enervate!-mruknął, a młody Malfoy otworzył oczy i zaczął ciężko dyszeć. Wiele nieznajomych twarzy pojawiło się nad nim wzmagając ten atak paniki. W końcu zobaczył Snape'a i przymknął oczy. Zaczął kaszleć.
-Luna...-szepnął-Co z nią...
-Merlinie drogi, Draco!-wykrzyknął McLevis-Tak bardzo was przepraszam, nie mogłem się do was dostać! To był celowy atak.
-W porządku-Malfoy uśmiechnął się lekko i przetarł ubrudzoną twarz.
-Mam nadzieję, że już dobrze się czujesz-Snape mruknął. Z niego również zeszły emocje-Odbierzemy Lunę i wrócimy do Hogwartu.
-Niby jak, na piechotę?-odezwał się nowy, kobiecy głos.
-Teleportujemy się-odparł Severus.
-Zwariowałeś? To ich osłabi.
-Wiwien co ty tu robisz?-zapytał McLevis widząc rudowłosą barmankę pochylającą się koło nich.
Całe Hogsmeade obserwowało tą scenę.
-Ciężko było przejść i nie zobaczyć pożaru, wiesz?-sarknęła-Weźcie chłopaka i pomozcie mu dojść do knajpy. Tam jest też dziewczyna. Daliśmy jej picie, bo jeść nie chciała, umyliśmy jej twarz. Chcesz pić, młody?-zapytała Wiwien. Draco niepewnie skinął głową.
-No widzisz. Chodźcie.
-Nie wiem kim jesteś, ale dzięki-burknął Snape i pomógł iść swojemu chrześniakowi. Całe miasto nagle zaczęło wykrzykiwać do niego podziękowania za ugaszenie pożaru i tak mężne wyciągnięcie rannych. Severus udawał, że nie słyszy. Gdy tylko znaleźli się w środku karczmy, mocno przycisnął do siebie Dracona. Luna siedziała w swoich poszarpanych ubraniach i prawie zasypiała. Mistrz Eliksirów puścił Malfoya, usadził go na ławie i sam zajął miejsce pomiędzy nimi. Pogłaskał Lovegood po brudnych włosach, a ta przechyliła się w bok i położyła głowę na jego kolanach. Snape nie lubił takich sytuacji, ale dzisiejszy dzień był już na tyle dziwny, że nic mu nie przeszkadzało.
Ooooookkkkeeeeeeeeejjjjj
Ciężki rozdziałek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top