Część 44.

Voldemort zacisnął kościstą rękę na poręczy swego tronu i powstrzymywał się od rzucenia klątwy na jednego ze swych sług stojacych pokornie obok ze spuszczoną głową.

-Doprawdy?-zapytał oschle chcąc się upewnić.

-Tak, mój panie. Było wielu świadków-odparł szybko mężczyzna i jeszcze bardziej pochylił się do przodu. Voldemort rozważył w głowie kilka scenariuszy, po czym wybrał ten najmroczniejszy.

-Przyprowadź tu do mnie Severusa, Narcyzę i Lucjusza-zarządził, a mężczyzny już nie było.
Voldemort nie chciał robić zbyt wielkiego zamieszania wzywając tę trójkę poprzez Znak
Gdy był zły, mogło mieć to swego rodzaju... Skutki uboczne. Zwykle odbijało się to na osobach wzywanych potwornym bólem. Gdyby Severus miał przypadkiem teraz lekcje, mogłoby się to skończyć Hogwarckim skrzydłem szpitalnym, gdyż Dumbledore był zbyt wyczulony. Sposób zwiadamiania poddanych poprzez posłańca był o wiele mniej skomplikowany. Już po chwili Voldemort usłyszał miarowy stukot obcasów Narcyzy i kroków dwóch mężczyzn. Wyprostował się na swym tronie i przyjął neutralny wyraz twarzy. Trójka wezwanych weszła i skłonili się nisko.

-Mój Panie-zaczął Snape-Wzywałeś nas. Czy stało się coś?

-Ty mi to powiedz, Severusie-Czarnowłosy zastygł w bezruchu starając się nie pokazywać wewnętrznych emocji-No słucham, zapomniałeś już o dzisiejszym incydencie na meczu Quiddittcha?

Snape oprzytomniał, ale czuł jak zalewa go fala gorącego powietrza.

-Ah, oczywiście-mruknął-Nie stało się nic nadzwyczajnego. Potter spadł z miotły.

-Powiedz Lucjuszowi i Narcyzie, któż go uratował!-zadrwił Voldemort, a Mistrz Eliksirów spojrzał na Malfoyów.

-Faktycznie, nie macie czym się popisać. Był to wasz syn-mruknął oskarżycielsko i zrobił sztuczną, oburzona minę-Kiedy Potter był już w połowie swojego pięknego lotu na ziemię, Dracon prawie kosztem zwycięstwa Slytherinu, zleciał na dół i złapał dzieciaka.

-Mój panie, zapewniam, że z nim porozmawiamy-jęknęła cicho Narcyza, a jej oczy zabłysnęły łzami. Voldemort zaśmiał się.

-Najpierw trzeba porozmawiać z tobą-powiedział sugestywnie, a kobieta skuliła się. Lucjusz wystąpił na przód.

-To moja wina. Ostatnio gdy się widzieliśmy za bardzo dałem mu wolną rękę i robił co chciał. Najwyraźniej nie pomyślał-próbował sprostować Malfoy-Nie można go za to winić, jest jeszcze dzieckiem i takie działanie to wręcz odruch...

-Więc mam ukarać ciebie, nie jego, tak?-zapytał Voldemort, a Lucjusz niepewnie skinął głową.

-Owszem.

-Jak wolisz, na najbliższym spotkaniu, będzie cię czekała należyta kara, co nie zmienia faktu, że będę musiał porozmawiać z Draconem, skoro wasze upomnienia nic nie dają-warknął Voldemort i podniósł się ze swojego siedziska. Podszedł do okna i otworzył je na oścież. Nagła fala chłodu wpłynęła do salonu.
Na zewnątrz aura była zimna i nieprzyjemna. Od czasu do czasu padał deszcz, a teraz mocny wiatr pochylał drzewa na boki-Możecie odejść.

***

Severus nie miał ochoty tego dnia prowadzić lekcji, ale już dawno odkrył, że obowiązki sprawiają, iż zapomina o wszystkich kłopotach jakie przeżył. Banda uczniów zawsze stawiała go na nogi. Wpuścił do sali trzeciorocznych, którzy bez słowa zajęli swoje miejsca i czekali aż profesor zada im dzisiejsze zadanie.

Akurat ci Krukoni i Gryfoni byli jednymi z jego grzeczniejszych i bardziej podporządkowanych klas ze wszystkich roczników, do czego raczej nie przyznałby się głośno.

-Zajmiemy się dziś eliksirem wiggenowym, który nie jest wam obcy, prawda?-zapytał Snape i wyciągnął jedną ze swych grubych ksiąg na biurko-Proszę powiedzieć, co powoduje. Ktoś chętny? Mów.

Pulchniejsza, nieśmiała dziewczynka odchrząknęła cicho i wyprostowała się na krześle.

-Eliksir wiggenowy leczy niewielkie rany oraz przeciwdziała Wywarowi Żywej Śmierci-powiedziała, a Severus przewrócił oczami w myślach. To była jedna z tych uczennic, które denerwowały się mówieniem czegokolwiek, ale jak już coś powiedziały to dobrze. Tak właśnie marnują się talenty.

-Dokładnie. Główne składniki, które potrzebujemy, to oczywiście kora drzewa wiggen, krew salamandry, sok z chorbotka, czy śluz gumochłona. Resztę znajdziecie w podręczniku na stronie 164. Zabierajcie się do pracy i choć raz czegoś nie schrzancie-mruknął, a sam zaczął zatapiać się w lekturę książki o OPCM. Wyśmiał twórców przy zdaniu, że 'najlepszą obroną wcale nie jest atak!'. Ile razy by już zginął, gdyby do każdego wroga najpierw podchodził próbując nawiązać kontakt.

Lekcja mijała w ciszy i spokoju. Severus co jakiś czas kontrolował pracę swych uczniów i czy przypadkiem nie dewastują mu sali, ale takie przypadki miejsca nie miały. Do czasu. Gdy Snape był właśnie koło ucznia mającego stanowisko najbliżej drzwi, te otworzyły się niespodziewanie, a on kątem oka zauważył jak rozdrażniona uczennica wrzuca do eliksiru zły składnik. Najpierw zbladł, później na cały głos krzyknął: 'na ziemię' i sam wyczarował tarczę przed sobą i przybyłą osobą. Rozległ się głośny huk, zrobiło się czarno, a opary zamroczyły Severusa, jak i innych przebywających w sali. Mężczyzna po omacku złapał klamkę i otworzył drzwi. Zaczął przez nie wypychać każdego po kolei, upewniając się iż wszyscy wydostali się z oparów i sam opuścił klasę zamykając ją. Przez moment musiał opanować oddech, ale z jego samokontrolą trwało to chwileczkę, w przeciwieństwie do uczniów.

-Czy wszyscy czują się w porządku?-zapytał odzyskując siłę. Trzecioroczni skinęli głowami. Mężczyzna już miał spytać o coś innego, ale nagle przypomniał mu się sprawca wypadku. Odwrócił się na pięcie w stronę bladej, kaszlącej kobiety i ogarnęła go panika. Wcale nie chodziło o jej stan zdrowotny, ale w ogóle to, że się pojawiła.

-Bella, co ty tu robisz?-zapytał nie mając siły na dyskusję-Spowodowałaś wypadek!

-Niechcący-odburknęła kobieta pocierając skronie i zaciskając z bólu oczy.

-Tak, oczywiście-sarknął i zwrócił się do uczniów-W tej chwili wszyscy na szybkie oględziny do madame Pomfrey.

Gdy trzecioroczni poszli, Bellatrix rzuciła się do boku Snape'a i zaczęła mówić mu na ucho.

-Właściwie Narcyza mnie przysłała-zaczęła-Słuchaj, prawdopodobnie dziś będzie spotkanie. Pamiętasz co jeszcze dziś mówił wam Czarny Pan? Lucjusz będzie ukarany, Cyzia się boi i o niego i o Draco. Nie wie do czego właściwie jest zdolny Voldemort, jest kochany, ale dość nieobliczalny.

-No widzisz, zupełnie jak ty!-zaironizował Snape, a Bella zacisnęła zęby.

-On może zrobić coś Lucjuszowi! Wiesz, że go nie lubię za bardzo, ale czegóż to nie robi się dla siostry?

-Coraz bardziej działasz mi na nerwy. Najpierw ostatnia akcja, teraz ta...

-Wypraszam sobie-Bellatrix zrobiła poważną minę-Teraz akurat nie była to moja wina, a przyszłam tu z dobroci serca!

-Tak, oczywiście-mruknął Snape i westchnął ciężko-Jeśli Czarny Pan ukara w jakiś sposób Lucjusza i będzie z nim źle, zabiorę go do Hogwartu i napoję eliksirami, może być?

-Świetnie, widzimy się później-powiedziała wesoło kobieta i ruszyła w stronę schodów, jednak Snape złapał ją mocno za łokieć.

-A kto posprząta salę?

***

Stało się tak, jak wszyscy przewidywali. Gdy Wewnętrzny Krąg zebrał się w całej swojej okazałości, Voldemort od razu ogłosił wyczyn Dracona.

-Jego syn-wskazał różdżką Lucjusza-Uratował dziś Harry'ego Pottera!

Czarny Pan pozwolił, by te słowa dotarły do wszystkich i czarodzieje zaczęli się wzburzać. Powstał gwar. Snape uważnie obserwował reakcje przyjaciela, jednak ten jedynie pustym wzrokiem wpatrywał się w przestrzeń przed sobą.

-Trzeba ukarać dzieciaka, Mój Panie!-zawołał ktoś z tłumu, a reszta od razu go poparła.

-Panie, błagam nie!-Narcyza wstała i zrozpaczona padła na kolana przed Voldemortem-To jest tylko dziecko, działał odruchowo.

-Dosyć!-warknął nagle Czarny Pan-Dosyć...-zapadła cisza-Zdecydowałem co zrobię, a to moje słowo jest najważniejsze. Lucjusz zobowiązał się przejąć na siebie karę syna, co skutkuje oczywistymi konsekwencjami. Zaraz będziecie mieli pełne pole do popisu. Narcyzo, zajmij z powrotem swoje miejsce. Dziękuję ci, za takie okazywanie poddania mi, jednak w tej chwili misimy omówić inną kwestię.

Blada kobieta powoli wycofała się na swoje miejsce, czując jak musnęła ją ręka Bellatrix, gdy przechodziła koło niej. Spojrzała ukradkiem na siostrę, której twarz nie wyrażała żadnych emocji, ale taki gest już owszem. Usiadła na krześle i poczuła na sobie ciekawskie i kpiące spojrzenia innych. Ale kto nigdy nie słaniał się przed Voldemortem błagając o coś, ten nie był w jego szeregach.
Kobieta zerknęła na Lucjusza siedzącego w ciszy i słuchającego dokładnie co mówił Czarny Pan. Mężczyzna był spięty czekając na to, co miało nadejść za moment.

-Severusie, jakieś jeszcze wieści z Hogwartu?-zapytał Voldemort-Ten głupiec, Dumbledore, znów zaskoczył wszystkich jakimś pomysłem?

-Na szczęście nie, Mój Panie-odparł Snape spokojnie-Dumbledore zajmuje się odpowiednim doborem szat na każdy dzień. Nie ciekawi go dobro uczniów, to co się dzieje w szkole i na zewnątrz.

-To wyśmienicie-syknął Czarny Pan, a jego czerwone oczy zabłyszczały zachwycone-Mam pewien plan, który muszę jeszcze dopracować, ale myślę iż jest doskonały, tym bardziej jeśli starzec ma szkołę w poważaniu.

-Z chęcią ci pomogę-zaproponował Severus, choć jego ukrytym motywem było dowiedzenie się jak a największej ilości szczegółów.

-Nie wątpię. Choć myślę, by w tym planie udzielił się również drogi Rowley-Voldemort wskazał kościstą dłonią mężczyznę siedzącego przy drugim końcu stołu. McLevis uśmiechnął się smętnie.

-Do usług.

-Tak właśnie myślałem-Czarny Pan westchnął i wykrzywił wargi w coś na kształt uśmiechu-Przejdźmy do waszej ulubionej części-wszyscy wstali, a za jednym zamachem różdżki stół i krzesła zniknęły. Ktoś popchnął Lucjusza na środek. Ten po drodze potknął się, ale wyprostował głowę i wyszedł na środek dumnie.

-Jestem gotowy przyjąć karę-orzekł, a wokół rozległo się kilka chichotów. O dziwo Bellatrix poszła na tyły i trzymała dłoń swej siostry, z poważnym wyrazem twarzy. To Voldemort rzucił pierwsze zaklęcie. Za nim poszła cała reszta, a Narcyza nie mogła na to patrzeć. Zbladła, jej oczy znacznie się zaczerwieniły i zaciskała dłonie. Z początku Lucjusz dzielnie się trzymał. Wkrótce jednak salon Malfoyów wypełniły jego ciche, urywane krzyki. Agonia wypełniała Dwór.

Trwało to może godzinę albo dwie, jednak wydawać by się mogło iż minęła cała noc. W istocie okazało się, że właśnie tak było. Około szóstej nad ranem, Lucjusz pół przytomny drżał na podłodze, a Bellatrix i Snape ukradkiem podtrzymywali prawie omdlałą Narcyzę. Kobieta i tak dobrze się trzymała, jak na to co przeżywała w podświadomości.

-Znudziliście mnie dziś trochę-oznajmił ponurym głosem Voldemort-Liczyłem na większe widowisko, a co ty o tym sądzisz, Severusie?

-Ha!-parsknął Snape-Faktycznie, jeśli chodzi o emocje, również liczyłem na większe. Jednak ważne jest to, że skutecznie wykończyły Malfoya.

-Ty gnoju-usłyszał szept. Odwrócił się do Belli posyłając jej wymuszone spojrzenie. Co innego miał powiedzieć? Że Voldemort jest śmieciem nie szanującym niczego i nikogo prócz siebie? Bo właśnie takie słowa cisnęły mu się na usta.

-Ale to nie koniec!-zaśmiał się Czarny Pan-Ponieważ teraz Severus zabierze Lucjusza do siebie i przyprowadzi tam Dracona, by obserwował jak jego ojciec cierpi. To będzie dla niego wystarczająca kara. Możecie się rozejść.

Sam wstał i wyszedł do innego pomieszczenia. Powoli salon zaczął pustoszeć, a odchodzący ludzie odsłaniali zakrwawioną posadzkę.

-Bello, zabierz stąd Narcyzę, rozumiemy się?-syknął Snape wskazując na kobietę, która padła na kolana obok żałośnie wyglądającego męża i zaczęła rozpaczać.

-To będzie trudne-prychnęła Black, ale widząc minę narzeczonego od razu przestała się przeciwstawiać-Dam jej potem eliksir Bezsennego Snu, żeby odpoczęła.

-Dobrze.

-Zostanę dziś z nimi-do rozmowy włączył się McLevis. Snape i Bellatrix skinęli głowami. Całą trójką znaleźli się koło pół przytomnego Lucjusza. Mężczyzna pojękiwał i mamrotał niezrozumiałe rzeczy. Severus postanowił zrobić szybką analizę jego stanu zdrowotnego. Mięśnie w opłakanym stanie, tak jak narządy wewnętrzne. Wiele cięć, skaleczeń, zaschniętej krwi i ran. Bella i McLevis już odciągnęli Narcyzę, tłumacząc jej, że to dla dobra jej męża. Snape już złapał ramię Lucjusza, by się aportować, gdy poczuł mocny ścisk na ramieniu.

-Nie pokazuj go Draconowi-zarządziła pani Malfoy stanowczym tonem, po czym puściła jego ramię. Teleportowali się.

***

-Lucjuszu, czy mnie słyszysz?-Snape zadał to pytanie po raz setny tego poranka. Była już godzina dziesiąta, dzień na szczęście bez lekcji, ale on wcale się nie cieszył. Po aportowaniu się wprost przed bramy Hogwartu, musiał niezauważalnie przelewitować Malfoya do swoich prywatnych komnat, tam szybko podać mu masę eliksirów i zatamować krwotok z wielu ran. Niestety nie wszystko pomogło. Goraczka Lucjusza raz rosła, by potem utrzymać się bardzo wysoko. Nie chciała spaść. Mężczyzna majaczył mówiąc przez sen dziwne rzeczy, których potem Severus przestał już słuchać. Najgorsze były obrażenia wewnętrzne, trudne do zlokalizowania nawet przy pomocy zaklęć. Okazało się, że Severus w ostatnim momencie zatamował jeden poważniejszy krwotok wewnętrzny, a na torsie Lucjusza pojawiły się ogromne sińce.

W końcu zmęczony Snape opadł na krzesło obok swojego łóżka (tak, położył Malfoya na swoim łóżku! To dopiero poświęcenie) i przymknął oczy, by po chwili usłyszeć ciche pukanie w drzwi. Zacisnął usta w wąską linię, przymknął drzwi do sypialni i przeszedł do salonu otworzyć drzwi. Miał ochotę ochrzanić przybyłego, ale była to Luna Lovegood patrząca na niego zaniepokojonym wzrokiem. Wpuścił ją do środka i właściwie chciał jej powiedzieć, że nie był to najlepszy moment na przyjście i by odwiedziła go później, ale wtedy zobaczył jej zaschnięte łzy, czerwone policzki, rozczochrane włosy i przeszklone oczy. Westchnął.

-Co się stało?

-Nic, profesorze-odparła pospiesznie.

-Z pewnością-sarknął mężczyzna-Mów.

-Nie, naprawdę nic. Chciałam tylko porozmawiać-próbowała wyjaśnić blondynka, jednak on był nieugięty.

-Nie jestem głupi, mów kto i co ci zrobił. Teraz-warknął nie mając już cierpliwości. Jego spojrzenie skierowało się na uchylone drzwi sypialni, a potem z powrotem na Lovegood. Musiał wiedzieć co jej jest, w końcu był jej opiekunem i czuł się za nią odpowiedzialny, a wiedział, że w Hogwarcie łatwo nie miała. Choć i tak sukcesem było, że złapała dobry kontakt z Granger, Harrym, Draconem i Weasleyem.

-Ja... Profesorze, właściwie to nie ważne. To co się stało, to było i minęło, a przyszłam tu tak po prostu, bo pomyślałam, że skoro jest pan moim opiekunem, mógłby pan ze mną porozmawiać.

-O czym?

-Nie wiem, po prostu muszę z kimś pogadać, żeby poczuć się lepiej, a pan wydał się jedyną osobą, u której czuję się bezpiecznie-odparł dziewczynka lekko opuszczając głowę. Dla Snape'a było to wyróżnienie i w duszy się 'uśmiechnął'. Wskazał jej miejsce obok siebie na kanapie i gdy je zajęła, nieporadnie poklepał ją po włosach. Dziewczynka uśmiechnęła się nieśmiało.

-Pamiętaj, że jeśli coś się dzieje, zawsze możesz liczyć na mnie i Harry'ego. Jak ktoś ci dokucza, od razu idź do mnie lub do niego, dobrze?-zapytał Snape poważnym tonem, ale nie doczekał się odpowiedzi, bo rozległo się kolejne pukanie do drzwi. Otworzył je zdenerwowany i zobaczył ostatnią osobę, którą chciał widzieć.

-Draco?-zapytał trochę bezmyślnie. Blondyn rozejrzał się za nim i wbiegł do jego kwatery. Usiadł przy Lunie, a Severus nawet nie zarejestował, że przybył tam również jego syn, Harry, który tak samo wbiegł bez ostrzeżenia do salonu-Co to ma znaczyć? Pozwoliłem wam wejść?

-Przepraszamy, tato-powiedział Wybraniec ze sztuczną skruchą. Snape prychnął z niepokojem obserwując wesołego Dracona. Zapadła chwilowa cisza, podczas której zza drzwi sypialni słychać było krzyk bólu. Severus zbladł, wyminął kanapy i znalazł się przy Lucjuszu jak najszybciej mógł. Z kącika ust mężczyzny leciała strużka krwi. Odwrócił się, by chwycić odpowiedni eliksir, ale zastał tam trzy przerażone buzie. Draco wyglądał jakby chciał coś powiedziec, ale wydukał jedynie ciche:

-Tato...

Komentarze 😍😍
Zaszalałam dziś z długością ziomki. Prawdopodobnie również znów kawałek pisałam śpiąć (była też taka sytuacja).

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top