Część 12.

Czas zleciał szybciej niż komukolwiek mogłoby się wydawac i na dworze już sypał śnieg. Zima nadeszła szybko i niespodziewanie, a wraz z nią święta Bożego Narodzenia. Rozbestwieni uczniowie szczęśliwi wracali do domu, a w szkole zostawała tylko nieliczna garstka. Wśród nich byli Ron i Harry. W świąteczny poranek to Weasley obudził Harry'ego i poinformował go o stosie prezentów w Salonie Gryfonów. Chłopcy szybko przebrali się z piżam i wybiegli z sypialni. Rudzielec rzucił się na paczki i zaczął je przekopywać w poszukiwaniu jakiejś dla niego, czy Harry'ego. Wyołowił kilka i podszedł do przyjaciela. Oboje usiedli na podłodze i zaczęli otwierać paczki. Ron wyjął z jednej sweter z wyszytym czerwoną nicią 'R'.

-Ładny. Twoja mama go zrobiła? -zapytał uśmiechnięty Harry.

-Owszem, daje nam takie co roku...-mruknął Ron odkładając ubranie na bok-Tobie też taki zrobiła, zobacz!-rudzielec podał przyjacielowi miękką paczkę. Potter chwycił ją i rozerwał jednym ruchem.

-Wow! Zielony! Bardzo ładny, muszę podziękować twojej mamie-ucieszył się Harry, choć poczuł się nieswojo. Nie liczył, że w ogóle coś dostanie. W końcu Dursleyowie nigdy nic mu nie dawali. Tak było i tym razem. Brunet uśmiechnął się do siebie i przycisnął sweter do piersi chcąc go już nikomu nie oddać.

-O, jeszcze coś dla ciebie-Ron podał mu małą kopertę. Harry otworzył ją i wyjął mały liścik.

"Wesołych Świąt, jak to mówią. Choć dobrze wiesz, że nie przeszłoby mi to przez gardło. Prezent jest u mnie, więc przyjdź po śniadaniu. Możesz zabrać ze sobą tego głupka, profesora McLevisa, bo będę musiał z nim porozmawiać, a sam na śniadaniu się nie pojawię

'Tata' "

Harry wyszczerzył zęby, a Ron wpatrywał siê w niego pytająco. Wybraniec podał mu kartkę.

-Czy ty mówisz, do Snape'a per 'tato'?!-wykrzyknął Ronald na cały Salon. Harry pokazał mu, że ma być cicho.

-Tak, mówię tak do niego-odparł.

-Czy myślimy o tym samym Snape'ie? -szepnął Weasley, a Harry wesoło pokiwał głową.

-Chodźmy na śniadanie.

***

Na posiłku wszyscy, zarówno nauczyciele jak i garstka uczniów, usiedli przy jednym stole. Panowała przyjazna atmosfera świąt. Nawet pachniało jakoś inaczej. Jeszcze magiczniej niż zwykle. Albus Dumbledore ubrał się dziś w bordową szatę, a na głowę założył czapkę Mikołaja. Harry jeszcze nie widział, by pomiędzy domami była taka zgoda i zrozumienie.
Uśmiechnął się na myśl, że zaraz pójdzie do swojego opiekuna i to z nim spędzi dzisiejszy dzień. Jednocześnie zastanawiał się czemu profesor Snape nie przyszedł na śniadanie. Gdy posiłek się skończył, Harry niezwłocznie złapał Rowleya McLevisa gdzieś w korytarzu i opowiedział o prośbie Mistrza Eliksirów. Razem udali się do lochów i wybraniec zapukał. Po chwili usłyszeli ciężkie kroki, a drzwi się otworzyły. Zarówno Harry jak i McLevis stanęli przerażeni w miejscu.

-Co ci się stało Snape? -zapytał młody nauczyciel patrząc krzywo na wielką szramę przechodzącą przez policzek Nietoperza.

-Że to?-zapytał Severus wskazując palcem na ranę-Mały wypadek przy eliksirach. Niby mógłbym to z łatwością zaleczyć, lub zamaskować zaklęciami, ale był to niesłychanie dobry pretekst by wymigać się od zjedzenia posiłku z bandą rozwydrzonych bachorów cieszących się z prezentów i "niesamowitej energii świątecznej".

Harry spojrzał z uznaniem na swojego 'tatę'. Było to bardzo sprytne zagranie z jego strony. Ostatnio bardziej się zżyli i mały Potter chciał go naśladować we wszystkim. Podziwiał go. Podziwiał za spryt, za ochrzanianie innych uczniów, za sarkazm, ale przede wszystkim za to, że chciał wychowywać kogoś tak problematycznego jak on, Harry Potter, wielki wybawiciel, który tak naprawdę nie był niczego świadomy. Ale to go podtrzymywało na duchu-że jest ktoś, kto podjął się nim zająć.

Snape kazał im usiąść, po czym wyszedł na moment do drugiego pokoju. Gdy wrócił, w jednym ręku trzymał podłużny pakunek, a w drugim na wpół otwarte od góry pudełko. Podał mu najpierw pierwszą paczkę. Harry już z dala wiedzial co to jest. Rozerwał papier i ujrzał jeden z najnowszych modeli miotły sportowej. Spojrzała zachwycony i zaskoczony na opiekuna, na którego twarzy zagościła grymas mający przypominać uśmiech.

-Nie pozwolę, by mój syn, najlepszy szukający, latał na jakiejś tandetnej, szkolnej miotle-powiedział a Harry wstał i rzucił się na niego z uściskiem.

-Dziękuję, dziękuję, dziękuję!

Snape zaśmiał się i trochę odsunął od dzieciaka drugie pudełko, po czym jedną ręką sam go objął.
McLevis nie lubił się wzruszać wewnętrznie. Był typem flirciarza i szaleńca, więc nie lubił ckliwych scenek miłości rodzicielskiej. Ale teraz, gdy patrzył na tę dwójkę, czuł że dobrze się dzieje. Severus zasłużył na to. Za dużo przeżył w swym życiu. I wtedy, Rowley McLevis, jeszcze bardziej poczuł potrzebę zabicia Voldemorta.

Harry puścił już profesora, który powoli wręczył mu drugi prezent. Chwycił niepewnie karton, a przez górna dziurę coś na niego wyskoczyło. Wydał z siebie przestraszony, zduszony krzyk i zobaczył, że jego koszuli uczepił się mały, rudy kotek. Spojrzał zaskoczony to na zwierzątko, to na Snape'a.

-To... To kotek-powiedział cicho i wziął malucha w ręce.

-Przewyższasz Rowleya inteligancją-sarknął Severus i usiadł obok wymienionego kolegi z pracy, który teraz patrzył na niego oburzonym wzrokiem.

-Co ty masz do mojej inteligencji?!

-Nic. No, dzieciaku, jak nazwiesz nowego znajomego?-Mistrz Eliksirów olał pytanie, które przed chwilą padło.

-Hades-stwierdził mały. Rowley spojrzał przerażony.

-Ale to imię bardzo źle się kojarzy...-zaczął, ale mu przerwano.

-Ale jest ładne-Potter wzruszył ramionami i zajął się głaskaniem nowego towarzysza.
To były najlepsze święta jego życia. Chciałby, by taka atmosfera panowała każdego dnia. Choć dobrze wiedział, że zło powróci i pochłonie magiczny świat. Tylko kiedy?

***

Lucjusz Malfoy był szanowanym przez wszystkich arystokratą. Nikt nie znał jego małych, nieprzyjemnych sekretów. Tego dnia cała rodzina jego i Narcyzy zebrała się u nich w dworze, by zjeść wspólny posiłek świąteczny. Skrzaty już poznosiły wszystko na stoły, dania parowały i pachniały, a czarodzieje chcieli jeść. Lecz cały czas brakowało jednej osoby. Jego pierworodnego i jedynego syna, Dracona.

-Pójdź i sprowadź go tu, a ja ich zagadam-powiedział dyskretnie, a oddana małżonka od razu wstała i wyszła.
Zastukał w kieliszek i zwrócił na siebie uwagę. Jego mowa była dość krótka, ale na temat i bardzo ciekawa. Wszycy zapomnieli o jedzeniu i uśmiechali się, gdy wspomniał jakieś rodzinne incydenty.
-A teraz wybaczcie, ale muszę was na moment opuścić. Jednak nie zaprzątajcie sobie mną głowy i jedzcie. Smacznego! -zakończył i sam podążył do schodów, a odprowadzały go przyjazne spojrzenia członków rodziny. Gdy wyszedł z zasięgu wzroku, zaczął iść szybciej i przeskakiwać co trzy stopnie. Dotarł na górę i Narcyza dopiero weszła do pokoju ich syna, bo zamknęły się za nią drzwi. Najwyraźniej musiała zahaczyć jeszcze o łazienkę, czy inne pomieszczenie. Podszedł bliżej i stanął opierając się o framugę i przysłuchując się.

-Nie pójdę-oznajmił głos jego syna. W Lucjuszu aż się zagotowało. Już da mu popamiętać...

-Synku, błagam cię. Są święta, jest cała rodzina...

-Która mnie nienawidzi, tak jak zresztą i on.

-Nie mów tak. Ojciec cię kocha.

-Może kiedyś. Teraz jestem jedynie dzieciakiem, którego trzeba wykarmić, wysłać do szkoły i w ogóle. No i ewentualnie się na nim wyżyć.

Ktoś podciągnął nosem, a Lucjusz dalej słuchał.

-Dobrze wiesz, że się staram. Staram się przeprowadzić go na inną ścieżkę...

-Mamo, proszę cię. On nigdy mnie nie zaakceptuje. Ja bardzo go kocham. To dzięki tobie i niemu jestem na tym świecie, choć on pewnie teraz żałuje. Wiesz, wolałem zostać na święta w szkole. Spędziłbym je z przyjaciółmi. Wiesz z kim? Czy wiesz jakich mam przyjaciół, mamo?

-Nie Draco...

-On też nie wie. Potter i Weasley. Myślę, że gdyby to usłyszał, zlałby mnie. Przecież mialem się od nich trzymać z daleka. A ja mam to gdzieś.
Naprawdę kocham ojca, ale czy jest sens to ciągnąć? Moze zacznijmy od tego, że nie będziecie mnie sprowadzać do domu na święta. Potem zniknę, a razem ze mną wasze problemy. No i ciebie zostawi w spokoju, bo nie będziesz musiała mnie chronić.

I w tym momencie coś pękło w Lucjuszu. Uświadomił sobie, że jego własny syn myśli, że on go nienawidzi. Zabolało go serce i usiadł pod ścianą, a z jego oczu pierwszy raz od długiego czasu zaczęły lecieć łzy. Ba, potoki łez! Wtedy szanowany arystkorata pan Malfoy zrozumiał ile w życiu poświęcał swoją rodzinę i że tak naprawdę to oni są najważniejsi. Drzwi otworzyły się i wyszła z nich Narcyza, która osłupiała z przerażenia na widok męża. Mężczyzna wstał gwałtownie.

-Lucjusz... To nie tak-Narcyza starała się ukryć zakłopotanie i zdenerwowanie spuszczając głowę i obawiając się najgorszego, ale zamiast uderzenia poczuła delikatny, ciepły, męski dotyk na policzku. Spojrzała w górę widząc zatroskaną twarz męża.
Lucjusz powoli, jakby czekając na pozwolenie, przytulił się do niej, a ona pierwszy raz czuła się tak bezpiecznie.

-Cyziu. Wiem, że dużo się spóźniłem, ale chcę zacząć od nowa. Całkowicie.

Draco zwabiony głosami wystawił głowę z pokoju i zastał dziwny widok. Jego ojciec i mama przytulali się i oboje płakali. Gdy zobaczyli, że chłopiec wyszedł, Lucjusz kucnął przed nim i złapał go delikatnie rękę.

-Wiem, że to może głupie, ale czy wybaczysz mi? Wybaczysz mi, synu?

Draco stał tam chwilę, ale uśmiechnął się delikatnie i przytulił do ojca, który podniósł go do góry, jak to robił kiedy Draco był jeszcze mały i mocno całą trójką się przytulili.

To były inne święta, choć i Draco przeczuwał, że zło nadejdzie i to już niedługo. Ale chciał cieszyć się tym, że jego rodzina znów była jednością, a to co miało przyjść nie mogło wytrącić go wtedy z równowagi.

Nie zanudziłam? Czekam na komentarze, opinie i poprawki, bo brakuje mi ich 😞

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top