Część 10
Profesor Dumbledore pytał Harrego o coś jeszcze, ale on już nie zawracał sobie tym głowy, ponieważ do SS* weszła właśnie osoba, na którą najbardziej czekał.
-Tato przyszedłeś!
Severus Snape stanął po środku pomieszczenia jak słup soli.
-Umm...przepraszam profesorze, to się więcej nie powtórzy- powiedział skruszony chłopiec
Mężczyzna dalej się nie poruszył. Dyrektor uśmiechnął się do niego życzliwie i dopiero wtedy podszedł do łóżka Harrego i szepnął do niego
-Możesz tak mówić, ale nie przy tym obłąkanym starcu, bo on i jego cytrynowe dropsy nie dadzą mi spokoju do końca życia.
Dzieciak uśmiechnął się szczerze a Severus poczuł jak mięknie mu serce.
-Dobrze w takim razie zostawiam Cię w dobrych rękach chłopcze. Do zobaczenia jutro, napewno przyjdę Cię odwiedzić-uśmiechnął się Dumbledore.
-W takim razie ja też już pójdę-powiedział Snape-Za drzwiami czeka ktoś kto chce cię zobaczyć. To Draco.
-Naprawdę?! Draco tu przyszedł?-zapytał zaskoczony chłopiec.
-W końcu jesteście przyjaciółmi!-odparł nauczyciel i wyszedł. Po chwili ktoś głośno otworzył drzwi. Oczywiście był to mały Malfoy. Od razu rzucił się na krzesełko koło łóżka Pottera.
-Harry! Nic ci nie jest?! Jak się czujesz?! Boli cię coś?! -zapytał przestraszony blondyn. Harry zaśmiał się.
-Oczywiście!-odparł-Już nic mi nie jest, choć widzę nie za dobrze. Mam trochę rozmazany widok, ale to pewnie od upadku. Wiesz może gdzie Ron i Hermiona?
-Eeee...-zaczął Draco-No pytałem się, czy chcą ze mną iść, ale powiedzieli że muszą coś załatwić i że teraz nie mają czasu.
Te słowa zasiały niepewność w głowie Harry'ego. Jego przyjaciele mogli nie chcieć do niego przyjść? Nie to, że chciał być dla nich najważniejszy, ale jakoś zrobiło mu się przykro.
Siedzieli z Draconem do późna, aż w końcu ktoś wszedł zamaszystym krokiem do Skrzydła Szpitalnego.
-No, panie Malfoy, proszę już opuścić to miejsce. Jest prawie cisza nocna-powiedział Snape i wymownie spojrzał na blondyna.
-Tak, oczywiście profesorze-mruknął Draco i uśmiechnął się-Do zobaczenia, Harry!
-Cześć!-odparł chłopiec. Gdy Malfoy wyszedł, Snape usiadł.
-Jak się czujesz, Potter?-zapytał łagodnie.
-Dość dobrze. Cieszę się, że Draco był.
-Mhm. Skoro jest w porządku, to chciałbyś bym coś jeszcze zrobił? -spytał sprawdzając wzrokiem stan Harry'ego.
-Właściwie...-zaczął brunet-Nie, to głupie.
-Co takiego?
-Ponieważ... Zawsze przed snem czytam, to pozwala mi lepiej spać. Kiedyś jak byłem młodszy, zawsze podsłuchiwałem jak ciocia Petunia czyta Dudleyowi jakieś książki czy bajki-chłopiec uśmiechnął się na to wspomnienie-Ale... Ale teraz trochę źle widzę i nie mogę czytać. Przepraszam, to głupie...-Harry spuścił głowę i jego ciemne włosy opadły mu na czoło i oczy.
-Głupi bachor-warknął Snape wyraźnie zażenowany-Accio Baśnie Barda Beedle'a! -krzyknął, a już niedługo w Skrzydle Szpitalnym pojawiła się lecąca książka w czarnej okładce-Oczywiście, że ci poczytam. Nawet jakby miała tu zaraz wejść Poppy i to zobaczyć, po czym zawiadomić Minervę, która poszłaby do Dumbledora, a ten sprowadziłby tu całą szkołę, a ja dalej bym ci czytał, bo bym tego nie zobaczył..
Harry uśmiechnął się wesoło. Snape też zrobił coś nieoczekiwanego. Jeden kącik jego ust uniósł się w górę, na kształt uśmiechu.
-Bardzo dziękuję... Tato-zaryzykował brunet i przygryzł zdenerwowany wargę. Bał się, że posunął się za daleko.
-Tylko błagam, nie mów tak przy nikim innym! -poprosił nauczyciel i otworzył pierwszą stronę książki.
Zaczął czytać. Słowa układały się w zdania, a te w akapity, by na końcu stawać się częściami. Harry wsłuchiwał się w na ogół ponury, lecz teraz dość energiczny głos Snape'a. W końcu Snape odłożył książkę na stolik nocny obok łóżka i oznajmił, że na dziś to koniec, a jutro prawdopodobnie sam sobie przeczyta i że to była może jednorazowa taka akcja.
-Na Merlina, Snape-usłyszeli spod wejścia. Stał tam Rowley McLevis ze zwycięską miną-To było niesamowite jak na ciebie. Stoję tu prawie od początku. Cóż za poświęcenie!
-Nienawidzę cię, wiesz?-spytał Severus z westchnieniem-Idziemy stąd. Bachor musi spać.
-Chyba "twój syn" musi spać-dodał Rowley.
-Nie mówiłem czegoś? Wypad-warknął Mistrz Eliksirów i przykładając różdżkę do brzucha młodego nauczyciela wyprowadził go ze Skrzydła Szpitalnego. McLevis pomachał jeszcze Harry'emu na pożegnanie i zniknął za framugą drzwi, razem ze starszym kolegą.
-Słuchaj, dzieciak uderzył się w głowę. Dlatego tak do mnie powiedział-mruknął Severus i szedł dalej.
-Tak to sobie tłumacz staruszku-odparł mu bez ogródek McLevis-Zresztą nie ważne. Na ten moment musimy zastanowić się jak nabajerować Voldkowi.
-Tak jak zawsze. Szybko, by się nie zorientował.
-Hmm... Wiesz co, Sev?
-Czego?
-Jak już pokonamy Sam-Wiesz-Kogo, to wyprowadź się gdzieś ze swoim synkiem. Z chęcią przejmę posadę nauczyciela eliksirów, to mnie bardziej kręci-zaśmiał się i dostał dość mocno w plecy. Poleciał do przodu na ścianę i odwrócił się zaskoczony-Jednak masz krzepę, staruszku...
-Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak dużo, dzieciaku. Nie zdajesz sobie sprawy...
Pierwszy akapit tego rozdziału i jakiś jego zarys, zawdzięczam delgabrielle
Dziękuję 💚💚💚💚💚
WAŻNE!!! Czy według was Sev jest spoko, czy za mało "Severusowaty" (wredny itd)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top