Część 85.
Umbridge uważnie przyjrzała się uczniom, podczas gdy Dumbledore właśnie ją witał. Właściwie mało co obchodziła kobietę jakaś nędzna gadka staruszka. Na razie zarządzał szkołą, ale była to kwestia czasu, prawda?
Dolores poprawiła kołnierzyk różowej sukienki i odchrząknęła znacząco, ściągając na siebie uwagę wszystkich obecnych. Dyrektor odwrócił się do tyłu nieco zdezorientowany, od razu napotykając ostry wzrok nowej nauczycielki OPCM. Wskazał jej miejsce na środku, do którego od razu podeszła.
-Moi drodzy, kochani uczniowie-zaczęła, a wszyscy czuli, że w jej przesłodzonym głosie kryje się coś złego-Jak właśnie powiedział wam Albus, w tym roku to ja zajmę się nauczeniem was obrony przed mrocznymi, nieporządanymi zaklęciami. Sądzę, że macie braki po dwóch ostatnich latach-przerwała na chwilę, unosząc brew-Młodzi nauczyciele są tacy niekompetentni... Nieodpowiedzialni...
Pomruk oburzenia rozniósł się po sali. Rowley był powszechnie lubianym profesorem, właśnie ze względu na swoje zamiłowanie do przekazywania wiedzy nieco młodszym od siebie, z powodu luzu, jaki panował na jego zajęciach i z racji częstego puszczania na nich mugolskiego rocka, co nie podobało się jedynie nauczycielkom, mającym inne lekcje w pobliżu. Draco odwrócił się nawet na ławce, żeby lepiej przyjrzeć się kobiecie odpowiadającej te bzdury. Umbridge postanowiła nie kończyć na tym przemowy.
-Myślę, że muszę was uświadomić z jakim złym nauczaniem mieliście do tej pory styczność-powiedziała-Cóż... Z wstępnych ustaleń Ministerstwa, wynika iż pan McLevis prawdopodobnie zapił się w jakiejś dziurze na śmierć.
W Wielkiej Sali zawrzało. Niektórzy uczniowie w proteście nie tylko wstali, ale prawie weszli na ławki. Snape również chciał coś zrobić, ale ręka Minervy skutecznie go zatrzymała.
-Pozwolisz jej na to?-syknął czarnowłosy. McGonagall pokręciła głową.
-Proszę, nie utrudniaj. Z pewnością będzie tylko gorzej, więc na razie musimy się przyzwyczaić-szepnęła profesor transmutacji.
Severus patrzył teraz dumnie na uczniów, którzy, zdawałoby się, chcieli rozgromić Wielką Salę. Umbridge zfrustrowana zmarszczyła nos, a w jej oczach pociemniało.
-Natychmiast ma być spokój!-wrzasnęła, wymachując krótkimi, pulchnymi rączkami. Gdy oburzenie trwało dalej i wydawało się, że nic nie powstrzyma zdenerwowanych uczniów, machnęła różdżką. Niefortunnie koło stołu Krukonów coś wybuchło.
Przerażeni uczniowie zamilkli, a zadowolona z rezultatów kobieta, uśmiechnęła się pod nosem.
-Teraz możemy rozmawiać.
-Dolores, moja droga. Nie sądzisz, że powinniśmy się posilić? Z pewnością wszyscy mamy nie za dobre humory, bo jesteśmy głodni-Dumbledore niezadowolony z zachowania nowej nauczycielki, próbował zainterweniować.
-Być może masz rację, Albusie-powiedziała kobieta spokojnie-To, co miałam powiedzieć, dokończę na lekcjach.
To był pierwszy posiłek jedzony aż w tak okrutnej ciszy. Z pewnością pierwszoroczni nie mieli z tego dnia zbyt dobrych i wartościowych doświadczeń. Gdy uczta się skończyła, każdy z czterech domów miał udać się do dormitoriów, rozpakować rzeczy i się rozgościć.
Harry smętnie ruszył za Gryfonami. Jego rany dały o sobie znać, gdy rozległ się głośny wybuch koło stoły Krukonów. Zbyt mocno spiął mięśnie, a teraz cierpiał, jednak z daleka widział równie obolały wzrok Luny. Zaklęcie wylądowało przecież tak blisko niej. Potter spojrzał na Hermionę i Rona.
-Powiedzcie Percy'emu, że przyjdę trochę później-mruknął i w następnej chwili poczuł dłoń Hermiony na ramieniu.
-Wszystko w porządku?-zapytała dziewczyna. Skinął głową.
-Chciałem tylko zobaczyć, czy Luna się dobrze czuje. Spytać jak wytrwała ostatni tydzień, pójść do Dracona...
-Pójdę z tobą-oznajmiła Gryfonka-Też się martwię.
-A ja tylko powiem Percy'emu i zaraz przyjdę-rzucił Ron i pobiegł na sam przód orszaku. Harry opuścił głowę i zagryzł wargę.
-Hej, na pewno jest ok?-Hermiona spytała ponownie.
-Tak... Tylko mam wrażenie, że ten rok będzie porażką. Martwię się, że komuś coś się stanie-westchnął chłopak.
-Och proszę cię-prychnęła Granger-Jak wierzysz w takie bujdy, to idź na wróżbiarstwo-zachichotała.
-A żebyś wiedziała, że idę-obruszył się Potter-Może mi się to przyda w życiu.
-Gwarantuję, iż nie.
-Dlaczego?
-Bo nikt ni ma jest w stanie przewidzieć co się stanie.
***
Draco dotknął wręcz z czcią znajomej poręczy i aż sam do siebie się uśmiechnął. Po tej chwili sentymentu ocknął się i ruszył dalej. Trochę inaczej pamiętał tę drogę, ale miał wrażenie, że bez problemu dotrze na miejsce. Korytarz ciągnął się w nieskończoność, aż w końcu zmęczony, ale pewny swego, zatrzymał się i uśmiechnął.
-Cassandra!-krzyknął blondyn, ale odpowiedziała mu głucha cisza-Cass, to ja! Wróciłem. Trochę mnie nie było, przepraszam.
Nie było żadnego dźwięku, nawet szumu. Draco zmarszczył brwi, gdy pod jego stopami zmaterializowała się pani Norris. Oczywistym faktem było to, iż tam gdzie znajdowała się kotka, przebywał też Filch. Zwykły woźny raczej nie miał kontaktu z córką Slytherina. Zaniepokojony chłopak ruszył dalej, ale czuł, że nie znajdzie ducha. Coś zakłuło go w sercu, gdy uświadomił sobie, że im bardziej w głąb się poruszał, tym mniej rozpoznawał. Gdy usłyszał warknięcie Argusa, jego nadzieja zniknęła całkowicie.
-Co tu robisz?-charknął Filch-Drogę zgubiłeś?-mężczyzna wyszczerzył kpiąco zęby, a Draco automatycznie się cofnął-Och, nie uciekaj i tak profesor Snape się dowie!
-Nie łamię przepisów szkoły. Szukałem czegoś-mruknął rozgoryczony chłopak. Nie mógł wręcz uwierzyć w to, że Cassandra zniknęła bez śladu-Więc teraz pozwoli pan, że spokojnie wrócę do siebie-powiedział chłodno i stanowczo-Bez żadnych problemów-dodał.
Odwrócił się na pięcie i zniknął w mroku, prowadzącym wprost do schodów. Przez myśli przechodziły mu liczne wspomnienia. Pamiętał dokładnie, jak pierwszy raz trafił na dziwny korytarz, na którym poznał Cass. Była dla niego jedyną podporą i pomocą w naprawdę trudnych chwilach. A teraz, kiedy znów potrzebował wsparcia, ona zniknęła.
Miała zniknąć po roku, oczywiście... Tyle, że Draco jej potrzebował.
W jego oczach zebrały się zdradzieckie łzy. Będąc na schodach, niedbale starł je ręką. Czuł się oszukany, zawiedziony i rozgoryczony.
Widok znienawidzonej grupy Ślizgonów, która w zeszłym roku odważyła się go pobić w łazience, wcale nie pomógł. Chłopak chcąc ominąć ich szerokim łukiem, szukał również sposobu na uniknięcie problemu.
Niestety, starsi uczniowie go zauważyli.
-No proszę prosze, kto tam idzie?-zapytał lider grupki-Malfoyek urósł! Zmężniał!
-Lepiej się nie zbliżajcie, bo nie mam zamiaru słuchać dziś waszej gadaniny-blondyn zmarszczył brwi, a groźne spojrzenie wlepił w oprawców. Ci zaczęli się śmiać i nic sobie nie zrobili z jego słów.
-Boję się, a wy?-sarknął jeden ze Ślizgonów, udając, że drży. Malfoy odwrócił się na pięcie, chcąc szybko skierować się do innego przejścia, ale zacisk ręki na ramieniu mu to uniemożliwił. Zdenerwowany sapnął i sięgnął po różdżkę. Musnął dłonią kieszeń, jednak ktoś pociągnął jego ręce i szczelnie złapał. Draco warknął coś niezrozumiale, próbując się wyswobodzić. W takiej pozycji, będąc otoczonym przez tyle osób o większych gabarytach, czuł że nie ma szans. Jego organizm był wycieńczony, osłabiony i nie mógł się bronić. Starsi uczniowie zaczęli go szarpać i wykrzykiwać pojedyncze, nie spójne hasła.
Draco zamknął oczy, ignorując zawroty głowy i ochotę wymiotowania, czekając aż przestaną. Wiedział, że gdyby tylko był w dawnej formie, postawiłby im się, albo przesmyknął korytarzami, ale aktualnie był po zaburzeniach odżywiania, atakach paniki i ogólnym przygnębieniu.
Uczeń złapał go za kark i postawił przed sobą.
-Co, teraz milczysz? Udajesz, że nas nie ma?-charknął niczym pies. Malfoy otworzył oczy, starając się ukryć strach. W miarę możliwości wzruszył ramionami, co poskutkowało dostaniem z pięści w policzek. Przyjął to milcząco, wiedząc iż to jeszcze nie koniec.
-Na dziś dość-mruknął jeden z grupy-Ale piśnij choć słowo, a pożałujesz. Może... Wyrzucą cię ze szkoły? Na pewno coś wymyślimy. Teraz spadaj, nie mamy na ciebie czasu.
-Czego wy właściwie ode mnie chcecie?-szepnął Draco żałośnie. Jedyna dziewczyna w grupie prześladowców zachichotała.
-Wydajesz się już wystarczająco dorosły, by to rozumieć!-przerwała swój śmiech wrzaskiem-Każdy z nas ma swoje powody, ale wszyscy jeden cel. Doprowadzić twoją głupią rodzinę do upadku!
-Nie rozumiem-mruknął Malfoy rozcierając obolały kark.
-To zrozum, durny dzieciaku. Jesteście po stronie Sam-Wiesz-Kogo. Głównie przez twoją ciotkę, jego rodzice i jego matka-wskazała na dwójkę kolegów-Nie żyją, a rodziny pozostałych postradały zmysły.
-Moja ciotka była pod wpływem zaklęcia! A moi rodzice nic nie zrobili-Draco zacisnął pięści.
-A co nas to obchodzi smarkaczu? Spadaj stąd. Do zobaczenia.
***
Voldemort nacisnął stopą na klatkę piersiową leżącego na ziemi Rowleya i patrzył jak jego twarz wykrzywia się w okrutnym bólu. Z pewnością złamane żebra nie były udogodnieniem w takiej sytuacji. Młody czarodziej zawył cicho, próbując się wyrwać, ale sprawił sobie więcej cierpienia. Jego głowa opadła bezwładnie na posadzkę, a z ust wyciekła strużka krwi. Czarny Pan prychnął kpiąco i kopnął chłopaka w kąt.
-Najwięcej przyjemności sprawiło mi tworzenie drugiego horkurksa-powiedział czarnoksiężnik niespodziewanie-A chodziło o głupi pierścień Gaunta ha! Morderstwo mojego ojca w imię uczynienia siebie nieśmiertelnym brzmi kusząco, prawda?-nie czekając na odpowiedź od rzekomo nieprzytomnego czarodzieja, uklęknął przy nim i przejechał dłonią po odsłoniętym torsie pełnym zaschniętej i świeżej krwi-Zapomniałem co się stało z twoim ojcem-mruknął i tym razem skierował dłoń na szyję mężczyzny, na której znajdowały się zabliźnione oparzenia-Czasem mnie kusi, żeby po prostu cię zabić. Udusić lub cokolwiek, ale mimo wszystko im dłuższe cierpienie, tym więcej zabawy dla mnie. Jutro zajmiemy się twoimi rękoma. Jak dla mnie są zbyt sprawne. Wracając do mojego ojca... Był zbyt wyidealizowany. Zanim umarł, wrzeszczał. Nikt się tym nie przejął, nikt nie przyszedł. Nie czujesz się teraz trochę jak on?
Rowley drgnął lekko, ale skupił się na przyjemnych wspomnieniach, które przeżywał w Hogwarcie, z Severusem, z uczniami, a nawet próbował przypomnieć sobie jak było u niego w domu. Ojciec zawsze przygotowany, matka... Delikatna na zewnątrz, ale w środku odważna i pewna siebie. Z ojcem tworzyli parę idealną.
-Mimo wszystko-wydukał mężczyzna bardzo słabo-Ja kocham ojca...
-Nie żyje, idioto-zarechotał Czarny Pan-Ale wiesz, to dobrze. Niedługo do niego dołączysz.
Leniwie machnął różdżką, a zaklęcie uderzyło zbolałe ciało.
***
Kawałek po kawałku, kostka po kostce, palec po palcu. Niczym z gracją i idealizmem. Taki właśnie z reguły był Voldemort w swoich torturach. Dodatkowo krzyki ofiar sprawiały, że był on jeszcze dokładniejszy. Oczy Rowleya zaszły łzami, już gdy tylko Czarny Pan chwycił jego nadgarstek. Chłopak odwrócił wzrok na ścianę celi, ale nie mógł nie spojrzeć w oczy oprawcy podczas gdy ten łamał pierwszą cząstkę jego palca. Otworzył usta w niemym krzyku, a oczy uciekły mu w głąb czaszki. Nigdy nie wyobrażał sobie tak ogromnego bólu.
Tortura trwała nad wyraz długo. Mogło się wydawać, że to się nigdy nie skończy. Czarnoksiężnik skończył obie dłonie i spojrzał na swoje dzieło. Ręce Rowleya były sine, zakrwawione i obrzęknięte.
Chłopak spojrzał na Lorda napuchniętymi od płaczu oczami i czekał na dalszą część.
Voldemort usiadł na przyniesionym przez siebie krześle i przyciągnął McLevisa do swoich nóg. Głaszcząc go po włosach przeszedł do historii.
-Właśnie odebrałem ci najważniejszą zdolność-zaczął-Już nigdy nie chwycisz w dłonie różdżki. Nigdy nie rzucisz zaklęcia. Nie będziesz w stanie.
Mężczyzna stęknął cicho patrząc na swoje dłonie, bezwładnie leżące na ziemi. Zamknął oczy i wziął głęboki oddech.
-Salazar Slytherin...-mruknął niespodziewanie Czarny Pan, przerywając ciszę-Niesamowity człowiek. Jego medalion musiał być moim horkurksem. Nie było innej opcji.
-Kogo zabiłeś tym razem?-głos Rowleya nie brzmiał kpiąco, co chciał uzyskać mężczyzna, ale jedynie cicho i sucho. Voldemort zaśmiał się.
-Bystry jesteś, już wszystko pojąłeś-powiedział z uznaniem-Mogłeś być moim wspaniałym uczniem, ale wybrałeś inną drogę... No cóż. Nie miałem pomysłu, kogo by zabić, żeby było to w formie zemsty. Musiałem się przejść i wszystko przemyśleć. Wtedy napatoczył się on, zwykły żebrak, włóczęga. Nikt o nim nie pamiętał, nikt nawet o nim nie wiedział. Kogo obchodziła jego śmierć? Był moją pierwszą przypadkową, nieplanowaną ofiarą.
-Mhm... Bohatersko-powiedział sennie McLevis. Voldemort prychnął.
-Pamiętasz swoją różdżkę? Tą którą złamałem na początku twojego pobytu tutaj-zaczął nagle-Skoro teraz i tak nie możesz jej używać, to co ty na to, byśmy wysłali Dumbledorowi małą niespodziankę w kopercie? Idealny pomysł.
Rowley znów zamknął oczy, z każdym wdechem odczuwając coraz większe zawroty głowy. Ostatnią myśl przed utratą przytomności poświęcił Severusowi i Harry'emu, wiedząc że to dla nich tu jest. Nie mógł ich zawieść, musiał coś zrobić.
×××
No nie wiem... Co myślicie? Bo ja w sumie nie mam zdania o tym rozdziale xdd
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top