Część 5

Harry otworzył oczy, ale zaraz potem zamknął je przez ból głowy. Jęknął cicho do siebie mając nadzieję, że nikogo w pobliżu nie ma.
Chłopiec usiadł podpierając się rękoma i uchylił ponownie powieki. Leżał na kanapie, na przeciw niego siedział profesor Snape.

-Jak się czujesz, Potter?-spytał nauczyciel dość obojętnym tonem.

-Jaa... Tak sobie-mruknął chłopiec.

-Czyli źle. Zaraz podam ci eliksir przeciwbólowy, dobrze? Będziesz tu musiał trochę poleżeć, aż nie poczujesz się lepiej.

Zapadła cisza, a Severus podszedł do jakiejś szafki i zaczął przekładać znajdujące się w niej szklane buteleczki. Wyjął jedną z nich wstrząsnął i spojrzał na opis.
Wrócił do kanapy otworzył buteleczkę, po czym dał ją Harry'emu.

-Wypij to, może być gorzkie, ale tylko przez moment-powiedział i odszedł do drugiego pomieszczenia-Co właściwie się stało?

-W Wielkiej Sali zaczęła boleć mnie blizna, proszę pana. Poczułem krew pod palcami i wtedy wyszliśmy. Zakręciło mi się w głowie i nic nie pamiętam-przyznał chłopiec.

-Mhm. Nic więcej co wiedziałem, to się nie dowiedziałem-warknął z drugiego pokoju Snape nie zważając na to, że zdanie wypowiedziane przez niego nie miało żadnego sensu.

-Proszę pana...

-Co?

-Czemu pan to robi? Czemu pan chce mi pomagać?

W drugim pomieszczeniu Severus na chwilę przestał przeszukiwać półki z książkami i stanął bez ruchu. Zawahał się i zamyślił. Co miał powiedzieć dzieciakowi? Że nienawidził jego ojca, ale kochał matkę i to dla niej wszystko robi? Żeby mu wybaczyła?

-Jesteś pod moją opieką, Potter. Nie chcę zostać wyrzucony za to, że nie upilnowałem cie przy czymś i zginąłeś-odparł sucho i wrócił do przeszukiwania półki.

***

-Nie chce mi się tu już siedzieć, wolałbym odwiedzić chłopaków w dormitorium, albo coś-Harry zmarszczył nos i obrażony spojrzał w dal.

-Dobrze bachorze, ale jeżeli coś ci się stanie, to już ci nie pomogę-prychnął Severus. Chłopiec od razu wyskoczył spod koca, założył buty i pobiegł w stronę drzwi.

-Dobrze, że nie mam dzieci-warknął Snape układając koc za młodym Potterem.

Tymczasem chłopak wyszedł z prywatnych komnat Snape'a i ruszył przed siebie korytarzem. Wokół panował półmrok, ledwo co dało się dojrzeć drogę. Ale w końcu były to lochy, siedziba Wężów. Ślizgona nie było tu ani żadnego. Poszedł jeszcze kilka zakrętów i niestety natknął się na jednego, który na szczęście był zbyt zaskoczony widokiem Gryfona, by coś powiedzieć. Potter chcial iść dalej, ale drogę zastąpiło mu kilka osób.

Dwóch dość dużych chłopaków, potem Crabbe i Goyle, a na samym środku stal Blaise Zabini z Draco Malfoyem. Ten drugi uśmiechał się złośliwie.

-Zagubione lwiątko w jamie Węży? No no... Czego tu szukasz, Potter?

-Byłem u profesora Snape'a-Harry uniósł głowę do góry-On może to potwierdzić.

-Od dwóch dni?-zapytał starszy Ślizgon.

-Co?-bliznowaty był zbity z tropu.

-Od dwóch dni nie ma cię na lekcjach-kpił sobie Malfoy.

Harry'emu nagle zaszumiało w głowie, znowu pojawiły się mroczki przed oczami, tak jak wtedy.

-Muszę... Do profesora...-jęknął osuwając się na ścianę. Usłyszał kpiących Ślizgonów.

-Myślisz, że go w ogóle obchodzisz Potter?

Mimo półmroku chłopak zdawał sobie sprawę, że wszystko mu się rozmazuje. Chłodna ręka na jego barku trochę przywróciła go do świadomości.

-Potter. Potter! No już wstawaj!-usłyszał nad sobą i otworzył oczy. Dalej leżał pod kocem, a Snape stał nad nim z kubkiem w ręku.

-Głupi bachorze, miałeś jakiś koszmar.

-To ja nie wychodziłem?-spytał Harry masując skronie.

-Nie, raz się przebudziłeś trzy godziny temu i dałem ci przeciwbólowy, pamiętasz? Masz, wypij.

-No dobrze-mruknął i ziewnął wyciągając ręce z obrzydzeniem patrząc na kubek. Łyknął przygotowując się na obrzydliwy posmak, ale zdziwił się. Lekko słodkawy napój rozniósł mu się po gardle-Co to jest? Przyjemny smak!

-To herbata idioto.

-Oh... Ehh... Dziękuję panu. I przepraszam.

--Za co znowu?

-Że jestem taki... Taki głupi po prostu -odparł chłopiec.

-Ah zamknij się już!

Tak naprawdę Snape przeżywał wewnętrzną wojnę. Jak Dursleyowie mogli tak zepsuć tego chłopaka! On obawiał się dosłownie wszystkiego! Co za przygłupy, ludzie bez jakiegokolwiek ilorazu inteligencji! Najchętniej zniszyłby ich własnego syna, tego całego Dudleya. To wszystko wina Dumbledora! Gdyby nie wysyłał Harry'ego do tej zrytej rodziny, to nic takiego by się nie działo z tym bachorem. Teraz to na Snape'ie odbijało się całe depresyjne zachowanie tego dziecka.

Jedyną nadzieją była jeszcze McGonagall, z którą można było w spokoju napić się Ognistej. Chyba zaprosi ją zaraz do swojego salonu.






Tak wiem, ostatnie zdanie brzmiało dwuznacznie, ale niech wam się nie nasuwają jakieś dziwne myśli XD Dziś krótki rozdział, ale obiecuję, że w następnym będzie się działo!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top