Część 35.

Dla Syriusza Blacka był to jeden z najszczęśliwszych dni w życiu, tak jak dla uczniów wracających do Hogwartu. Tak, dziś był początek roku szkolnego, ale Łapa tak naprawdę nie miał o tym pojęcia, bo jego myśli zaprzątało zupełnie coś innego.
Kiedy jak codzień przyszedł do niego Snape, nie spodziewał się nic innego jak jedzenia i wrednych docinków, lecz tym razem Severus był jeszcze bardziej ponury niż zwykle.
Położył mu tacę z jedzeniem i stanął prosto marszcząc brwi.

-Co jest?-warknął Syriusz-Możesz stąd iść, Smarku.

-Z wielką chęcią, już nie mogę się doczekać tej bandy bachorów biegających po szkolnych korytarzach i wrzeszczących na cały zamek, aleee...-tu Severus zrobił dramatyczną pauzę-Muszę tu chwilę z tobą poczekać, bo ktoś po ciebie przyjdzie.

Syriusz gwałtownie stanął na nogi i otworzył oczy szeroko. Czyżby Snape go zdradził?

-Co, Smarku, znudziło ci się pomaganie mi, to mnie wydałeś?!-syknął Black i zacisnął pięści. Cień nienawiści przedarł się przez twarz Snape'a.

-Cóż, chciałbym, nawet nie wiesz jak-szept Mistrza Eliksirów zabrzmiał przerażająco w połączeniu z jego zmrużonymi oczami i zaciśniętymi na różdżce palcami-Kiedyś codziennie wyobrażałem sobie, jak cierpisz spod mojej ręki, torturuję cię, a na końcu zabijam z czystą pasją-wysyczał cicho przy uchu Blacka, który wzdrygnął się i odsunął odruchowo-Ale zmieniłem się-Snape cofnął się o krok i wyprostował-Teraz wszystko co robię jest dla Harry'ego. Dlatego jesteś nietykalny. Zaraz przyjdzie tu twój gość, poczekam na niego na zewnątrz.

Severus wyszedł z Wrzeszczącej Chaty falując szatami. Syriusz zmrużył oczy i usiadł z powrotem na podłodze obserwując bacznie posiłek przyniesiony przez Mistrza Eliksirów. Czy aby na pewno nic tam nie dodał?
Chwycił tosta, jeszcze ciepłego i ugryzł go. Smakował o dziwo bardzo smacznie, więc postanowił kontynuować jedzenie go. Mężczyzna wyczekiwał powrotu Snape'a z domniemanym gościem, który mógł się okazać aurorem, napalonym, by złapać jakiegoś przestępcę. Być może zbyt ostro traktował Smarkerusa?

Nieeee... Należało mu się.

Po jakimś czasie faktycznie usłyszał kroki. Zerwał się na nogi, strzepnął włosy do tyłu, by nie zasłaniały mu widoku i gdyby ją miał, to chwyciłby różdżkę. Mężczyzna spiął się i czekał na najgorsze. Po chwili do sypialni we Wrzeszczącej Chacie wpadł jakiś człowiek. Syriuszowi rzuciły się w oczy jego dość jasne, rozczochrane włosy, nim dziwny facet rzucił się na niego. Black zamknął oczy. Jak umrzeć to z honorem.

Jednak mimo, że oczekiwał na ból, napotkało go tylko mocne ściśnięcie żeber i mostka. Otworzył jedno oko.

-Luniak?!-wydyszał między płytkimi oddechami.

-Łapa! Jak ja się cieszę!-człowiek, który okazał się być Remusem, jeszcze mocniej ścisnął zbiega, po czym stanął obok i poklepał go po ramieniu-Nie wierzę, ty stary draniu, że udało ci się przekonać Snape'a!

-Cóż... Ma się ten talent! Co u ciebie, Remusie?-zapytał z entuzjazmem Black.

-Jesteś głupi, że w ogóle o to pytasz! Ważniejsze jest co u ciebie? -Lupin nie mógł opanować uśmiechu rozkwitującego mu na ustach. Tyle lat... I to w kłamstwie...

***

Draco Malfoy smętnie podążył za Ślizgonami i zasiadł przy stole, jak najbardziej na uboczu. Oczywiście Pansy, Crabbe i Goyle od razu do niego przypadli, ale chłopak starał się nie zwracać na to uwagi. Rok szkolny się zaczynał, a z nim było coraz gorzej. Ojciec i matka byli prawie że odseparowani, a on po cowieczornych wykładach Voldemorta, miał już poprzewracane w mózgu. Sam to wiedział, nikt nie musiał go uświadamiać. Czarny Pan często długo rozmawiał na osobności z jego matką. Wychodziła starając się ukryć łzy, co Draconowi totalnie się nie podobało. Voldemort nie miał prawa krzywdzić jego mamy!

Mały Malfoy odszukał wzrokiem swoich prawdziwych przyjaciół-Harry'ego, Hermionę, a nawet Ronalda. Wolał Weasleya od Crabbe'a i Goyle'a siedzących obok i Pansy Parkinson, która chciała siedzieć jak najbliej niego. Gdy cała trójka przekrzykiwała się wzajemnie, Draco wstał i zmienił miejsce. Miał gdzieś, że skupił na sobie spojrzenia innych. Chciał tylko troche spokoju i ciszy. W tym roku musiała udawać jak bardzo nienawidzi Pottera i jego bandy-tak mu kazał Lucjusz, z polecenia profesora Snape'a. Osobiście Draconowi było z tym źle, bo bardzo lubił swoich przyjaciół.

Na sali rozległ się donośny głos Dumbledora, który zaprosił młodych pierwszorocznych do Tiary Przydziału. McGonagall dodała swoim dość skrzeczącym głosem, że jakie nazwisko wyczyta, to ta osoba ma podejść do stołka. Nauczycielka Transmutacji wywoływała po kolei uczniów. Każdy był witany wiwatami w nowym domu przes uczniów, ale i przez nauczycieli. Tylko jeden oczywiście siedział i patrzył na kogoś w tłumie dzieciaków. Nie trudno domyśleć się który.

-Luna Lovegood! -zawołała McGonagall, a Draco zamarł. To była ona. Spojrzał na blondynkę, która spokojnym, miarowym krokiem podeszła do Tiary i założyła ją na głowę. Czapka kiwnęła się tak mocno, że opadła dziewczynce na czoło. Luna zachichotała. Wielu uczniów spojrzało na nią jak na wariatkę, ale nie Malfoy. Nagle wydała mu się wyjątkowo bliska. Była obserwowana.

Gdy on szedł do Tiary, również inni patrzyli na niego. Każdy niby wiedział, gdzie zostanie przydzielony, ale jednocześnie wszyscy byli ciekawi. Tylko spojrzenia w jego stronę były zainteresowane, a nikt nie patrzył na niego jak na niezrównoważonego. To był ten moment, kiedy komuś współczuł. Udał nagły atak kaszlu, ściągając na siebie dużo uwagi, gdy przydział Luny się przedłużał. Chciał jakoś pomóc zabić ten wolno płynący czas. Nie spodziewał się, że McGonagall zjawi się przy nim znikąd, pytając czy wszystko w porządku. Zaczerwieniony przytaknął, a nauczycielka transmutowała stojący na stole wazonik w szklankę z wodą, dała mu ją i odeszła z powrotem do pierwszorocznych. Nagle Tiara w końcu się zdecydowała.

-Ravenclaw!-rozległy się nikłe oklaski ze strony Krukonów. Nie wszyscy chcieli mieć przecież tak małą, dziwną istotkę w swoim domu. Później nie działo się właściwie nic ciekawego, oprócz tego, że Weasley'ówna trafiła do Gryffindoru, co i tak nikogo nie zdziwiło. Po uczcie uczniowie zaczęło zbierać się do dormitoriów, więc powstał niemały tłok. Draco wpadł na kogoś. Harry.

-Jak chodzisz, Potter?-warknął i otrzepał szaty-Rodzice nie nauczyli cię chodzić? Ach no tak... Nie zdążyli...

Harry poczuł jak zapada się w ziemię, kiedy jego przyjaciel wypowiedział te słowa. Przełknął ślinę i rozejrzał się wokół. Nastała cisza, gdyż każdy chciał zobaczyć jaki będzie wynik ich potyczki.

-A co? Ty nie umiesz latać! Słyszałem, że jesteś w drużynie Quidditcha? Jedynie dzięki przekupstwom twojego plugawego ojca-Harry splunął, a Draco zrobił się czerwony. Już chciał coś odpowiedzieć, ale ktoś go powstrzymał.

-Potter!-głośne syknięcie jeszcze bardziej wbiło Wybrańca w ziemię-Już pierwszego dnia? Ładny początek. Pięć punktów zabieram Gryffindorowi! Jesteście teraz poniżej zera, tak jak być powinno-mruknął z satysfakcją i odwrócił się na pięcie. Draco posłał Harry'emu szybki przepraszający uśmiech i oboje ruszyli w swoje strony.

Przygnębiony Potter opuścił głowę. Jego dom już był na minusie i to przez jego niekontrolowane emocje. To co teraz się działo, nie było normalne. Jego ojciec nigdy by tak nie zrobił. Nevill nagle pojawił się koło Harry'ego i chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie zamknął usta. Szli kawałek w ciszy, aż w końcu dotarło do swoich dormitoriów. Ron jeszcze rozmawiał na zewnątrz z bliźniakami, a Seamus i Dean gdzieś zaginęli, więc Longbottom i Potter zostali sami.

-Harry, bo ja chciałem o coś spytać-mruknął niepewnie chłopiec.

-Słucham-Wybraniec uśmiechnął się życzliwie.

-Bo ja... Bo ja gdzieś słyszałem, że Sam-Wiesz-Kto powrócił...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top