rozdział 2
Muzyka rozchodzi się po ogromnej posiadłości, wprawiając gości w dobre nastroje. Tańczą, piją, bawią się i korzystają z cudownych dań serwowanych przez zdolnych kucharzy. Stoły są zajęte przez grube ryby, zaproszone przez Louisa. Rodzina natomiast otacza młode małżeństwo, które tańczy na parkiecie. Wszyscy świetnie się bawią. Louis siedzi na krześle, z nogą założoną na nodze. Ręce splótł na kolanie i przygląda się mężczyznom, którzy co chwila przychodzą się z nim godnie przywitać. Wcześniej pozwala sobie na dwa tańce, jeden z Charlotte, drugi z Alison, gdyż obydwie najprawdopodobniej nie odpuściłyby mu. Teraz sączy powoli wytrawne wino i rzuca przyjazne spojrzenia żonom jego współpracowników. A przynajmniej stara się, by wyglądało to przyjaźnie. Mruży oczy, gdy widzi, jak niejaki Harold Styles chwyta Lottie w pasie i porywa do tańca. Czuje się zniesmaczony, widząc, że mężczyzna ma już w sobie znacznie więcej alkoholu, niż powinien. Nie minęła nawet połowa przyjęcia, na Boga. Co ten szczeniak sobie myśli? Gdy przechodzi obok niego Robert, jego prawa ręka – facet, któremu zawdzięcza naprawdę wiele i zawsze może na nim polegać – łapie go za łokieć, zatrzymując go.
- Ten gość - dyskretnie wskazuje na Harry'ego. - Ma zostać sprawdzony od góry do dołu. Nazywa się Harold Styles. Chcę wiedzieć wszystko. Jak najszybciej - zastrzega i podnosi się. Z kieliszkiem wina idzie w stronę różanego ogrodu - jego ulubiona część domu. Sam dopilnował sadzenia tych kwiatów. Są różowe, białe i czerwone. Te ostatnie kocha najbardziej. Idzie wolnym krokiem po żwirowej ścieżce, pijąc dobre, czerwone wino z jego winnicy. Spogląda w górę na zachodzące już słońce i wzdycha ciężko. Przymyka powieki, starając się zrelaksować, ale wszystko idzie na marne, kiedy wciąż słyszy głośną muzykę i krzyki gości. Nachodzi go myśl, by przesiedzieć tu całe przyjęcie, ale szybko z niej rezygnuje, ponieważ wie, że tak nie wypada. Co poradzić? Nie jest raczej rozrywkowym typem. Co prawda ma dopiero trzydzieści lat i powinien korzystać z młodości, ale cóż, ze względu na jego korzenie musiał wydorośleć bardzo szybko.
Opuszkami palców przejeżdża po płatkach róży, stwierdzając, że jeśli nie zafunduje jej się porządnej dawki wody, kwiat w końcu umrze. Już ma iść dalej, gdy słyszy za plecami szmer. Odwraca się, zauważając Harry'ego. Czyli ostatniej osoby, jakiej tu teraz potrzebuje.Nie jest pewien powodu dla którego Styles stoi właśnie w tym miejscu. Przyjęcie mu się nie podoba? Czy zabrakło wina? Unosi brew, patrząc na młodego mężczyznę pytająco.
- Coś nie tak? - pyta Louis. - Jeśli czegoś potrzebujesz, to służba jest na zawołanie.
Harry wkłada dłonie do kieszeni spodni i przygląda się ogrodowi, po czym wraca spojrzeniem na Louisa.
- Postanowiłem dotrzymać ci towarzystwa - wyjaśnia z lekkim uśmiechem. - Chyba niezbyt dobrze się bawisz na przyjęciu w swojej własnej posiadłości, co?
- Nie lubię tłumów - odpowiada szatyn. - Ale tobie się za to u nas podoba. Cieszę się.
- Tak. Podoba i to nawet bardzo. - Harry posyła mu kolejny uśmiech, który wciąż nie zostaje odwzajemniony. - Masz uroczego synka. Chyba jest twoim oczkiem w głowie?
- Jest. - Louis podchodzi bliżej i staje pół metra przed Harrym. - Nie mam pojęcia, co tu robisz. Wciąż mnie to zastanawia. - mruczy.Patrzy mu w oczy i musi przyznać, że są piękne.
- Jak to, co? - Brunet twardo wytrzymuje spojrzenie Louisa. - Bawię się na ślubie swojej przyjaciółki. Czy to zbrodnia?
- Ależ nie. Są gorsze zbrodnie - Louis uśmiecha się drapieżnie. - Czasem nawet niewybaczalne, niewytłumaczalne. Zabawy jeszcze nikomu nie zabroniono.
- Świetnie - parska Harry z uniesionymi brwiami. Odchodzi kilka kroków w tył. - Trochę tej zabawy przydałoby się również tobie, Louisie Tomlinsonie. Jakiś taki spięty jesteś?
Po tym wycofuje się powoli z bezczelnym i rozbawionym wyrazem twarzy. Czuje na sobie wzrok Louisa, który go sztyletuje. Na jego twarzy wciąż trwa uśmiech. Wchodzi między gości, którzy tańczą, głośno rozmawiając. Louis kręci głową i rusza za młodym mężczyzną, niepewnie zerkając w stronę swojej prawej ręki. Niestety nie dogania Harry'ego, bo na drodze stają mu dwaj ważni biznesmeni.
- Mamy prośbę, Ojcze. - mówi jeden z nich. Na oko starszy.
- Przychodzicie do mnie z prośbą w dniu ślubu mojej siostry? - Louis mruży oczy.
- Najmocniej przepraszamy, ale to nie może czekać - nalega jeden z mężczyzn.
Louis omija ich i kieruje się do domu. Wiedzą, co to oznacza, więc ruszają za nim.Dwie minuty później stają w dużym gabinecie Louisa, w którym zadbano o każdy szczegół.
- Słucham. - Siada na skórzanym fotelu.
Mężczyźni spoglądają po sobie, aż w końcu wyższy otwiera teczkę i wyrzuca na biurko Louisa paczki z białym proszkiem.
- To w ramach podziękowania za pańską pomoc przy ostatniej sprawie. Jest tego znacznie więcej i myślę, że mogłoby przyjąć panu duże zyski.
Louis powoli pochyla się w stronę blatu i dotykam palcami małej torebki. Na jego twarzy maluje się obrzydzenie. Wygląda, jakby ktoś go opluł. Podnosi się i wściekły zmiata ręką wszystko z biurka.
- Zabierać mi to i się wynoście - warczy.
- A-Ale jak to, myśleliśmy, że... - jąka się jeden, gdy drugi zbiera wszystko z powrotem do teczki. Patrzą w szoku na Tomlinsona, nie ruszając się z miejsca.
- To źle myśleliście! Nigdy nie mieszam się w narkotyki. To jest najgorsze gówno na świecie. Nie robił tego mój ojciec i ja też nie będę - mówi przez zęby, stanowczo wskazując ręką na drzwi.
Nie odzywają się już ani słowem, tylko pospiesznie opuszczają gabinet ze strachem i skruchą wymalowanymi na twarzy. Louis opiera się o blat biurka i spuszcza głowę, wzdychając. Później poprawia krawat i uspokaja się trochę, zmierzając z powrotem w stronę gości. Jest wściekły, ale nie pokazuje tego po sobie. Odbiera od miłej kelnerki kieliszek szampana i dziękuje jej gestem głowy. Podchodzi do siostry, która rozmawia z ojcem, i obejmuje ją w talii.
- Jak ci się podoba własne przyjęcie? - pyta.Blondynka spogląda na niego i uśmiecha się szeroko.
- Jest naprawdę cudownie, bracie - odpowiada, opierając dłoń na jego ramieniu. Rozgląda się po sali. - Tylko Liam gdzieś zniknął. Harry'ego też nigdzie nie widzę.
- Za chwilę ich znajdę. - Zapewnia i całuje ją w skroń. Odchodzi, rozglądając się uważnie. Przechodzi do ogrodu, gdzie znajduje swoją żonę i syna. Alison siedzi na ławeczce z nogą na nodze i przygląda się Thomasowi, który biega między alejkami z rozłożonymi rękami. Louis unosi lekko prawy kącik ust i podchodzi bliżej, siadając obok kobiety.
- Widziałaś Liama? - pyta, patrząc na Thoma. Chłopiec, udając samolot zawraca i biegnie w stronę ojca.
- Tata!
Szatyn uśmiecha się i mierzwi włosy chłopca.
- Chyba widziałam, jak szedł w stronę winiarni z przyjacielem Lottie, tym wysokim brunetem - odpowiada Alison, zerkając na niego przelotnie. Louis marszczy brwi.
- Dziękuję. - mówi zdziwiony. Liam i Harry? Dlaczego? Oni też się przyjaźnią? Jak dużo Louis nie wie?
Całuje synka w czoło i wstaje, zmierzając do winnicy. Po drodze oczywiście zostaje zatrzymany kilkakrotnie, gdy jego starzy przyjaciele chcą pogratulować mu małżeństwa siostry lub obsługa ma jakieś pytania. W końcu jednak schodzi po schodach do piwnicy, gdzie słyszy śmiech, a do jego nozdrzy od razu dociera zapach dymu tytoniowego. Zauważa ich. Stoją, rozmawiając przy papierosie, a Harry obraca w dłoni znane mu paczuszki z kokainą.Louis mruży oczy, postanawiając na razie nie dawać znać o swojej nieobecności. Samo to, że widzi tutaj Liama jest dla niego szokiem. Jeśli on ma coś wspólnego z jakimkolwiek narkotykami...
- A więc Tomlinson jest czysty? - pyta Harry Liama, zaciągając się papierosem.
- Całkiem - pada od razu odpowiedź. - Raczej się w to nie pakuje i tym gardzi. - Harry kiwa głową w zrozumieniu i uśmiecha się chytrze.
- A ty, Liamie Payne? Wchodzisz w to?
Liam bierze woreczek i wpatruje się w niego z zaciekawieniem. Widać, że się zastanawia, a Louis nie może na to pozwolić.
- Nie przeszkadzam? - Wchodzi do nich i patrzy na obydwoje. Liam otwiera usta, ale Louis unosi dłoń, tę na którym ma sygnet rodu. - Ani słowa. Żona cię szuka.
Liam spuszcza głowę i posłusznie kieruje się w stronę wyjścia, a Harry zaraz za nim, jednak Louis chwyta go mocno za łokieć.
- Nie skończyłem. - Patrzy mu głęboko w oczy. - Czego tu chcesz, Styles?
- Już ci wcześniej powiedziałem - mówi powoli, odwzajemniając spojrzenie. - Uwziąłeś się na mnie.
- Nie rób ze mnie głupca. Po co wypytujesz o narkotyki? - Teraz zaciska rękę na jego koszuli i pcha chłopaka na ścianę. Harry marszczy brwi i łapie za jego nadgarstki, starając się poluźnić uścisk. Louis jest jednak nieustępliwy. W końcu brunet odchyla głowę i opiera ją o zimną ścianę.
- To już raczej moja sprawa. Nie przypominam sobie, bym mieszał się do twoich interesów, Louis.
- Jesteś w moim domu, na moim przyjęciu i nie masz tutaj nic do powiedzenia. Ja ustalam zasady, a jak pytam, to oczekuję odpowiedzi. Rozumiesz? - Przygląda mu się uważnie. - I nie przeszedłem z tobą na ty. - dodaje, po czym puszcza Harry;ego i poprawia koszulę.
- Jasne, wodzu. Wybacz tę zniewagę. - Pełen sarkazmu głos Harry'ego wypełnia pomieszczenie, gdy unosi ręce w geście obronnym. - Właściwie, to już wychodziłem. - Odbija się od ściany, a gdy przechodzi obok szatyna, wciska mu coś w kieszeń. - Zostawiam prezent, żeby się pan trochę zabawił, Louisie Tomlinsonie.
- Nie chcę cię tu więcej widzieć. - mówi głośno Louis. - Wynoś się i nie wracaj. Od mojej siostry również się odsuń.
- Może to niech Lottie zadecyduje co jest dla niej najlepsze, huh? - odzywa się jeszcze na odchodnym Harry, po czym zamyka za sobą drzwi. Louis stoi tak jeszcze przez chwilę i sięga do kieszeni, wyciągając z niej narkotyki. Zaciska woreczek w pięści. Zabije tego zarozumiałego kretyna.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top