Rozdział 7
Draco Malfoy siedział w Wielkiej Sali i konsumował kolację, jednak myślami błądził gdzieś indziej. Od jakiegoś czasu dostrzegł toksyczną relację jaka była pomiędzy jego przyjaciółką Alex, a jednym z Weasley'ów. Z początku nie odzywał się, ze względu na fakt, że dobrze znał dziewczynę. Była miła i przyjazna, a ludzie jacy ją otaczali chcieli być jak najbliżej niej. Nawet tutaj znalazła grono ludzi, którzy ją polubili. Nie dziwiło go to ani trochę, wolał jednak żeby dziewczyna spędzała więcej czasu ze ślizgonami niż zdrajcami krwi.
Podniósł głowę z nad talerza i zerknął na stół gryfonów, a właściwie na dwie identyczne osoby. Obaj rudzi i biedni. Cóż takiego sobą oferowali, że tak wiele osób ich lubiło? Było to dla niego absurdalne, że ktokolwiek chciał spędzać z nimi czas.
— Draco? — usłyszał znany głos i odwrócił głowę. — Słuchasz ty mnie w ogóle?
— Nie. — przyznał się patrząc na Pansy, która po tych słowach wywróciła oczami.
— Coś się stało? — spojrzał na dziewczynę naprzeciw niego. Alex spoglądała na niego z troską na twarzy.
— Myślę, o zbliżających się egzaminach. — szybko skłamał.
— Spokojnie, mamy jeszcze dwa miesiące. — Pansy uśmiechnęła się do niego, a ten tylko wysilił się, na delikatny pół uśmiech po czym wrócił do jedzenia.
***
Alex szła korytarzem z głową w książce. Od jakiegoś czasu postanowiła bardziej przyłożyć się do zielarstwa. Głównym powodem takiej decyzji był fakt, że zbliżały się egzaminy na, których chciała dobrze wypaść. Skręciła w korytarz po jej lewej stronie, który był najkrótszą drogą prowadzącą do lochów.
Panowała absolutna cisza, więc możecie sobie wyobrazić jej reakcję kiedy nagle ktoś położył na jej ramionach dłonie i przysunął do ściany. Spojrzała na osobę, która przyprawiła ją prawie o zawał serca. Widząc rudą czuprynę i roześmianą twarz odsunęła się od ściany. Spojrzała na Fred'a, który zanosił się śmiechem i wycelowała w niego swoją książką. Chłopak oberwał w ramię przez co na chwilę przestał się śmiać, ale później przypomniał sobie jej wyraz twarzy i znowu zaczął się śmiać.
— Fred, to nie było zabawne! — powiedziała krzyżując ręce na piersi.
— Skąd pewność, że jestem Fred? — zapytał podnosząc brew.
— Bo wyglądasz jak wieśniak.
— Ale George wygląda tak samo — powiedział, po czym szybko dodał — nawet ubieramy się tak samo!
— No niby tak, ale George wygląda znacznie lepiej.
— Zgadzam się z tą panią. — usłyszeli głos obok siebie. Brunetka podniosła brew do góry,a jej oczom ukazał się drugi bliźniak Weasley, który jakby nigdy nic wyszedł sobie ze swojej kryjówki.
— W ogóle skąd wiedzieliście, że tu jestem? — zapytała spoglądając na nich.
— Jak ci powiemy, to już nie zobaczę tej miny. — powiedział Fred przybierając ten sam wyraz twarzy co brunetka kilka minut temu.
— Jak mi nie powiesz, to już żadnej miny nie zrobisz Weasley. — odparła.
— Co was w tym Slytherinie uczą, że jak dodacie nazwisko do formułki to będziecie groźniejsi? — zapytał Fred patrząc na brunetkę.
— Właściwie to tak. — odparła poważnie. — Na początku roku perfekci przynoszą wielką złotą miskę z nazwiskami uczniów z innych domów. Pierwszoroczni losują, a później muszą nękać tą osobę do końca szkoły.
— Ale to było głupie. — powiedział George.
— Ty tak uważasz. — powiedziała idąc w stronę lochów, ale zatrzymała się w półkroku. — Ja wylosowałam Fred'a.
Chłopcy spojrzeli na nią zaskoczeni, po czym ta z uśmiechem odwróciła się i poszła dalej. Kiedy tylko zniknęła z pola ich widzenia zerknęli na siebie i w absolutnej ciszy skierowali się na siódme piętro.
***
Alex weszła do pokoju wspólnego, ale panowała tam cisza co było niecodziennym zjawiskiem. Spojrzała na zegar wiszący niedaleko kominka. No tak, jak mogła zapomnieć, dzisiaj ślizgoni mieli treningi quidditcha. Większość dziewczyn z pewnością udała się na trybuny by móc, popatrzeć na chłopaków.
Brunetka podeszła do kanapy i usiadła na niej. Nie minęła nawet minuta kiedy do salonu weszła Selena. Miała w dłoniach podręcznik do eliksirów i pergamin. Spojrzały na siebie, a panującą między nimi atmosferę mogłyby kroić nożem. Od przybycia tutaj, zazwyczaj tylko się witały na korytarzu lub wymieniały się krótkimi zdaniami. Nie miały okazji spędzić czasu sam na sam.
Selena weszła w głąb salonu i usiadła w fotelu na przeciw brunetki. Kiwnęła jej głową na powitanie, po czym otworzyła księgę i zaczęła czytać pierwsze zdanie. Nie mogła się jednak skupić, czuła swego rodzaju niepewność.
— W ogóle tutaj nie pasujesz. — jej ton głosu wydał się bardziej agresywny , niż zamierzała.
— Słucham? — zapytała zdezorientowana.
— Chodzi o to, że zadajesz się z jedną z wredniejszych dziewczyn w szkole. — zaczęła — Jednak widzę, że normalnie rozmawiasz z Potterem i spółką jak i klonami Weasley, a nasi przecież ich tępią, a tym bardziej twoi przyjaciele.
— Bo prawda jest taka, że tiara chciała mnie przydzielić do Gryffindoru. — odparła poważnie.
— I dlaczego nie chciałaś, żeby cie tam dała? — Selena zamknęła książkę i spojrzała na nią.
— Proszę cię — powiedziała najbardziej oczywistym tonem — dzień w dzień, przez siedem lat miałabym zapierdzielać na siódme piętro? Nie, dziękuję. — po tych słowach zaśmiały się.
***
Rok 1977
Vivienne Smith przechadzała się korytarzami Hogwartu. Tuż obok niej szły Demeteria Moon oraz Rachel Smith. Ta trójka dobrze się ze sobą dogadywała i co najważniejsze miały podobne poglądy. Czasy były niepewne, ale one wiedziały po której stronie muszą stanąć. Czarny Pan z pewnością je oszczędzi, tym bardziej, że są utalentowanymi czarownicami.
Vivienne odeszła od swoich przyjaciółek widząc Severusa Snape, mężczyznę który jako jeden z nielicznych rozumiał jej intencje. Jako jedyny wiedział jak jej pomóc. Musiała z nim porozmawiać. Jednak dobrze znany głos zmienił jej plany.
— Wycierus! — spojrzała na Pottera, który wraz ze swoją całą zgrają ruszył w stronę ślizgona.
— Nie masz co robić, Potter? — zapytała podchodząc do nich. — Może zajmij się tą swoją szlamą?
— Jak śmiesz, tak mówić o Lily! — krzyknął wyciągając różdżkę w jej stronę.
— James uspokój się. — Syriusz wyszedł przed przyjaciela. — Vivienne, musimy pogadać.
Nie zdążyła zaprotestować, bo mężczyzna złapał ją za nadgarstek i siłą pociągnął w stronę szkoły, blondynka szła za nim rzucając w jego stronę najróżniejsze wyzwiska. Młody Black zatrzymał się dopiero wtedy, kiedy był pewny, że nikt nie usłyszy ich rozmowy. Odwrócił się w jej stronę i spojrzał w duże brązowe oczy.
— Vivienne, co się z tobą dzieje? Ty przecież nie jesteś taka! — wykrzyczał patrząc na nią.
— Skąd możesz wiedzieć Syriuszu jaka jestem? — zapytała spokojnie. –—Znowu będziesz mi mówił o swojej miłości? Oboje dobrze wiemy, że to uczucie jest kłamstwem.
— Nie jest kłamstwem. — odparł poważnie. — Nie szukaj miłości w zwolennikach Czarnego Pana, bo doprowadzi cię to do śmierci.
— Tylko Czarny Pan może mnie uratować. — uwolniła się z jego uścisku.
— Ja cię mogę uratować.
— Nie możesz, nie dopóki nic nie rozumiesz.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top