Rozdział 28
Wypuściła powietrze z ust, i przybrała wymuszony uśmiech. Spojrzała na Rona, który trzymał w dłoni pióro, a przed nim leżał w połowie zapisany pergamin. Rudzielec spuścił niżej głowę i pociągnął nosem.
— Ron uwielbiam cię, ale weź się chłopie skup bo zaraz wyjdę i stanę obok siebie! — mruknęła, a chrząknięcie odwróciło jej uwagę. Spojrzała za siebie, a jej oczom ukazał się George. — Pisz, ja zaraz wrócę.
Wstała od stolika i wyciągając z torby mapę huncwotow podeszła do Weasley'a. Brązowooki uśmiechnął się chwytając swoją własną po czym zerknął na młodszego brata. Miał ochotę wybuchnąć śmiechem, ale wolał się powstrzymać.
— A gdzie Fred? — usłyszał nagle, uśmiechnął się szeroko i skrzyżował ręce na piersi.
— A co? Stęskniłaś się za swoim ulubionym gryfonem? — zapytał, a jej twarz przybrała kolor dojrzałego pomidora. Odwróciła wzrok i prawie niesłyszalnie odparła.
— Nie wydrurniaj się.
— Powiem mu, że się stęskniłaś. — puścił jej oczko i wymijając westchnął tylko. — Ach ci zakochani, trzy światy z nimi.
Rozszerzyła oczy i odprowadziła zadowolonego z siebie gryfona, aż do wyjścia. Położyła dłonie na biodrach, a siedzący nieopodal Ron znów pociągnął nosem i cicho zapytał.
— Alex, co jest potrzebne do eliksiru zapomnienia?
— Ron nie załamuj mnie.
***
Lupin wpatrywał się w sufit leżąc w swoim łóżku. Mężczyzna nie mógł z głowy wyrzucić dzisiejszej rozmowy z młoda ślizgonką. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek jeszcze usłyszy imię swojego przyjaciela w takim kontekście. Jak to możliwe, żeby Peter Pettigrew mógł nadal żyć i chodzić korytarzami Hogwartu. Obrócił się na bok, a przed oczami miał jego twarz. Syriusz przysięgał na wszystko co było dla niego cenne, że nic mu nie zrobił. Wszystkie dowody mówiły jednak co innego.
Jeśli to co mówiła Alex, jest prawda będzie mógł w końcu oczyścić imię przyjaciela i znaleźć sposób na konfrontacje z Peterem.
***
Powoli miejsca na boisku zaczynały się zapełniać, przez podekscytowanych uczniów. Brunetka szła z Selena rozmawiając sobie spokojnie na jakiś temat. Selena spojrzała w bok i uśmiechnęła się lekko, szturchnęła slizgonke w ramię, a ta spojrzała na nią nie wiedząc o co może jej chodzić.
— Witam piękne panie. — głos George doszedł do ich uszu. Gryfon miał już na sobie strój do gry, a w jednej z dłoni trzymał miotłę.
— Mam nadzieję, że przyszłyście nam kibicować. — drugi bliźniak uśmiechnął się szeroko ukazując swoje białe zęby. Alex spojrzała na niego i lekko się uśmiechnęła.
— Właściwie przyszłyśmy popatrzeć na krukonow, ale z racji iż się przyjaźnimy to możemy życzyć wam powodzenia. — powiedziała młoda Snape, a Fred zaśmiał się lekko.
— Chcesz się założyć? — zapytał robiąc krok w jej stronę.
— O co? — zmrużyła lekko oczy, a Selena stojąca obok zerknęła na George. Rudzielec pokazał palcem na brata i slizgonke, po czym połączył dłonie ro iac krzywe serce.
— Łatwo przyjmujesz zakłady jak na kogoś, kto ostatnio przegrał i musi ciągle tutaj przychodzić. — uśmiech nie schodził mu z ust.
— Nie boję się twoich wyzwań Weasley. — chłopak zaśmiał się. — Co chcesz jeśli wygrasz?
— Mape huncwotow na kilka dni. — Fred spojrzał na brata, jakby pytał go o zgodę. W końcu należała do nich obu. George pokiwał głową na znak, że się zgadza.
— Zgoda, ale jeśli ja wygram to idziemy na randkę do miejsca, które wybiorę. — Selena i George rozychylili usta w zdziwieniu. Nie sądzili, że Fred będzie aż tak pewny siebie.
Tak naprawdę drugi bliźniak był tak zachwycony tym pomysłem, że był gotów zrobić wszystko, aby teraz wygrali.
Alex poczuła jak serce mocniej jej zabiło, wpatrywała się w zadowolona z siebie twarz Freda.
— Mój tata może nie być zadowolony.
— Słońce, nigdy się go nie bałem.
— A, więc zgoda. — podała mu dłoń, a Selena jako świadek zagladu przecięła ich dłonie swoją.
***
«Siedziała nie mogąc w ogóle skupić się na grze. Myślami była przy jednym wydarzeniu, od którego minęło kilka tygodni.
Siedząc na zimnym parapecie wpatrywała się w szybę. Trzymała dłonie na kolanach, a kilka łez spadało po jej twarzy. Lubiła to miejsce, było tu zawsze cicho i mogła bez problemu pozbierać myśli. Tym bardziej teraz, nigdy w życiu nie czuła się tak upokorzona. Oparła głowę o szybę i przymknęła oczy chcąc jak najszybciej wymazać z głowy obraz Adriena.
— Czy coś się stało moja droga? — otworzyła oczy i spojrzała na profesora Lupina. Pokiwała głową na nie, a ten tylko wsadził dłoń do kieszeni swojej marynarki i wyjął czekoladę. — Zjedz, będzie Ci lepiej.
— Dziękuję. — odparła chwystajac słodycz.
— Niech zgadnę. —mężczyzna usiadł obok niej, a plecami oparł się o szybę. — Złamane serce?
— Skąd profesor wie?
— Moja droga, sam przelałem tu nie jedną łzę. Byłem trochę frajerem w czasach szkolnych, a to miejsce — zamilkł na chwilę i rozejrzał się — dodaje takiego klimatu, że aż miło płakać. — uśmiechnęła się lekko. — Ktoś mi kiedyś mówił, że każde złamane serce to krok bliżej pożądanego " żyli razem długo i szczęśliwie".
— No o ile mi ojciec wszystkich chłopaków nie przegoni. — Remus parsknął słysząc to.
— Nie martw się, na pewno jest jakiś, który się go nie boi. — westchnął i wstał, spojrzał na dziewczynę i nadal z uśmiechem dodał. — A teraz idź do swoich przyjaciół, nie warto rozpaczać za długo.
— Dziękuję profesorze. Świetne dajesz porady miłosne jak na singla»
Wiwaty krukonów wytraciły ja z myśli. Spojrzała na boisko i od razu domyśliła się kto jest wygranym meczu.
***
Fred szedł korytarzem trzymając pergamin w dłoni, czuł się lekko upokorzony. Jego pewność siebie go znowu pokonała. Wszystko szło jak trzeba, nie wiedział nawet kiedy krukoni zdobyli złoty znicz.
Było coś gorsze niż przegrana z innym domem. Musiał teraz stanąć twarzą w twarz z ślizgonką. Co jeśli ma go teraz za idiotę? Westchnął ciężko i skręcił w prawa stronę. Ujrzał jak osoba, która szuka idzie w stronę lochów wraz z Pansy Parkinson. Przełknął ślinę i zawołał jej imię.
Wymusił uśmiech i gdy ta tylko się odwróciła pomachał pergaminem. Dziewczyna powiedziała coś do czarnowłosej i zawróciła w jego kierunku.
— Proszę uczciwie to wygrałaś. — mówił wesoło, ale jego oczy nie świeciły jak zawsze. Dostrzegła to.
— Dzięki, oddam ja za max dwa dni. — chwyciła pergamin, a między nimi zapadła cisza. Chłopak wsadził jedna dłoń do kieszeni, a druga wskazał za siebie.
— To ja już chyba będę spadał. Do później. — odwrócił się i zrobił kilka kroków przed siebie.
— Fred! — spojrzał na nią przez ramię — Będę tu na ciebie czekać w piątek o osiemnastej. Nie spóźnij się.
— Będę słoneczko. — odparł z jednym z tych swoich czarujących uśmiechów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top