Prolog

                | 13 lipca 1991 r. |


                   Skończyła właśnie jedenaście lat. Czuła się z tego powodu bardzo szczęśliwa, w końcu nadszedł dzień, który tak wyczekiwała. Siedząc w swoim pokoju spoglądała z wyczekaniem na okno, które była naprzeciw jej łóżka. Duże brązowe oczy były tak wlepione w obiekt przed nimi, że nawet nie zauważyła kiedy do pomieszczenia wszedł jej ojciec. Mężczyzna zerknął na nią i odchrząknął na tyle głośno, aby dziewczyna odwróciła uwagę od okna i spojrzała na niego. W drzwiach stał mężczyzna o czarnych jak kruk włosach, sięgających mu do ramion. Poszarzała cera dodawała mu tylko lat. 

— Już czekasz na list? — zapytał, a ona pokiwała głową. Severus spojrzał jak jej oczy znów wpatrują się w okno.

— Powinien już tutaj być. — westchnęła cicho. – A jak mnie nie chcą?

— Wypluj te słowa, nosisz moje nazwisko z pewnością zaraz przyleci tu sowa z twoim listem. 

                   Po jego słowach sowa uderzyła w okno, a brunetka zeskoczyła z łóżka i otworzyła okno, wpuszczając puchacza do środka. Biała niczym śnieg sowa wleciała do środka i gładko wylądowała na biurku tuż obok sterty książek. Położyła na blacie list z pieczątką szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Dziewczyna szybko rozerwała kopertę i przeczytała zawartość.

— Boże, jaka długa lista potrzebnych rzeczy dla pierwszaków. — powiedziała pod nosem spoglądając na ciąg podpunktów.

— Najlepiej będzie jak od razu kupimy wszystko co będzie ci potrzebne.

***

                   Weszli do księgarni, gdzie Snape od razu ruszył do czarodzieja pracującego tam. Podał mu listę po czym spojrzał z niecierpliwością kiedy przyniesie mu wszystkie podręczniki. Brunetka w tym czasie postanowiła udać się do działu z baśniami.  Spojrzała z fascynacją na ułożone książki. Półki ciągnęły się wręcz do samego sufitu. Stanęła na palcach i chwyciła jedną. Trafiła akuratnie na baśnie i mity na temat syren. Przeglądając ilustracje znajdujące się w niej, poczuła na ramieniu dłoń. Odwróciła głowę, a na twarzy od razu zagościł uśmiech. 

                  Tuż przed nią stał z lekkim uśmiechem dobrze znany chłopak. Jego platynowe włosy, idealnie zaczesane do tyłu podkreślały jego szare wielkie oczy. Chłopak należał do tych szczupłych i w miarę wysokich. 

— Wszystkiego najlepszego. — powiedział, a kącik jego ust uniósł się do góry. — Czy nasz prezent ju do ciebie doszedł?

— Tak, dziękuję. — chłopak po tych słowach, zaczął bardziej swobodną dyskusję.

                    Draco Malfoy, tak nazywał się  chłopak, który podszedł do niej. Znali się praktycznie od zawsze, byli praktycznie razem wychowani. W końcu jej ojciec przez większość roku jest nauczycielem eliksirów w szkole Magii i Czarodziejstwa. Nie miał zbyt wiele czasu, żeby móc go spędzić z jedynym dzieckiem. Na szczęście Narcyza, matka Draco umiała wypełnić pustkę po obu rodzicach. Kobieta była kimś kogo mogłaby nazwać matką. Lucjusz natomiast był bardzo tajemniczy. Nigdy nie dał jej odczuć, że jest kimś nieproszonym w ich życiu, ale nie był również szczególnie wylewny. Właściwie żył zasadą " nie robi mi pod górkę, to niech sobie siedzi". Draco od samego początku był jej przyjacielem i miała nadzieję, że nawet w Hogwarcie  nadal nim będzie, a ludzie których poznają za murami szkoły nie sprawią, że się oddalą od siebie.

— Alex, pospiesz się musimy jeszcze kupić szatę i różdżkę. — spojrzała na swojego ojca i żegnając się z blondynem, ruszyła w kierunku 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top