Rozdział 4

Nie potrafiła zahamować łez – pozwoliła im swobodnie spływać po zaczerwienionych od płaczu policzkach. Biegła prosto przed siebie, nie przykładając dużej wagi do obranego przez siebie kierunku. Po chwili zdała sobie sprawę, że dotarła do rozłożystej leszczyny. To tutaj spotkała trójkę przyjaciół po raz pierwszy. To tutaj zobaczyła Adama. Stał pod tamtym drzewem, doskonale to pamiętała.

Scena ta miała miejsce zaledwie wczoraj, ale Nora miała wrażenie, jakby znała ich od co najmniej kilku tygodni. Udało im się znaleźć wspólny język. Potrafili zapewnić sobie to, czego im brakowało; to, co zabrała im wojna. Potrzebowali siebie wzajemnie. Adam ze swoją obojętnością i arogancją gotowy był to wszystko zepsuć. Z drugiej strony, dziewczyna nie była tego taka pewna. Czy chciałaby, aby chłopak zniknął? Jakimś cudem i on wpasował się w to miejsce. Bez niego... Nie, to bzdura. Byłoby znacznie lepiej, gdyby nigdy się nie spotkali.

Nora zdała sobie sprawę, że przemokła do suchej nitki; włosy, buty, skarpetki, spodnie, bluza, koszulka czy bielizna – wszystko to ociekało strumieniami wody. Pozwoliła jej spływać po twarzy i ciele, wyobrażając sobie, że spłukuje z niej wszystkie negatywne emocje. W rzeczywistości nie było to takie proste. Złość, frustracja, żal, ból i smutek gnieździły się gdzieś głęboko w środku. Deszcz nie był w stanie ich wypłukać.

Usłyszała szelest i trzask łamanych gałązek. Nie poruszyła się. Nie odwróciła wzroku.

– Jesteś cała mokra – zauważył Fred. Nie wiedział, jak zacząć rozmowę i była to pierwsza rzecz, która przyszła mu do głowy.

Nora nie odpowiedziała.

– Przepraszam za niego. Adam czasami najpierw coś mówi, a dopiero potem myśli. W gruncie rzeczy to porządny chłopak, ale...

– Och, czy wy wszyscy możecie przestać go ciągle usprawiedliwiać?! – Nie wytrzymała. – Naprawdę tego nie dostrzegacie? On jest przegniły. Przegniły do samego środka. Nie ma w nim nawet krzty empatii, życzliwości, serdeczności czy wyrozumiałości. Przestańcie się okłamywać i spójrzcie prawdzie w oczy.

– Przykro mi. Domyśliliśmy się, że twoje stosunki z rodzicami muszą być...

Prychnęła.

– Moje stosunki z rodzicami! – odparła gorzko. Fred zrozumiał, że dziewczyna usiłuje podnieść się z samego dna rozpaczy rozpaczy. – Moi rodzice... – zaczęła i zawahała się. – Moi rodzice zostali zastrzeleni. Na moich oczach.

Fred zastygł. Na jego twarzy pojawiło się bezgraniczne zdziwienie. Nora domyśliła się, że przeżył właśnie ciężki szok. Usiłował coś z siebie wydusić, odpowiedzieć czy ją pocieszyć, ale nie był w stanie.

– Nie próbuj. Nie masz pojęcia jak to jest.

– Ja...

– Nie chcę o tym rozmawiać, okej?

Brunet niewiele myśląc usiadł na ziemi koło dziewczyny. Deszcz się wzmógł i teraz oboje kulili się, ociekając wodą. Nora zaczęła szczękać zębami.

– Musimy wracać. Możemy się pochorować... –zaczął Fred niepewnie.

– Nie chcę tam wracać.

Zapadła niezręczna cisza.

– Nic nie rozumiesz – szepnął chłopak i wyrzucił z siebie myśli, które dręczyły go od dłuższego czasu. – Adam... Zawsze był oschły i arogancki. Wyniosły, jakby miał nad wszystkimi kontrolę. Jego charakter był uciążliwy, ale dało się go lubić. Na serio. Odkąd pojawiłaś się ty... Jest inny. Stał się bardziej agresywny, jakby się wzbraniał. To coś nowego.

– Sugerujesz, że mam na niego zły wpływ.

– Nie, nie! Jest właśnie na odwrót. Dotychczas Adam olewał wszystko i wszystkich. Rzeczy, które uznawał za niegodne swojej uwagi, po prostu go nie obchodziły. W twoim przypadku postąpił inaczej. Z jakiegoś powodu go zainteresowałaś, ale z drugiej strony... Och, mam wrażenie, że on się ciebie po prostu boi, Noro! Jeszcze nigdy nie widziałem, by włożył tyle energii w kłótnię z kimkolwiek.

– Nie jestem pewna, czy rozumiem.

– Coś się z nim dzieje. I jest to twoja zasługa. Nie wina, a właśnie zasługa. Znam Adama jak nikt i odnoszę wrażenie, że to początek... czegoś dobrego. Zmiany. Na lepsze.

Słuchała w milczeniu. Czy Fred mógł mieć rację? Nie pozostawało jej nic innego jak uwierzyć brunetowi na słowo. Ale nikt nie mógł jej zmusić do pozostania, ani tym bardziej to próby zawarcia przyjaźni z tym zarozumiałym idiotą. Nie była psychologiem ani psychoterapeutą. Miała swoje problemy – wystarczająco dużo. Chociaż przecież wczoraj w nocy rozważała pozostanie, teraz znów miała ochotę odejść – i to jak najszybciej. Odejść i już nigdy nie wrócić.

Zdawała sobie jednak sprawę, że działa pod wpływem emocji. Musi odczekać, ochłonąć. Nawet jeśli chce wyruszyć dalej, potrzebuje planu. Wszystko trzeba przemyśleć, przeanalizować... No i poczekać na zmianę pogody. Westchnęła. Przemarzła do szpiku kości i miała nieodparte wrażenie, że okaże się to tragiczne w skutkach. Spojrzała na Freda. On nie prezentował się lepiej. Ruszyli w kierunku domku.

Przywitał ich trzaskający w kominku ogień. Złociste języki płomieni muskały rondelek z wodą, która zaczęła się gotować. Adam niedbale rzucił im ręczniki i koce, po czym zajął się przygotowywaniem herbaty.

Nora i Fred zerknęli na siebie pytająco.

– Przebierzcie się. Nie chcemy, żebyście nabawili się zapalenia płuc.

Dziewczyna posłusznie ruszyła w kierunku szafy, zostawiając za sobą wyraźny, wodnisty ślad. Po chwili wraz z brunetem siedzieli przy kominku owinięci w koce, ściskając w skostniałych dłoniach kubki z parującym napojem. Nikt nic nie mówił – nikt nie wiedział, co miałby powiedzieć. Lena, nie mogąc już dłużej znieść ciszy, włączyła radio. Muzyka wydawała się być bardzo, ale to bardzo nie na miejscu; należała do życia sprzed wybuchu wojny. Przypominała im o tym wszystkim, co stracili.

Gdy piosenka dobiegła końca, zabrzmiała charakterystyczna czołówka i w głośniku rozległ się głos speakera.

– Wybiła dwunasta, zapraszam na wiadomości.

Uwaga wszystkich skupiła się na małym radiu. To niepozorne urządzenie było jedynym mostem łączącym ich z zewnętrznym światem.

– Galimatias przeprowadza kolejne zamachy. Tym razem ofiarą padły dwa australijskie miasta, Sydney i Canberra, a także Pekin, Delhi oraz zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych, w tym Los Angeles. Liczba śmiertelnych ofiar rośnie w przerażającym tempie, są też ranni. Placówki szpitalne apelują o pomoc do prywatnych zakładów medycznych. Intercontinental Platinum przypomina o konieczności integracji międzynarodowej. Jak mówi prezes organizacji, Emelie Carter, IP to marmurowy fundament naszej wspólnej wolności. Musimy zjednoczyć się przeciwko wspólnemu wrogowi. Przypominamy także o obowiązującej w całej Europie godzinie policyjnej. Opuszczanie domów po godzinie osiemnastej może skutkować aresztowaniami. Bony na produkty deficytowe wydawane są w następujących punktach...

– Nie wiedziałam, że wprowadzili żywność na kartki – szepnęła Lena. Wydawała się być bardzo przejęta.

Fred wpatrywał się tępym wzrokiem w okno. Krople deszczu bombardowały szybę w akompaniamencie jednostajnego szumu. Speaker mówił dalej.

– Bank Prowizja i NPO Bank Narodowy ogłosiły wczoraj bankructwo. Są to kolejne pozycje na liście, która stale się powiększa. Minister finansów apeluje o spokój. Jak powiedział w udzielonym naszym reporterom wywiadzie, nie ma powodu do paniki, a wycofywanie środków z kont nie jest konieczne. Zapewnia, że pieniądze w bankach są bezpieczne. Końca dobiegło referendum w sprawie zwierzchnictwa nad lokalnymi władzami. Intercontinental Platinum zdradza szczegóły: od szesnastego maja władze wszystkich państw opowiadających się przeciwko Galimatiasowi podlegać będą pod specjalną komisję wyznaczoną przez IP. Ma to na celu ujednolicenie działań zbrojnych i zwiększenie kontroli nad przywracaniem pokoju. Zachęcam do wysłuchania wypowiedzi samej Emelie Carter, prezes Intercontinental Platinum.

– W imieniu całego zarządu organizacji chciałabym zapewnić, że wspólna droga ku wolności jest jedynym słusznym wyjściem. – Nora zadrżała, słysząc głos kobiety. Był okropny: wysoki i drażniący, momentami wpadający w skrzek. Spróbowała wyobrazić sobie jego właścicielkę, ale jedyny obraz, który pojawiał się w jej głowie, przedstawiał wielką, różową ropuchę. Chociaż głos został wyciszony i zagłuszony przez tłumacza, i tak wyraźnie odcinał się na nagraniu. – Samemu każdy z nas jest słaby. Właśnie dlatego konieczne jest połączenie sił. Razem możemy pokonać wroga. Naszym głównym celem jest utrzymanie porządku na świecie i właśnie dlatego, aby zapobiec anarchii, komisja nadzorcza IP przejmie zwierzchnictwo nad władzami państw, które opowiadają się po naszej stronie. Razem w imię pokoju!

W głośniku rozległy się gromkie brawa, speaker przypomniał, która jest godzina i puszczono melodię oznaczającą koniec wiadomości. Znów zaczęła grać muzyka.

Przyjaciele siedzieli w ciszy, wpatrując się pustym wzrokiem w odbiornik radiowy. Zaabsorbowani wiadomościami ze świata, zdążyli zapomnieć o kłótni. Teraz każdy analizował to, co usłyszał. Wszystko to wydawało się być absurdalne i nierealne – wojna. Konflikt na skalę międzynarodową. Z dnia na dzień świat zmienił się nie do poznania, a oni musieli odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Najgorsza była świadomość, że w zasadzie nie mają o niczym pojęcia. Nie widzieli tego na oczy, nie doświadczyli tego fizycznie. Egzystowali w izolacji, mając do dyspozycji zaledwie wiadomości w radiu.

– Co o tym wszystkim myślicie? – spytała Lena z przerażeniem.

– Wracamy do PRLu – uśmiechnął się Fred, ale wszyscy dostrzegli w jego wypowiedzi gorycz.

– To wszystko jest nie do pomyślenia. – Brunetka przypominała teraz małą, przestraszoną dziewczynką. – Przepełnione szpitale, upadające banki... Nasi rodzice mieli konto w Prowizji, prawda?

Brat dziewczyny pokiwał głową.

– To brzmi trochę... Sama nie wiem. – Nora przymknęła oczy i napiła się herbaty. – Wszystko dzieje się zbyt szybko. Mam wrażenie, jakbym śniła. To całe IP... Nie wydaje się wam trochę zbyt wyidealizowane? Organizacja powołana w trzy dni po wybuchu wojny ma nagle zacząć rządzić światem? I te hasła w wiadomościach... "Razem w imię pokoju!", "integracja międzynarodowa", "wspólna wolność". Coś mi to przypomina.

– Tak wygląda wojna – odpowiedział Adam. W jego głosie nie słychać już było wrogości, a jedynie niepodważalną obojętność. – Decyzje są szybkie, nie ma czasu na rozważania. Poza tym siła tkwi w ludziach. W szarej masie. Kluczowe jest pozyskanie poparcia obywateli, możliwie jak największej liczby osób. Właśnie to na celu ma IP.

– Częściowo mogę się zgodzić z Norą – powiedział Fred. – Tak, to z pewnością jest nieco wyidealizowane, może przesadzone. Ale Adam ma rację, na wojnie obowiązuje system zero–jedynkowy. Celem mass mediów jest rozpowszechnianie informacji, ale także kształtowanie opinii publicznej. Jeśli IP chce mieć poparcie, musi kreować się na idealną organizację, która zapewni wszystkim zwycięstwo. Ludzie na to lecą.

– Pewnie tak właśnie jest... – Dziewczyna westchnęła. – Chciałabym móc coś z tym zrobić. Jakoś pomóc, no nie wiem, jakkolwiek! Ta bezczynność mnie irytuje.

– Najlepiej dla nas wszystkich będzie – zaczął Adam powoli – jeżeli przeczekamy to wszystko tutaj. A przynajmniej tak długo, dopóki to miejsce stanowi wystarczające schronienie. Tu jesteśmy bezpieczni.

Nora przełknęła ślinę. Bezpieczni. Czy gdziekolwiek byli bezpieczni? Bała się, że będą jej szukać. Nie wiedziała z jakiego powodu, ale coś musiało być na rzeczy. Miała przeczucie, że już dawno powinna być martwa. Przez chwilę czuła silną pokusę, by opowiedzieć trójce przyjaciół wszystko; o strzelaninie, paszporcie, liście... Szybko jednak zdała sobie sprawę, że nie jest jeszcze gotowa. Powie im kiedyś, w swoim czasie, jeśli nie wszystko, to przynajmniej część informacji. Ale jeszcze nie teraz, jeszcze nie dziś.

Zaczęła się zastanawiać, czy dobrze zrobiła, mówiąc Fredowi prawdę. Myśl ta nie dawała jej spokoju całe popołudnie. W końcu podeszła do niego, gdy był sam i zaczęła półgłosem:

– To, co dzisiaj usłyszałeś... Wiem, że jesteś w szoku, ale proszę, zachowaj to dla siebie.

Chłopak przyglądał się jej ze współczuciem połączonym z zaciekawieniem.

– Powiem im, obiecuję, po prostu nie jestem jeszcze gotowa.

– Spokojnie, nie miałem zamiaru nikomu mówić.

Uśmiechnęła się smutno, z wdzięcznością.

– Dzięki, Fred.

– Nie ma sprawy, naprawdę.

Z jakiegoś powodu dziewczyna nabrała pewności, że jej tajemnica jest bezpieczna. Niektórzy ludzie mają w sobie coś takiego, co wręcz zachęca do powierzania im swoich sekretów. Nie musimy się wtedy bać, że pozna je ktoś niepowołany. Dodatkowo zyskujemy wiernego słuchacza, który bez wątpienia okaże nam zrozumienie, albo przynajmniej uważnie wysłucha. Fred bez wątpienia należał do właśnie takich osób.

Emocje związane z poranną sprzeczką opadły i pozostał po nich jedynie ledwo zauważalny ślad. Nora taktycznie unikała Adama, a Adam unikał jej. Taki układ satysfakcjonował wszystkich. Pozornie sytuacja znów była opanowana.

Lenę dręczyły wyrzuty sumienia. Zdążyła polubić Norę – chociaż dziewczyna była nieco tajemnicza i chłodna, brunetka znalazła w niej serdeczną przyjaciółkę: miłą, życzliwą i pomocną. O dziwo, obydwie doskonale się dogadywały. To właśnie dlatego nie mogła zrozumieć, dlaczego jeszcze dziś rano żywiła do Nory taką niechęć. Po sprzeczce z Adamem żałowała nawet, że zatrzymali ją w domku. Na szczęście było to tylko chwilowe. Lena z ulgą stwierdziła, że z powrotem żywi do dziewczyny ogromną sympatię.

Adam znów był sobą i chociaż z jednej strony chciała, by się zmienił, zdała sobie sprawę, że przyzwyczaiła się do jego zarozumiałej i aroganckiej wersji. W gruncie rzeczy nie była taka zła. Tak, najlepiej będzie, jeśli wszystko zostanie po staremu. Lena wróciła myślami do dzisiejszego poranka. Z pewnością chłopak ustąpił kierowany czystym rozsądkiem.

Nie było innej opcji.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top