Rozdział 34

Dni w bazie mijały jeden po drugim, zlewając się w jedną, cuchnącą nudą i bezczynnością całość. Nora nie potrafiła ukryć zawodu.

Liczyła, że odnalezienie przyjaciół jej ojca stanowił będzie początek konspiracyjnej działalności na rzecz "tych dobrych". Tymczasem okazało się, że bardzo się przeliczyła.

Dni i noce definiowały wyświetlające się na ekranie zegarka cyfry, a nie wędrujące po błękitnym niebie słońce i zdobiący rozgwieżdżoną czerń nocy księżyc. Nora tęskniła za śpiewem ptaków, zapachem porannej rosy, szumem wiatru w koronach drzew i świeżym powietrzem, którym mogłaby odetchnąć. Brakowało jej tego wszystkiego, co przez ostatnie tygodnie przeklinała: wolności, swobody działania, braku ograniczeń i wrażenia, że to, co robi ma jakiś głębszy sens.

W bazie czuła się jak w więzieniu. Nikt nie raczył zapoznać jej z obecną sytuacją, nikt nie chciał odpowiedzieć na dręczące ją pytania... Dziewczyna czuła się jak na najgorszych torturach. Nie mogła nawet zweryfikować, czy postawiona przez Adama teza była prawdziwa. Nie mogła zrobić nic, by pomóc – nie była nawet pewna, w jaki sposób mogłaby tego dokonać!

Zgodnie z zapowiedzią Mariusza Absydy już pierwszego dnia pobytu w bazie jej rany obejrzał lekarz – sympatyczny, choć mało rozmowny i raczej milczący mężczyzna w średnim wieku. Podali jej jakieś medykamenty, do których początkowo podchodziła niezwykle sceptycznie... Do czasu, gdy po dwóch dniach kuracji zobaczyła, że rany zaczynają się zabliźniać.

Wracała do zdrowia w zastraszającym tempie. Mikstury, którymi ją poili, wzmacniały jej organizm po tygodniach wyniszczającego życia i licznych kontuzjach. Adam i Fred także wracali do zdrowia, choć cała trójka marzyła, by móc choć na chwilę wyjść na powierzchnię i spojrzeć na błękit nieba. Tutaj żyli jak krety – poruszali się wydrążonymi w sercu wzgórza korytarzami, funkcjonowali przy świetle żarówek, oddychali powietrzem dostarczanym do bazy przez kratki wentylacyjne.

Czasu mieli aż zanadto. Nora początkowo umilała go sobie, czytając znalezione w sypialni książki, ale szybko zdała sobie sprawę, że przy sztucznym oświetleniu jej oczy straszliwie się męczą, a głowa protestuje uciążliwymi migrenami. Porzuciła więc to zajęcie i zaczęła zabijać bezproduktywne godziny przechadzkami po bazie.

Jej teren był zaskakujący rozległy. Przypominała wielopoziomowy bunkier, którego najwyższe piętro znajdowało się na wysokości parteru, z tym że skryte pod wzgórzem, a najniższe sięgały głęboko, głęboko w dół... Nora nie wiedziała, ile ich było; wątpiła ponadto, że kiedykolwiek się dowie. Przejścia do najniższych kondygnacji strzeżone były przez masywne drzwi, zabezpieczone ponadto całą masą systemów antywłamaniowych. Widocznie w ten sposób chciano jej przekazać, że nie jest tam mile widziana.

Te korytarze, do których miała swobodny dostęp, znała już jak własną kieszeń. Przemierzała je, licząc długości poszczególnych odcinków w krokach, sprawdzając odległości od drzwi, zapamiętując kolejność pomieszczeń i szkiców, które w niektórych miejscach zdobiły surowe ściany.

Świadomość, że mogłaby spędzić ten czas pomagając Jaśniejącym Nadzieją, nie dawała jej spokoju. Z drugiej strony z tyłu głowy wciąż plątał się niepokój. Nora nie wiedziała nawet, czy ktokolwiek z nich jeszcze żyje. Ilu jej rówieśników zginęło od czasu Niespodzianki i zorganizowanej przez Galimatias zasadzki?

Galimatias... A może raczej Intercontinental Platinum? Przyjęli to za oczywistą oczywistość, ale przecież równie dobrze mogli być w błędzie! Najgorsze było to, że nikt nie kwapił się, by im to wyjaśnić. Nora nie mogła pozbyć się wrażenia, że rozgrywa właśnie partię jakiejś gry karcianej, ale oprócz tego, że nie widzi kart przeciwników, nie zna także swojej talii...

Mimo że spędzała z Adamem i Fredem większość czasu, dziewczyna czuła się dziwnie samotna. Na korytarzach bazy mijała ludzi, którzy byli jej zupełnie obcy. Niektóre twarze widywała dość regularnie, podczas gdy inne migały raczej sporadycznie. Nora jednak traktowała wszystkie te osoby jak przechodniów, bezosobowy zbiór konkretnych cech wyglądu. Nie miała ochoty nawiązywać z nimi znajomości ani wdawać się w rozmowy, a oni sprawiali wrażenie zbyt zajętych, zabieganych... Wszyscy oprócz niej zdawali się robić coś w konkretnym celu. To jeszcze bardziej ją przytłaczało.

Nora nie mogła pozbyć się wrażenia, że jest intruzem w bazie. Trafiła do zupełnie nowego świata, w którym nie potrafiła się odnaleźć, bo był dla niej kompletnie obcy. Ludzie, z których mijała na korytarzach, zdawali się być przybyszami z innej planety... Z drugiej strony wciąż towarzyszyło jej uczucie, jakby – mimo że przecież nie była więźniem Instytutu – zmuszona była przebywać w ciasnych korytarzach bazy. Czuła się, jakby ograniczono jej wolność, zabrano wolną wolę. Była jak pies, którego uwiązano na krótkiej smyczy i zostawiono w lesie.

Miała związane ręce i zakryte oczy.

Tym większe było jej zdziwienie, gdy któregoś dnia (może trzeciego, a może piątego od momentu przybycia do bazy – dziewczyna straciła rachubę) podeszła do niej nieznajoma kobieta.

– Ktoś chce się z tobą zobaczyć – powiedziała. Jej głos był dziwnie jednowymiarowy, paski, pozbawiony jakichkolwiek emocji.

– Ze mną? – spytała Nora podejrzliwie i przekrzywiła głowę.

Dziewczyna poczuła, że zaczyna wzbierać w niej nadzieja. Może wreszcie ktoś postanowił wyjaśnić jej całą tę chorą sytuację. W tamtej chwili gotowa była zapłacić najwyższą cenę za choćby skrawek informacji, byle by tylko nie musieć dalej trwać w tej nieznośnej niewiedzy...

– Tak. Na zewnątrz, przed głównym wejściem – oświadczyła nieznajoma. – Już czeka.

Nora zmarszczyła brwi.

– Na zewnątrz...? – powtórzyła, analizując to, co właśnie usłyszała. – Ale że... na zewnątrz–na zewnątrz? Że niby na dworze?

Twarz kobiety nawet nie drgnęła.

– Tak. Jak powiedziałam, przed głównym wejściem.

– Nie rozumiem... Ale kto? – jęknęła dziewczyna.

Nagle cała ta sytuacja wydała się jej skrajnie podejrzana. Przez ostatnie dni dawano jej do zrozumienia, że tylko tutaj jest bezpieczna i że nie powinna opuszczać bazy, a teraz jakaś obca kobieta zachęca ją, by wyszła na zewnątrz na spotkanie z tajemniczym „kimś". O kogo mogło chodzić? I dlaczego postanowił zobaczyć się z nią w takim dziwnym miejscu?

Nora zrozumiała, że narasta w niej dławiący niepokój. Gdy tylko zdała sobie z tego sprawę, przeraziła się jeszcze bardziej. Czy siedzenie w tej dziurze zrobiło ze mnie tchórza? Czy to złudne poczucie bezpieczeństwa doprowadziło do tego, że teraz boję się wyjść na zewnątrz i stanąć oko w oko z trawiącym świat złem? Dziewczyna pokręciła głową. Jeśli chciała przetrwać, musiała przezwyciężyć swój lęk.

A może nie boję się świata tam, na górze, pomyślała, ale ludzi? Może boję się podstępu, pułapki, fortelu, oszustwa... Nora westchnęła. Przez ostatnie kilka tygodni na każdym kroku doświadczała przemocy, okrucieństwa i agresji. Obcowała z kłamstwami, oddychała nimi jak powietrzem. Czy ukrywanie prawdy stało się dla niej rzeczą na tyle normalną? Poznała smak oszustwa, a teraz sama bała się, że padnie jego ofiarą.

– Dziękuję – odpowiedziała, patrząc stojącej przed nią kobiecie w oczy.

Nora odniosła wrażenie, że ta drgnęła, jakby zaskoczona jej spojrzeniem.

– Dostałam polecenie, by cię o tym poinformować – oświadczyła nieznajoma i wzruszyła ramionami. Ten gest wydał się Norze taki ludzki... Za ludzki. Ta kobieta przypominała robota, którego zaprogramowano, by wykonywał polecenia zwierzchników.

Już po chwili dziewczyna mknęła wąskimi i krętymi korytarzami bazy. Główne wejście znajdowało się daleko od segmentu, w którym spotkała nieznajomą, więc wędrówka zajęła jej dobre kilka minut.

Początkowo czuła niemal ekscytację. Był ciekawa, kto mógłby chcieć się z nią zobaczyć. No i przede wszystkim w jakim celu. Jedyne, co przychodziło jej na myśl, to udzielenie wyjaśnień... A może Fred i Adam też zostali zaproszeni? Nie, raczej nie, pomyślała Nora. Oni są tutaj na doczepkę. Jeżeli Góra zdecyduje, że cokolwiek komukolwiek piśnie, tą osobą będę ja... A może jestem w błędzie?

Z każdym kolejnym krokiem wzrastał poziom niepokoju. Dziewczyna nie potrafiła zapanować nad ogarniającym ją lękiem, który zaczynał wymykać się spod kontroli. Gdy Nora stanęła przy drzwiach, czuła, jak drżą jej własne kolana. Nieuzasadniony lęk dawał się we znaki, paraliżując ciało i umysł. Dziewczyna nie potrafiła zidentyfikować źródła obaw, ale miała złe przeczucia...

Mężczyzna, który pełnił rolę strażnika, otworzył jej drzwi.

Zaskoczyła ją kolejna rzecz. Drzwi prowadzące do bazy dało się otworzyć jedynie od środka – tak zostały skonstruowane. Jeżeli wszyscy wyszliby na zewnątrz i je za sobą zamknęli, nie byłoby już drogi powrotnej. Skoro więc osoba, która chciała się z nią zobaczyć, czekała za zamkniętymi drzwiami, oznaczało to, że albo nie może wejść do bazy, albo nie ma zamiaru do niej wchodzić, albo wyszła i zamierza wrócić, licząc, że ktoś otworzy jej drzwi od środka. A jeśli nie otworzy?

W końcu Nora wyszła z półmroku korytarza.

Pierwsze sekundy były istną torturą. Dziewczyna zdążyła już zapomnieć, jak mocno świeci słońce i jak bardzo potrafi razić. Oczy zalała jej biel; poczuła płynące po policzkach łzy, potarła więc zaciśnięte powieki knykciami dłoni. Nagle ogarnęła ją panika. Jeśli ktokolwiek chciałby do niej strzelić, porwać ją albo zrobić jej inną krzywdę, właśnie miał ku temu doskonałą sposobność. Nora była oślepiona, unieruchomiona i zdezorientowana. Idealny cel nawet dla kogoś, kto był w temacie kompletnie zielony.

Nic się jednak nie stało. Nora powoli zaczęła przyzwyczajać się do intensywności światła. gdy w końcu otworzyła oczy, na jej usta wypełzł szeroki uśmiech. Ze wszystkich stron otaczała ją zieleń: drzewa, krzewy, trawa... Szum liści był jak błogosławieństwo, szklanka chłodnej wody w upalny dzień. Powietrze pachniało tak cudownie, jak mieszkanka wolności i świeżości. Dziewczyna przymknęła powieki i wzięła głęboki wdech, nabierając je w płuca. Właśnie tego brakowało jej przez ostatnie kilka dni, które spędziła pod ziemią.

Niemal zdążyła zapomnieć, po co tu przyszła. Ocknęła się dopiero gdy do jej uszu dotarł znajomy głos.

– Nora.

Dziewczyna podskoczyła. Przed nią stał...

– Adam? Co ty tu robisz? – spytała i rozejrzała się zdezorientowana. Nic nie rozumiała. – Przecież mogliśmy porozmawiać w bazie...

Chłopak uciszył ją gestem. W jego posturze było coś, co wzbudzało w dziewczynie niewyjaśniony niepokój – zupełnie jak gdyby zła nowina postanowiła wyprzedzić swojego posłańca.

– Muszę ci o czymś powiedzieć – zaczął blondyn. – Może powinienem był to zrobić wcześniej. Wybacz, z pewnością powinienem był. Jestem palantem, możesz mnie ocenić swoją miarą, nie zasługuję na taryfę ulgową. Tylko proszę cię o jedno, Nora. Wysłuchaj mnie.

Dziewczyna oniemiała. Otworzyła szeroko oczy, wpatrując się w chłopaka z niedowierzaniem.

W jego sposobie mówienia było coś nowego – jakaś nuta powagi, której wcześniej nie udało się jej wyłapać. Drwina, która zawsze czaiła się za tańczącymi w oczach iskierkami, także zniknęła.

– W takim razie słucham – wykrztusiła w końcu i wlepiła w blondyna wyczekujące spojrzenie.

Adam odchrząknął.

– Ja... Mam dzisiaj urodziny.

Nora przekrzywiła głowę, a następnie parsknęła nerwowym śmiechem.

– Żartujesz sobie? – wyrzuciła w końcu. – Przestraszyłeś mnie nie na żarty! Myślałam, że chodzi o coś poważnego, kretynie! Wszystkiego najlepszego!

Życzenia zabrzmiały dziwacznie groteskowo. Wojna, która wybuchła, sprawiła, że wydawały się być kompletnie nie na miejscu. Wszystkiego najlepszego... Co to właściwie miało znaczyć? Czego najlepszego można było życzyć sobie podczas wojny? Przeżycia? Bohaterskiej śmierci? Pokoju?

Dopiero po chwili Nora zdała sobie sprawę z faktu, że coś było w nie w porządku. Adam nie uśmiechał, wciąż był śmiertelnie poważny. Jego twarz była wręcz trupio blada.

– Ty nie rozumiesz – szepnął i pokręcił głową. – Nora, dzisiaj są moje osiemnaste urodziny. Osiemnaste. Jestem pełnoletni.

– I co w związku z tym? – Dziewczyna dalej nie rozumiała.

Lustrowała blondyna uważnym wzrokiem. Osiemnaście? Przez ostatnie tygodnie traktowała go jak rówieśnika, podczas gdy on był od niej prawie dwa lata starszy. Dopiero teraz, gdy przyjrzała się uważniej, dostrzegła, jak się zmienił. Arogancki wyrostek coraz bardziej zaczynał przypominać dojrzałego mężczyznę.

– Ja... Cholera – syknął i ścisnął skronie palcami. – Wybacz, że mówię ci to w takich okolicznościach, ale ostatnie wydarzenia pokazały mi, że odkładanie tej rozmowy nie jest dobrym pomysłem. Jesteś pierwszą osobą, pierwszą dziewczyną, o której kiedykolwiek myślałem w ten sposób. Pierwszą, o której myślałem nocami, trzęsąc się z jej strachu o jej bezpieczeństwo. Pierwszą, dla której życia jestem gotów zaryzykować własne. Za bardzo się na tym nie znam, ale myślę, że... ja cię chyba kocham, Noro...

Ostatnie prawie wyszeptał.

Dziewczyna poczuła, że rośnie jej serce. W kilku susach znalazła się przy blondynie, by połączyć ich usta w delikatnym, przelotnym pocałunku.

Wróciły wspomnienia tamtej nocy w lesie, rozmowy z Leną... Nora zignorowała to. Dopiero teraz zdała sobie sprawię z tego, jak głupie było jej zachowanie. Wzbraniała się przed czymś, co wiedziała już od dawna.

– Ale wciąż nie rozumiem – powiedziała pod chwili. – Co mają do tego twoje urodziny?

Usta Adama zacisnęły się w wąską kreskę. Chłopak wziął głęboki oddech.

– Postanowiłem zaciągnąć się do wojska.

Nora zamarła w pół kroku.

Dopiero teraz dotarło do niej znaczenie tak wielu szczegółów, które wcześniej ominęła. A w tym spoczywający na ramionach chłopaka plecak z całym jego dobytkiem.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top