Rozdział 32

Nora zacisnęła powieki. A więc to koniec, pomyślała. Przecież nie przegapią skrytki. To niemożliwe. Z pewnością mają doświadczenie w rozpoznawaniu takich schowków...

Od strony bagażnika dobiegał regularny stukot. Żołnierz, który przeszukiwał furgonetkę, musiał konsekwentnie lustrować przewożony towar. Przyjaciele siedzieli w całkowitych ciemnościach, sparaliżowani strachem, ściśnięci jak sardynki w puszce.

Nora poczuła nieprzyjemny ucisk w brzuchu. Dlaczego zawsze musieli mieć takiego pecha? Chociaż wiedzieli, że ich plan jest ryzykowny, był przecież dopracowany w tak wielu szczegółach... Jakie było prawdopodobieństwo, że ktoś postanowi przeszukać samochód? Znikome. Więc dlaczego trafiło akurat na nich?

Może trzeba było siedzieć na kwaterze. Może rzeczywiście lepiej byłoby się nie wychylać, nie rzucać w oczy, zaniechać jakichkolwiek działań... Ale czy aby na pewno? Chociaż byliby wtedy bezpieczni, czy zaznaliby spokoju duszy? Czy nie zadręczyłyby ich wyrzuty sumienia i ten natrętny, wewnętrzny głos, który tak lubi wypominać nam nasze błędy i złe decyzje?

Na dobrą sprawę tutaj nie dało się podjąć dobrej decyzji. Mieli do wyboru tylko złą i jeszcze gorszą, a wszystko to zamaskowane i ukryte za plątaniną pozorów. Dezorientacja towarzyszyła im na każdym kroku.

Żołnierz dalej przetrząsał wnętrze samochodu. Po odgłosach kroków Nora wnioskowała, że był coraz bliżej. Zaraz dotrze do ścianki, która dzieliła bagażnik i przestrzeń przeznaczoną dla pasażerów. Chociaż schowek chroniony był przez dość skomplikowany mechanizm, dziewczyna była niemal pewna, że dla dobrze wyszkolonej osoby nie będzie on stanowić żadnej przeszkody.

Cisza zdawała się być ogłuszająca. Przerywające ją dźwięki przetrząsania furgonetki brzmiały jak okropna, drażniąca kakofonia – niepasujące do otoczenia odgłosy, nienastrojone instrumenty, fałszywe tony... A wszystko to dawało wzbudzający niepokój, wprowadzający słuchacza w stan przerażenia efekt.

Adam, który wciąż trzymał Norę za zabandażowany nadgarstek, delikatnie wzmocnił uścisk. Też się boi, przeszło dziewczynie przez myśl. A więc nie jestem sama. Nie tylko mnie trawi przerażenie, a jeśli przyjdzie nam umrzeć, oddamy życie razem... W imię jednej idei.

Nora przywołała wspomnienia ostatnich tygodni – te kilka samotnych dni w lesie, spotkanie trójki przyjaciół: Adama, Freda i Leny... Zobaczyła uśmiechniętą twarz brunetki; teraz dziewczyna była tylko wspomnieniem, cieniem osoby, którą Nora niegdyś znała, z którą przeżyła kilka tygodni wojny. Ona oddała swoje życie. Byłą niewinna, a mimo to musiała umrzeć w imię Ojczyzny. Ale czy na pewno? A może wcale nie umarła dla żadnej większej idei, a ponadto mogła uniknąć śmierci? Co, jeśli to oni zawinili?

Obraz domku w lesie zniknął, teraz znów pojawił się gąszcz drzew. Szli przez niego całą czwórką, zgubili się, natrafili na tajemniczą paczkę z żywnością i z wizerunkiem salamandry. Potem wyszli na drogę, spotkali nieznajomego w terenówce... Teraz Nora była niemal pewna, że prawidłowo odgadła jego tożsamość. Gdyby okupanci nie pokrzyżowali ich planów i nie postanowili przeszukać furgonetki, może spotkałaby się z nim jeszcze dziś?

Po spotkaniu tajemniczego mężczyzny trafili do mieszkania Oliego, Adam pokłócił się z Fredem. Jak potoczyłyby się losy przyjaciół, gdyby do tego nie doszło? Później spadły bomby, uciekli z mieszkania, przydarzyła się straszliwa tragedia... Z miejsca wypadku odeszli tylko we dwójkę, ona i Fred. Spotkali Jaśniejących Nadzieją, po raz kolejny na miasto spadł deszcz bomb. Myśleli, że Adam nie żyje, że zostali sami... Dni, które spędzili z działającą w naprędce zorganizowanym podziemiu młodzieżą, minęły szybko. Przyszła kolej na Niespodziankę, Adam uratował jej życie. A teraz znów byli razem – no, prawie, bo przecież brakowało Leny.

Czy oto nadszedł moment, w którym jej życie dobiega końca? Nora nie przypuszczała, że to może być takie proste. Że przyjdzie jej zakończyć żywot w bagażniku jakiegoś dostawczaka, gdzieś w zagmatwanej plątaninie miejskich uliczek; w otoczeniu przyjaciół, którym bezgranicznie ufała i ze świadomością, że w przeciągu ostatnich tygodni nie zmarnowała ani sekundy. Uśmiechnęła się pod nosem. Nagle poczuła, że ogarnia ją spokój. Widać śmierć była jej pisana, a to, że odwlekła ją o jakiś czas i przy okazji zdążyła zrobić coś dobrego, powinna traktować jak dar od losu.

Żołnierz zaczął opukiwać cienką ściankę, która dzieliła ich od reszty bagażnika. Do uszu Nory dotarły odgłosy skrobania, pukania i szurania. Okupant ewidentnie się nią zainteresował. Zresztą wcale się mu nie dziwiła – w niej konstrukcja zapewne także wzbudziłaby podejrzenia. Ale czy to nie było za proste? Ten samochód musiał należeć do jakiejś grupy przemytników, którzy z pewnością przechodzili nie jedną podobną kontrolę. Jakim cudem uchodzili z nich cało? A może na tym polegał szkopuł: wcale nie uchodzili?

Wtem osoba przeszukująca furgonetkę wydała z siebie cichy okrzyk triumfu.

Hey! Got it! – zawołał żołnierz po angielsku. Jego wymowa pozostawiała wiele do życzenia, ale w tamtej chwili Nora nie przywiązywała do tego uwagi.

Odnalazł mechanizm, pomyślała. Teraz to już tylko kwestia czasu. Wystrzela ich na miejscu czy może weźmie jako jeńców? Byli przecież poszukiwani jako działacze miejscowego podziemia, uczestnicy Niespodzianki... Tak, druga opcja była o wiele bardziej prawdopodobna. Gdzie w takim razie ich zabiorą i co z nimi zrobią? Aresztują? Możliwe...

Do ya need any help? – zawołał drugi głos. Jego właściciel posługiwał się angielskim znacznie lepiej niż poprzednik, ale mówił z niedbałością charakterystyczną dla osób, które na co dzień komunikują się slangiem.

No, it's alright – odparł żołnierz, który wciąż majstrował przy mechanizmie. – It doesn't seem complicated. I'm almost done.

Coś kliknęło, zamek szczęknął. Nora wyczekiwała w milczeniu. A więc udało mu się, otworzył drzwi. Zostali zdemaskowani.

Adam ścisnął ją za rękę. Są razem; teraz już nikt ani nic ich nie rozdzieli. Nawet śmierć. Co by się nie stało...

Ale coś było nie w porządku. O dziwo w kryjówce wciąż panowała absolutna ciemność. Nic się nie działo.

It's just a safe – mruknął pierwszy z żołnierzy. Nora rozpoznała jego kanciasty akcent; zapewne był Niemcem, może Austriakiem... – I haven't found anything interesting. Only money.

I bet it's a boodle! – ryknął ten drugi.

Nora zamarła. Sejf? Brudne pieniądze? O czym oni mówią?

Głosy oddaliły się, żołnierze widocznie odeszli, by się naradzić. Do ucha dziewczyny zbliżyło się coś miękkiego i ciepłego. Dopiero po chwili zrozumiała, że to usta Adama.

– Znaleźli skrytkę... Drugą skrytkę – wyszeptał tak cicho, że prawie niesłyszalnie. – Chyba nie doceniliśmy naszego przewoźnika. Ubezpieczył się, szczwany lis. Jak człowiek znajdzie drugie dno, nie będzie już szukał trzeciego...

Żołnierze zaczęli kłócić się z kierowcą, który usilnie powtarzał kłujące w uszy sformułowanie „me not speak English". W końcu najwyraźniej dali spokój, bo trzasnęły drzwi szoferki, zawarczał silnik i furgonetka ruszyła.

Po pewnym czasie zatrzymała się ponownie, ale tym razem coś kazało Norze przypuszczać, że oto dotarli do celu – mimo przeszkód udało się im odnieść sukces. Przypuszczenia dziewczyny okazały się słuszne. Krępy kierowca wszedł do bagażnika samochodu i, używając skomplikowanego mechanizmu, otworzył skrytkę. Snop ostrego światła, który wpadł do środka przez szparę w drzwiach, oślepił całą trójkę.

– Szybko, wysiadać – mruknął mężczyzna i rozejrzał się nerwowo.

– Przepraszamy za problem – powiedział Adam, w pospiechu zbierając rzeczy. Fred pomógł Norze wstać.

– Hm...? – bąknął tamten w odpowiedzi.

– No, to przeszukanie... Mógł sobie pan napytać biedy – wytłumaczył chłopak. – I ta skrytka.

Kierowca tylko wybuchnął śmiechem.

– Przecież chyba się z tym liczyliście, no nie? Na tym polega ta praca. Ludzie szukają, a moim zadaniem jest dopilnowanie, żeby mimo tego nie udało im się nic znaleźć. – Uśmiechnął się szyderczo. – Znaczy oczywiście znajdują. Ale tylko to, na co im pozwalam. A potem już odechciewa im się szukać dalej, bo są usatysfakcjonowani. No, a teraz zmykajcie, dzieciaki. I lepiej dobrze się schowajcie, choć już nie moja w ty głowa.

– Dziękujemy – powiedziała Nora.

Przy pomocy przyjaciół wyszła z furgonetki. Znajdowali się na rozległym parkingu pod lasem. Za nimi rozciągała się nieprzebyta ściana drzew, ciemne sylwetki poprzetykane drżącymi na wietrze cieniami. Na parkingu stało tylko kilka samochodów, wszystkie wyglądały na porzucone albo od dawna nieużywane.

Adam odwrócił się do kierowcy, żeby mu coś powiedzieć, ale jego już nie było. Mężczyzna wskoczył do szoferki i odjechał z piskiem opon. Zostali sami.

– No dobra, gdzie ta bryka? – spytał Fred, rozglądając się dookoła.

Blondyn zlustrował auta przenikliwym wzrokiem i zagryzł wargi.

– Ja... – zaczął i urwał.

– Adam? – spytała Nora, przyglądając się chłopakowi. – Powiedz, że te samochód tu stoi.

– Nie jestem pewny – szepnął. – Na dobrą sprawę to...

– Co się stało?

– Ten znajomy, z którym wszystko obgadałem, powiedział, że postara się podstawić furę wieczorem. Miał zostawić kluczyki w puszce po Coli pod samochodem. Tylko że problem polega na tym, że go tu nie widzę...

– Ale jak to? – jęknęła Nora.

– Pamiętam, jak wyglądał. Dam sobie głowę uciąć, że był srebrny.

– A tablice rejestracyjne?

Adam pokręcił głową.

– Nie wiem, ale na co mi one, skoro nie ma tu żadnego srebrnego samochodu?

Nora poczuła, że ogrania ją bezradność. Co teraz? Z jakiegoś powodu znajomy Adama nie podstawił im samochodu, wskutek czego utknęli na jakimś zapomnianym parkingu pod lasem, z dala od miasta. Nawet gdyby postanowili ukraść któryś z zaparkowanych tutaj pojazdów, nie mieli przecież kluczyków...

– Zaraz, powiedziałeś w puszce po Coli? – mruknął Fred i podszedł do stojącego w odległym kącie parkingu samochodu. Za kołem rzeczywiście leżało coś, co do złudzenia przypominało kawałek czerwonego aluminium.

Adam, pomagając iść także Norze, podążył za brunetem. Całą trójką zgromadzili się wokół starego, granatowego opla. Fred schylił się i podniósł puszkę po Coca Coli. Z jednej strony wykonano niepozorne nacięcie. W środku zagrzechotały... kluczyki.

– Nie rozumiem... – jęknął Adam.

Nora uśmiechnęła się w odpowiedzi.

– Spójrz tutaj, przy błotniku – powiedziała.

Wzrok blondyna powędrował w tamtym kierunku. We wskazanym przez dziewczynę miejscu zszedł fragment lakieru, a pod spodem...

– Srebrny – mruknął Adam i pokręcił głową. – No jasne! I oczywiście on musiał zataić przede mną informację, że przemalował brykę... Typowe.

Wsiedli do samochodu, blondyn zajął miejsce kierowcy.

– Przecież ty nie masz prawa jazdy – jęknęła Nora, przyglądając się chłopakowi.

– Nie mam – potwierdził. – Ale raczej  nie obawiamy się drogówki, prawda?

Znając nasze szczęście, wszystko się może zdarzyć, pomyślała dziewczyna, ale postanowiła zostawić słowa Adama bez komentarza. Był zbędny.

Jechali w milczeniu, które przerywały jedynie spontaniczne uwagi pełniącej funkcję nawigacji Nory. Dziewczyna była pod wrażeniem, ile szczegółów wciąż pamiętała. Poznała mijaną przez nich leśniczówkę, baner kortów tenisowych, mały kościółek z czerwonej cegły... W końcu samochód wjechał na wąską, szutrową drogę.

– Jesteś pewna, że to tu? – mruknął nieco zdezorientowany Adam.

– Na sto procent. Teren posesji zaczyna się za tym drzewem z kapliczką.

Blondyn zaparkował w zaroślach i wyłączył silnik. Wysiedli z samochodu, założyli plecaki. Nora, podtrzymywana przez Freda i Adama, pokuśtykała biegnącą między drzewami alejką. Po chwili powolnego marszu znaleźli się w ogromnym, choć zaniedbanym ogrodzie. W jego głębi stał majestatyczny, choć z wolna popadający w ruinę dworek.

– Chyba tym razem się pomyliłaś – powiedział Fred i wskazał na budynek.

Okna zabite zostały zmurszałymi deskami, podjazd także był pusty. Od dawna niekoszona trawa, tonące w morzu chwastów rabatki i przerośnięty żywopłot prowadziły do oczywistej konkluzji: nikogo tu nie było, i to zapewne już od dłuższego czasu...

– Co teraz? – spytała Nora, rozglądając się z niedowierzaniem.

Była niemal pewna, że ten trop był dobry...

– Wracamy – oświadczył Adam. – Musimy znaleźć jakąś bezpieczną kryjówkę i...

Nie zdążył skończyć. Zza krzewu róży wyłoniła się postać w starym, brudnym ubraniu. Na głowie miała słomiany kapelusz z szerokim rondem. Postura zdradzała, że był to mężczyzna.

– Czego tu szukacie? – warknął. Miał szorstki, nieprzyjemny głos.

– Chcielibyśmy skontaktować się z właścicielem tego domu – powiedział Adam. – To pilne.

– Nie widzicie, że go tu nie ma? Ten dom jest opuszczony. Lepiej stąd odejdźcie.

– Ale my...

– Nie będę z wami dyskutować. Wynoście się stąd.

Nora przyjrzała się mężczyźnie uważnie. W dłoni trzymał sekator. Ogrodnik? Z drugiej strony takim sekatorem też można zrobić krzywdę...

Nagle ogarnęły ją wątpliwości. Skoro dom jest opuszczony, to co robi tu ten człowiek? Dba o posesję pod nieobecność właściciela? Coś średnio mu to wychodzi... Wtem dziewczyna wpadła pewien pomysł.

– Przepraszam, pomyślałam, że może to coś panu powie... – zaczęła niepewnie, nie wiedząc, jak skończyć myśl. W końcu postanowiła rzucić tylko jedno słowo: – Salamandra.

Ogrodnik jakby zesztywniał, a następnie nieznacznie uniósł rondo kapelusza. Odezwał się dopiero po chwili, a ton jego głosu uległ znacznej zmianie.

– Zapraszam za mną.


Wybaczcie mi małe zamieszanie, ale dopiero dzisiaj zdałam sobie sprawę z faktu, że rozdział, który napisałam kilka dni temu, wcale się nie opublikował... Stąd też dzisiaj dwa – bieżący i zaległy.






Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top