Rozdział 3

Obudził ją deszcz. Maj, który rozpoczął się słońcem i zaskakującymi upałami, postanowił zmienić taktykę. Uśmiechnęła się mimo woli – pierwszy raz od sześciu dni nie przywitała nowego dnia leżąc na ziemi. Materac zdawał się być luksusem, na który nie zasługiwała. Ziewnęła szeroko i naciągnęła śpiwór po samą szyję.

Nora ubóstwiała zapach deszczu. Miał w sobie coś niesamowitego; rześkość, która wypełniała płuca, obietnicę, że chmury znikną i znów się rozpogodzi. Mogła w nieskończoność zachwycać się szarugą i niepogodą tylko dlatego, że miała świadomość jej przemijalności. To nie sam deszcz był obiektem jej westchnień, lecz fakt, że kiedyś zza chmur wyjdzie słońce. Powietrze przesycone było nadzieją.

Ludzie mają w sobie wiele cech, które postronnego obserwatora mogą wręcz zadziwiać. Jedną z nich jest to, że znacznie więcej radości sprawia im oczekiwanie na daną rzecz niż sam fakt jej posiadania. Weźmy na przykład dziecko, które odlicza dni do urodzin, by otrzymać wymarzoną zabawkę. To właśnie wtedy będzie o wiele szczęśliwsze – ze świadomością, że już wkrótce rodzice wręczą mu upragniony prezent. Później, gdy zabawka będzie stała i kurzyła się na półce, dziecko zdąży o wszystkim zapomnieć.

Albo inny przykład: pokój. Kto w ogóle myśli o tym na co dzień? Jest to rzecz, która wydaje się wszystkim oczywista, tak jak to, że oddychamy czy jemy. Gdy spytamy się naszego znajomego o powód radości, nie oczekujmy odpowiedzi, że cieszy go pokój w kraju czy na świecie. Ludzie po prostu o tym zapominają, nie doceniają tego. Ale gdy pokoju nagle zabraknie, wszyscy zaczynają za nim tęsknić, opowiadać, jacy byli wtedy szczęśliwi. Walczą o pokój. Marzą o pokoju. Źródłem ich nieszczęścia nie jest cierpienie innych, a właśnie fakt, że zabrano im pokój. A gdy zostanie im on zwrócony, znowu o wszystkim zapomną.

Zapach deszczu pozwalał Norze egzystować w świecie złudzeń.

Śniadanie zjedli w milczeniu. Musieli zadowolić się sucharami z mielonką – pogoda uniemożliwiała rozpalenie ogniska i ugotowanie owsianki czy chociażby zagotowanie wody na herbatę.

– Drewno zmoknie – mruknął Adam. – Nie będzie nawet czym napalić w kominku.

– Leży pod dachem – podsunęła Lena.

– Dach jest nieszczelny. Poza tym deszcz zacina na skos, wszystko będzie przemoczone do suchej nitki.

– A może moglibyśmy przenieść część drewna do środka? – zasugerowała nieśmiało Nora. – Nie wiemy, jak długo będzie padać, a nie mając ognia nie możemy nawet przegotować wody ze studni...

– Widzisz tu gdzieś miejsce na drewno? – syknął Adam.

Dziewczyna wlepiła w niego karcący wzrok, nie kryjąc przy tym zniesmaczenia. Zanim zdążyła się zorientować, rzuciła w odpowiedzi ciętą ripostę.

– Proszę bardzo, pijmy wszyscy błoto z kałuży.

Wszyscy zamarli. Lena spojrzała na Norę ze strachem, Fred opuścił głowę. Adam zastygł w niepokojącym bezruchu. Jego twarz zadrżała, zdradzając zaskoczenie. Czy ktokolwiek kiedykolwiek odpowiedział mu w ten sposób?

W tamtej chwili Nora zwątpiła w istnienie jakiegoś lepszego Adama – wrażliwego, życzliwego czy pomocnego. Lena zapewne usiłowała go w ten sposób bronić czy tłumaczyć, ale dziewczyna mogła się założyć, że wszystko to było wysoce naciągane, wyssane z palca. Była pewna, że ma do czynienia z najzwyklejszym dupkiem.

Mierzyli się wzrokiem jeszcze przez dobrą chwilę. Twarz blondyna zdawała się być wykuta z zimnego marmuru – pozbawiona jakichkolwiek emocji, obojętna. Tylko oczy sprawiały wrażenie żywych. Lustrowały Norę uważnie, analizując scenariusze znane jedynie ich właścicielowi. Tymczasem dziewczyna mordowała Adama wyzywającym spojrzeniem, dokładając wszelkich starań, by nie ulec chłopakowi. Nie mogła. Nie mogła okazać słabości.

Deszcz bębnił o dach miarowo, jednostajnie. W końcu blondyn odezwał się pierwszy.

– Ruszysz się łaskawie czy mam sam iść po to drewno?

Poszli wszyscy, we czwórkę. Adam przodem, szybkim i zdecydowanym krokiem, Nora za nim, w pewnej odległości. Lena i Fred szli ramię w ramię, obserwując tę dziwaczną, niecodzienną sytuację. Byli zszokowani – to po pierwsze. Jeszcze nigdy nie widzieli, by Adam zareagował podobnie na równie chamską i szczerą odzywkę. Z resztą w ogóle nigdy nie widzieli, by ktokolwiek odezwał się do Adama równie szczerze i chamsko. Chłopak miał w sobie coś, co wymuszało na innych szacunek. Urodzony przywódca, który nie musi się starać, by utrzymać poddanych w ryzach. Nora pokazała mu coś nowego. Nie był na to przygotowany.

Lena nie poznawała Adama. Owszem, od zawsze żywiła głębokie przekonanie, że gdzieś pod tą powłoką agresji kryje się skrzywdzone, wrażliwe serce, nigdy jednak nie miała okazji się o tym przekonać. Blondyn był taki od zawsze, odkąd sięgała swoją piętnastoletnią pamięcią. Ona i Fred przyjaźnili się z chłopakiem od pieluchy, i nawet gdy w przedszkolu bawili się w piaskownicy, Adam mówił wszystkim, gdzie mają stawiać babki z piasku, a oni nie śmieli tego kwestionować.

Dziewczyna wmawiała sobie, że blondyn jest inny. Wmawiała ludziom, że jest inny. Wmawiała bratu, że jest inny, aż w końcu i Fred jej uwierzył. Biedny Adam, skryty za murem obojętności i arogancji. Ale czy miała rację? Z biegiem czasu zaczęła w to wątpić. Marzyła o tym, by przestał zwracać się do niej z taką pogardą. Śniła, że kiedyś uda się jej przedostać przez barierę. Ale czy w ogóle istniała jakaś bariera? Adam zawsze znajdował adekwatne riposty, uderzał bezlitosnymi pociskami w najczulsze miejsca. Miał nietypowe poczucie humoru, które w połączeniu z dumą i arogancją tworzyło zniewalające połączenie.

A jednak dzisiaj było inaczej. Czy rozsądek zwyciężył nad zarozumialstwem? Nikt z nich nie był w stanie stwierdzić, kiedy wróci słońce. Potrzebowali drewna i nie mogli pozwolić, by zmokło. Adam przecież o tym wiedział. Ustąpił dla ich dobra i tylko dlatego – żeby mogli napalić w kominku, zagotować wodę. Tak, z pewnością był to jedyny powód. Lena odetchnęła. Znów była spokojna. Z jakiegoś powodu – chociaż nie była w stanie tego powodu nazwać – bardzo nie chciała, żeby blondyn ustąpił kierowany czymś innym niż rozsądek. Bo Adam nigdy nie ustępował i to ją najbardziej martwiło.

Mówiąc prawdę, była śmiertelnie przerażona.

Chłopak też był przerażony. Ugiął się pod czyimś wzrokiem – komuś udało się sprawić, by poczuł się winny. Z jakiegoś powodu odezwała się ta część jego duszy, która dotychczas pozostawała uśpiona: sumienie. Szczerze powiedziawszy, zdążył już zapomnieć o jego istnieniu. A teraz cichy głosik w jego głowie miał czelność sugerować, że może nie powinien był odzywać się w do Nory w ten sposób.

Ta dziewczyna go niepokoiła. Z jakiegoś powodu nie czuł się przy niej równie pewnie co zazwyczaj, a to go paraliżowało. Pewność siebie była integralnym elementem jego starannie kreowanego wizerunku, a Nora była gotowa wszystko to zepsuć. Pod wpływem jej spojrzenia wszystkie jego riposty nagle traciły sens, a jej słowa trafiały do niego lepiej niż cokolwiek innego – niczym pocisk, w samo sendo. Nie, zdecydowanie nie mógł przebywać w jej towarzystwie. To było zbyt niebezpieczne.

Kim właściwie była? Tamtego ranka, gdy znaleźli ją śpiącą pod krzewem leszczyny, coś go tknęło. Miał przeczucie, żeby zostawić ją w spokoju, że przyniesie same kłopoty. I tak też było. Psuła wszystko – dosłownie. Czuł, że jego autorytet był zagrożony. Sprawa skomplikowała się, gdy dziewczyna weszła wczoraj do domku, tuż przed inwentaryzacją. Adam próbował wyprzeć tę myśl ze swojej głowy, ale z rozpaczą zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie. Nora była... ładna. Po prostu. Zupełnie obiektywnie i chłodno rzecz biorąc, była atrakcyjna. A mimo to myśl ta spadła na niego jak grom z jasnego nieba i uczepiła niczym rzep psiego ogona.

Teraz się przez nią ośmieszył. To było chwilowe zamroczenie – moment, w którym nie wiedział, co powiedzieć. Był przerażony. Ustąpił, chociaż nie miał takiego zamiaru. Ta dziewczyna miała na niego zły wpływ. O tak, za wszelką ceną musiał jej unikać. Trzymać się jak najdalej od Nory Everwind.

Prośba Adama nie została wysłuchana. Bynajmniej, pogoda zmusiła całą czwórkę do spędzenia reszty dnia w domku, na iście klaustrofobicznych piętnastu metrach kwadratowych. Efekty przymusowej integracji dało się odczuć już po pierwszych kilkunastu minutach; Lena snuła się z kąta w kąt dziwnie zamyślona i apatyczna, Adam zdawał się być wściekły i jeszcze bardziej lodowaty niż zwykle, Nora chodziła rozdrażniona i poirytowana zachowaniem blondyna, a Fred taktycznie usunął się w kąt, nie będąc jednocześnie w pełni świadomym, co tak właściwie się dzieje. W końcu brunet nie wytrzymał.

– Czy możecie się pogodzić? Nora, Adam, błagam was, już dłużej nie wytrzymam!

Spojrzeli po sobie lekko zbici z tropu, nie zapominając jednak o pogardzie.

– Trwa wojna. W–O–J–N–A. Mamy dość zmartwień, mam rację? A wy marnujecie energię i nerwy na jakieś idiotyczne kłótnie. O co tak właściwie poszło? Ciągle chodzi wam o to drewno?

– O nic nie chodzi – syknął blondyn.

– Zupełnie o nic – warknęła dziewczyna.

Fred opadł z rezygnacją na łóżko.

– Super – powiedział zmęczonym głosem, w którym dało się wyczuć sarkazm. – Skoro nie chodzi zupełnie o nic, wszystko jest w jak najlepszym porządku, a atmosfera jest taka miła... Może w coś pogramy, co wy na to?

Nora zignorowała ironię.

– Z wielką chęcią. Proponuję prawda czy wyznanie.

– Ja nie gram – oświadczyła Lena.

– A ja owszem. – Adam uśmiechnął się sztucznie. – Przyda nam się odrobina rozrywki, bo ktoś tutaj strasznie przynudza.

– Wybornie. Pozwól więc, że zacznę. Prawda czy wyzwanie?

– Prawda.

– Arogancja to cecha wrodzona czy nabyta?

Chłopak zamilkł, ale tylko na chwilę. Zmrużył powieki.

– Nabyta. Skutek uboczny ponadprzeciętnej inteligencji i niezachwianej pewności siebie, która wynika z absolutnego braku kompleksów. – Adam uważnie obserwował reakcję dziewczyny. Odbił piłeczkę. Teraz jej kolej. – Prawda czy wyzwanie?

– Wyzwanie.

– Przeproś.

– Słucham?

– To twoje wyzwanie: przeproś.

Przełknęła ślinę.

– Przepraszam – powiedziała po chwili. Nie zwracała się jednak do blondyna, tylko do siedzącego dalej rodzeństwa. – Przepraszam, że musicie słuchać gadaniny tego debila.

Blondyn posłał jej lodowate spojrzenie. Poczuła dreszcz. Było niepokojąco przenikliwe, zupełnie jakby prześwietlał ją rentgenem.

– Prawda czy wyzwanie? – spytała.

– Prawda.

Fred stęknął cicho. Rozpętał kolejną burzę, jeszcze gorszą niż poprzednia.

– A więc, drogi Adamie... – zaczęła Nora, próbując usilnie wymyślić odpowiednie pytanie. – Powiedz mi, czy twoja dziewczyna nie miała dość? Szczerze ją podziwiam, jeśli wytrzymała z tobą dłużej niż dobę.

Zacisnął szczękę. Trafiła.

Nie wiedziała, czy miał dziewczynę. Podjęła ryzyko. Opłaciło się. A jednak z jakiegoś powodu poczuła cień zawodu. Przecież to głupie, skarciła samą siebie. Po prostu czysty idiotyzm.

– Nic ci do tego.

– To nie jest odpowiedź.

– A jednak. Nic ci do tego – uciął ostro.

Nora westchnęła. Osiągnęła swój cel – wytrąciła go z równowagi. Pocisk trafił celnie.

– Więc dobrze. Twoja kolej.

– Prawda czy wyzwanie?

– Prawda.

Chłopak uśmiechnął się.

– Kim jesteś i co tutaj robisz, Noro Everwind? Dlaczego uciekłaś z domu? Czyżby rodzice cię nie kochali? W sumie bym się im nie dziwił.

Zamarła. Chciała coś odpowiedzieć, ale zdała sobie sprawę, że nie jest w stanie. Usta odmówiły jej posłuszeństwa. Wszystko wokół zaczęło wirować. Słyszała szum w uszach. Zobaczyła satysfakcję malującą się na smukłej, bladej twarzy Adama.

Wygrał. I jego pocisk był celny – aż do bólu. Nora poczuła, że do oczu napływają jej łzy. Straciła panowanie. Musiała uciekać, schować się. Daleko, poza zasięgiem ich oczu. Poza zasięgiem jego oczu. Był jak drzazga, która zalazła jej za skórę i przy nieodpowiednim ruchu powodowała paraliżujący ból. Udało się mu rozdrapać ranę. Może być z siebie dumny.

Niewiele myśląc dziewczyna zerwała się z miejsca i wybiegła na dwór, prosto w ścianę deszczu, by po chwili zniknąć między drzewami.

Fred spojrzał na Adama z wyrzutem. Lena obserwowała tę scenę z piętrowego łóżka.

– Jak mogłeś...?

– Sama się prosiła – odwarknął blondyn, ale w rzeczywistości wcale nie był taki pewny swego. Reakcja Nory przerosła jego najśmielsze oczekiwania. Chciał ją rozzłościć, sprowokować... Tym czasem zadał jej ból, straszny, niemal fizyczny. Ujrzał to w jej oczach: nieopisane cierpienie. Przesadził. Zaczęło w nim kiełkować poczucie winy.

– Powinieneś tam teraz iść i jej szukać.

– Chyba cię pogięło. Nigdzie nie idę. Ja nie kazałem jej wychodzić na deszcz.

Brunet westchnął ciężko i przewrócił oczami. Adam doprowadzał go do szału, a odkąd była z nimi Nora, stał się jeszcze bardziej denerwujący. To go najbardziej zastanawiało. Ta dziewczyna niewątpliwie miała na niego duży wpływ, a Fred nie był w stanie ocenić, czy był on zły, czy raczej dobry. Kto wie, może istniał cień nadziei na zmianę...?

Ruszył do drzwi. To on był pomysłodawcą gry i to on przyczynił się do zaognienia kłótni. A może i tak by do tego doszło? Chłopak nie był pewny, ale mimo to wyszedł na dwór i, naciągnąwszy na głowę kaptur, ruszył w ślad za Norą.

A niech Wam będzie. Oto kolejny rozdział – co prawda miał być jutro, ale mówi się trudno.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top