Rozdział 28

Okupacja zaczęła zupełnie znienacka. Miasto, które powoli odradzało się z własnych popiołów, nagle zalała fala czołgów nieprzyjaciela. Wieczorną ciszę zagłuszyły donośne krzyki i mrożące krew w żyłach odgłosy serii z karabinów maszynowych. Tej nocy zginęło niemal tysiąc osób – żadna z nich nie dowiedziała się nawet, czym zawiniła.

Nora słyszała to wszytko jak przez mgłę. Leżała skulona na swojej karimacie, z pustym wzrokiem wbitym w pomalowaną na biało ścianę. Policzki miała mokre od łez, ale jej oczy zdążyły już wyschnąć – dziewczyna zdała sobie sprawę, że wypłakała z siebie wszystko, a nawet więcej. Ale nawet mimo tego nie potrafiła wygrzebać się z pustki, która ogarnęła ją po usłyszeniu straszliwej nowiny.

Adam nie żyje.

W uszach Nory zdanie to brzmiało tak absurdalnie, że zdawało się do niej nie docierać. Stracili kolejną osobę. Najpierw Lena, teraz Adam – kto będzie następny? Znów nasuwało się pytanie: czy można było tego w jakiś sposób uniknąć? Może gdyby Nora nie zważała na słowa Leny i brnęła dalej w tę dziwaczną relację z blondynem, to czy chłopak zmieniłby się choć trochę? Czy wtedy uniknąłby kłótni z Fredem i nie wybiegł z mieszkania tuż przed bombardowaniem? Czy gdyby tak się stało, byliby teraz razem?

Skąd jednak mogli mieć pewność, że Adam nie zginąłby zamiast Leny? Nora wybuchła spazmatycznym szlochem. Może on po prostu musiał umrzeć. Ale dlaczego?

A co, jeśli on miał umrzeć podczas bombardowania, zamiast Leny? Czy to oznacza, że ją zabił? A może to Nora ją zabiła, przyczyniając się do ucieczki blondyna tym, że nie zrobiła kompletnie nic, by mu pomóc? Na dobrą sprawę dziewczyna mogła być odpowiedzialna za śmierć ich dwójki. Gdyby nie zamieszkała z nimi w domku, oni wciąż byliby bezpieczni, cali i zdrowi...

To wszystko było jej winą. Ostatnio zawsze wszystko było jej winą.

Odwróciła się, by poszukać wzrokiem Freda, ale jego tu ni było. No tak, pomyślała Nora. Jak mogłam o tym zapomnieć? Brunet, który także przeżywał stratę przyjaciela, przezwyciężał żal w inny sposób. Podczas gdy Nora zalewała się łzami i rozpamiętywała przeszłość, która teraz była tylko zamglonym wspomnieniem, Fred próbował zatracić się w działaniu. Chłopak pobiegł wraz z grupą Jaśniejących, by pomóc kolejnym rannym.

Nora skuliła się na karimacie i ukryła twarz w dłoniach. Ona tak nie potrafiła – nie potrafiła wstać i wyjść do ludzi jak gdyby zupełnie nic się nie stało. Nie miała do Freda żalu. O nie, raczej mu zazdrościła. Tak bardzo chciała się na coś przydać, ale potrafiła tylko rozpaczać nad minionymi zdarzeniami.

Był środek nocy, a może wczesny ranek – w pokoju bez okien, za kurtyną łez czas zdaje się płynąć zupełnie inaczej niż w rzeczywistości – gdy Fred wraz z Jaśniejącymi Nadzieją wrócili do kwatery. Nora zlustrowała go zapłakanym wzrokiem. Chłopak miał zabandażowaną rękę, a brudny, zakurzony opatrunek zdążył już nasiąknąć krwią. Dziewczyna poczuła, że robi się jej niedobrze. Oni wszyscy igrali ze śmiercią. Nora nie przeżyje kolejnej straty. To ją zniszczy.

Fred dostrzegł jej zatroskane spojrzenie i uśmiechnął się blado – tak, jak może uśmiechnąć się osoba, która właśnie dowiedziała się, że jej najlepszy przyjaciel nie żyje

– To nic takiego – powiedział brunet słabym głosem. – Tylko małe draśnięcie.

Jaśniejący Nadzieją usiedli w milczeniu pod ścianą. Jedna z dziewczyn wyjęła z plecaka butelkę z wodą, świeżą gazę i bandaż. Fred usiadł przy niej i nieznajoma zaczęła zmieniać mu opatrunek. Z każdą chwilą małe draśnięcie wyglądało coraz gorzej. Gdy cały stary opatrunek odpadł – w tym celu w kilku miejscach trzeba go było niemal odrywać od żywego mięsa – oczom Nory ukazała się paskudna rana postrzałowa.

Kula widocznie przeszła przez mięsień na wylot, odrywając przy tym kawałek ciała. W ramieniu Freda ziała wielka dziura o poszarpanych brzegach, z której powoli sączyła się szkarłatna krew. Nora obserwowała, jak Jaśniejąca Nadzieją przemywa ranę wodą, w następnie środkiem odkażającym. Chłopak, który podczas wykonywania poprzednich czynności jedynie się krzywił, teraz syknął przeciągle i zaklął. Po chwili jego ramię znów zniknęło pod warstwami opatrunków.

– Jak do tego doszło...? – wyszeptała Nora, przyglądając się ranie z niedowierzaniem. Po kilku godzinach płaczu jej głos był zachrypnięty, niemal szorstki.

– Przenosiliśmy rannych, ulica była pod ostrzałem – wyjaśnił Fred. – Ja... I tak miałem dużo szczęścia. Wszyscy mieliśmy.

– Szczęścia?

– Wciąż żyjemy, prawda?

Nora spojrzała na zmęczone, smutne twarze nastolatków. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że jest ich mniej niż wcześniej. Kilku osób brakowało.

– Na ulicach jest niebezpiecznie – powiedział jeden z Jaśniejących Nadzieją. To był ten sam chłopak, który ulokował ich w tym pokoiku, rewirowy Fasola. – Oni po prostu strzelają do cywili. Bez powodu, bez ostrzeżenia.

– W bocznej Willowej zrobili łapankę – dodała któraś z dziewczyn. – To było straszne. Zagonili ludzi na podwórko, a potem wrzucili do ciężarówki i odjechali.

– Gdzie? – spytał ktoś.

– W radiu mówili coś o masowym przesiedlaniu...

– Nie, to Intercontinental Platinum organizuje przemyt ludzi do Afryki i Stanów. Wzdłuż wybrzeży powstały już nawet specjalne obozy dla ofiar wojny...

– Ale dlaczego tylko z Europy? Przecież wojna trwa na całym świecie!

– Widocznie w Europie konflikt jest najbardziej zaciekły. Galimatias skierował większość swoich sił na stary kontynent. To dlatego IP ewakuuje ludność właśnie stąd.

Nora i Fred przysłuchiwali się tej wymianie zdań z zaciekawieniem. Wiedza o Intercontinental Platinum, którą posiadali, rzucała na zaznania Jaśniejących Nadzieją zupełnie nowe światło. Z jakiegoś powodu IP pozorowało ataki na Europę, by następnie ewakuować ludzi do Afryki i Stanów Zjednoczonych – a przynajmniej na to wyglądało. Pytanie brzmiało: dlaczego?

– Słyszałem – kontynuował tymczasem Fasola – że skupiają się na miastach, które ucierpiały najbardziej. Starają się wysyłać do nich odsiecz jak najszybciej, by następnie ewakuować ludzi. Oznacza to, że w najbliższym czasie powinni pomóc i nam.

– Musimy tylko przetrzymać okupację – dodał ktoś. – Zrobić wszystko, by nie dać się zniszczyć. Gdy przyjdzie pomoc, będziemy na nich czekać, a następnie dopilnujemy, by wszyscy cywile zostali bezpiecznie usunięci z obszaru działań wojennych...

– Ty też jesteś cywilem, Kermit. Masz dopiero siedemnaście lat. My także się stąd ewakuujemy. Zostawimy pole do działania wojsku.

– Za miesiąc mam urodziny, zapomniałeś? Mam zamiar zostać i się zaciągnąć.

– Porozmawiamy jak już będziesz pełnoletni. Tymczasem mamy ważną rzecz do omówienia, więc prosiłbym was o jeszcze chwilę uwagi. – Fasola zlustrował wszystkich zgromadzonych uważnym spojrzeniem. – Naszym celem pozostaje teraz utrzymanie miasta przy życiu dopóki IP nie przybędzie z odsieczą. Nie mamy wystarczająco dużo siły, by walczyć z okupantem. Więcej, przełożeni nam tego stanowczo zabronili. Musimy jednak być w stanie się bronić, a także bronić tych, którzy sami nie potrafią. Musimy pomagać rannym i przeszkadzać Galimatiasowi w działaniach, które mają na celu zniszczenie nas. W skrócie: nie prowokujemy ani nie atakujemy, ale bronimy do ostatniej kropli krwi. Zrozumiano?

Przez zebranych przetoczył się cichy pomruk uznania.

– Dostałem rozkazy od przełożonych. Na jutro zaplanowana została akcja przechwycenia broni. Musimy przecież mieć czym walczyć, prawda? Polecenia są jasne. W misji ma wciąć udział jak największa liczba osób. Podczas gdy część odpowiedzialna będzie za zamieszki na jednym końcu miasta, druga grupa uderzeniowa przechwyci broń z kilku magazynów. Kryptonim akcji brzmi Niespodzianka. Uważam, że jest wyjątkowo trafny. Niespodzianka będzie miała miejsce jutro wieczorem. Szczegóły podam wam, jak się porządnie wyśpicie. Czy wszystko jasne?

– Tak jest! – odkrzyknęło kilka osób chórem.

– Fenomenalnie. Teraz oczekuję, że wszyscy położą się spać. Musimy być maksymalnie wypoczęci.

Jaśniejący Nadzieją odpowiedzieli coś rewirowemu i zaczęli rozkładać na podłodze koce i karimaty. Nora, korzystając z zamieszania, podkradła się do Fasoli.

– Chcę wziąć udział w Niespodziance – powiedziała cicho, nie wierząc, że w ogóle się na to zdobyła.

Rewirowy zmierzył ją nieprzeniknionym spojrzeniem. Dziewczyna odniosła wrażenie, że dostrzegła w nim cień aprobaty, który po chwili jednak ustąpił miejsca determinacji.

– Porozmawiamy jutro. Teraz wszyscy jesteśmy zmęczeni. Tobie także radzę położyć się spać.

Następny dzień upłynął im na paraliżującym oczekiwaniu. Rewirowy Fasola przedstawił im plan Niespodzianki, który, o dziwo, był zaskakująco prosty. Chociaż chłopak wyraźnie nie chciał, by Nora brała udział w całej tej farsie, rozkazy były jasne – jak najwięcej osób.

– Będzie bardzo niebezpiecznie – powiedział dziewczynie rewirowy, gdy udało mu się zamienić z nią kilka słów w cztery oczy. – Nasza grupa została przydzielona do wywoływania zamieszek, których celem jest odciągnięcie uwagi okupanta. Nie wybaczę sobie, jeśli coś ci się stanie.

– A to niby dlaczego? – spytała go Nora. – Nie zachowujesz się w ten sposób w stosunku do swoich ludzi.

– Moi ludzie są na służbie. Mają pewne obowiązki – odparł Fasola. – Ty jesteś cywilem, zgłosiłaś się z własnej woli. Jeśli coś ci się stanie, nie pogodzę się ze świadomością, że mogłem temu zapobiec.

– Tak się składa, że ja też mam pewne obowiązki. Wszyscy mamy. Niesienie pomocy bez wątpienia do nich należy.

Wszyscy mamy pewne obowiązki. Nora pomyślała o liście, o tajemniczej kwestii salamandry, o ojcu... Czy nie powinna teraz dokładać wszelkich starań, by spełnić jego prośbę? Chociaż czuła, że tutaj przyda się o wiele bardziej, nie mogła pozbyć się wrażenia, że nie kontynuując poszukiwań sprawia komuś zawód. Nagle przypomniał się jej tajemniczy sen sprzed wielu, wielu dni – nocna rozmowa dwóch osób. Większość szczegółów już dawno uleciało jej z głowy, ale majaczące widmo tamtego snu majaczyło w pamięci Nory i szeptało słowa, których nie była w stanie zrozumieć.

Rewirowy Fasola zlustrował dziewczynę przenikliwym wzrokiem.

– Jak chcesz. To twoja decyzja. Pamiętaj, że cię ostrzegałem. W terenie nikt nie będzie miał forów. Jesteśmy jedną drużyną, działamy jak jeden organizm. Bezwzględnie wykonujesz rozkazy przełożonych, zapominasz o wszelkiego rodzaju uprzedzeniach czy urazach. Zrozumiałaś?

– Tak jest – odparła Nora niemal machinalnie i spuściła głowę.

Przecież ona wcale nie chciała tam iść. Nie – zrobiła to z głupiego poczucia obowiązku, pod wpływem wrażenia, które wywarł na niej Fred. Tak naprawdę miała ochotę zwinąć się w kącie i rozpłakać. Tego wszystkiego było zdecydowanie za wiele, a ona zaczynała już opadać z sił. Rzeczywistość, która stawała się coraz okrutniejsza, przytłaczała ją z dnia z dzień.

Grupa, do której przydzielona została Nora, wyruszyła z kwatery koło piątej po południu. Ich zadanie było stosunkowo proste, choć tak naprawdę niebezpieczne i wymagające zgrania wszystkich uczestników Niespodzianki. Mieli posłużyć się kamieniami, butelkami i fragmentami gruzu, by wywołać zamieszki w najmniej zniszczonej części miasta. To tam obecnie stacjonowała duża część oddziałów nieprzyjaciela.

Ich cel był prosty – sprawić, by znalazła się tam zdecydowana większość, umożliwiając tym samym reszcie Jaśniejących zdobycie broni z magazynów położonych w drugiej części miasta.

Dowództwo wybrało najlepszą z możliwych godzin. Między piątą a szóstą żołnierze Galimatiasu przebywali w swoich namiotach i obozach, jedli kolacje, umilali sobie czas wolny hazardem albo ćwiczeniami fizycznymi. O tej porze ludzie wracali do domów lub, w przypadku tych, których domy zostały zburzone, do tymczasowych schronisk. Ulice były niemal puste, a patrole zdarzały się naprawdę rzadko. Ponadto nieprzyjaciel był w rozsypce, toteż szansa, że uda mu się zareagować odpowiednio sprawnie, była naprawdę niewielka.

Nora i i jej grupa uderzeniowa mieli więc chwilę, by wykonać powierzone im zadanie, a następnie ulotnić się jak gdyby nigdy nic i zapaść pod ziemię.

Podobne zadanie otrzymało jednocześnie kilka niewielkich oddziałów. Wszyscy przeprowadzali akcje sabotażowe na położonych stosunkowo blisko, ale mimo wszystko innych ulicach, co miało jeszcze bardziej zdezorientować wroga. Nora, mimo że w temacie taktyki strategii była kompletnie zielona, była pełna podziwu dla dowództwa Jaśniejących Nadzieją.

Teraz cały jej oddział – niewielka, składająca się z dziewięciu osób grupa, stała rozproszona wzdłuż ulicy. Na sygnał wyznaczonego przez rewirowego Fasolę chłopaka mieli zacząć wybijać szyby i demolować co popadnie, a następnie – również na sygnał– rzucić się do ucieczki w określonym kierunku. Wszystko to brzmiało raczej prosto, ale przyprawiało Norę o nieprzyjemny ucisk w żołądku. To była prawdziwa akcja sabotażowa na prawdziwej wojnie. Część z nich mogła nawet nie wrócić z niej żywa.

Jej rozmyślania przerwał przeciągły gwizd. Sygnał. Rozejrzała się niepewnie dookoła; pozostali zaczęli rzucać kamieniami w szyby, tłuc pałkami witryny sklepowe i wydawać z siebie donośne okrzyki. Nora wzięła głęboki wdech, ścisnęła mocniej cegłę, którą trzymała w dłoni... i zamarła.

Nagle rozległ się huk wystrzału. Chłopak, który miał dać sygnał do ucieczki, zawył z bólu i chwycił się za ramię. Z bocznych uliczek zaczęli wybiegać żołnierze – wszyscy mieli broń. Nora, wciąż ściskając w dłoni cegłę, rzuciła się do ucieczki w przeciwnym kierunku, niż było to założone.

– To zasadzka! – krzyknął ktoś za jej plecami, ale dziewczyna nie miała czasu się nad tym zastanowić.

Wpadła w wąską uliczkę. W uszach dudnił jej tętent kroków. Ktoś za nią biegł, ktoś krzyczał, ktoś strzelał. W końcu Nora zdobyła się na odwagę i zerknęła przez ramię. Goniło ją trzech żołnierzy Galimatiasu. Ponownie spojrzała przed siebie. Poczuła, że krew mrozi się jej w żyłach. Przed nią wyrosła ściana. Znalazła się w ślepej uliczce.

Przywarła plecami do muru i zaczęła rozglądać się na boki, szukając drogi ucieczki. To nie może się tak skończyć, pomyślała. Po prostu nie może!

Dwóch żołnierzy wycelowało w nią ze swoich karabinów. Przyjrzała się im uważnie. Ubrani byli w identyczne, szare mundury. Krzyczeli do siebie rozkazy po angielsku, nierzadko z silnym, obcym akcentem.

Nora zobaczyła, jak jeden z żołnierzy powoli opuszcza spust. Od nieuchronnej śmierci dzieliły ją setne sekundy. Poczuła, że puls przyspiesza jej do granic możliwości. Mogłaby rzucić się na ziemię, ale wtedy dobiłaby ją pozostała dwójka. Ponadto pozycja leżąca niweczyła jakiekolwiek szanse na ucieczkę.

Czas zwolnił. Żołnierz kończył już naciskać spust. Jeszcze tylko chwila i...

Wtem mężczyzna spojrzał na nią z wypisanym na twarzy bezgranicznym zdumieniem. Zachwiał się i upadł na twarz. Karabin zdążył jeszcze wystrzelić. Pocisk trafił w ścianę tuż obok jej głowy. Jego towarzysze rozejrzeli się zdezorientowani, ale nim zdążyli coś dostrzec, padli jeden po drugim jak klocki domino.

Nora krzyknęła. Dostrzegła kwitnące na mundurach żołnierzy plamy krwi.

Dopiero po chwili przeniosła wzrok na swojego wybawcę. Poczuła, że coś ściska ją w żołądku.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top