Rozdział 21

Brnęła przez bezkresne morze twarzy niczym próbujący utrzymać się na powierzchni topielec. Nie znała tych ludzi, ale wyraz zagubienia i niepewności, który malował się na ich twarzach, sprawił, że wydali się jej zaskakująco bliscy. Część z nich zapewne dopiero dzisiaj zdała sobie sprawę z powagi konfliktu, który trawił świat. Usłyszeć w radiu wojna, a doświadczyć tego na własnej skórze – to dwie zupełnie różne rzeczy.

Nora miała wrażenie, że chodzi w kółko, wciąż mijając te same osoby. A może wcale nie? Może po prostu była na tyle zajęta szukaniem przyjaciół, że wszyscy inni zlewali się w bezkształtną, szarą masę? Wytrwale stawiała kolejne kroki, skupiając się przy tym na ignorowaniu zawrotów głowy i tępego, pulsującego bólu w potylicy. Była obolała; mdliło ją od samego patrzenia na sunące bezwiednie tumany oszołomionych ludzi. Wiedziała, że byli w szoku, ale nawet mimo tego gardziła i biernością i bezradnością. Nie dopuszczała do siebie myśli, że podczas gdy ona walczyła o przetrwanie, ci tutaj prowadzili normalne, wolne od trosk życie. Teraz, gdy przyszło co do czego, rzeczywistość ich przerosła.

Minęła ratownika, który opatrywał rannego mężczyznę. Z rany na jego przedramieniu sączyła się krew, a ręka zwisała bezwładnie wzdłuż jego boku. Nora dostrzegła fragment kości. Paskudne złamanie. Szybko jednak oderwała wzrok od mężczyzny i poświęciła chwilę uwagi towarzyszącej mu kobiecie. Ratownik poprosił ją o pomoc, ale ona go zignorowała. Wyglądała jak katatoniczka; nie docierały do niej żadne dźwięki, oczy patrzyły się tępo w drugą stronę. Nora dostrzegła dziwaczny, zielonkawy odcień jej skóry.

– Proszę pani – powtórzył ratownik. – Potrzebuję pani pomocy! Czy mogłaby pani przytrzymać opatrunek...?

Kobieta powoli odwróciła się w jego kierunku. Wystarczyło szybkie zerknięcie na wystającą z rany kość, by wstrząsnęły nią torsje. Upadła na trawę, lądując twarzą w kałuży własnych wymiotów. Straciła przytomność.

Nora, niewiele myśląc, podbiegła do ratownika. Rzucił jej długie, pełne wdzięczności spojrzenie.

– Przytrzymaj – powiedział, podając jej dwa zwinięte bandaże. – Tak, w koło rany. Muszę to zabandażować. Żeby kość się nie przemieściła.

Dziewczyna doskonale wiedziała, w jakim celu ratownik medyczny zakłada taki, a nie inny opatrunek, ale pozwoliła mu mówić. Widocznie to dodawało mężczyźnie pewności siebie. Gdy wyjaśniał innym, co robi, czuł, że panuje nad sytuacją. Każdy radzi sobie ze stresem w inny sposób.

– A ona? – Nora wskazała na nieprzytomną kobietę.

Ratownik spojrzał na leżącą obok blondynkę i westchnął z rezygnacją.

– Nic jej nie będzie. – Nie odrywał wzroku od rany, skupiając się na zakładaniu opatrunku. – Nadchodzi wojna. Rzeź. Ludzie tacy jak ona nie przetrwają. Zostaną stłamszeni, pokonani, złamani. Zostaną z niczym. Nie mają w sobie woli walki, nie mają siły, by nieść pomoc. Wojna pokaże prawdziwą wartość każdego z nas.

Nora pokiwała głową w zamyśleniu.

– To się już zaczęło.

– Zaraz ktoś się nią zajmie – dodał ratownik bez entuzjazmu. – Niestety tego się od nas wymaga, chociaż ona wcale nie potrzebuje pomocy. Kto wie, może przez swoje tchórzostwo odbierze komuś szansę na ratunek.

Mężczyzna ze złamaną ręką jęknął głucho. Dziewczyna widziała w jego oczach nieopisany ból. Widziała mrok. Widziała, że w tamtej chwili pragnął po prostu zasnąć i już nigdy nie wstać – a mimo to nie krzyczał, nie klął. Zagryzł zęby i czekał w napięciu.

– W karetce podadzą ci morfinę. Wytrzymaj jeszcze chwilę. – W oczach ratownika dostrzec się dało prawdziwe współczucie, troskę o ludzkie życie. – Pomóż mi go zaprowadzić do karetki – poprosił Norę.

Pomogli rannemu wstać i ruszyli w kierunku najbliższego ambulansu. W tym samym czasie ktoś z noszami podbiegł do nieprzytomnej kobiety. Prezentowała się żałośnie – wciąż blada, umorusana własnymi wymiocinami.

– Kinga... – syknął mężczyzna i zachwiał się na nogach. Mało brakowało i poleciałby na Norę, najprawdopodobniej przygniatając ją do ziemi.

– Wszystko z nią w porządku – powiedziała i wzmocniła chwyt, próbując jednocześnie zapomnieć o własnych obrażeniach. Znów poczuła ogień w klatce piersiowej.

Ratownik to dostrzegł.

– Wszystko w porządku? Nie wiedziałem, że jesteś ranna...

– Nie jestem – ucięła szybko. Może odrobinę zbyt szybko. – Wszystko w porządku. On potrzebuje pomocy o wiele bardziej niż ja.

– Jesteś silna. Mało kto ma w sobie jednocześnie tyle odwagi, determinacji i dobra. Tacy jak ty mają szansę przetrwać. Tacy jak ty mają szansę zmienić bieg historii.

Spojrzała na ratownika zszokowana. Jego słowa wprawiły ją w zakłopotanie.

– Ja...

– Nawet nie protestuj. Mówię to, co widzę. Sam chciałem kiedyś wstąpić do armii.

– Więc dlaczego tego nie zrobisz? Trwa pobór – powiedziała Nora, zanim zdała sobie sprawę ze znaczenia własnych słów. – Miałam oczywiście na myśli...

– Spokojnie, nie mam ci tego za złe. To proste. – Uśmiechnął się. – Wolę leczyć ludzi niż ich zabijać. To też forma walki, nie sądzisz? Jeśli będzie taka konieczność, pojadę na front. Ale wtedy nie będę nieść śmierci. Będę nieść życie, rozumiesz? Nadzieję. Drugą szansę.

– Jak ci na imię?

– Piotr. Piotrek – dodał po chwili.

Nora miała ochotę skarcić się za swoją głupotę. Nie mogła tak po prostu przedstawić się zupełnie obcemu mężczyźnie! Ale z jakiegoś powodu miała wrażenie, że nie robi niczego złego. Nawet, gdy goni cię śmierć, warto jest mieć godnych zaufania sprzymierzeńców.

Uśmiechnęła się więc delikatnie i wypowiedziała swoje imię. Swoje nowe imię, rzecz jasna. Teraz to była jej jedyna tożsamość. Była Norą Everwind, a wszystko, co było przedtem, zginęło w odmętach przeszłości i zapomnienia.

– Ty też jesteś odważny – powiedziała, gdy dotarli już do drzwi karetki. Inny ratownik zajął się rannym mężczyzną i teraz mieli ułamek sekundy dla siebie. – Tacy jak ty też mają szansę zmienić bieg historii.

– To zadanie nas wszystkich. Naszego pokolenia. Wspólny obowiązek.

– Będę walczyć, by go wypełnić. Z dumą – oświadczyła dziewczyna.

–  I ja także. Do ostatniego tchu.

– Miło było cię poznać, Piotrek.

– Wzajemnie – odparł. – Dobrze jest wiedzieć, że wciąż są ludzie, którzy mają w sobie ducha walki.

Posłała mu ostatni uśmiech i odwróciła się, by odejść. W czasach, w których nikt nie jest pewny jutra, odnalezienie osoby, która myśli podobnie jak my, napełnia człowieka nadzieją i namiastką tego, co niegdyś nazwałby radością. Ludzie potrzebują innych ludzi, by móc ich naśladować. Silni ludzie potrzebują silnych ludzi, by odnaleźć w sobie siłę. Na tym to polega.

I wtedy Nora zamarła w bezruchu, z wzrokiem wbitym gdzieś ponad ramieniem mężczyzny. Spojrzał na nią zdziwiony, ale ona nie zwracała na niego uwagi. Ominęła go i ruszyła przed siebie szybkim krokiem. Na jej twarzy malowała się teraz nieopisana ulga. Musiała powstrzymywać się, by nie puścić się szaleńczym biegiem. W którymś momencie straciła nad sobą panowanie i wystrzeliła jak rakieta, skupiając się tylko i wyłącznie a obranym przez siebie celu.

Ktoś biegł za nią, ktoś coś krzyczał, ale ona nie rozróżniała słów. Dźwięki, które docierały do niej przez jedno ucho, były dziwnie zniekształcone, obce. Dystans, który ich dzielił, zmniejszał się z każdą sekundą. W końcu go pokonała.

Byli tam wszyscy, których spodziewała się tu spotkać: Fred, Lena, a nawet Olaf. Nigdzie nie zauważyła Adama, ale zawód, który poczuła, przyćmiony został przez euforię spowodowaną odnalezieniem reszty przyjaciół. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, a w jej oczach zakręciły się łzy szczęścia. Przetrwali katastrofę. Znów byli razem. Teraz musieli tylko odnaleźć Adama.

Nora prześlizgnęła się wzrokiem po ich twarzach. Mimika Leny zdradzała spokój i beztroskę; dziewczyna wyglądała, jakby także cieszyła się, że wreszcie się znaleźli. Olaf, o dziwo, zdawał się cierpieć. Czy został ranny? Jego oczy ziały bólem i współczuciem, tak bardzo kontrastując przy tym z opadającymi mu na czoło zielonymi dredami. Jednak najgorzej prezentował się Fred. Jego twarz była pusta, jakby ktoś w zupełności wyprał ją z emocji. Wzrok miał wbity w nicość. Wyglądał, jakby w niej utknął. Jakby się w nią obrócił.

Nic nie rozumiała. Dlaczego się nie cieszyli? Dlaczego nikt nawet nie zauważył, że tu stoi?

I dopiero wtedy zaczęła dostrzegać szczegóły, które wcześniej umknęły jej uwadze. Zachwiała się.

– Dlaczego ona śpi? – spytała w końcu, wskazując na leżącą na trawię Lenę. – Dlaczego jej nie budzicie...?

Fred powoli, bardzo powoli uniósł wzrok. Nora odniosła wrażenie, jakby kosztowało go to całą energię, którą dysponował. Chłopak otworzył usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

Nora upadała na kolana. Zawroty głowy powróciły ze zdwojoną siłą. Nie czuła kompletnie nic – była tylko pustka; przerażająca, ziejąca czernią przestrzeń, w której się unosiła. Poczuła, że dławi się powietrzem. Ciało zaczęło odmawiać jej posłuszeństwa.

– Musimy ją obudzić... – wyszeptała, zanim świat zniknął za dziwacznym kloszem z grubego szkła.

Ktoś chwycił ją w ramiona, gdy upadła. Najpierw myślała, że to Fred, ale chłopak wciąż pochylał się nad siostrą. Adam? Tak, to z pewnością Adam... Przyszedł do niej i teraz wszyscy są razem. Znowu razem. Jak tylko Lena się obudzi...

Zobaczyła twarz Piotrka. Piotrka...? Kim był Piotrek?

Nie, to zdecydowanie nie była prawda. Wszystko to się jej przyśniło. Wszystko to było tylko wymysłem jej chorej wyobraźni. Przecież jeszcze nie odzyskała przytomności. Wciąż nie ocknęła się po tym, jak upadła, gdy uciekali z mieszkania, prawda? O tak, z pewnością. Żadna z tych rzeczy nigdy nie miała miejsca.

A może Nora ponownie straciła przytomność? A może jej umysł po prostu odciął się od bodźców ze świata zewnętrznego; pozwolił ciału robić, co tylko zechce? Podczas gdy jej świadomość szybowała wśród ogromnych ławic zapomnienia i próbowała przestać odczuwać ból, jej ciało wciąż trwało tam, na dole. Wśród kłamstw. Wśród złudzeń. Dlaczego? Przecież to wszystko było nieprawdą...!

Jak przez mgłę Nora widziała, jak krzyczy, woła, szarpie się. Jak błaga o pomoc. Jak upada, jak prosi ratowników, by coś zrobili. Jak sama próbuje zastosować wiedzę, którą zdobyła na kursie pierwszej pomocy. Dlaczego Lena jest taka sztywna i zimna? A może to wcale nie jest ona...?

Ktoś coś powiedział, ale Nora zobaczyła tylko niemy ruch warg. Dźwięk dotarł do niej z opóźnieniem, jakby dochodził z bardzo, bardzo daleka. Był zwielokrotniony. Odbijał się w jej czaszce przeraźliwym echem, milionem szeptów, które doprowadzały ją do szaleństwa.

– Strzaskana czaszka. Trwałe, nieodwracalne uszkodzenie mózgu. Przykro mi.

O co mogło chodzić? Kto taki strzaskał sobie czaszkę? Nora nic nie rozumiała. Kiedy Lena wreszcie się obudzi? Muszą uciekać, muszą odnaleźć Adama. Spełnić prośbę jej ojca.

Spojrzała na leżącą na trawie dziewczynę. Wyglądała tak niewinnie... Tak pięknie. Jej twarz zdawała się być wykuta w marmurze – zastygła w wyrazie nieopisanej łagodności, z zapisanym na ustach figlarnym półuśmiechem. Brązowe włosy miała rozrzucone wokół głowy w natchnionym nieładzie. Wyglądały jak korona, okalały jej twarz jak najcudowniejszy diadem. Nora nie dostrzegła czerwonych strąków, w który były posklejane. Przecież Lena tylko spała.

Jej oczy były szeroko otwarte. Dokładnie takie, jak je zapamiętała; wielkie, brązowe, bezdenne. Można było w nich topić całe statki, może nawet miasta, a one wciąż śmiałyby się do całego świata. Iskierki radości, które w ostatnich dniach gdzieś zaginęły, znów pojawiły się w kamiennym spojrzeniu dziewczyny. Nora dostrzegła w jej oczach... ulgę. I spokój. Jakby cały ból i cierpienie, które Lena za ich pomocą zobaczyła, zniknęły.

Zatonęła w mieszance wszystkiego i niczego. Wciąż bała się wynurzyć z pustki. Odrętwienie, jakie tak znalazła, działało jak najcudowniejsze znieczulenie. Ból był daleko, nie dotyczył jej. Ominął jej umysł, ominął jej ciało. Tutaj była bezpieczna. Tutaj mogła ukryć się przed światem.

Z drugiej strony Nora poczuła silne uderzenie. Zupełnie jak wtedy, gdy uciekali z mieszkania Olafa. Uderzyła się w głowę i straciła przytomność. Och, jak bardzo pragnęła tego w tej chwili! Teraz jednak cios nie został zadany przez cokolwiek fizycznego. Uderzyły ją doznania i emocje; cierpienie, ból, niedowierzanie. Niemożliwe do opisania poczucie niesprawiedliwości, które nagle zatrzęsło całym jej światem.

Chociaż w głębi duszy doskonale znała prawdę, jej umysł odrzucał fakty. Był zbyt naiwny, by zdobyć się na nazywanie rzeczy po imieniu. Wiedziała, że Lena już nigdy się nie obudzi, a mimo to nie rozumiała, dlaczego wciąż leży przed nimi na trawie. Czy nie może po prostu z niej wstać?

Nadeszła wojna. Ona była potężniejsza, niż sama śmierć. Ona miała nad nią władzę. Ona była Panią Śmierci. Mroczny Kosiarz zbierał swoje żniwo cierpliwie, wybiórczo. Planował każdą swoją wizytę, wybierał stosowny moment. Ważył życia ludzkie na szalach sprawiedliwości; kończył je tylko wtedy, gdy uznawał to za słuszne.

Ale wojna miała nad nim władzę. Brała jego kosę bez pytania i zawsze zbierała obfite żniwo, zamaszyście tnąc złocące się w promieniach słońca zboże. Nie patrzyła, kogo zabiera na drugą stronę. Karmiła się cierpieniem w jego najczystszej postaci. Karmiła się nagłym, niespodziewanym bólem.

Piotrek przyklęknął i zamknął Lenie oczy. Jej dusza uniosła się w przestworza – tam, gdzie czekał na nią wierny Kęs.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top