Rozdział 33
Nora poczuła, że zalewa ją fala podniecenia. Czyżby się udało? Po tych wszystkich tygodniach ukrywania się i wędrowania z miejsca na miejsce, po tych wszystkich poszukiwaniach, podczas których mieli związane oczy i ręce... Czy mimo wszystko odnieśli sukces?
A co, jeśli to pułapka? Dziewczyna rozejrzała się po posesji. Teraz była niemal pewna, że kiedyś już odwiedziła to miejsce. Przyjechali z rodzicami w odwiedziny do tego mężczyzny... tego z terenówki. Jak miał na imię? Nie potrafiła sobie przypomnieć. Wiedziała jednak, że byli z jej ojcem w dość zażyłych stosunkach; trzymali się razem zarówno w pracy, jak i prywatnie. Czyżby, zakładając oczywiście, że teoria Adama była prawdziwa, wspólnie dokonali jakiegoś ważnego odkrycia?
Ogrodnik prowadził ich krętą, prowadzącą wśród zarośli ścieżką. Dostrzegł, że Nora porusza się przy pomocy przyjaciół i uprzejmie zwolnił, by mogli za nim nadążyć.
– Jesteś poważnie ranna? – spytał w końcu, przerywając dość niezręczne milczenie.
– Ja... – zaczęła dziewczyna, ale Adam wszedł jej w słowo.
– Obrażenia są dość znaczne, ale została fachowo opatrzona. Problem polega na tym, że powinna teraz odpoczywać pod stałą opieką lekarza.
Mężczyzna powoli skinął głową.
– Widzę, że masz nawet rękodajnych – mruknął z uznaniem. – No, bodyguardów czy jak ich tam dzisiaj zwą... Ustawiłaś się.
Nora otworzyła oczy ze zdumienia.
– W kwestii lekarza... to da się załatwić. Mamy na miejscu kilku medyków, będą mieć na ciebie oko. Bo wnioskuję, że zamiast siedzieć tam, gdzie dotychczas siedziałaś i spokojnie się kurować, postanowiłaś wyruszyć tutaj.
Dziewczyna chciała coś odpowiedzieć, ale nie zdążyła, bo tajemniczy ogrodnik wznowił swój wywód.
– Z jednej strony to lekkomyślne, ale podjęłaś dobrą decyzję. U nas będziesz bezpieczna, twój tata słusznie kazał ci się u nas stawić. Zajęło ci to zaskakująco dużo czasu, ale dobrze, że w ogóle przyszłaś. Góra czeka na ciebie od tygodni.
Tym razem Nora nawet nie próbowała się odzywać, bo kompletnie ją zamurowało. Ktoś na nią czekał... Tak, na dobrą sprawę mogła się tego spodziewać. Ale kim była owa Góra? No i tata... Wreszcie dostała oficjalne potwierdzenie, że to to miejsce miał na myśli. Swoją drogą mógł napisać w liście nieco jaśniej.
– Przepraszam, ale dokąd tak właściwie idziemy? – zagadnął Adam. – Powiedział pan na miejscu, czyli gdzie dokładnie?
– Lubisz pytać czy też może lubisz wiedzieć? – rzucił mężczyzna i zlustrował blondyna wzrokiem. – Nie wyglądasz na takiego, co strzępi jęzor dla samego gadania. Nie, ty po prostu lubisz być zorientowany w sytuacji, mam rację?
Chłopak zacisnął usta.
– Nie odpowie mi pan, prawda?
Ogrodnik roześmiał się i pokręcił głową.
– Nie. Ale dobrze, że już od pierwszej chwili próbujesz pozyskać informacje. W terenie zawsze trzeba być zorientowanym na tyle, na ile to możliwe, a najlepiej jeszcze bardziej. Będą z ciebie ludzie. – Zamilkł na chwilę. – Idziemy tam, gdzie ona będzie bezpieczna – powiedział po pewnym czasie, wskazując na Norę sekatorem.
Dziewczyna mimowolnie zadrżała. Narzędzie musiało być naprawdę ostre...
Resztę drogi pokonali w milczeniu. W końcu zarośla przerzedziły się nieco, a oczom przyjaciół ukazało się dziwaczne, ciągnące się w lewo i w prawo wzgórze.
– Wygląda jak nasyp kolejowy – zauważył Fred. – Tylko że obrośnięty trawą. Dziwne...
Ogrodnik bez słowa okrążył pagórek i podszedł do dobrze ukrytego załomu. Dopiero gdy stanęli tuż koło mężczyzny, ich oczom ukazały się niewielkie, umieszczone z zboczu nasypu drzwi.
– Zapraszam do tymczasowej bazy dowodzenia i zastukał w drewno ozdobną kołatką.
Po chwili oczekiwania rozległ się zgrzyt, szczęk i szereg innych odgłosów towarzyszących przesuwaniu rygli i forsowaniu zamków. W końcu drzwi otworzyły się na zewnątrz, odkrywając przed przyjaciółmi sekrety kryjące się w sercu wzgórza.
W progu stał mężczyzna z terenówki.
– Witaj... – zaczął, wyciągając ku dziewczynie rękę.
– Nora – rzuciła szybko, odwzajemniając uścisk.
Mężczyzna przyjrzał się jej uważnie.
– Nora... – powtórzył, jakby delektował się brzmieniem tego słowa. – Ach, rozumiem. Nie ma jednak potrzeby, żebyś dalej ukrywała swoją tożsamość. Tutaj jesteś bezpieczna.
– Mimo wszystko – oświadczyła dziewczyna. – Nazywam się Nora.
Stojący w progu człowiek wzruszył ramionami.
– Niech więc będzie, jak rzekłaś. Ja jestem Mariusz. Mariusz Absyda. A to są, jak mniemam, twoi towarzysze.
– Adam – powiedział blondyn, ściskając dłoń mężczyzny.
– Fred – przedstawił się drugi z chłopaków.
– Zdaję się, że była was czwórka – powiedział Mariusz, przekrzywiając lekko głowę. – Wtedy, gdy ostatnio was widziałem...
– Moja siostra nie żyje – uciął Fred i natychmiast spuścił wzrok.
Nora i Adam spojrzeli po sobie, zszokowani reakcją bruneta. Nigdy się tak nie zachowywał, chociaż z drugiej strony nigdy nie spytał się o Lenę wprost...
– Och... – mężczyzna zasępił się. – Przykro mi. Strasznie mi przykro. Wojna to paskudna sprawa. Najgorsze jest to, że przez działalność twojego ojca zostałaś w to wplątana, Noro, jeszcze dawno, dawno temu, zanim to wszystko zdążyło się na dobre zacząć. A oni, siłą rzeczy, wdepnęli w to bagno razem z tobą.
Dziewczyna nie wiedziała, co odpowiedzieć. W końcu postanowiła zachować milczenie.
– W każdym razie cieszę się, że w końcu udało wam się tu dotrzeć. Wiele osób bardzo się z tego powodu ucieszy. Niestety rozporządzenia z Góry były jasne: miałaś tu trafić sama, bez niczyjej pomocy, albo wcale.
– A jednak pan...
– Ćśśś... – Mariusz przyłożył palec do ust i uśmiechnął się tajemniczo. – Nie wiem, o czym mówisz.
Nora przypomniała sobie sen sprzed wielu, wielu tygodni... Przeszedł ją nieoczekiwany dreszcz.
– Wybaczcie, że stoimy jak te ostatnie ofermy w korytarzu. Musicie być wycieńczeni i głodni, mam rację? – Mężczyzna nie dał im jednak odpowiedzieć. – Poza tym, z tego co widzę, Noro, jesteś ranna. Powinien to zobaczyć lekarz...
– Nie ma takiej konieczności – zaprzeczyła dziewczyna.
– Zapewniam cię, że nie pożałujesz. Mamy dostęp do kilku specyfików, które oficjalnie wciąż są w fazie testów, a przygotowywane są dla wojska, do szpitali polowych. Diabelstwa są skuteczne. To cuda medycyny dwudziestego pierwszego wieku.
– Dziękuję.
– Ależ nie ma za co. Zasługi twojego taty dla Instytutu są nieocenione. Poprosił, żebyśmy w razie wybuchu konfliktu na skalę globalną otoczyli cię naszą opieką. Teraz, po tym, co mu zrobili... Tylko tak możemy się odwdzięczyć.
Nora poczuła, że przeszłość, od której ostatnimi czasy usiłowała uciec, napiera na nią ze wszystkich stron, powraca, wciąga dziewczynę w swoje odmęty... Wierzchem obandażowanej dłoni otarła gromadzące się w kąciku oka łzy. Nie będzie płakać – nie po tym wszystkim, co przeszła. Nora Everwind nie ma z tamtym życiem nic wspólnego. To tylko fikcja, nieaktualne wspomnienia, chwile, które minęły i już nigdy nie wrócą...
Mariusz Absyda chrząknął.
– Przejdźmy może dalej, zjecie coś, a potem będziecie mogli odpocząć w pokojach, które dla was przygotowaliśmy...
– Pokojach? – spytała dziewczyna, unosząc nieznacznie brwi.
– Początkowo był tylko jeden, ten przeznaczony dla ciebie – wyjaśnił mężczyzna. – Ale gdy dowiedziałem się, a może raczej upewniłem, że nie przyjdziesz sama... Cóż, nieco lepiej przygotowaliśmy się na przyjęcie was.
– Naprawdę bardzo dziękujemy – zaczęła Nora – ale to za dużo. To wszystko za dużo, nie możemy tego ot tak przyjąć!
– Ty nic nie wiesz, dziecko – mruknął Mariusz. – Nie jesteś w stanie zrozumieć, ile twój ojciec zrobił dla instytutu. Kim był. W porównaniu z jego zasługami zaopiekowanie się trójką nastolatków to nic. Chociaż tyle możemy zrobić w zamian.
– Och...
– Chodźcie za mną. Za niedługo będzie gotowy obiad.
Mariusz Absyda poprowadził ich korytarzami "bazy", które przywodziły Norze na myśl bunkier – jeden z wielu takich, które miała okazje oglądać na szkolnych wycieczkach. Różnica była tylko jedna: miejsce, w którym obecnie przebywała, nie było zawilgotniałymi ruinami, ale wciąż pełniło swoją pierwotną funkcję.
A może wcale nie pierwotną? Czy te pomieszczenia we wnętrzu wzgórza od początku miały służyć za bunkier? Dziewczyna odgrzebała z najdalszych zakamarków pamięci niewyraźne wspomnienie. Jej ojciec rozmawiał z tym człowiekiem, Mariuszem. Dyskutowali na jakiś temat związany z ich pracą, może mówili o badaniu próbek skał, a może o warstwach gleby... Dziewczyna nie pamiętała, ale była niemal pewna, że wspominali o jakiejś najnowszej stacji geologicznej, w całości ulokowanej pod ziemią, która miała wprowadzić pomiary i badania na zupełnie nowy poziom.
To było tak dawno temu. Wspomnienie przyszło i natychmiast odeszło, pozostawiając w pamięci Nory ziejącą chłodem dziurę. Ojciec... Ostatnio za dużo o nim myślała. Wiedziała, że tym podobne rozważania tylko rozstroją ją psychicznie, a mimo tego nie potrafiła się powstrzymać.
– Czym właściwie zajmował się mój ojciec? – spytała, przerywając milczenie. – Ciągle mówi pan o tych zasługach. Chodzi o jakieś odkrycie, tak? Rewolucyjne odkrycie?
Mariusz Absyda pokręcił głową.
– Nie mogę ci tego zdradzić. Jeszcze nie teraz. Góra wyraźnie zabroniła nam rozmawiać z tobą na ten temat.
– Góra? – Nora zmrużyła oczy. – Czym jest góra? Poza tym wydaje mi się, że mam prawo poznać prawdę o moich rodzicach.
Mężczyzna drgnął.
– Wybacz, polecenia są jasne. – Westchnął ciężko. – Góra to nasz wewnętrzny zarząd. Osoby, które stoją na czele Instytutu i wydają polecenia, rozkazy, podejmują kluczowe decyzje. Nikt nie wie, kto jest tam na Górze ani ile jest tych osób. No, może oprócz tych, którzy stoją jeszcze wyżej.
– Tajny zarząd? – jęknęła Nora. – To Instytut Geologii, zdaję się! Więc po co cała ta szopka? Czym tak naprawdę się zajmujecie, co? Bo przecież chyba nie skałami. Nie, gdy świat trawi trzecia wojna światowa!
– I tak i nie – uciął krótko Mariusz. – Dowiesz się w swoim czasie. Gdy Góra uzna, że nadszedł odpowiedni czas, by cię wtajemniczyć. Póki co polecenia są jasne: masz wiedzieć tyle, ile to absolutnie konieczne. I nic więcej.
– Ale...
– Nie ciągnij mnie za język. I tak nic ci nie powiem. Wiesz, jak słono płaci się za niesubordynację i niezastosowanie się do rozkazów Góry? Cierpliwości, Noro, cierpliwości. Jeżeli mogę ci coś doradzić, nie próbuj zdobyć informacji na własną rękę. Grzebanie nic ci nie da, a jedyne, do czego może cię do prowadzić, to kłopoty.
Dziewczyna niechętnie skinęła głową.
– Ja muszę już iść – powiedział Mariusz Absyda i wskazał ręką jedne z wielu drzwi. – Tam jest kuchnia, obiad powinien już czekać. Po posiłku ktoś zaprowadzi was do sypialni, będzie mogli odpocząć. A ciebie obejrzy lekarz, dziecko... Do zobaczenia później.
Nora chciała coś odpowiedzieć, ale nie zdążyła; mężczyzna wykonał zwrot na pięcie i zniknął za załomem korytarza. Przyjaciele spojrzeli po sobie niepewnie. Po chwili Adam wzruszył ramionami i ruszył w kierunku drzwi do kuchni.
Dziewczyna westchnęła ciężko i ruszyła za nim. Cierpliwość, mruknęła pod nosem. Ta, jasne.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top