Tyki i Road
Cześć wszystkim!
Tak wiem, że rozdziału długo nie było, ale od kiedy zaczęła się szkoła nie mam czasu na pisanie, albo jestem zbyt zmęczona :/ Postaram się pisać przynajmniej jeden na miesiąc, ale nie wiem jak to wyjdzie, bo piszę też inne opka.
Mam dobrą (lub złą) wiadomość. Za trzy, może cztery rozdziały zakończy się akcja w Arce. Nie będę się zbyt rozdrabniać, gdyż wolałabym już to zakończyć i ruszyć dalej zwłaszcza, że moja wena przeszła na późniejsze rozdziały :')
Miłego czytania!
Allen nadal trzymał mocno Raylę, która dzielnie wspinała się po schodach. Za nimi kroczyła reszta. Szli z dosyć ponurymi minami. Lavi próbował rozluźnić atmosferę, lecz nie udało mu się to. Białowłosa również chciała mu pomóc, ale skończyło się na tym, że o mało nie wywróciła się, gdyż zahaczyła stopą o krawędź. Nie miała po prostu siły. Z uwagą musiała stawiać każdy krok. Płaszcz Clowna zapewniał jej ciepło i zdążyła się odrobinę ogrzać. Mimo to nadal czuła silne pieczenie klatki piersiowej, prawej ręki i nóg, które ledwo jej słuchały. Prawdopodobnie nie utrzymałaby się na nich.
Wszyscy parli przed siebie, patrząc w górę, gdzie czekało na nich kolejne przejście. Mogli tylko mieć nadzieję, że tam czekał na nich koniec. Widok światła wydostającego zza wrót dawał nikłą wiarę na to, że czekają tam na nich odpowiednie drzwi, dzięki którym uciekną stąd.
Wreszcie zbliża się kres! Jeszcze kilka schodów! Rayla ledwo słaniała się na nogach, lecz milczała i skupiona stawiała kolejne kroki. Allen chwycił ją mocnej i pewniej, opierając większość jej ciężaru na sobie. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak była mu wdzięczna. Dzięki temu każdy kolejny krok zrobił się trochę łatwiejszy, aż w końcu został jej ostatni.
Walker jako pierwszy przekroczył próg. Nim zdążył pociągnąć za sobą dziewczynę, nieoczekiwanie puścił ją. Ta nie spodziewając się czegoś takiego, źle stanęła i poślizgnęła się do tyłu z cichym okrzykiem. Gdyby nie złapał jej Lavi, prawdopodobnie spadłaby i wylądowała kilka pięter niżej. Nie było żadnych barierek, na których mogłaby się zatrzymać na tych krętych schodach.
- Wszystko w porządku? – upewnił się jednooki, pomagając białowłosej stanąć na nogach.
- T-tak, dziękuję – odpowiedziała, otrząsając się z szoku. Spojrzała na Allena w objęciach małej - na oko dziesięcioletniej - dziewczynki. Musiała przytulić go z rozbiegu, gdyż był pochylony do tyłu. Jeszcze trochę, a mógłby runąć w dół wraz z nią.
- Panienko Road! Co panienka robi?! To jest przecież egzorcysta! – krzyczała parasolka tuż nad uchem dziewczynki. Ta zmroziła Relo wzrokiem i puściła Walkera, po czym odskoczyła, znikając z pola widzenia drużyny.
Wszystkich zszokowała ta scena, lecz kiedy zobaczyli idącego przed siebie Allena, ruszyli za nim. Przekroczyli próg przejścia i od razu zatrzasnęły się za nimi się wrota. Zamknęła je ta mała, którą parasolka nazwała Road. Skórę miała w takim samym odcieniu szarego, co inni przeciwnicy w poprzednich wymiarach, a jej czoło ozdabiał pas ciemnych czteroramiennych gwiazd. Miała granatowe stojące włosy i patrzyła na nich ciemnymi oczami.
Rayla starała się stać na własnych nogach, które odrętwiałe odmawiały posłuszeństwa, lecz i tak opierała się o Laviego w niewielkim stopniu.
- Witajcie. Nie było was więcej? Gdzie reszta? Czyżby zostali w innych wymiarach? – odezwał się znajomy głosy.
- Allen...! Alleeen! Allen Waaaalker! On żyje! On żyje! – jęczał piskliwie jakiś głos. Rayla spojrzała w stronę mówiących. Zobaczyła Tykiego siedzącego przy podłużnym stole. Miał z kilka metrów długości. Po ich stronie stołu znajdowały się przygotowane talerze. Ich ilość zgadzała się z ilością przybyłych. Przed nakryciami czekały potężne, białe krzesła z wysokimi oparciami. Miały dosyć spore jasne poduszki. Sprawiały wrażenie wygodnych – Alleeeen Waaaalker! – dalej zrzędził ktoś wysokim tonem. Dopiero po chwili dało się zauważyć małą kartę tuż nad ramieniem mężczyzny, a w środku coś się poruszało. Zapewne to to coś tak użalało się płaczliwie.
- Tak, tak. Już spokojnie – odezwał się to karty, która o dziwo zamilkła. Westchnął i spojrzał na przybyłych – Może usiądziecie? Chyba mamy trochę do pogadania.
- Załatwmy to od razu, Tyki Mikk – odezwał się twardym tonem Walker – Nie mamy czasu na rozmowy.
- Czas... Zaiste zostało wam go niewiele. Tak naprawdę to tylko ta wieża została po Arce. Jeśli mi nie wierzycie, zobaczcie sami – poinformował z pokerową twarzą, wskazując dłonią dziurę między białymi kolumnami. Wszyscy jak na komendę ruszyli na kraniec wieży. Nie miała żadnych ścian, tylko jasne bogato zdobione filary, dzięki czemu bez problemu można było oglądać wszystko na zewnątrz. Ogarnęło ich zdumienie, kiedy zobaczyli niewielki pas zieleni wokół.
- Nie... - szepnęła Lenalee – Kanda, Krory... - wzrok jej, Allena i Laviego mimowolnie podążył w stronę zamkniętych wrót, z których tutaj przyszli. Rayla zdała sobie powagę sytuacji dopiero po usłyszeniu jej słów. Czyżby oni... Przepadli? Gdzie teraz są? Co jeśli ich poświęcenie pójdzie na marne? Czy wszyscy oni tak po prostu znikną?
- Radziłbym jednak usiąść – nakazał Tyki. Walker patrzył na niego przez chwilę nieprzeniknionym wzrokiem. Po czym usiadł dokładnie naprzeciwko mężczyzny. Po jego bokach usiadła reszta. Lavi chciał pomóc Rayli, lecz ona pokręciła głową i sama usiadła tuż przy Allenie. Przed nią siedział rudzielec i Lenalee, a po jej prawej marynarz. Każdy z nich miał ponurą i poważną minę, wszyscy starali się panować nad emocjami i nie pokazywać ich swoim przeciwnikom. Czekali na dalszy ciąg wydarzeń – Czemu macie takie ponure miny?
Nikt nie skomentował tych słów. Rayla zacisnęła zęby. Miała wiele powodów, aby czuć się przytłoczona. Przede wszystkim zaczęły gryźć ją wyrzuty sumienia. Czuła się winna. Przecież to ona kazała im iść wtedy, kiedy Kanda chciał walczyć z przeciwnikiem. Zostawili go samego. Może i nie przepadała za tym gburem, ale nie zasługiwał na śmierć. A co z Krorym? Został z jej winy! Przez jej rany! Chciał pomóc, a teraz prawdopodobnie nie żyje. Spuściła głowę, gdy zauważyła łzy, które pojawiły się w oczach Lenalee. Nie mogła na nią spojrzeć. Ona właśnie dowiedziała się, że straciła dwójkę towarzyszy. Przyjaciół.
Starała się również ignorować zdrętwiałe nogi i pieczenie na prawie całym ciele. Najchętniej to zwinęłaby się w kłębek i zasnęła. Zmęczenie i ból dawały się jej we znaki.
- Allen! Nie martw się. Tutaj nic się wam nie stanie! Jesteście bezpieczni! – pisnęła radośnie dziewczynka, przytulając się do Walkera. Ten starał się ignorować to i patrzył przenikliwie na mężczyznę przed sobą. Kątem oka zauważył ruch po prawej stronie. Spojrzał w tamtą stronę i zobaczył Raylę ze spuszczoną głową, zaciskała zęby, a jej twarz wyrażała smutek i cierpienie. Martwił się o nią. Powinien ją zobaczyć lekarz. Nie wiadomo co ten lód by z nią zrobił, gdyby nie przejęła kontroli nad ognistą kulą Jasdero i Devita. Mogłaby nawet żywcem zamarznąć!
- Road, czy możesz zostawić tego chłopca w spokoju? – zapytał spokojnie Tyki, a spojrzenia wszystkich zwróciły się w jego stronę.
- Nie! – odkrzyknęła dziewczynka, na co on tylko pokręcił krótko głową, uśmiechając się pod nosem. Następnie zwrócił się do białowłosego.
- Nie patrz tak na mnie, młodzieńcze. To nie jest pułapka, więc spokojnie możemy porozmawiać – oparł twarz na dłoniach, przyglądając się wszystkim siedzącym naprzeciw niego. Słysząc jego słowa, białowłosa cicho prychnęła pod nosem, co nie uszło uwadze Tykiego – Czy coś się stało, drogie dziewczę?
- Zdajesz sobie sprawę jak śmiesznie brzmi w waszych ustach słowo: „bezpieczeństwo"? – spojrzała na niego wściekła – Czego tak naprawdę chcesz? Po co ta bezsensowna rozmowa? Chcesz nas przetrzymać, aż braknie nam czasu? Może po prostu wywalczymy sobie to przejście? Jeśli nie chcesz walczyć, to nas po prostu wypuść. Nie wiem, czy wiesz, ale dopóki nie wyjdziemy z Arki, nie będziemy bezpieczni – zaakcentowała wyraźnie ostatnie słowo, nadając mu wręcz ironiczne brzmienie.
- Ale ta rozmowa nie będzie bezsensowna. Chciałem się po prostu dowiedzieć jednej rzeczy, drogie dziewczę – odpowiedział mężczyzna, lekko się uśmiechając do niej. Zwrócił się do Allena – Wygrałeś raz z moją jasną stroną, ogrywając mnie w karty, lecz z moją ciemną przegrałeś i powinieneś umrzeć. Masz również ze sobą Innocence, które zniszczyłem. Wytłumacz mi jak to się stało, że przyszedłeś tu żywy mimo dziury w sercu, którą zrobiły ci moje Te... - wypytywał Tyki, lecz nie udało mu się dokończyć, zagłuszyły go głośnie okrzyki.
- Co?! Czemu nam nic nie powiedziałeś?! Co tu robisz z taką raną?! – Lavi i Lenalee krzyknęli. Zmieszany Allen zaczął się tłumaczyć, że wszystko w porządku i zapewniał, że jest zdrowy.
Rayla milczała. Nie zauważyła po chłopaku żadnych poważnych problemów zdrowotnych przez cały ten czas. Nie ukrywała, że zaniepokoiła ją ta informacja. Białowłosy nie zaprzeczył, więc to musiała być prawda. Miała lekki żal, że nic jej nie powiedział, ale zapewne miał powód. Zresztą pamiętała, że miał dokładne badania tuż przed podróżą tutaj. Bak nie wypuściłby Walkera, gdyby coś mu się działo. Zdążyła trochę poznać blondyna. Ufała mu.
Czy do dobry pomysł tak komuś ufać?, usłyszała w swojej głowie cichy dziewczęcy głos. Podniosła głowę i napotkała chytry uśmieszek Road. Popatrzyła wrogo na unoszącą się nad nią dziewczynkę, stojącą w lekki rozkroku na Relo, któremu najwyraźniej to nie przeszkadzało.
- Wiesz co, młodzieńcze? Troska twoich przyjaciół jest wzruszająca. Moja ciemna strona z jeszcze większą przyjemnością będzie patrzyć na zniszczenie świata, które planuje Earl, kiedy wszyscy oni zostaną zabici. Powoli, każdy z osobna... A ty będziesz bezsilnie patrzył, jak umierają – zaśmiał się szaleńczo, a jego oczy zaświeciły się niebezpiecznie.
- Pozwól, że ci coś powiem – Allen wstał, przebijając czarnego motyla tuż przy ramieniu Lenalee. Rayla dopiero teraz zauważyła dziwne stworzenie, nie miała pojęcia skąd się tam wzięło – Nie wybaczę ci, jeśli przez ciebie coś się stanie moim przyjaciołom – powiedział, po czym wskoczył na stół i ruszył biegiem w stronę Tykiego. Zaraz za nim chciał pobiec Lavi, lecz Road zablokowała mu drogę.
- Czemu nie pobawisz się ze mną? – zapytała z kpiącym uśmieszkiem. Rayla przywołała swoje Ogniste Buty i dzięki nim skoczyła między nią, a rudzielca. Wylądowała tuż przed jednookim i aby zamortyzować skok, zgięła kolana, co było błędem. Czuła jak drżą jej nogi, dlatego nie udało jej się wyprostować.
- Zostaw go! – krzyknęła i w tym momencie brakło jej sił w nogach. Podparła się na palcach jednej dłoni, aby nie przewrócić się do przodu.
- Pobawmy się we troje! – zaśmiała się złowieszczo dziewczynka. Patrzyła na nich z góry. Białowłosa przywołała ogień wokół siebie, przygotowując do ataku, kiedy nagle rozległ się krzyk Lenalee. Wraz z Lavim obrócili głowy i zobaczyli dziewczynę zamkniętą wraz z marynarzem w przezroczystym sześcianie. Oboje wyglądali na zszokowanych. Podeszli do najbliższej ściany i uderzyli w nią kilka razy, nie uszkadzając jej powierzchni.
- Lenalee! – krzyknął jednooki. Zmartwił się. Nie wiedział czego można spodziewać się po najstarszej z Noah.
- Nic nam nie jest, Lavi! – odpowiedziała ciemnowłosa, opierając się o ścianę.
- Puszczę ich, ale najpierw musicie wygrać ze mną – Road wyciągnęła dłoń w stronę Rayli i stojącego za nią rudzielca. Wyglądali na skupionych, czekali na atak. Niespodziewanie rozległ się przeraźliwy krzyk białowłosej. Upadła na kolana i skuliła się, trzymając mocno za głowę. W jednej sekundzie poczuła silny ból w głowę, jakby ktoś ją uderzył z całej siły, który zamiast maleć, wzmagał się. Miała wrażenie, że ktoś wpycha się do jej głowy.
- Rayla! – szybkim krokiem Lavi znalazł się tuż przy dziewczynie, która cicho jęczała i trzymała się mocno za głowę. Chwycił jej ręce na wysokości nadgarstków i próbował je zsunąć na dół, lecz nie chciała puścić – Co się dzieje? Co jej robisz? – spojrzał na widocznie zaskoczoną Road.
- Broni się przed moją mocą. Ciekawe jak długo dasz radę – wyszczerzyła zęby – Tobą też się zajmę, spokojnie – wyciągnęła rękę w stronę chłopaka. Podłoga wokół niego zaczęła się powoli zmieniać i wirować, kiedy ogromny płomień uderzył w Noah.
- Idź pomóc Allenowi, Lavi! – krzyknęła Rayla. Spojrzała na niego ledwo przytomnym wzrokiem – Ja sobie poradzę! – zamrugała i pokręciła gwałtownie głową odzyskując na chwilę trzeźwość umysłu. Rudzielec przez chwilę się wahał, po czym skinął głową i ruszył w stronę Walkera.
- Naprawdę myślisz, że sama ze mną wygrasz? – zapytała białowłosej, która głośno jęknęła i upadła na ziemię, tracąc przytomność.
- Rayla! Rayla! Obudź się! – krzyczała Lenalee i Chaoji, tłukąc bezsilnie o ścianę.
– Nie rozwalicie tej ściany – poinformowała ich beznamiętnie Road – Chyba że za pomocą Innocence – dodała na odchodnym i wylądowała obok leżącej bez życia dziewczyny – Normalnie mogłabym bez problemu się zająć tobą i nim. Ale prawie całą swoją moc muszę skupiać na tobie. Kim jesteś? – zapytała nie oczekując odpowiedzi – To przed tobą ostrzegał mnie Milenijny...
Lavi biegł w stronę Allena. Odwrócił się tylko raz, kiedy usłyszał krzyk Lenalee i zobaczył leżącą bez życia Raylę. Nad nią pochylała się najstarsza z Noah z tryumfalnym uśmiechem. Mógł tylko domyślać się, do czego zdolna jest jej moc. Martwił się, że jeśli białowłosa się przebudzi już nie będzie tą samą dobrą i pomocną osobą. Nikły promień nadziei dawała mu świadomość, że Road miała niemałe problemy z użyciem mocy.
- Biedna dziewczyna. Ciekawe w jakim stopniu oszaleje po spotkaniu z mocą Road...? – zastanawiał się głośno Tyki, a Allen mimowolnie spojrzał za siebie. Gdzieś głęboko czuł niepokój, kiedy usłyszał krzyk Rayli, który zmroził mu krew w żyłach. Starał się go pozbyć, lecz nic z tego – Lepiej zajmij się mną! – powiedział mężczyzna, atakując czymś, co bardziej przypominało białą tarczę w kształcie gwiazdy do obrony niźli miecz do ataku.
Rudzielec szybko znalazł się tuż przy Allenie i zasłonił go młotem, który w okamgnieniu z niewielkich rozmiarów stał się olbrzymi. Zablokował atak i odrzucił mężczyznę na kilka metrów.
- Widzę, że Road nie zajęła się tobą, chociaż mogłaby bez problemu doprowadzić ciebie i tą dziewczynę do szaleństwa. Niech tak będzie! – Tyki patrzył na przeciwników z góry, widocznie czuł się od nich lepszy. Musiał być pewny wygranej. Bez żadnego ostrzeżenia ruszył pędem w ich stronę.
Lavi i Allen stali naprzeciwko niego gotowi odeprzeć atak.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top