Szpital? To jest szpital?!

Tu taki rozdział ode mnie kompletnie nie związany z dzisiejszym dniem, z Mikołajem i prezentami. Ale co tam! Miłego czytania życzę! ;D


Rayla otworzyła powoli oczy. Promienie słońca padające na jej twarz, oślepiły ją. Kiedy przyzwyczaiła się do światła, rozejrzała się po pomieszczeniu. Przez okno mogła zobaczyć mały park, po którym chodzili ludzie w piżamach, wraz z rodziną. Pokój w którym się znajduje, był cały biały. Obok łóżka, na którym leżała, znajdowała się niewielka, drewniana szafka. Białowłosa spróbowała usiąść i po dłuższej chwili jej się udało, ignorując ból zabandażowanych ramion. Obróciła głowę w prawo i zobaczyła szpitalne łóżko, nie było zaścielone, więc pacjent musiał gdzieś pójść. Potem spojrzała na drzwi i usłyszała przytłumione głosy.

- Niech się pan nią zajmie, ordynatorze, bardzo pana proszę- usłyszała kobiecy głos. To Nicole!

- Niech się pani uspokoi, pani córką zajmie się doktor Blanc. To też jest wspaniały specjalista- odpowiedział kojąco niski męski głos.

- Kiedy ona się obudzi? Jest pan najlepszym lekarzem w mieście, proszę jej pomóc!- powiedziała podłamana gospodyni. Kiedy zobaczyła jej kochaną dziewczynkę całą we krwi, przeraziła się. Wszędzie tyle jej krwi... Myślała, że ją straciła, ale ona na szczęście żyła. Podobno walczyła z jakimś ptasim demonem, ale nie mogła w to uwierzyć. Pewnie jacyś bandyci napadli na nią, a nikt nie chciał pomóc rannej Rayli. Moje kochane dziecko, dlaczego ty? Zastanawiała się w duchu. 

- Proszę podejść do doktora Blanca, on zajmuje się pańską córką. O, właśnie idzie. Alfredzie, podejdź tu na chwilę- krzyknął ordynator. 

- Coś się stało?- podszedł do nich dosyć młody lekarz. Nicole oceniała go na góra dwadzieścia trzy lata. Widać było, że natura urody mu nie poskąpiła. Miał lekko wystające kości policzkowe, gęste rzęsy, jego zielone tęczówki wpatrywały się z zaciekawieniem na małżeństwo. Mimo iż włosy zaczesał do tyłu, to kilka kosmyków jasnych włosów opadały na jego czoło.

- Ci państwo to rodzice Rayli, zajmij się nimi- powiedział ordynator.

- Dobrze, doktorze Molière. Rayla, Rayla...- lekarz wyglądał, jakby się zastanawiał- To ta z białymi włosami i ranami ciętymi na ramionach?

- Tak- przytaknął- A teraz proszę mi wybaczyć, ale pacjenci na mnie czekają. Do widzenia- pożegnał się i poszedł.

- Co z nią, doktorze?- zapytał Cyril.

- Po tym jak ją przywieziono, udało nam się szybko zatrzymać krwotok, dzięki temu jeszcze żyje-zaczął młodzieniec- Jeszcze chwila i mogłaby się wykrwawić. Aktualnie staramy się robić wszystko, by jej organizm jak najszybciej uzupełnił braki krwi. Przez ostatnie dwa dni dostawała wszystkie potrzebne składniki w kroplówce, ale myślę, że za niedługo się obudzi. Lecz niczego nie obiecuję. 

- Możemy ją zobaczyć?- zapytała niepewnie Nicole.

- Oczywiście- uśmiechnął się kojąco lekarz. Wszedł pierwszy do środka i jego uśmiech się rozszerzył- Witam moją małą pacjentkę. Ktoś przyszedł cię odwiedzić- spojrzała na lekarza zaspanym wzrokiem, jej cera była tak biała, że przypominała kolorem jej włosy.

- Dzi-dzień dobry- odpowiedziała ostrożnie, a do środka weszli gospodarze.

- Raylo, dziecko moje- Nicole bardzo się ucieszyła i przytuliła mocno dziewczynę. Nie zauważyła, że pod wpływem jej dotyku, białowłosa skrzywiła się, zaciskając zęby. Zauważył to jednak doktor Blanc.

- Proszę pani- położył dłoń na ramieniu kobiety- Niech pani ją puści, sprawia jej pani ból- Nicole natychmiast się odsunęła i spojrzała na skrzywioną twarz przybranej córki. Całkiem zapomniała o jej ranach- Zostawię was na chwilę samych, tylko proszę, by nie siedzieć zbyt długo. Moja mała pacjentka musi odpoczywać. Jak skończę obchód, zmienię ci opatrunek, dobrze?- zapytał, a białowłosa skinęła lekko głową. Chwilę później już go nie było.

***

Przez kilka dni pobytu w szpitalu dziewczyna polubiła doctora Blanca i swojego kolegę z pokoju. Chłopak miał szesnaście lat i trafił tutaj z powodu ostrego zapalenia oskrzeli. Leczył go sam ordynator. Niestety z tego co mówił Alan, leczenie nie przynosi skutku i z dnia na dzień był coraz słabszy. Rayla poznała jego rodziców, którzy od razu ją polubili. Nicole i Cyril też darzyli chłopaka sympatią i kiedy przychodzili zawsze dostawali trochę ciasta, zrobionego przez gospodynię. Ku zadowoleniu gospodarzy z białowłosą z dnia na dzień było coraz lepiej. Jej cera nabierała zdrowego koloru, odzyskiwała siły.

- Masz wspaniałych rodziców- powiedział pewnego wieczoru Alan i spojrzał na swoją młodszą przyjaciółkę z radością w oczach.

- Twoi tak samo- dziewczyna usiadła na jego łóżku i dotknęła jego dłoni. Znowu była lodowata. Wzięła ją w swoje gorące- Nie jest ci zimno?

- No może trochę- przyznał niechętnie chłopak. Rayla poprawiła jego koc, chowając pod nim jego zimne ręce. Widziała, że chłopak ma coraz mniej sił. Coraz trudniej przychodziło mu zjedzenie czegoś, czy przyjęcie lekarstw. 

- Lepiej?- zapytała z troską w głosie. Chciała pomóc przyjacielowi najlepiej, jak umiała. Pokręcił głową. 

- Co ty...?- zapytał zdziwiony chłopak, kiedy dziewczyna położyła się obok, wtuliła się w niego i przykryła ich szpitalnym kocem.

- Chcę cię ogrzać. Teraz lepiej?- zapytała, wtulając się w jego ramię. Ale on jest zimny!, przestraszyła się Rayla. W szpitalu nie jest przecież zimno. Na zewnątrz też. Nie rozumiała, skąd to się wzięło. Czyżby z osłabienia?


Z samego rana do swojej małej pacjentki przyszedł doktor Blanc. Otworzył drzwi sali i jakież było jego zdziwienie, kiedy ujrzał, że Rayla śpi wtulona w Alana. Przetarł oczy z niedowierzania. Ale to się naprawdę działo. Musiał przyznać, że wyglądali razem, jak kochające się rodzeństwo. Podszedł do dziewczyny i szturchnął ją w ramię. Spojrzała na niego zaspanym i nieprzytomnym wzrokiem. A on przeniósł ją na rękach, śmiejąc się cicho pod nosem. Ta dziewczynka bywała dosyć nieprzewidywalna. Kilka razy widział, jak rozmawia z innymi młodymi, którzy bardzo cierpieli i spędzała z nimi czas. Niejednokrotnie musiał się jej długo naszukać, ale wszelka złość przechodziła mu, kiedy widział, co właśnie robi. 

- Czemu nie śpisz w swoim łóżku?- zapytał, dotykając jej gorącego czoła. Zmartwił się.

- Bo było mu zimno- powiedziała po prostu i przetarła oczy. Chyba się już obudziła i spojrzała na Alana. Chłopak poruszał się przez chwilę niespokojnie, po czym spojrzał na mężczyznę obok.

- A ty, jak się czujesz chłopcze?- zapytał lekarz.

- Nawet dobrze, doktorze- powiedział i usiadł na łóżku. Zdziwiło to młodego mężczyznę. Jeszcze wczoraj Alan ledwo mógł usiąść. Spojrzał na swoją małą pacjentkę.

- Chyba masz gorączkę- przyłożył ponownie rękę do jej gorącego czoła- Przyślę tu pielęgniarkę, by się tym zajęła, ja muszę iść do innych pacjentów.

- Niech się pan nie kłopocze doktorze. Taka wysoka temperatura jest u mnie normalna- powiedziała Rayla. Wiedziała, że wszelkie próby obniżenia temperatury jej ciała, która zawsze była o prawie dwa stopnie za wysoka, jest po prostu bez sensu. Przez kilka lat chodziła z tym do różnych lekarzy, lecz nic z tego- Przez wiele lat moi ro... rodzice zabierali mnie do różnych lekarzy i nic z tego- doktor Blanc patrzył na nią zaskoczony. Wtedy do środka wszedł ordynator.

- Widzę, że lepiej się czujesz Alanie. A tu jest lekarstwo dla ciebie.- powiedział zadowolony, kładąc na jego szafce miseczkę z płynem. Lecz Rayla miała wrażenie, że coś dziwnego usłyszała w jego głosie- Alfredzie, pacjenci na ciebie czekają- młody lekarz  tylko skinął głową i wyszedł. Białowłosa miała wrażenie, że nie lubi doktora Molière. Ona też mu nie za bardzo ufała. Odnosiła wrażenie, że nie za bardzo podoba mu się leczenie w tym szpitalu, ale z nikim się tym spostrzeżeniem nie podzieliła.

- Doktorze!- do środka wbiegła pielęgniarka- Pacjent z piątki dostał silnych drgawek!- ordynator pożegnał się z Alanem i pośpiesznie wybiegł. Zostali sami. Chłopak ujął miseczkę w dłonie. Rayla miała wrażenie, że zaraz mu wypadnie, więc pomogła mu się napić. Skrzywił się po pierwszym łyku.

- Ale to niedobre, tfuu! Z dnia na dzień smakuje coraz gorzej- pożalił się Alan. Z ciekawości białowłosa spróbowała odrobinkę i również się skrzywiła. W życiu nie piła niczego ohydniejszego! Nie wiedziała do czego mogła porównać tą gorycz. Zachwiała się lekko i by tego nie wylać, odłożyła na miejsce. Zakryła usta dłonią i rozejrzała się za chociażby wodą, bo gorzki posmak pozostał, drażniąc ją.  Nagle weszła pielęgniarka, by zmierzyć temperaturę Rayli. Dziewczyna usiadła na łóżku i wzięła termometr do buzi. Zaczęło się jej kręcić w głowie. "Czemu się trujesz?!"- krzyknął głos w jej głowie. Ale przecież ja nie....

- Zobaczmy ile wyszło... Jaką ty masz wysoką temperaturę!- krzyknęła przerażona kobieta, patrząc na termometr. Rayla kątem oka zobaczyła, że wskazuje około czterdziestu stopni. To dziwne, zawsze miała powyżej trzydziestu ośmiu. Szybko dostała tabletkę i szklankę wody. Czuła się dziwnie, ledwo rozumiała co do niej pielęgniarka mówi. Ułożyła ją na łóżku i przykryła kocem, każąc odpoczywać. Dziewczyna zapewniała zmartwionego chłopaka, że z nią dobrze i zasnęła.

Obudziła się godzinę później. Czuła się znacznie lepiej, ale ohydny posmak pozostał. Wstała i ruszyła w stronę drzwi. Alana nie było, pewnie jest na badaniach. Idąc korytarzem, usłyszała płacz. Ruszyła w jego stronę i już chciała skręcić, kiedy zobaczyła płaczącą kobietę, wtuloną w mężczyznę oraz ordynatora. Cofnęła się i schowała za ścianą, słuchając rozmowy. Doktor Molière pocieszał zrozpaczonych rodziców, którzy stracili jedynego syna. Po chwili rozejrzał się po pustym korytarzu. I poinformował, że ich dziecko może do nich wrócić, jeśli będą chcieli. Oczywiście z początku małżeństwo nie dowierzało, ale ordynator przełamał ich opory. Białowłosa zdenerwowała się, od słuchania tego całego lekarza, wracały do niej wspomnienia z Milenijnym i jej ojcem. 

Doktor  Molière zaprowadził rodziców do sali, gdzie leżał ich martwy syn, przykryty białym płótnem po samą szyję. Po czym poprosił, by poczekali na niego. Ruszył w stronę gabinetu zadowolony, nie wiedząc, że za nim idzie wściekła dziewczynka z blizną po akumie. Domyślała się co mężczyzna przed nim chce zrobić. Ordynator wszedł do swojego gabinetu i wykręcił jakiś numer telefonu.

- Halo?- powiedział do słuchawki- Kolejni zrozpaczeni rodzice chcą, by ich dziecko wróciło... Będzie z niego doskonała akuma- zapewnił- ...Jutro umrze kobieta imieniem Lucy. A za kilka dni Alan... A co z umową?... To będę czekał. Wracam teraz do pracy, Hrabio- powiedział pokornie i odłożył słuchawkę. Odwrócił się. Przed nim stała białowłosa dziewczyna i patrzyła na niego z furią w oczach.

- T-ty zabijasz ludzi?- zapytała ledwo panując nad sobą- I zamieniasz ich w akumy?!- lekarz wystraszył się z początku, ale potem popatrzył na dziewczynę niechętnie.

- Nawet jeśli tak, to co mi zrobisz?- zaśmiał się- Powiesz komuś? Myślisz, że ktoś ci uwierzy? Mogę powiedzieć, że miałaś majaki, wywołane gorączką- powiedział i ruszył w stronę drzwi, lekceważąc Raylę, co zdenerwowało ją jeszcze bardziej. Obudziła swoje moce, ciepło rozchodziło się po jej ciele, dodając sił. Przycisnęła do ściany pseudolekarza, który zaczął się jej wreszcie bać.

- Jak mogłeś? Zmieniłeś szpital w umieralnie! Twoi pacjenci ci ufają! Ilu z nich przez to zginęło?- zapytała, a w jej oczy płonęły gniewem.

- Nie powiem ci- odpowiedział doktor  Molière. Białowłosa odciągnęła go, by po chwili uderzyć nim o ścianę. Chyba nie spodziewał się, że taka młoda dziewczyna może mieć tyle siły w sobie- K-kim ty jesteś?

- Kimś kto zabija akumy. Ilu zabiłeś?- powtórzyła pytanie. Ten człowiek pomagał Milenijnemu! A egzorcyści walczą i umierają, walcząc z demonami, by świat stał się bezpieczniejszym miejscem.

- Egzorcysta...- szepnął ledwie słyszalnie i spojrzał przerażony za siebie. Oko Rayli przemieniło się, a ona odskoczyła, ciągnąc za sobą pseudolekarza. W miejscu gdzie przed chwilą stali, strzał zniszczył ścianę. Dziewczyna ujrzała akumę, która zniszczyła również okno. Przyjrzała się jej duszy, wyglądała jak ten chłopak, co leżał martwy piętro niżej. Słyszała jego błagania: "pomóż mi, proszę!". Zamykając oczy rzuciła w jego stronę kulę ognia, a po jej policzku popłynęła jedna łza. Poczuła, że ktoś ją ciągnie za rękę. To był ordynator przerażony i cały w czarnych gwiazdach. Odsunęła się od niego, by nie zarazić się wirusem Akumy. Po chwili po lekarzu został sam proch. 

Spojrzała na swoją zakażoną rękę. Lecz gwiazdy powoli zanikały. Wygląda na to, że jest odporna na jej działanie. Popatrzyła w stronę zniszczonego okna. Musi odejść. Nie powinna tu zostać, czuła to. Zawsze coś ją ciągnęło w nieznane miejsca, ale teraz poczuła to ze zdwojoną siłą. Być może znowu trafi na taki szpital jak ten? Kto wie? Może trafi na egzorcystów?

Przez kilka dni została jeszcze na obserwacji. Nim stąd odeszła, pożegnała się serdecznie z Alanem. Cieszyła się, widząc, że wraca do zdrowia. Nawet odprowadził ją pod drzwi szpitala! Uścisnęła go mocno, mając nadzieję, że może kiedyś się zobaczą ponownie. W gospodzie nie została na długo. Nicole i Cyril dali jej świecącą kostkę, którą znaleźli tamtego dnia, mówiąc, że to chyba należy do niej. Następnego dnia pożegnała się z nimi, dziękując za ich opiekę przez te lata i odeszła. Potem ruszyła, zabierając swój skromny dobytek. Mimo smutku, nie żałowała swojej decyzji.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top