Samotni wojownicy
Cześć wszystkim!
Jak Wam mijają wakacje? Mam nadzieję, że lepiej niż mi. Wybaczcie, że nie dodawałam tak długo rozdziału, ale miałam jakąś dziwną blokadę, którą dopiero wczoraj udało mi się przełamać w jakimś stopniu i dokończyłam ten rozdział.
Jeśli ktoś bardziej chciałby zagłębić się w to opko, to w czasie mojej nieobecności tutaj zrobiłam dwie nominacje. W jednej jest trochę informacji na temat Rayli i jej rysunek, który sama narysowałam. Oraz druga, która okazuje kulisy powstawania. Jak jest ktoś ciekawy to zapraszam ;)
Powiedzcie mi, jak według Was wyszedł ten rozdział. Bo taka przerwa sprawiła, że trochę wyszłam z wprawy. Ale nie jest chyba z tym rozdziałem tak, źle?
Miłego czytania!
Znaleźli się na wielkim polu pośrodku niczego. Wszędzie piasek, piasek i ewentualnie skała dla odmiany. Ogromna pustynia ciągnęła się aż po horyzont praktycznie ze wszystkich stron. Przed całą drużyną na horyzoncie widniały zarysy wielkich głazów, kształtem przypominające maczugi. Jeden z nich wyglądał, jakby ktoś go ociosał, tworząc coś na kształt prostokąta. Allen, Lavi i Lenalee rozglądali się uważnie za jakimiś drzwiami, bo te stojące za nimi już do niczego im nie były potrzebne. Nie mieli zamiaru wracać do niszczejącego miasta.
Rayla spojrzała na niebo. Wyglądało jak narysowane przez małe dziecko, które na granatowej kartce rysowało tęcze, gwiazdki, bądź po prostu jakieś kolorowe plamy. Lecz nigdzie nie dostrzegła księżyca.
- Spróbujmy poszukać kolejnego przejścia. Myślę, że najlepiej iść w tamtą stronę - Allen wskazał na skupisko olbrzymich kamieni. Nikt nie oponował, nawet Kanda, który zwykł kłócić się o byle błahostkę. A parasolka w milczeniu podążała za grupą.
Im dalej brnęli przez pustynię, tym coraz więcej otaczało ich głazów, aż wreszcie spostrzegli niewielki budynek na wzgórzu. Białowłosej nie podobało się to. Skąd nagle pojawiła się ni stąd ni zowąd kamienica?
- Tam na pewno są jakieś drzwi! - krzyknął zadowolony Lavi - Chodźmy!
- A dokąd się tak spieszycie? Nie zostaniecie ze mną jeść słodyczy? - rozległ się potężny, niski głos. Odwrócili się i zobaczyli potężnego mężczyznę z nastroszonymi czarnymi włosami i szarą skórą. Na czole miał nieco ciemniejszy rząd blizn w kształcie czteroramiennych gwiazd. Wszyscy prócz Lenalee i marynarza aktywowali Innocence i patrzyli na przybysza gotowi do walki - Czyżbyście nie lubili słodyczy?! - krzyknął głośno, aż Rayla, która stała najbliżej niego, miała ochotę zatkać uszy.
- Ani trochę - odpowiedział tak po prostu Kanda, mierząc przeciwnika zirytowanym wzrokiem. Relo wyglądał na zadowolonego ze spotkania olbrzyma. Chichrała pod nosem i złorzeczyła egzorcystom, najwyraźniej uznając, że nikt jej nie słucha.
- Hę?! Zabiję was! - wrzasnął, a jego skóra przybrała złoty odcień. Miało się wrażenie, że zrobił się większy, kiedy na jego plecach pojawiły się jakby druty, między którymi dało się zobaczyć chwilowe przebłyski. Wszyscy cofnęli się o krok do tyłu, pod wpływem jego krzyku, nawet ta parasolka Hrabiego skuliła się z okrzykiem. Wszyscy prócz Kandy, który stał naprzeciw przeciwnika niewzruszony, wyciągając katanę w stronę złotego nieznajomego.
- Idźcie dalej, ja tu zostanę i zajmę się nim! - krzyknął długowłosy, lecz reszta już miała protestować. Rayla stała prawie na jego wysokości i widziała zdecydowanie z jego oczach. On już przygotował się na walkę, czekał wręcz na nią. Wyglądało na to, że chciał, aby reszta ruszyła.
- Nie zostawimy cię - powiedziała stanowczo Lenalee.
- Pomogę ci! - zapewnił Allen, lecz tylko wkurzył chłopaka tymi słowami. Białowłosa widziała pulsującą żyłkę na czole ciemnowłosego. Już miał się odezwać, aby ich wygonić z tego świata, lecz dziewczyna go uprzedziła.
- Nie! Skoro poświęca się i chce chronić nam tyły to niech zostanie! - jej słowa zaszokowały wszystkich. Nie spodziewali się po niej takiej decyzji, ale to nie tak, że łatwo przyszło jej to powiedzieć. Starała się w miarę na chłodno ocenić sytuację - My pójdziemy przodem i utorujemy mu drogę, aby potem bez przeszkód mógł do nas dołączyć!
- Słyszeliście ją? To już!- krzyknął Kanda. Jego słowa były jak wiadro zimnej wody. Reszta niechętnie skinęła głową - Ruszcie się do cholery!
- Dobra, to dołącz do nas później! - powiedział Lavi, ruszając w stronę budynku. Ciągnął za sobą Lenalee, która cały czas odwracała się w stronę długowłosego. Walker zacisnął zęby.
- Tylko spróbuj dać się zabić! Wtedy sam cię zabiję - wrzasnął.
- Nie mam zamiaru, kiełku - odpowiedział Yuu lekceważąco, skupiając się od teraz tylko na przeciwniku. Białowłosy już miał coś odwarknąć, ale Rayla chwyciła jego oraz Chaoji'ego za ręce i pociągnęła w stronę budynku. Za nimi ruszył Lero.
- Ruszcie się, nie ma czasu na przepychanki! - skarciła Allena, nie patrząc na niego nawet. Kiedy dobiegli pod kamienicę Lavi i Lenalee czekali na nich przed otwartymi już drzwiami.
- No to wchodzimy...? - zaczął niepewnie Lavi, przekraczając powoli próg. Reszta udała się tam tuż za nim. Tylko Chinka i Brytyjczyk spojrzeli jeszcze na skały w stronę walczącego na śmierć i życie Kandy. Jeśli ktoś się dobrze wsłuchał, to mógł usłyszeć odgłosy walki, stęknięcia i uderzenia miecza.
Białowłosa również mimowolnie zerknęła za siebie. Chłopak zaskoczył ją swoją gotowością do walki w ich obronie. Może wydaje się gburem, do którego nie można się zbliżyć, ale chyba na jakiś swój pokrętny sposób dba o innych. Lecz teraz zrobią wszystko, aby zapewnić mu dalszą podróż bez przeszkód, więc ruszyli dalej. Musieli po prostu mu zaufać. Nie mieli wyjścia.
- Nie wierzę, że zostawili go samego. Na pewno przegra! Relo! - mówiła do siebie po cichu latająca parasolka, irytując idącą Raylę.
- Możesz wreszcie zamilknąć?! - zapytała, zabijając ją wzrokiem. Posłała płomień, który zajął skrawek różowej tkaniny. Relo z wrzaskiem poleciał schować się za Allenem.
- Zabierzcie ją ode mnie! Chce mnie spalić! Relo! - krzyczała panicznie.
- Nieprawda. Płomień już zgasł. Po prostu nie odzywaj się więcej. Myślę, że taki gbur jak Kanda raczej nie da się zabić - oznajmiła i ruszyła do przodu. Nieprzerwanie szli dosyć ciasnym i zarazem długim korytarzem. Przed sobą nie widzieli końca ani białej ściany, ani drewnianej podłogi.
- Czy ten tunel się w ogóle kończy? - spytał w końcu Lavi przerywając ciszę pomiędzy nimi.
- Gdzieś powinien. Czuję delikatny wiaterek, który wieje przed nami - odpowiedziała Rayla, starając wypatrzyć koniec tunelu.
- Hehehe, spójrz! Czy to nie uczeń Cross'a? - rozległ się rozbawiony głos. Echo sprawiło, że dźwięk dochodził jakby ze wszystkich stron. Wszyscy zatrzymali się jak na komendę i rozejrzeli się wokół, lecz nie widzieli nic prócz pustych ścian korytarza. Białowłosej ciężko było określić jednoznacznie do kogo mógł należeć głos. Albo do kobiety, albo dziecka, raczej nie do mężczyzny, wydawał się zbyt wysoki.
- Tak! Widzę! - odezwał się drugi, troszkę niższy, lecz niewiele mniej rozradowany niż poprzedni.
- Kim jesteście? - krzyknął Allen, a jego głos rozniósł się echem po całym korytarzu.
- Przyjdź i przekonaj się - zaśmiały się głosy - Czekamy na końcu korytarza!
Zdeterminowany Walker ruszył przed siebie, a za nim reszta. Podczas drogi towarzyszyły im szydercze wręcz śmiechy dwóch nieznanych osób. Irytowały one Raylę, miała wrażenie, że to wyśmiewają jej małą przegraną, kiedy dała się podnieść gniewowi. Zaślepiona mogła zginąć z ręki Milenijnego. Na samo wspomnienie denerwowała się bardziej. I tak zamykało się błędne koło złości.
Zatrzymała się tuż przed końcem tunelu. Zamknęła oczy, słysząc, że wszyscy ją mijają i wzięła głęboki oddech. A potem kolejny. Trochę pomogło i ruszyła przed siebie.
Przed nimi stała dwójka ludzi z szarą cerą. Pierwsza z nich miała czarne włosy, a nastroszona grzywka zakrywała większość czoła. Druga na pierwszy rzut oka przypominała kobietę z długimi blond włosami, lecz jeśli ktoś bardziej się przyjrzał, zdawał sobie sprawę, że to mężczyzna. Czy raczej chłopak. Brunet nosił granatową kurtkę z futrzanym wykończeniem i wysokie ciemne buty. Jasnowłosy miał silnie podkreślone makijażem oczy, podobnie jak jego towarzysz.
Oboje szczerzyli do nich zęby. Blondynowi widocznie nie przeszkadzały w tym zaszyte usta. Swoimi niewielkimi złotymi rewolwerami celowali w Walkera.
- Kim jesteście? Czego od nas chcecie? - krzyknęła Rayla stając tuż za Allenem, trzymając w dłoniach płomienie w gotowości. Patrzyła nieufnie w ich stronę. Sprawiali wręcz wrażenie chorych umysłowo.
- Ja jestem Devit! - odkrzyknął ciemnowłosy.
- A ja Jasdero! Hihi! - odezwał się blondyn tuż po nim.
- I przybyliśmy tutaj zabawić się trochę z wami! - poinformował Devit - Zwłaszcza z tobą mamy do pogadania, uczniaku Crossa!
- A wy co tutaj robicie?! Relo! - parasolka od razu znalazła się obok dwójki bliźniaków - Mieliście dopaść Mariana Crossa!
- Hee?! Sam go sobie złap! - wkurzył się brunet i zaczęli strzelać w stronę Relo, który uciekł gdzieś do rogu - Jak tylko pędziliśmy, aby go dorwać ten cały czas znikał i zostawiał nam swoje długi do spłacenia!
- Zwrócisz nam jego długi co do grosza! Nigdy więcej nie damy robić z siebie głupców, uczniaku Crossa! - jęknął głośno Jasdero. Na kilka sekund ich miny przybrały wręcz cierpiętniczy wyraz twarzy.
- Długi...? - szepnęła zdezorientowana Rayla i spojrzała na zszokowanego Allena. Widocznie zabrakło mu słów. Po chwili zgarbił się nieco, jakby ktoś zrzucił na jego ramiona wielki ciężar.
- Tak! Ten stary piernik za każdym razem znikał, nim w ogóle zdążyliśmy się do niego zbliżyć! - krzyknął wręcz Devit.
- Nie zamierzam wam nic oddawać! - odkrzyknął Walker, kiedy otrząsnął się z zaskoczenia.
- Jeszcze cię do tego zmusimy! - powiedzieli na raz, celując ze swoich rewolwerów w białowłosego. Padło kilkanaście strzałów. Z początku nikt nie zareagował i Allen oberwał kilkoma pociskami. Zasłonił się rękami. Rayla jednym ruchem ręki w niecałą sekundę stworzyła zasłonę ognia między nimi. Reszta kul spłonęła, nim zdołała kogokolwiek sięgnąć.
- Allen, wszystko... Strzelili do ciebie rachunkami?! - zdziwił się Lavi, trzymając kawałek papieru w ręce.
- Hej! Spaliłaś je! Skąd mamy teraz wiedzieć ile ma nam oddać - zawołał Jasdero zirytowany.
- Niezbyt mnie to obchodzi - prychnęła w odpowiedzi Rayla, znosząc osłonę. Teraz mogła zobaczyć dwóch bliźniaków, którzy mierzyli tym razem w nią.
- Spróbuj tego...! - oznajmił ciemnowłosy z szyderczym uśmieszkiem.
- ...ognista dziewucho! Haa! - dokończył blondyn i oboje zaczęli strzelać niebieskimi pociskami. Rayla nie zdążyła cokolwiek zrobić, kiedy dwa z nich trafiły w nią. Jedna w serce, a druga w ramię. Siła uderzenia odrzuciła ją kilka kroków do tyłu. Potem kolejne trafiły ją w obie kostki. Poczuła dotkliwe zimno, a dreszcze rozchodziły się po całym ciele, zwłaszcza w miejsca, gdzie oberwała kulami. Chciała wykonać krok, lecz nie była w stanie podnieść stopy, spojrzała w dół. Lód zaczął ją obrastać i powiększając szybko swoją powierzchnię.
- Co jest?! Puszczaj mnie! - starała się wyrwać, lecz miała już jedną rękę zlodowaciałą, obie nogi i prawie całą klatkę piersiową. Zaczęła dygotać z zimna. Allen i Lavi pospieszyli z pomocą. Próbowali skruszyć go w miarę delikatnie, aby jej nie skrzywdzić, lecz powodowało to jeszcze szybsze jego rozprzestrzenianie - Zostawcie mnie, poradzę sobie! Spróbujcie ich pokonać! - rudzielec i białowłosy spojrzeli po sobie, po czym skinęli głowami.
Natarli wspólnie z Krorym na przeciwników. Lenalee i Chaoji również próbowali pozbyć się lodu, lecz tylko pogarszali sytuację. Powoli zaczęła zamarzać jej prawa ręka, brzuch i uda. Po chwili ledwo udawało się jej powstrzymać szczękanie zębów. Nie rozumiała co się dzieje, nie mogła przywołać swoich na tyle swoich płomieni, aby się uwolnić. Zapewne ten lód jakoś ją blokował. Starała się zachować spokój i powstrzymać przed bezowocnym wierzganiem.
- Co jest z tym nie tak! - krzyknął marynarz - Zaraz cię uwolnimy! Na pewno!
Białowłosa doceniała ich starania, lecz czy oni nie widzieli, że było coraz gorzej? Nagle spostrzegła, że przeciwnicy strzelali kulami ognia. To jej szansa!
- O-odsuńcie się - wyszeptała, starając się zapanować na dzwoniącymi o siebie zębami - Mam p-plan - przeszły ją dreszcze na całym ciele. Jej ciało powoli wychładzało się. Miała wrażenie, że traci czucie w nogach, lecz nie pozwalała sobie na panikę. Lenalee i Chaoji odsunęli się, patrząc w tą stronę co białowłosa. Chyba zrozumieli.
Allen wylądował dosyć blisko Rayli, uciekając przed poprzednią kulą. Bliźniacy strzelili w jego stronę kolejną. Walker zrobił unik i wtedy zdał sobie sprawę, w jak złym stanie jest dziewczyna. A on jeszcze sprowadził na nią atak! Myślał gorączkowo, co mógłby zrobić, kiedy zauważył, że wyciągnęła wolną dłoń przed siebie. Wysłała słabą iskrę w stronę ognistego pocisku, który nagle całkowicie zmienił kierunek. Natarł na białowłosą z niebywałą prędkością. Uderzył w nią, a ogień zaczął wyciągać swe ogniste macki, otaczając ją całą. Po chwili widać było tylko niewyraźny zarys jej sylwetki między potężnymi płomieniami.
- Co się dzieje? Pali się? - spytał zdziwiony Devit, on i jego brat przekręcili głowy, zdumieni. Po kilku sekundach płonąca niczym pochodnia Rayla, wysłała gestem ręki cały ten ogień w stronę rodzeństwa. Ci zaskoczeni strzelili białe pociski w ich stronę.
- Co je...?! - krzyknął blondyn, nim siła ognia wysłała ich na regały półek. Wielkie tomiska spadły na nich, ogłuszając ich. Przerażona parasolka ruszyła w ich stronę, ciągle pytając czy są cali.
- Rayla! - wystraszony Allen ruszył w stronę dziewczyny, pod którą ugięły się kolana. Podpierała się na prawej ręce. Oddychała ciężko - Wszystko w porządku?! - spytał, kucając tuż przed nią.
- T-tak - wydusiła z siebie, powoli uspokajając oddech - Tylko trochę mi z-zimno - białowłosy dotknął jej skóry na zgięciu lewego łokcia. Była tak zimna, jakby dotykał lodu. Przyzwyczaił się do wysokiej temperatury ciała dziewczyny, więc zaniepokoiło go to. I to bardzo.
- Możesz wstać? - zapytał troskliwie Walker. Białowłosa skinęła głową i na drżących nogach próbowała się podnieść, lecz upadłaby, gdyby chłopak jej nie złapał. Spojrzał na jej bladą twarz, na której widniał źle ukrywany grymas cierpienia.
- Boli... Zimno mi... - powiedziała cicho.
- Allen! Lavi! Ruszajcie dalej! - krzyknął Krory - Ja tu zostanę i zajmę się nimi! Zajmijcie się Raylą i Lenalee! - Walker tylko skinął mu głową.
- Chodźmy! - oznajmił, przeciągając prawą rękę Rayli za swój kark. Lavi ruszył w stronę drzwi, włożył klucz i przekręcił go. Wrota otworzyły się praktycznie same. Za nimi zniknął jednooki, ciągnąc za sobą Lenalee. Tuż za nią udał się Chaoji. Białowłosy zakrył dziewczynę swoim płaszczem i pociągnął ją w stronę przejścia - No już, uciekajmy stąd.
- Wiem - szepnęła, dając się ciągnąć w stronę wyjścia z biblioteki. Nim przeszli przez drzwi, po raz ostatni spojrzała za siebie.
Bliźniaki najwidoczniej już wrócili do siebie, po tym jak spadło na nich tona ksiąg i stali przed mężczyzną. Zdziwiło dziewczynę, że celowali sami w siebie. Rozległ się strzał, a ona zamknęła oczy i pozwoliła się Allenowi prowadzić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top