Ricard i Albert
Raylą od kilku dni opiekowali się Ricard i Albert, jego towarzysz. Zaprowadzili ją do małego domu. Powiedzieli, że szukali śladów obecności czegoś tam, nie pamiętała nazwy.Dziewczyna przez te kilka dni próbowała zapanować nad przygnębieniem. Najprościej byłoby się teraz załamać, ale wierzyła, że jej ojciec patrzy na nią. Nie chciała, by widział jej rozpacz. Zawsze powtarzał, że trzeba się cieszyć życiem i je szanować.
Patrzyła na ścianę przed sobą, jej prawe oko nadal ją bolało. Rayla starała się nie myśleć o niczym, ale nic z tego. Ciągle migały obrazy jej matki, która ją odrzuciła, jej ojca, szkieletu, a także tego tłustego kapelusznika. Ricard poprosił dziewczynę, by usiądał na krześle, a sami zaczęli krzątać się po pokoju. Miała ochotę się rozpłakać, ale walczyła ze łzami. Nie pozwalała im płynąć.
-Raylo?- usłyszała głos, który obudził dziewczynę z nieprzyjemnych myśli.
- Tak?- odezwała się lekko rozkojarzona.
-Oczyszczę twoją ranę i nałożę bandaż. Będzie teraz trochę bolało- Ricard popatrzył na Raylę współczująco. Mógłby się tak na mnie nie patrzeć, pomyślała dziewczyna. Nie chciała, by się nad nią litowano.
Skinęła głową patrząc lewym okiem na mężczyznę. Nagle zauważyła, że Albert trzymał coś przy uchu i coś mówił.
-Teraz trochę zaboli- powiedział Ricard i powoli odwijał materiał wokół zranionego oka.
Dziewczyna oddychała głęboko i starała się skupić na czymś innym niż ból. Więc próbowała podsłuchać Alberta.
-..znaleźć. Zrobimy tak... Proszę nas oczekiwać jutro pod wieczór. Wyruszamy z samego rana... Jej rana nie wydaje się być groźna, generale- generale? To oni są z wojska? Tego się nie spodziewała. To skoro są żołnierzami to powinni pomagać. Czyli już nie musi się martwić. Jestem bezpieczna!, odetchnęła z ulgą, pochylając lekko głowę. Przez to przypadkiem oderwała kawałek materiału od rany. -Ała, to bolało-syknęła z bólu.
- Przepraszam- powiedział Ricard. A ona tylko pokręciła lekko głową. Po chwili pozbył się materiału i nieznacznie się skrzywił. Czyżbym aż tak źle wyglądała?, zaczęła się zastanawiać.
-Oczyszczę tę ranę- Albert przyniósł miskę z wodą i szmatką. Zaczął przemywać ranę na oku, a Ricard gdzieś zniknął.
-Gdzie poszedł Ricard? - zapytała. Starała się nie zwracać uwagi na pieczenie, ale i tak co chwilę zaciskała mocno powieki.
-Poszedł po coś do jedzenia- odpowiedział, a Rayla skinęłam głową- Jesteś głodna?- zapytał troskliwie.
-Nie- pokręciła głową. Dziewczyna chciała po prostu zasnąć i się nie obudzić. Teraz jak tak sobie pomyślała o spaniu, zachciało jej się ziewać. Nie, nie!, pomyślała przerażona. Ale i tak ziewnęła. Jak to bolało! Jęknęła głośno.
- Jesteś zmęczona- bardziej stwierdził niż zapytał- Postaram się pośpieszyć- po krótkiej chwili oczyścił ranę. Nałożył jakąś maść i owinął bandaż. Zaprowadził śpiącą dziewczynę na łóżko. Ta szybko położyła się na lewym boku, a Albert ją przykrył kocem.
-Dziękuję- podziękowała cicho.
-Nie ma za co. Dobranoc- mężczyzna pogłaskał Raylę po włosach.
-Dobranoc.
***
Dziewczyna otworzyła powoli oczy, po chwili usiadła na łóżku. Rozejrzała się po pomieszczeniu, chcąc znaleźć Ricarda, bądź Alberta. Zdziwiła się bardzo widząc swój własny pokój.
-Co ja tu robię?- zapytała szeptem, wstając powoli z łóżka. Nagle poczuła piękny zapach. Wydawał się taki znajomy. Dziewczynka pomyślał o swojej matce, która pewnie robiła właśnie śniadanie, a tata prawdopodobnie popija już herbatę i szykuje się do pracy. Czyli to wszystko to tylko zły sen!, ucieszyła się, mój ojciec żyje, mama nie rozpacza, a ja nie mam tej rany! O mało nie podskoczyła z radości. To był tylko zły sen! Podeszła do swojej garderoby i nie uwierzyła własnym oczom. Zobaczyła się w lustrze. Rayla była przekonana, że nie ma tej rany, skoro widzi na prawe oko, ale teraz zobaczyła pamiątkę cięcia szkieletu. Miała czerwoną bliznę, przechodzącą przez prawe oko, którym nie powinna już nigdy widzieć.
"To nie wszystko"- usłyszała w głowie cichutki głos. Przyjrzała się dokładniej swojemu odbiciu. Jej czarne włosy, one...
-Nie!-krzyknęła przerażona, kiedy zaczęły siwieć. Po kilku sekundach stały się całe białe. A-ale jak to...?! Wszyscy zawsze zazdrościli Rayli pięknych, bujnych, czarnych włosów. Zszokowana dotknęła lustra koniuszkami palców. Nie mogła w to uwierzyć. Tknięta nagłym impulsem zbiegła na dół.
W kuchni rodzice popatrzyli się na nią zdziwieni.
-Stało się coś, Raylo?- zapytała matka.
-Chodź tu do mnie i powiedz mi, co cię tak wystraszyło- Ojciec wziął córkę na kolana i przytulił. Ale ten uścisk wydawał się jakiś taki za mocny. Kiedy białowłosa na niego spojrzała, zobaczyła nie jego, ale ten metalowy szkielet. Zszokowana nie była w stanie się ruszyć. Nie, to nie możliwe, pomyślała zszokowana. Kiedy zobaczyła, że chce ją zaatakować, szybko wyplątała się z objęć szkieletu. Niestety nie uciekła przed nożem i ciął ją po prawej stronie twarzy. Krzyknęła, zakrywając ranę dłonią. Ból był potworny.
Nagle poczuła, że ktoś mocno chwycił ją za rękę. Odwróciła się i zobaczyła matkę.
- Co robisz?- zapytała matkę.
-Nie chciałaś, byśmy znowu byli rodziną, prawda?- zapytała oskarżycielsko. Przestraszona dziewczyna próbowała się wyrwać, ale miała wrażenie, że jest trzymana coraz mocniej.
-Puść mnie!- krzyknęła, widząc, szkielet nadchodzi- Nie!
Zerwała się z krzykiem. Spojrzała na prawe przedramię, które trzymał Ricard. W jej oczach pojawiły się łzy. Po chwili rozpłakałam się głośno. Skąd ten sen? Czemu po prostu nie mogę zapomnieć?, krzyczała w myślach. Czy chociaż podczas snu nie może mieć spokoju?
Mężczyzna przyciągnął płaczącą dziewczynę do siebie i przytulił. Nie mówił nic, czekając, aż się wypłacze w jego ramionach. Odsunęła się od niego i spojrzała na mężczyznę.
- Już lepiej?- zapytał, a ona skinęłam głową. Poczuła się lepiej. Ulżyło jej. Była wdzięczna za wsparcie ze strony niedawno poznanych mężczyzn- Śnił ci się koszmar?
-T-tak, straciłam w nim znowu rodzinę...- spuściła głowę. Czarne kosmyki zakryły jej twarz.
-Zaprowadzimy cię w miejsce, w którym poznasz różnych ludzi. Być może oni staną się twoją rodziną- powiedział Albert.
-Na... naprawdę?- zapytała z nadzieją.
-Tak. Ale najpierw trzeba coś zjeść. Chodź, zjedzmy coś- Albert wyciągnął dłoń w stronę Rayli. Ujęła ją. Jego słowa dodawały otuchy. Dziewczyna miała wrażenie, że ci ludzie jej nie odtrącą z powodu ognistej zdolności.
Na śniadanie zjadła kawałek chleba z serem pogrążona we własnych myślach. Ricard i Albert o czymś rozmawiali, chyba o jakiejś podróży, która ich wszystkich czekała.
- Zmienię ci opatrunek- oznajmił Albert.
Po niecałej godzinie ruszyli w drogę. Mijali tak dobrze znane Rayli budynki. Szła tuż za Albertem i Ricardem lekko skulona, nie chcąc, by ktokolwiek ją rozpoznał. Miała dość tego miasta, zbyt przypominało jej o ojcu. Handlarze handlowali swoim towarem, zapewniając, że są najlepsze. Jacyś ludzie chodzili i ze sobą rozmawiali, śmiali się. Odnosiła wrażenie, że dla nich wszystkich nic się nie zmieniło. Mimo że jej życie tak nagle się zmieniło.
Po chwili kątem oka zobaczyła swojego wujka. Wyglądał na przybitego. Najchętniej to by do niego podbiegła i wtuliła się w niego, ale tego nie zrobiła. Chciała poznać tych, którzy pomogą władać nad tym wewnętrznym ogniem. Postanowiła to sobie. Chwyciła Ricarda za rękę.
-Raylo...? Co robisz?- zapytał zdziwiony, odwracając się w stronę Rayli.
-Mój wujek...-wskazała w jego stronę- Nie chcę się z nim zobaczyć- szepnęła. Zobaczyła, że imię Rayla na niego podziałało i zaczął iść w ich stronę. Ricard objął dziewczynę prawym ramieniem i przybliżył do swojego płaszcza, zakrywając połowę jej twarzy. Drugą połowę zasłaniał bandaż.
- To pańska córka?- rozległ się głos wujka.
- Nie, mojego znajomego. Nazywa się Rayla- odpowiedział Ricard- Jest bardzo nieśmiała- pogłaskał ją po głowie, a ona jeszcze bardziej wtuliła się w płaszcz mężczyzny. Cóż, nigdy nie należała do nieśmiałych osób, więc może sobie pomyśleć, że to jakaś imienniczka.
-Naprawdę?- zapytał jej wujek- A co ci się stało w oko?- jego głos brzmiał łagodnie- Zraniłaś się?
-T-tak...- powiedziała cicho, by przypadkiem nie rozpoznał jej po głosie.
-Założę się, że jest już cała czerwona- zaśmiał się Albert- A ona nie lubi pokazywać obcym, jak się rumieni.
-Rozumiem... To ja już pójdę. Miłego dnia życzę, a ty młoda damo uważaj na siebie- wujek rozczochrał czarne włosy Rayli i odszedł. Odsunęła się od mężczyzny i spojrzała za odchodzącym wujem.
-Chcesz wrócić?- zapytał Albert- Możesz za nim pobiec.
-Nie. Przecież mnie nie chciała...-odpowiedziała smutno. Nie zawrócę, chcę poznać tych niesamowitych ludzi, o których oni mówili!!- To idziemy?- zapytała niepewnie.
-Jasne- Ricard chwycił dziewczynę za rękę i ruszyli dalej.
Po godzinie wreszcie wyszli z miasta. Rayla popatrzyła na niego z górki, na którą właśnie się wspięli. Spojrzała na port. Nawet z tej odległości widziała pracujących marynarzy, pakujących towary na statek. Odkąd sięgała pamięcią to miejsce tętniło życiem. Czasami ojciec ją tam zabierał i żartował, że jak nie będzie grzeczna to włoży ją do skrzyni i wpakuje na statek. On wiedział, że jego córka choruje na chorobę morską.
Przez te wspomnienia posmutniała. Musi stąd odejść inaczej zawsze, kiedy spojrzy na ich wspólne miejsca, będzie sobie o wszystkim przypominać.
-To gdzie tak właściwie idziemy?- zapytała Rayla.
-Do generała Tiedolla, który czeka na nas kilka kilometrów stąd- odpowiedział Albert.
-A kim on jest?- zapytała zaciekawiona.
-Będzie mógł uczyć cię panować nad mocą, Raylo- Ricard popatrzył na nią z uśmiechem- Jest tak samo niesamowity jak ty- słysząc te słowa, uśmiechnęła się i ruszyła żwawiej przed siebie.
Po kilku godzinach wędrówki Rayla zaczęła się zastanawiać ile dla Alberta jest kilka kilometrów, ale a pewnością nie myślą o podobnej liczbie. Podróżowali cały dzień. Dobrze, że przed wyjściem założyła wygodne spodnie i buty. Oczywiście z początku nie miała zamiaru ich ubierać, bo kto to widział, by dziewczyna nosiła spodnie. Ale teraz się z tego cieszyła. Mimo wszystko nogi ją bolały. Zmęczona spojrzała na zachód słońca, wszystkie te barwy odbijały się w morzu. To był przepiękny widok. Ale wywołał bolesne ukłucie. Czy nie spoglądała na zachód, kiedy wracała do domu tego przeklętego dnia? Łzy pojawiły się w oczach dziewczyny, lecz wytarła je, mając nadzieję, że Ricard i Albert nie widzieli tego.
-Jesteśmy niedaleko, spójrz- odezwał się nagle Ricard i wskazał morze. Ona i Albert spojrzeli we wskazanym kierunku, ale słońce ich oślepiło. Po chwili już się przyzwyczaili do światła. Dziewczyna nie rozumiała z początku o co mężczyźnie chodzi. Potem spojrzała trochę niżej i ujrzała kogoś. Na plaży stał jakiś mężczyzna i spoglądał w stronę zachodu słońca. Cała trójka wędrowców stała natomiast na wysokim i stromym klifie.
-Kto to jest?
-Generał Froi Tiedoll- odpowiedział Ricard- Idziemy w jego stronę- Mężczyźnie ruszyli przed siebie, kiedy Rayla krzyknęła w ich stronę.
-Poczekajcie chwilę, proszę- odwrócili się w stronę dziewczyny.
-Stało się coś?- zapytali. Skinęła głową.
-Możemy trochę odpocząć? Odrobinkę- widząc ich niepewne miny, dodała- Proszę.
- No dobrze- powiedział Ricard, ku niezadowoleniu Alberta.
-Ale przecież to tylko kawałek.
-To jeszcze, dziecko. Nie wymagaj od niej zbyt dużo. Przecież dzielnie szła przez cały dzień, nie marudząc- odpowiedział mu Ricard- Proszę, napij się- Szybko napiła się wody z bukłaka. Nie zdawała sobie nawet sprawy, że jest taka spragniona.
Po kilku minutach odpoczynku, cała trójka ruszyła dalej. Rayla spojrzała jeszcze raz za siebie. W oddali na horyzoncie była w stanie dostrzec sylwetkę miasta. Nie, idź przed siebie, nakazała sobie i ruszyła za mężczyznami.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top