Prolog


To taki "krótki" wstępik do mojej nowej opowieści :D Miał być trochę mniej tekstu ale jakoś tak wyszło... No w każdym razie miłego czytania i poznawania przeszłości bohaterki ;)


 Wracałam właśnie do domu. Przed sobą widziałam piękny zachód słońca. Uśmiechnęłam się. Jest to jeden z najpiękniejszych widoków, kiedy dodatkowo te wszystkie barwy odbijają się w błękitnym morzu. Kiedy stanęłam przed drzwiami, na horyzoncie nie widziałam już słońca. Chciałam wejść do środka, lecz zatrzymał mnie dźwięk. Łkanie. Włosy stanęły mi dęba. Wzięłam głęboki oddech, by się uspokoić i otworzyłam niepewnie drzwi. Weszłam do środka. Płacz był coraz głośniejszy. Głos wydawał mi się znajomy.

Mój dom wyglądał jakby przeszła w nim burza. Meble leżały przewrócone. Na podłodze leżały rozbite kubki i dzbanki. Ogarnął mnie strach.

-Mamo...?- powiedziałam. Niepewnie ruszyłam w stronę płaczu. Uchyliłam drzwi. Weszłam cicho do pokoju.

W pomieszczeniu zobaczyłam swoją matkę. Nawet mnie nie zauważyła. Płakała i tuliła do siebie mojego ojca. Był cały we krwi, podobnie jak podłoga wokół moich rodziców. Szybko pojęłam, że on nie... nie żyje. Przestałam panować nad swoim małym ciałem. Kolana ugięły się pode mną, a łzy mimowolnie popłynęły. Nagle do środka wpadli jacyś ludzie. Spojrzałam na nich. To była policja. Szybko rozejrzeli się po pomieszczeniu. Jeden z nich podszedł i mnie przytulił.

-Już dobrze, spokojnie. Będzie dobrze- zapewniał. Ale ja wiedziałam, że te słowa nie zwrócą mi taty. Wtuliłam się w ramię nieznajomego i zaczęłam płakać jeszcze bardziej.

***

Po utracie taty byłam bardzo przybita. Ale starałam się być silna dla mojej mamy, która sobie z tym nie radziła. Starałam się poradzić ze stratą, choć proste to nie było. Najchętniej sama bym się załamała, ale czy ojciec, by tego chciał. Zawsze mówił, że powinnam cieszyć się życiem.

Moją mamę właśnie przesłuchiwał jakiś tęgi policjant. Poprosił, by opowiedziała co się stało. Mężczyzna mówił ostrożnie, by nie wywołać kolejnego wybuchu płaczu.

- Ja i mój m-mąż- zaczęła, a po policzkach spływały jej łzy- wróciliśmy do... do domu. A tam... -zacisnęła mocno powieki- był złodziej i on miał sztylet. Mój m-mąż chciał go powstrzymać, ale... skończył z sztyletem wbitym w brzuch- zaczęła płakać- B-było tyle krwi... Była wszędzie- ukryła twarz w dłoniach.Chciałam przytulić swoją mamę, jakoś ją pocieszyć, ale sama tego potrzebowałam. Walczyłam z łzami cisnącymi się do oczu, ale mi mimo to popłynęły.

Poczułam nagle uderzenie gorąca. Czasami czułam coś takiego, ale nie aż tak. Miałam wrażenie, jakbym stała tuż przy ognisku. Zaczęłam szybko oddychać. Dotknęłam policzków. Prawie mnie oparzyły. Czułam, że zaczyna mi się w głowie kręcić. Musiałam stąd wyjść. I to szybko. Wybiegłam z tego pomieszczenia i usiadłam na ławce na korytarzu. Głowę oparłam o zimną ścianę. A łzy same płynęły po policzkach.

  KILKA DNI PÓŹNIEJ  

  Dzisiaj jest dzień pogrzebu. Ubrałam się w czarną sukienkę, podobnie jak moja matka. Miały prosty, ale i elegancki krój. Czułam ukłucie w sercu na myśl o tym, że ojciec już nigdy nie nazwie mnie swoją małą dziewczynką, nie będzie upominał mnie, kiedy zrobię coś źle, nie weźmie mnie na ręce... Przegoniłam te myśli, zbyt mnie bolały. Tak naprawdę to niezbyt pamiętam, co się działo tego dnia. Ale był bardzo, ale to bardzo przygnębiający. Niektórzy ludzie składający kondolencje, wydawali się tacy... sztuczni. Jakby ich obeszła śmierć mojego ojca. To po co przyszli na ten pogrzeb? Z zasady? Bo tak wypada? Lepiej by było, gdyby się w ogóle nie pojawili. Nie miałam ochoty ich słuchać! Ale stałam przy mamie, która była blisko płaczu i słuchałam tych wszystkich smutnych słów, które zamiast przynosić otuchy dobijały mnie jeszcze bardziej.

Nazajutrz mama wyszła z domu. Nie chciała w ogóle ze mną rozmawiać. Powiedziała, że wkrótce wróci i poszła sobie. Ja w tym czasie próbowałam się czymś zająć. Sprzątałam, przygotowałam coś do jedzenia, a ona nie wracała. Późnym popołudniem zaczęłam się martwić. A co jeśli coś się jej stało? Spadła z klifu i się utopiła? Albo może wóz ją potrącił? Jacyś przestępcy... Nie! Wyobraźnia tworzy różne niestworzone scenariusze. Najlepiej będzie, jeśli po prostu pójdę jej poszukać.   

Uznałam, że może poszła odwiedzić swoją przyjaciółkę.

- Dzień dobry, pani. Zastałam może moją mamę?- zapytałam grzecznie, kiedy kobieta otworzyła drzwi.

- O, witaj dziecko- spojrzała na mnie zdziwiona- Twoja mama... Nie widziałam jej od czasu tego wszystkiego- popatrzyła na mnie smutno.

-A nie wie pani, gdzie może być?

- Może poszukaj jej na cmentarzu. Może chciała odwiedzić twojego tatę- skinęłam głową.

-Dziękuję i do widzenia- pożegnałam się szybko.

   Stanęłam przed bramą prowadzącą na cmentarz. Rozglądnęłam się. Niebo było szare od chmur. Pewnie będzie niedługo padać. Atmosfera tego miejsca przytłaczała. Miałam ochotę nie wchodzić dalej, ale musiałam znaleźć mamę. Bijąc się z myślami, ruszyłam w stronę odpowiedniego nagrobku. Miałam wrażenie, że cmentarz wygląda jeszcze bardziej przerażająco niż normalnie. Nagle zobaczyłam swoją matkę, płakała i rozmawiała z jakimś grubym panem. Nosił jasną marynarkę, na głowie nosił wysoki kapelusz ozdobiony kwiatkami. Kiedy podeszłam bliżej i ukryłam się za jednym z nagrobków, zauważyłam jego nienaturalnie wielkie zęby, przez które jakimś cudem udaje mu się mówić. Na nosie nosił okrągłe okulary.  

-... to jest możliwe, wystarczy tylko, że głośno zawołasz jego imię. Dusza twojego męża wróci do nas- wskazał na na dziwny metalowy szkielet.

- Mój mąż wróci i znowu będziemy razem?- zapytała matka. Co oni chcą zrobić? Chcą sprowadzić ojca z powrotem?? Ale to przecież niemożliwe!

-Tak, będziecie znowu wszyscy razem. Zły bóg zabrał twojego męża, ale ja jestem w stanie wam go oddać. Musisz go tylko głośno zawołać.

- Henry! Henry!- krzyknęła płaczliwie moja matka. Nagle błyskawica trafiła w szkielet, a potem stanął w ogniu, który go nie krzywdził. Na jego czole pojawiło się imię mojego ojca i gwiazdka. Ruszył głową i jego "wzrok" padł na moją matkę.

- Rozalio...- zaczął niepewnie głosem mojego taty- To ty mnie zawołałaś?

-Tak! Teraz będziemy razem- odpowiedziała szczęśliwa mama.

-Jak mogłaś mi to zrobić?!- zagrzmiał szkielet- Zmieniłaś mnie w akumę! Przez ciebie nie zaznam spokoju!- obok niego stanął ten dziwny hrabia i położył dłoń na jego ramieniu.

-To twoje nowe ciało. Zabij ją i wejdź w nie. A potem zabijaj innych ludzi i ewoluuj- zachichotał.

- Wiedz, że będziesz przeklęta! Przeklinam cię! Przeklinam twą głupotę!- krzyczał szkielet. To był krzyk rozpaczy, desperacji, nie gniewu. Nie mogłam tego słuchać, łzy pojawiły się w moich oczach. Moja matka płakała i próbowała chronić się rękami, kiedy stwór zamachnęła się w jej stronę.

Nie wiele myśląc rzuciłam się w stronę matki. Popchnęłam ją, by uratować jej życie. Wylądowała trochę dalej i popatrzyła w moją stronę. Odwróciłam wzrok w stronę szkieletu i w tym momencie poczułam nieznośny ból. Ciął mnie od czoła, przez prawe oko i cały policzek. Zakryłam ranę ręką. Przez chwilę nie czułam nic innego, jak ból.

Nagle przestałam zwracać na niego uwagę. Poczułam przyjemne ciepło i siłę. Nigdy nie czułam się tak dobrze! Spojrzałam na moje dłonie, miałam wrażenie, że płoną i rzeczywiście tak było. Ogień wydobywał się z mojej skóry tworząc kulę. Nie parzył mnie, a ja instynktownie czułam, że nie muszę się go bać.

,,Zniszcz akumę"- usłyszałam głos w głowie. Spojrzałam na szkielet. Miałam go zniszczyć? Ale to mój ojciec, który... właśnie chce zabić moją matkę! Rzuciłam w kulą w stronę szkieletu, a po moim policzku popłynęła łza. Nie chciałam tego robić, ale musiała pozwolić mu odejść.

Metalowy szkielet spłonął i wybuchł, zostawiając poparzenia na rękach matki. Teraz właśnie dotarło do mnie co się stało. Co to miało być? Skąd wziął się ten ogień? Skąd ja to umiem? Miałam tyle pytań. Ale przestałam się na nich skupiać, kiedy usłyszałam jakiś szept.

-Dziękuję- wydawało mi się, że to głos ojca. Nie skupiłam się na tym. Rozglądnęłam się za hrabią ze zbyt wielkim uśmiechem, ale go nie znalazłam. Spowodował to całe zamieszanie i przez niego o mało nie zginęłyśmy, a on tak po prostu zniknął! Zakryłam dłonią ranę, teraz znów zaczęła nieznośnie boleć. Jęknęłam. Zdrowym okiem spojrzałam na zszokowaną matkę . Patrzyła szeroko otwartymi oczami na swoje poparzone ręce, to na miejsce, gdzie zniknął szkielet, to na mnie. Czułam na sobie jej wręcz oskarżycielskie spojrzenie.

-Mamo...?- ruszyłam powoli w jej stronę, starając się zakryć ranę, która ciągle krwawiła.

-Nie podchodź do mnie!- krzyknęła- ZABIŁAŚ go! Zabiłaś swojego ojca ty ognisty potworze!- krzyczała na mnie z twarzą wykrzywioną odrazą- Nigdy więcej nie chcę cię widzieć. Kiedy wrócę do domu ma cię w nim nie być. Nie jesteś moją córką. Takie dziwadło jak ty nie może nią być!

Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Każde słowo bolało bardziej niż ta rana. Ale dlaczego? Ja tylko chciałam ją uratować, a ona uważa mnie za potwora, dziwadło. Szkielet nie zachowywał się jak mój ojciec. On nigdy nie zraniłby mnie specjalnie.

-Ale przecież ja nie jestem potworem... Ten ogień... Ja- nie wiedziałam co powiedzieć. Jak wytłumaczyć...

-ODEJDŹ- krzyknęła. Nie patrząc w jej stronę, odeszłam. Biegłam, nie wiedząc co mogłabym zrobić. Odejdę z tego miasta i nigdy tu nie wrócę. Kiedy znalazłam się przy bramie, usłyszałam ciche wołanie.

-Poczekaj, wróć!- odwróciłam się w stronę głosu matki. To była ona, ale to nawoływanie brzmiało słabo w porównaniu z jej obelgami. Ruszyłam dalej przed siebie, nie słuchając jej. Czułam do niej wielki żal. Słyszałam w głowie, że nie jestem jej córką. Potwór. Dziwadło. Idąc dalej zerwałam trochę materiału, by owinąć oko. Po kilku godzinach chodzenia po mieście, zmęczona oparłam się o ścianę jakiegoś budynku. Położyłam głowę na kolanach. Zastanowiłam się, czy może mnie szuka. Ale wydawało mi się to niemożliwe po jej słowach. 

-Nie widziałeś jej?- zapytał głos.

-Szła tędy przed chwilą- odpowiedział mu drugi.

- Ej, spójrz to ona- powiedział pierwszy. Nagle poczułam dłoń na ramieniu. Spojrzałam w brązowe oczy mężczyzny. Nosił długi płaszcz i wielki plecak- Znaleźliśmy cię wreszcie.Widzieliśmy co zrobiłaś na cmentarzu. Próbowaliśmy cię znaleźć, po tym jak uciekłaś. 

-Ja nie jestem potworem- powiedziałam do nich. Myślałam, że zaraz zaczną mnie wyzywać.

-Wiemy o tym. Po prostu jesteś niezwykła- podał mi rękę- Chodź z nami. Znajdziesz innych, którzy podobnie jak ty są niezwykli.

-A są inni? Oni nie są potworami, jak ja?- upewniłam się, a w oczach pojawiły się łzy.

- Dlaczego sądzisz, że jesteś potworem? Jesteś dziewczynką z niezwykłymi umiejętnościami. Znamy ludzi, którzy pomogą ci nad tym panować, byś mogła pomagać innym ludziom. Pójdziesz z nami?- zapytał. Przez chwilę zastanawiałam się nad jego propozycją. Nie wiem czy powinnam mu ufać, przecież go nie znam. Ale w sumie to nie mam nic do stracenia. Zawsze mogę próbować bronić się tym ogniem.

-Dobrze, pójdę- powiedziałam i niepewnie chwyciłam jego dłoń, a mężczyzna pomógł mi wstać.

-Myślę, że może zostać wspaniałą Egzorcystką- powiedział ten drugi. Nieznajomy, który trzymał mnie za rękę przytaknął.

-Jestem Ricard- przedstawił się i zmierzwił mi włosy-Chodź, trzeba zająć się twoją raną.

- Jestem Ra...Rayla- powiedziałam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top