16

- Lysa, ty tutaj?! – ktoś krzyczał do niej.

- Gaya?

Przyjaciółki wpadły na siebie zupełnie niespodziewanie.

- Dobrze cię widzieć jeszcze przy życiu.

- Ciebie też.

- Gdzieś tu jeszcze był Gabriell. Przynajmniej te pół godziny temu jeszcze biegał w okolicy...

- Lysa? – dosłownie chwilę później nadbiegł wspomniany chłopak. Umazany krwią, z podartą koszulką, ale całkiem żywy. – Uwaga!

Na całe szczęście zdążył w locie zniszczyć całą serię strzał. Ich drzazgi posypały się na stojące nieopodal dziewczyny. Obie osłoniły twarze od drewnianego deszczu.

- Zaczynamy zabawy ciąg dalszy – Gaya wskazała palcem nadjeżdżający transportowiec. Kiedy już można było myśleć, że sytuacja pod pałacem się uspokoiła, pojawili się kolejni żołnierze.

- Robimy to?

Blondynka kiwnęła głową każąc Gabrielowi osłaniać siebie i Lysę. Dziewczyny złączyły dłonie. O barierę roztaczającą się nad ich głowami rozbił się grad strzał. Spomiędzy ich palców zaczęły wypływać smugi jasnego światła. Kolejny trzask wywołany uderzeniem grotów o magiczną sferę. Energia wymykająca się z dłoni Ognistych zaczęła nabierać kulistego kształtu.

- Teraz! – krzyknęła Gaya.

Gabriell posłusznie opuścił barierę. Wirująca magiczna kula poszybowała w kierunku opancerzonego samochodu. Wybuch nastąpił na miejscu. Niewielu żołnierzy uratowało się z eksplozji. Ale tym, którym się to udało, wyciągnęli szable i zaczęli biec w ich kierunku. Część z nieprzyjaciół została zatrzymana przez inne elfy, ale ta druga część przedarła się przez szyk i wypuszczając raz po raz strzały parła na przód.

To był tylko krótki jęk. Lysa złapała się za brzuch padając na kolana. Jej przyjaciele odwrócili się machinalnie. Kolejny grot drasnął w udo Gabriela. Nie przejął się tym. Podtrzymał Mossbell nie pozwalając jej stracenie równowagi. Gaya zaś wyciągnęła miecz szykując się na atak trzech nadbiegających żołnierzy. Jednego posłała w wieczny niebyt skomplikowanym zaklęciem. Dwaj następni dopadli ją. Rozpoczęła się rozmowa trzech mieczy.

Chłopak pomógł Lysie usiąść. Otoczył ich prostą sferą ochronną. Strzała przebiła jej ciało na wylot. Uszkodziła płuco.

- Kurwa - zaklął.

Dziewczyna oddychała dość płytko, złapała się za ranę. Nie krzyczała. Gabriell ułożył jej głowę na swoich kolanach. Panikował. Trzęsły mu się ręce, nie potrafił skupić myśli.

- Ratuj ją, idioto! – krzyknęła Gaya oglądając się na ułamek sekundy do tyłu.

- Ja – ja nie umiem! Moja energia ją zabije.

- Jeśli nic nie zrobisz, umrze i tak! – blondynka z trudem obroniła się przed atakiem dwóch mężczyzn na raz. Jedna z kling przycięła jej włosy.

- Czy to koniec? – zapytała Mossbell żałośnie. W jej zielonych oczach odbijało się niebo. Wyjątkowo pochmurne tego dnia.

- Będzie dobrze – mamrotał chłopak bardziej do siebie niż do niej.

Otworzył należącą do dziewczyny saszetkę. Znajdujące się w niej szklane fiolki stanowiły w głównej mierze już tylko odłamki szkła kaleczące palce. Mając nadzieję, że cokolwiek tym wskóra, nalał jej do gardła specyfiku, którego buteleczka jako jedyna była w całości. Dłonie trzęsły mu się tak, że część wywaru wylał na ziemię. Nic się nie stało.

Wraz z jego wzbierającą paniką, trawa wokół niego zaczęła więdnąć, a kwiaty obumierać. To znów destrukcja zaczęła przejmować kontrolę nad jego zdolnościami. Gabriell widział nasiąkającą krwią koszulkę przyjaciółki. Próbował zastosować jakąś opaskę uciskową, wszystko, byle by tylko nie użyć magii.

- Cholera, zrób coś! – Gaya posłała do tyłu jakieś słabe zaklęcie leczące. Zgodnie z planem, trafiła nim w Lysę. Poskutkowało.

Szkarłatna ciecz przestała brudzić sczerniałą trawę. Chłopak odetchnął z ulgą. Dziewczyna bardzo ostrożnie usiadła i wyjęła z klatki piersiowej strzałę. Rana zasklepiła się do reszty. Naraz upadła ponownie. Zaczęła się dławić kaszleć, pluć własną krwią.

- Błagam cię, nie rób nam tego – usłyszała głos Gabriela, nim odeszła na spotkanie z siostrą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top