Prolog

Prawdziwie szczęśliwe okresy w naszym życiu, rozpoznajemy, gdy się skończą.

Kamil Frycz tego ranka wstał lewą nogą. Od paru godzin wiercił się i rozkopywał w łóżku, lecz nie umiał zapaść w głębszy sen. Wpół przytomny spojrzał na godzinę i, wzdychając, zsunął się z łóżka na równe nogi.

Chwycił ubrania z szafy i powłóczył nogami po zimnych po nocy kafelkach w korytarzu. Wszedł do łazienki i pierwszym co ujrzał, była niska brunetka o zielono-niebieskich oczach, stojąca w ręczniku na środku łazienki. Puchaty biały materiał zaczynał się tuż nad jej biustem, a kończył wysoko na udach, częściowo odkrywając czarny malunek na młodej skórze. Jej falowane, ciemniejsze od czekolady włosy sięgały łokci i opadały na smukłą twarz, którą teraz czymś smarowała. Spojrzała na chłopaka w drzwiach spod maseczki.

- Chryste, przepraszam! - Nastolatek momentalnie się rozbudził. Z głośnym hukiem zamknął za sobą drewniane drzwi łazienki i oparł się o nie ciężko plecami, jakby chciał się zabarykadować przed potworem. Na darmo.

Anastazja po chwili siłowania się z szatynem wychyliła głowę zza futryny.

- Wyrwiesz je w końcu z zawiasów - zauważyła pouczającym tonem, a chwilę później straciła swoją powagę. - A jeśli nawet nie wyrwiesz, to sama je w ciebie kopnę, jak jeszcze raz zapomnisz o pukaniu - ostrzegła, łypiąc na winowajcę, po czym zniknęła w środku, krzycząc jeszcze na odchodne do trzymającego nisko głowę chłopaka. - Nie wychodzę do pół godziny, więc idź na dół! - Słyszał później tylko szum suszarki i bynajmniej nie ciche śpiewanie dość wulgarnej piosenki.

Już bardziej świadomy otoczenia zszedł po schodach do drugiej łazienki. Stając na dole schodów, rzucił raz okiem na pusty pokój z uchylonymi lekko drzwiami. Spuścił wzrok na jasnobrązowy parkiet. Pokręcił w zrezygnowaniu kasztanową czupryną i ruszył przed siebie.

Po oporządzeniu się i ubraniu, nie wchodził już na piętro, tylko obrał za cel kuchnie, gdzie zastał Anastazję standardowo przy otwartej na oścież lodówce i młodego mężczyznę z czołem opartym na blacie wyspy kuchennej służącej za stół.

- Siedzisz w tej łazience dłużej od An - stwierdził mężczyzna zamiast powitania, nie odrywając twarzy od blatu.

Do tej pory jego styl życia wykluczał uniezależnienie się od rodzinnego domu i Kamil był boleśnie świadomy, że tylko to trzymało tu jeszcze jego brata.

Starszy miał częste problemy z policją, która wyraża wielkie upodobanie zabierania go na komendę w każdą sobotnią noc. B e z  p o w o d u. Ich ojciec zeszłego wieczoru rozmawiał z nim na ten temat, lecz znów skończyło się na prostym wykrzykiwaniu sobie w twarz przekleństw i bluzgów. Fil wtedy wybiegł z domu i nie wrócił na noc.

Kamil widział go dopiero teraz i nie wyglądał najlepiej. Jego kasztanowe włosy były potargane najprawdopodobniej przez kaptur wojskowej bluzy, którą miał na sobie. Nogawki jego spodni aż po kolana były oblepione jasnym, wyschniętym już błotem. Twarz miał schowaną w ramionach ułożonych na blacie. W jednej dłoni trzymał żółty, mętny płyn, do połowy opróżniony.

- Dzień dobry? - Kiedy z wahaniem przysiadł koło brata, ten niechętnie odwrócił do niego głowę i uchylił lekko oko. Było jak czarna dziura, gdzie tęczówka mieszała się i zacierała ze źrenicą. Było zupełnie inne od turkusu w oczach Anastazji, takiego samego jak ich mamy.

Mężczyzna mruknął coś cicho i niezrozumiale w odpowiedzi.

- Ej, śpiochu! Już myłam ten blat! - An podeszła no nich i przetarła płytę raz jeszcze tego ranka. Koło leniwych rąk jej braci położyła talerze z kanapkami. Uśmiechnęła się do starszego. - Nie musimy doprawiać śniadania twoim łupieżem i ...tynkiem?! - Gwałtownie zaczęła trzepać brązowe loki Filemona, by upewnić się, że biały proszek na nich to jeszcze nie siwizna. I czy to na pewno tynk. - Gdzieś ty się szlajał?! I ważniejsze, gdzie spałeś? - zapytała, patrząc na niego groźnie. Ten tylko mruknął coś przypominającego zduszone "Zamknij się już" i z ociąganiem się podniósł, zaczynając jeść.

Tylko na tyle luźnych poranków Kamil mógł sobie pozwolić.

- Właśnie odjechał ci bezpośredni - upomniał Kamil brata, lecz nie otrzymałem nic ponad kolejne tego ranka mruknięcie. - Mó-wić u-miesz? - Kamil nabijał się ze starszego, sylabizując, jak do dziecka.

- Ten wrak człowieka nie odpowie ci nic bardziej elokwentnego. - Anastazja się do nich przysiadła już z własnym talerzem. - Nie idzie na zakończenie roku.

- Jak to? - zdziwił się chłopak. - Fil, a świadectwo? To była 4 klasa, tak?

- Taa... Odbierze się w wakacje - Filemon powoli mu odpowiedział i zignorował burkliwe "samo się odbierze" siostry. - A nie chcę mi się tam specjalnie jechać, żeby zobaczyć te wszystkie wredne i fałszywe mordy. - Na słowa Filemona w młodszym coś się poruszyło z niezrozumiałą i gwałtowną złością.

- Sam wybierałeś to technikum, więc nie narzekaj - mruknął Kamil, wchodząc na grunt, który Fil od razu podłapał.

- W tym problem... - zaczął szatyn powoli i wyraźnie - że właśnie, kurwa, nie - warknął na koniec, podnosząc na niego ostry i jednolity wzrok. An zdawała się nie tyle zła co rozczarowana zachowaniem młodszego. Odwróciła się w jego stronę.

- Przestałbyś sączyć ten swój jad i rozdrapywać przeszłe sprawy choć raz - poprosiła go, zmęczona.

- Sam się prosił - wytłumaczył Kamil, odwracając wzrok. - Z resztą niech nie robi już z siebie takiej ofiary życia - burknął, przypominając sobie noc, kiedy przyszło jego bratu wybierać szkołę średnią.

- Nie podpiszę się pod tym - zastrzegł ojciec chłopaka, pokazując na papiery rekrutacyjne do wymarzonego liceum plastycznego Fila. Rzucił je na środek stołu. - Pójdziesz do technikum, nie będziesz marnował trzech lat życia na jakieś malowanie. To już nie podstwówka, by się bawić farbkami.

- Jeśli myślisz, że brak twojego podpisu mnie zatrzyma, to wyprowadzę cię z błędu. Ani trochę. Długopis mam sam. - Filemon splótł ramiona na piersi, skanując uważnie twarz rodziciela. Nie mógł udawać, że jego coraz bardziej zwężone oczy nie dawały mu w tej chwili niewiarygodnej satysfakcji.

- To ja za ciebie odpowiadam i utrzymuję, więc nie masz prawa głosu. Dziadek Mariusz chodził do technikum, ja też chodziłem, a i ty powinieneś brać przykład ze starszych i nie pyskować, kiedy próbuję załatwić ci życie na poziomie! - Starszy wskazał palcem na syna. - W technikum cię czegoś przynajmniej nauczą i może będziesz mieć jakąś przyszłość. - Ojciec wskazał palcem kartkę na stole. - Lepszą niż po tym profilu bez przyszłości. - Chwycił w pięść papier, by następnie z szelestem go zgnieść.

Wtedy w Filemonie po prostu zawrzało.

Tamtego dnia cały dom nie spał. Mały jeszcze wtedy Kamil leżał na łóżku, w odrętwieniu wsłuchując się w odgłosy kłótni jego rodziny. Zwinięty na łóżku w kulkę trzymał się za brzuch, który zaciskał mu się nieprzyjemnie na każdy nienaturalny hałas dobiegający do jego nadszarpniętych nerwami uszu.

Chciał coś zrobił. Naprawdę chciał zejść na dół i załagodzić sprawę, lecz strach przed ściągnięciem na siebie furii ojca paraliżował go, a perspektywa oberwania rykoszetem skutecznie spędzała mu sen z powiek. Pozostawało mu się tylko modlić.

Kiedy patrzył na to z perspektywy czasu, mógł się wtedy domyślić, że i jego będzie czekać w przyszłości podobna rozmowa i  nie powinien tak tego przeżywać. Oczywiście, w końcu się doczekał.

- No! - Anastazja klasnęła w dłonie, rozpraszając smętne myśli obu braci. - Fil może sobie odpuścić szkołę, z resztą już i tak jest za późno... - mruknęła zła pod nosem. - Ale! Ty nie licz na taryfę ulgową! - Pokazała na młodszego palcem. - Do szkoły, raz! - rzuciła, a sekundę po tym wskazany skończył przeżuwać kanapkę. Anastazja zaczęła go wypychać za drzwi, cały czas mówiąc o dobrym ostatnim wrażeniu na koniec szkoły.

Kiedy już wypchnęła Kamila za futrynę, trzasnęła za nim drzwiami. Z uśmiechem obrócił się jeszcze przodem do brązowych desek.

- Miłego dnia wam!

Nie wiedział, że zakończenie szkoły podstawowej tak wiele zakończy też w jego życiu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top