Miało być tak pięknie...
Po tym jakże niezdranym powitaniu wstaliśmy, oczywiście nadal roześmiani. Tord patrzył na nas z zazdrością. Dziwne, nigdy go takiego nie widziałam. Czyżby nagle zaczął być zazdrosny? Moje przemyślenia zakłóciło pukanie do drzwi.
-Otworzę-jak powiedział tak zrobił czarnooki. Po chwili wrócił z niedużą paczką.
-Co to jest?-spytałam zainteresowana.
-Nie wiem, masz dzisiaj imieniny?-zapytał lekko rozbawiony.
-Nie-nie patrząc na niego podeszłam i otworzyłam paczkę. Po chwili usłyszałam huk. Zobaczyłam kolorowy dym, po chwili poczułam jak moje ciało ląduje na twardej podłodze (RIP podłoga [*]). Ostatnie co widziałam to jak Tom leży obok mnie i ostatkami sił próbuje coś powiedzieć.
Nie słyszę nic.
Ciemność.
Łzy.
Kroki.
Bezwładność.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top