Życie Za Życie
- Kurt, pospiesz się. - mruknąłem zniechęcony w stronę mężczyzny.
Kurt Heck. Oficer Gestapo, uściślając SD. Szalony, żywiołowy i do tego oddany przyjaciel. Podsumowując, lekka głowa. Kochający kobiety, alkohol. Dobra zabawa to jego drugie imię. Uwielbia, gdy współtowarzysze mu w akcjach.
- Wyciągać to ścierwo szybciej! Przedszkole się dawno skończyło, ruszyć te dupska! - wykrzykiwał w stronę swoich podwładnych.
We dwoje z cygarem między palcami staliśmy przed kamienicą, z której właśnie to siłą wyprowadzano tutejszą ludność. Przez drzwi frontowe wypchnięto mężczyznę wraz z kobietą
Oboje nieszczęśników była już podstarzała. Za drugim rzutem wydobyto młodą, wkraczającą dopiero w dorosłość damę o jasnych jak nadmorski piasek włosach. Zaraz za nią wybiegła dwójka malutkich pociech, które popychane przez żołnierzy, szlochały cichutko, wzrokiem szukając pomocy u starszych osób.
- Ustawić ich. - rozkazał Kurt.
Kiedy tylko słowa padły z jego ust, żołnierze w szarozielonych, idealnie skrojonych mundurach ruszyli w stronę rodziny. Przerażenie w ich oczach narastało z każdym stuknięciem podkutych butów. Pomimo, iż ludzie nie mieli w zamiarze być nieposłuszni i stali sparaliżowani w miejscu, mężczyźni w hełmach szarpnęli każdego z nich raz po razie, chcąc za pewnie pokazać swoją wyższość w danej sytuacji. Nikomu niepotrzebna fatyga jak i zachowanie chłopców, którzy dopiero co odessali się od piersi matki. Chcą zwojować świat.
Kurt to pochwalał, mnie natomiast wiecznie odrzucało takie zachowanie. Często mu towarzyszyłem, ponieważ lubił moją obecność. Uważał mnie za przyjaciela, zresztą, z wzajemnością. Czułem się więc zobowiązany od czasu do czasu, pomimo wstrętu do jego wesołej kompanii i nieludzkich zapędów, towarzyszyć mu w pracy.
Paru przechodniów, którzy mieli okazję zobaczyć początek przedstawienia, uciekło czym prędzej, chcąc skryć się przed naszymi spojrzeniami. Ulice w takim sytuacjach zawsze pustoszały. Czy to samoistnie, czy z naszą pomocą, zawsze stawały się ciche.
- Na mój znak, Hans. - mój przyjaciel wskazał na jednego z żołnierzy i uśmiechnął się nonszalancko.
Do mych uszu dobiegł niby to tak częsty i znajomy mi dźwięk, lecz jednak różnił się nieco od tego, który słyszałem przebywając z kolegami po fachu. Obcasy kobiecych butów wybrzmiewały, zwiększając natężenie dźwięków z każda sekundą. Uniosłem nieco głowę, chcąc dojrzeć, której to panience życie nie miłe, że biegnie wprost w stronę Kurta Hecka.
Kurt zerknął beznamiętnie na brunetkę biegnąca w naszą stronę, następnie skinął żołnierzowi głową. Kobieta zatrzymała się gwałtowanie, patrząc z przerażeniem na ludzi stojących pod ścianą.
Młodziutki Hans wycelował mężczyźnie w głowę i bez wahania pociągnął za spust. Naturalnie, mogli zrobić to wszyscy na raz, oszczędzając czasu i nieszczęśliwych chwil tej rodzinie, aczkolwiek w zwyczaju Kurta było delektowanie się chwilami grozy.
Nasze uszy, zaznajomione z dźwiękami wystrzałów, wychwyciły pusty, irytujący każdego żołnierza odgłos. Chłopak przeładował pistolet ponownie, próbując oddać strzał, lecz broń zdecydowanie zawetowała.
- Jadzia! - jasnowłosa dziewczyna krzyknęła w stronę nieznajomej.
Jeden z pachołków ruszył, aby wymierzyć uderzenie z kolby nieposłusznej pannicy, lecz Kurt wstrzymał go odpowiednim gestem.
- Strzelać nie potrafisz? - przywódca akcji warknął groźnie.
- Ja... Nie wiem co się stało. Nie strzela. - zaczął obracać broń w dłoniach, głowica się, jak mogło dojść do takiej sytuacji.
Kątem oka widziałem, jak brunetka ruszyła przed siebie żwawym krokiem. Nie skłoniło mnie to jednak do spojrzenia na jej osobę, zajęło mnie obserwowanie Hansa, który właśnie zbierał najgorsze obelgi, jakie zapewne usłyszał w całym swoim życiu od przełożonego. Stałem na uboczu, patrząc na Kurta wymachującego dłońmi i podającego w wątpliwość umiejętności swoich żołnierzy, kiedy to pod moje nogi wpełzła mała istota.
Spojrzałem z lekkim zdziwieniem na dziewczynę z góry. Klęczała przede mną ze łzami w oczach, dławiąc się własnym głosem.
- Proszę, nie róbcie im tego! Niech mnie pan zastrzeli, tylko darujcie im życie! Chociaż dzieci, błagam... - szlochała, pokładając się na wilgotnym bruku.
Kurt zamilkł, obracając się w naszą stronę z podstępnym uśmiechem i zaczął obserwować z zainteresowaniem, nic nie mówiąc.
Obdarowałem ją zimnym spojrzeniem. Jej ciepłe, ciemne jak kawa, brązowe oczy próbowały wyżreć we mnie dziurę, tym samym błagając o litość dla stojących pod ścianą. Nie mi było decydować o jej losie, byłem tu tylko do towarzystwa i nie poczuwałem się do podejmowania decyzji o losie kogokolwiek. Na pewno nie dziś. Obojętne było mi też, co zrobi Kurt. Czy puści ich wolno - wszystkich, bo często miewał w zwyczaju przy niecodziennych sytuacjach, darować komuś życie, ponieważ ,,tak właśnie chciał los", czy też sam wykona serię z automatu i wszyscy tu obecni nie będą przejmowali się jutrzejszym dniem. Chciałem zostawić tę decyzję przyjacielowi, podniosłem więc głowę i wlepiłem wzrok w Kurta.
- Zabij mnie, a ich zostaw! Błagam... - zacisnęła zgrabną dłoń na końcu mojego płaszcza i chlipała kulawą niemczyzną, powtarzając te same słowa.
Był koniec października, nastrój był równie okropny jak w zaistniałej sytuacji. Dziewczyna klęczała pośród kałuż, mocząc swoje zmęczone życiem ubrania, drugą dłonią próbując otrzeć czerwone policzki ze słonych łez.
Kurt uśmiechnął się szeroko i wyjął swoją broń. Bez uprzednia cisnął nią w moją stronę. Chwyciłem drobny pistolet w locie, układając go wygodnie w dłoni okrytej skórzana rękawiczką. Podniosłem wzrok, mierząc spod daszku mej czapki ludzi moknących na chodniku. Gęsta mżawka zbijała się w potężne krople, które skapywały w dół, zasłaniając mi nico widok. Trwałem tak, patrząc w stronę nieszczęśników. Przeniosłem wzrok na brunetkę.
- Dajcie im odejść... - wycedziła, spuszczając głowę w dół.
- Córeczko! Przestań, co ty...- starszy, posiwiały mężczyzna zrobił krok w przód. Od razu stłamszono go, zadając cios w brzuch.
Po sporzeniu Hecka wiedziałem, że daje mi wolną rękę i wybór. Z niecierpliwością wymalowaną na twarzy, wpatrywał się w obraz, w którym ja i brunetka byliśmy pierwszym planem.
- Jadwinia, nie rób tego! - jak mniemam matka młodej kobietki spojrzała w jej stronę, krzycząc łamiącym się głosem.
Spojrzałem na Kurta i kiwnąłem znacząco głową. Heck cmoknął niezadowolony i obrócił się w stronę rodziny.
- Wspaniałą macie córkę. - uśmiechnął się od ucha do ucha, mówiąc po polsku i zamaszystym ruchem głowy, pozwolił rozejść się biednym, przestraszonym ludziom.
- Nie zostawimy cię! - blondynka chciała wyrwać się w jej stronę, lecz została zatrzymana przez głowę rodziny.
- Idźcie! - brunetka odwróciła twarz w ich stronę, odganiając dłonią i próbując się uspokoić.
Heck ruszył w moją stronę. Stanął zaraz obok mnie i unosząc głowę lekko do góry, zaczął przyglądać się dziewczynie.
- Faktycznie zastrzelisz czy masz jakieś inne plany? - posłał w moja stronę ten swój specyficzny uśmieszek.
Kucnąłem przed nią i z powagą na twarzy spytałem w jej ojczystym języku:
- Jesteś Polką czy Żydówką?
- Polką... - wycedziła, wbijając wzrok w moje połyskujące od deszczu oficerki.
Czysto hipotetycznie rozglądałem się za pomocą domową. Samemu nie mam czasu na zajmowanie się mieszkaniem, nie mówiąc o ciepłej strawie. Skrzywiłem się, jeszcze raz uważnie przyglądając dziewczynie, po czym uniosłem do góry.
Kurt patrzył na nas wyczekująco.
- Wstawaj. Pokaż papiery. - złapałem ją za ramię, podnosząc do góry.
Z sytuacji wywniskowałem, że ta bohaterka na imię ma Jadwiga. Zaczęła grzebać w malutkiej torebeczce, szukając dokumentów.
- Pośpiesz się. - rozkazałem, obserwując każdy jej ruch.
Trzęsącą dłonią podała mi książeczkę. Unikając kontaktu wzrokowego otworzyłem papier, oglądając go uważnie. Nie zauważyłem nic, co mogłoby wskazywać na to, że jest podrobiony. Oddałem go dziewczynie i spojrzałem na przyjaciela.
- Czyli mnie nie zastrzelicie? - wyjąkała, chcąc spojrzeć mi w oczy.
- Haha! - ryknął Kurt - Dziewczyna przygotowała się na odejście z tego świata, a ty nie chcesz spełnić jej życzenia? Hugo Heinrich Krause - najgorszy zwyroladnialec chodzący po tej ziemi! - zaśmiał się gromko, klepiąc mnie po ramieniu.
Kobietę zmyliły jego słowa. Nerwowo wpatrywała się w nas, szukając informacji.
Teraz mogłem uważnie przyjrzeć się jej urodzie. Nie oszukując się, dla nas Niemców to dość ważne. Mały konik na punkcie ras w dzisiejszych czasach jest mile widziany u każdego, u kogo płynie niemiecka krew. Takie przynajmniej mam odczucia.
Miała urodę, była piękna, młoda dziewczyną. Na falowanych włosach do ramion osadzały się kropelki deszczu, tworząc niby to mgiełkę na ciemnej, intensywnie brązowej powierzchni. Kobiecie, delikatne, ale zarazem wyraziste, nie rażące w oczy rysy twarzy, rumiane policzki, długie rzęsy i wydatne usta.
To, że młoda kobieta była zapewne postrzegana za atrakcyjną, widziałem po Kurcie, który gdy nudziło mu się obserwowanie wszystkiego wokół, lustrował Polkę zafascynowanym spojrzeniem.
- Będziesz u mnie pracować. - oznajmiłem, przy okazji rozmyślając o tym, jak my - Niemcy, w aktualnym stanie rzeczy, możemy rozporządzać ludzkim życiem.
- W sumie... dobrze robisz, za ładna ta Poleczka na odstrzał. - moje podejrzenia co do odczuć Kurta się potwierdziły. - Pokaż no się.
Złapał wystraszoną dziewczynę za podbródek i uważne analizował wygląd z każdej strony.
- Żyda w niej nie widać... Bo nie ma, prawda? - uśmiechnął się do niej ciepło i wyczekiwał odpowiedzi.
- Nie ma. - rzuciła, posyłając mu szybkie spojrzenie, po czym wlepiła wzrok w swoje buciki.
- Cudownie! - Kurt poklepał ją po policzku.
Zaraz potem odsunął się od nas i zwrócił w stronę swojej brygady.
- No co tak stoicie?! Tamtym się upiekło, to zawitać do innej kamienicy. Coś w końcu dzisiaj trzeba ubić! - zaklaskał w dłonie.
Żołnierze ruszyli do innego budynku w pośpiechu.
Kurt wyjął papierosy z kieszeni czarnego jak smoła, skórzanego płaszcza i wyciągnął dłoń, dzieląc się. Podkręciłem tylko głową w geście podziękowania. Mężczyzna przysłonił końcówkę dłonią, odpalając tytoń. Przesunął się pod daszek, oparł o ścianę i wypatrywał swoich podopiecznych.
- Nazywasz się Jadwiga Jabłońska? - zwróciłem się do niej.
- Ja... Tak. - odpowiedziała nieufnie, unikając mego wzroku.
Stała posłusznie, trzęsąc się z zimna jak i zapewne strachu. Kiwnąłem tylko twierdząco głową.
- Hugo Heinrich Krause, oficer Abwehry. - oznajmiłem, nie spoglądając na kobietę.
- Teraz jesteś na jego łaskach. Bądź grzeczna, a będzie dla ciebie miły. - mruknął czarująco Kurt. - Kawał z niego sztywniaka, przyda mu się taka ponętna gosposia.
Na twarzy dziewczyny widać było wyraźne zdegustowanie, jak i obawa przed tym, co może ją spotkać. Chwilę tę przerwał rwetes. Wesoła kompania już goniła przed sobą gromadkę niewielkich dzieciątek i starsza, siwą już kobietę.
Wszystkie stanęły przed Kurtem w gromadce, otoczone wiankiem żołnierzy.
- Chowała je na strychu. Chyba nie bez powodu. - oznajmił starszy szeregowy.
Dzieci charakteryzował specyficzny wygląd, uroda semicka. Kurt był wyczulony na tym punkcie, nikt nie musiał mu mówić, jakie to dzieci.
- Babciu... - spojrzał z rozczarowaniem na starszą babunię, która możliwe, że była w stanie przedzawałowym - Rozstrzelać. - mruknął na tyle, aby rozkaz usłyszeli żołnierze, po czym wypuścił szary dym z ust.
Ulubieniec Kurta - Hans, stanął przed Bogu ducha winnymi dziećmi i kobietą, przeładował automat i puścił serie w stronę wybrańców. Dziewczyna stała nieco przede mną, obserwując w napięciu sytuację. Gdy tylko usłyszała pierwszy wystrzał, podskoczyła w miejscu, obracając się w moją stronę i schowała twarz w dłonie.
- Patrzcie ją, jaka wrażliwa... - Kurt przeciągnął teatralnie i oderwał się od ściany. - Dobra, chłopaki. Koniec na dzisiaj. Świetna robota! - posłał im uśmiech i zaczął klaskać, przechadzając się nad martwymi ciałami. - Tylko... zabierzcie to stąd. - zatrzymał się i spojrzał zniesmaczony na zwłoki.
Zerknąłem na Jadwigę, która mrużąc szklane oczy wpatrywała się z przerażeniem na Kurta i ciała dzieci, leżących w kałuży krwi. To będzie dla niej ciężki dzień.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top