Druga Strona Medalu
Kurt Heck
Kazałem Jadwidze zostać i czekać na nas w aucie. Nie chciałem, aby się mnie wystraszyła, w końcu idę teraz do pracy.
- Czemu nikt inny z jakiegoś SS nie może zająć się cholernymi Żydami w piwnicy? - spytałem się Hansa.
- Nie mam pojęcia - odpowiedział co chwila przyśpieszając, aby dorównać mi kroku.
Zbliżyliśmy się do drewnianej chatki, na uboczu miasta. W oknie widziałem obserwującą nas dyskretnie dziewczynę.
Staliśmy już przed zamknięta bramą, która obejmowała całe podwórko w okół posesji. Sąsiedzi z boku wygadali, że Ci Polacy chowają Żydów, fajne sąsiedztwo.
Na podwórku obok bawiły się dwie małe dziewczynki w płaszczykach, wyglądały na około siedem do dziewięciu lat. Trochę dalej w śniegu bawiła się jeszcze jedna, która różniła się od tamtych...
Dwie malutkie zauważając mnie niepewnie podeszły, lecz utrzymywały pewien dystans.
- Podejdźcie. - uśmiechnąłem się i przechyliłem lekko przez płot.
- Mama zabroniła rozmawiać nam z Panami w mundurach... - wymruczała jedna z nich.
- Nic wam nie zrobimy, chcemy tylko porozmawiać z waszą mamusią. Podejdźcie, otwórzcie - mój uśmiech nie ustępował.
Ta starsza, mała blondyneczka podeszła powolutku i bacznie nas obserwując, podniosła metalowy pręt w górę, umożliwiając nam uchylenie bramy.
- Dziewczynki! - z bocznych drzwi wychyliła się dorosła kobieta, przerażona spojrzała na nas.
Dziecina innej urody od razu przybiegła i wtuliła się w spódnice kobiety, te dwie przy nas również uciekły.
- Do domu już! - chciała zamknąć drzwi.
- Halt! - krzyknął Hans, jeszcze bardziej strasząc kobietę.
- Stój! poczekaj! - wyciągnąłem do niej rękę, a ta zatrzymała lecące za nią drzwi. - Musimy porozmawiać. - niby próbowała to ukryć, ale potrafiłem odróżnić osoby, które coś kręciły. Tego wymagał mój zawód, nie sposób było mnie oszukać.
Udaliśmy się za nią do domu, stanęliśmy wszyscy w kuchni.
- Hans, masz przyprowadzić tu wszystkich z domu - rozkazałem, żołnierz zasalutował i udał się w głąb chaty.
- Ale tu już więcej nikogo nie ma, tylko ja i trzy córki. - kobiecie drżał głos.
- Te dwie to może Pani córki, ale ta trzecia... Nie podobna. A co z pani mężem? Napewno nie ma nikogo w domu? W oknie widziałem młodą dziewczynę... - wszyscy stali przy blacie, napięci jak struna, dzieci powoli zaczynały się mnie bać, nie mówiąc już o kobiecie, która zaraz mogła zejść na zawał.
Gwałtownie się obróciłem wpadają na następną dziewczynkę, ta miała około dwunastu lat. Lubiłem dzieci, one nie były akurat niczemu winne, zabijanie ich nie było przyjemne. Uśmiechnąłem się przepraszająco i pogłaskałem dziecko po głowie, wziąłem wystraszone dziecko za ramiona i postawiłem tuż przed sobą, jak do zdjęcia. Mała nie widziała mnie, ale patrzyła za to na swoją rodzinę stojącą tuż przed nami. Była naprawdę spięta i zestresowana, wciąż gładziłem jej rzadkie włosy upiete w warkocz.
Do pokoju Hans wepchnął jeszcze mężczyznę w podobnym wieku do kobiety i nastoletnią dziewczynę. Wszyscy do siebie podobni, prócz tej jednej małej dzieciny, która miała bardzo charakterystyczną urodę.
Mój pachołek ustawił wszystkich przed nami i wycelował w nich swój MP 40. Dziwnie wyglądało jak stałem i głaskałem tę małą, ale było to potrzebne, to był mój klucz do dowiedzenia się, gdzie trzymają te szczury.
- Dorobił się Pan wielu córek jak widzę...? - odstawiłem jedno krzesło pod siebie i usiadłem, wziąłem dziewczynkę na kolana.
- Zostaw ją! - warknął.
- Uuu... Niegrzecznie. Hans. - Niemiec doskoczył do niego i sprzedał mu cios bronią w brzuch, mężczyzna zgiął się w pół. Wszyscy spojrzeli przerażeni na ojca, starsza kobieta położyła mu rękę na ramieniu, bardziej się do niego przybliżając.
- To pańska żona? - spytałem.
- Tak - odpowiedział kaszląc.
- Jesteście Żydami czy Polakami? Tylko szczerze, nie lubię kłamstwa. - wybystrzyłem się na barczystego mężczyznę. Było to dla mnie kluczowe, do tych drugich, no... Mam szacunek. A do tego szacunku mam powody.
- Polakami - odezwała się najstarsza córka.
- Dobrych macie sąsiadów... - wziąłem końcówkę blond włosków siedzącej na moich kolanach dziewczynki i zacząłem wywijać koniuszek w palcach.
Wszyscy spojrzeli na mnie jeszcze bardziej zaciekawieni, a zarazem tak wystraszeni, że odnosiłem wrażenie iż niektórzy z nich nie oddychali.
- Naprawdę, nie przedłużać proszę mówcie gdzie ich trzymajcie, a przynajmniej oszczędze wasze skarby - poklepałem sparaliżowany strachem dziewczynkę po policzku.
- Nikogo tu nie chowamy - kobieta patrzyła w ziemię, unikając kontaktu wzrokowego... Nie działa, no dobrze...
- Szkoda by było, abyś stracił jedną z tych przepięknych córeczek... - poprawiłem małą blondyneczkę na kolanach, spoglądając na nią z parszywym uśmiechem.
- Nie! - Hans znów zamachnął się i uciszył nieboraka.
- Ostatnia szansa po dobroci... - przewróciłem oczami.
- Nic Ci nie powiemy, szwabie! - ta młoda, jak widać nie bała się nad aż tak bardzo.
- Hans weź sobie dziewczę na osobność - kiwnąłem głową w stronę pyskatej młodej kobiety. Żołnierz posłał mi uśmiech. Odczekałem jeszcze sekundę i kiedy nie było odzewu, uniósłem rękę do góry.
Hans wyprowadził ją z szeregu i pociągnął za sobą do pokoju obok.
Kobieta skłonna była już coś powiedzieć, ale została trącona przez męża, umilkła.
Po paru sekundach słychać było przeciwstawianie się dziewczyny i błaganie przez szloch, aby tego nie robił. Kiedy do uszu dotarł bezsilny jęk dziewczyny, w jej matce coś pękło.
- My trzymaliśmy ich, ale już nie! Już nie Panie Obersturmführer. Przysięgam Panu.
- Napewno? - zacząłem odpinać pokrowiec na broń i coraz to szybciej głaskałem małą.
- Są na dworze w piwnicy! Prosze zostaw już nasze córki - płakała.
- Hans! - krzyknąłem.
- Już zaraz oficerze, tylko skończę! - słyszałem podjarany głos tego mojego powalonego Hansia.
- Ma ja zostawić! - a ten stary cały czas się rzucał... i po co mu to, tylko nadużywa mej cierpliwości.
- Hans, przyprowadź ją tu. - po paru sekundach dziewczyna wbiegła przytulając się do matki i płacząc, miała czerwone ślady na udach, zaraz za nią wszedł Hans zapinajacy swój pas od spodni.
- Wy skurwy...-! - zamknął się gry zobaczył co robię.
- E, e, e, e - przyłożyłem dziewczynce pistolet do głowy. Zaczęła cicho szlochać - No już, już nie płacz - nie miałem zamiaru jej krzywdzić, chciałem jedynie nastraszyć tych starych.
Zjeżdżałem po jej malutkim, delikatnym ramieniu pistoletem.
- Wyprowadź ich! - zrobiłem gest ręką, a Hans wziął się za wypychnanie ich na dwór. Zsadziłem małą z kolan i obróciłem w swoją stronę. Uśmiechnąłem się szeroko i ująwszy jej twarzyczkę, pogladziłem policzek kciukiem. Zaraz dołączyła do całej rodziny.
- Gdzie piwnica? - spytałem gospodyni.
- Tam... - wskazała palcem.
- Pilnuj ich, rzuć mi automat, dam Ci swój pistolet, jak coś, bierzesz ich na dwa. - nastąpiła wymiana broni.
Udałem się po cichu do wejścia od piwniczki, za chwilę z całej siły kopnąłem w drzwi, które otworzyły się z impetem.
Na dole widać było tylko zarysy postaci.
- Hände hoch! - krzyknąłem, a Ci bardziej skulili się w środku. - Ręce w górę! Wychodzić szczury! - nakierowałem na nich, powoli z dołu wychodziła rodzina Żydów, pięknie.
- Mama! - krzyknęła ta najmniejsza, która tak nie pasowała mi do reszty. Ujrzała okropnie chudą brunetkę i od razu oczy dziecka zrobiły się szklane.
- Cii! - skarciła ją starsza kobieta.
- Wiecie jaka jest za to kara? - wskazałem na ogółocone, okradnięte z godności osoby.
- Nie zabijaj nas! Błagam, chociaż niech pan dzieci oszczędź! - krzyczała zdesperowana matka.
- Zajmij się Żydkami, Hans. - powoli podchodziłem do najmniejszej z trójki.
- Powiedz, potrafisz się przeżegnać? - spytałem uśmiechając się do malutkiej.
Wykonała następujący znak, wziąłem ją na ręce i udałem się w stronę Żydówki stojącej wraz z mężczyzną i około dziesięcioletnim chłopcem.
- Wróć do tamtych. - skinąłem zolnierzowi, a teraz broń wymierzona była w Polaków.
- To twoja mama? - nachyliłem się nad dziewczynką.
Kobieta kiwała przecząco głową.
- Tak! - wyciągnęła do niej rączki.
- Ajaj... Co za nieszczęśliwy dzień dla tej rodziny - obróciłem się z otwartymi na boki rękoma, uśmiechając się do Polaków. Znów wróciłem do przesłuchiwania straconej już rodziny.
- Jeżeli powiecie kto jeszcze przetrzymuje waszych, to puszczę was wolno. - chciałem dowiedzieć się jak najwięcej.
- Kozłowscy, cztery domy dalej. - odparł mężczyzna.
- Hans? - mój kochany asystent obrócił się i strzelił do wszystkich prócz mężczyzny. - udając zaskoczonego zmierzyłem go wzrokiem.
- Miałeś nas nie zabijać! - wycedził zrozpaczony.
- Zapomniałem Ci podziękować, za wydanie twoich braci - skinąłem do Hansa.
Padł ostatni strzał i ostatnie ciało upadło. Zerknąłem na nich jeszczcze raz, uśmiechając się sam do sobie i odwróciłem się do zdesperowanej rodziny.
Przybliżyłem się do gospodarza, który patrzył na mnie gorzej niż na psa, który zabił mu ostatnią Kurę. Zaśmiałem się klepiąc go po policzku. Przeszedłem obok całego rządku i zatrzymałem się na dziewczynce, która siedziała wtedy na moich kolanach. Przykucnąłem przy niej i z kieszeni wyjąłem cukierka, wreczyłem jej go. Wstałem, poprawiłem SS - Mańską czapkę i udaliśmy się do auta.
- Słyszałam jakieś strzały! - powiedziała przerażona Jadwiga.
- Mm... To gdzieś obok. - burknąłem i kazałem jechać Hansowi do Huga.
***
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top