🔹Rozdział 7🔹

*Viktor*

Wszedłem do sali, gdzie leży pan Katsuki. Od kilku dni zastanawiam się jak ściągnąć tu Yuriego. Nic jednak nie przychodziło mi do głowy. Ściągnięcie go tutaj graniczyło z cudem. Usiadłem na przeciwko pani Hiroko.

- Nadal nic? - Spytał ledwo.

Pokiwałem tylko głowa. Czułem, że go zawiodłem. Po chwili do sali weszła pielęgniarka razem z lekarzem.

- To pański szczęśliwy dzień. Pielęgniarka przygotuje pana do operacji - oznajmił.

Krótka wiadomość sprawiła, że wszyscy osłupieliśmy. Kiedy wyszedł spojrzałem na państwa Katsuki.

- Jak to możliwe? - Spytał.

Pielęgniarka spojrzała na nas i przygryzła wargę. Podeszła do drzwi i je zamknęła, najpierw się rozglądając.

- Tylko jak mnie wydacie to mnie pożałujecie. To tak fantastyczna wiadomość, że nie mogę milczeć - pisnęła radośnie.

- Do rzeczy - powiedziałem oschło.

- Yuri Katsuki w tej chwili, dosłownie w tym momencie siedzi w gabinecie lekarskim i wypisuje czek na pańską operację! - Pisnęła.

- Co?! - Krzyknęliśmy razem.

- No też nie mogłam uwierzyć! Zmienił się i to strasznie, ledwo go poznałam! Podobno dowiedział się o tym na bankiecie, no i podobno jest jakąś mega ważną szychą!

Nie czekając wybiegłem z sali. Muszę go zobaczyć. Nagle na kogoś wpadłem. Podniosłem się i oniemiałem. Te oczy. Czekoladowe tęczówki pozbawione tego cudownego blasku. Odsunąłem się i doznałem jeszcze większego szoku.

Wyglądał... Inaczej.

Czarne obcisłe spodnie, bordowa koszulka, skórzany bezrękawnik, pasemka we włosach i kolczyki, na dodatek nie miał okularów.

- Yuri - wyjąkałem.

Spojrzał na mnie krzywo i sobie poszedł. Siedziałem na szpitalnej podłodze, nie mogąc uwierzyć w swoją głupotę. Jak najszybciej pobiegłem za nim, co chwilę wpadając na ludzi. Stanąłem przed szpitalem, próbując go dostrzec. Nigdzie jednak go nie było.

Spieprzyłem, znowu!

*Yuri*

Stałem schowany za budynkiem obserwując go. Nic się nie zmienił, no może jego włosy są trochę dłuższe. Poczułem jedną samotną łzę na policzku. Od razu skarciłem się za to w myślach. Zbyt długo przez niego płakałem. Narzuciłem kaptur na głowę i skierowałem się w stronę najbliższego baru. A miałem być trzeźwy.

Nie żałowałem, że nie rozmawiałem z rodzicami. O chorobie ojca dowiedziałem się dopiero na tym przeklętym bankiecie. Jeden ze znajomych lekarzy mi o tym powiedział. Nie zastanawiałem się długo. W końcu kilkadziesiąt tysięcy nie robi mi żadnej różnicy i tak nie mam jak tego wydać.

Wszedłem do budynku i usiadłem przy barze. Zamówiłem whisky.

- TY PIEPRZONY WIEPRZU! - Usłyszałem czyjś krzyk.

Odwróciłem się i zobaczyłem Yurio, stojącego w drzwiach lokalu. Strasznie szybko mnie znalazł. Chyba nie byłem, aż tak dyskretny. Bynajmniej nie dla niego. Jego mina była bezcenna, kiedy mi się przyjrzał.

- Witaj Yurio. Masz ochotę na drinka? - Rzekłem spokojnie.

Miałem wrażenie, że zaraz zemdleje. Zaśmiałem się z jego miny. Będzie ciekawie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top