Rozdział VI

To już kolejny raz, kiedy próbuję podnieść te cholerne powieki, ale one wydają się ważyć tonę i ani drgną. Jedyne co w tej chwili czuję to frustrację. Dlaczego nie mogę się obudzić? Już nie zapadam tak często w ciemność jak jeszcze kilka dni temu, zaczynam odczuwać powoli ból, w niektórych partiach ciała, a mimo to nie mogę go zmusić do żadnego ruchu. Dlaczego? Moje rozmyślania, przerywa czyjaś dłoń na moim policzku. 

- Dzień dobry słońce. Hope jest u mojego przyjaciela, bawi się grzecznie z jego dziećmi. Wczoraj wieczorem zostaliśmy tam na noc, biegała cały dzień a wieczorem odleciała, jak tylko dotknęła poduszki. - wyobraziłam, ją sobie całą roześmianą bawiącą się z innymi dziećmi, i to był najpiękniejszy widok jaki matka może sobie wyobrazić. - Ciągle o Ciebie pyta, wiesz? Jak tylko się obudzisz, oświadczę Ci się. Nie mam więcej czasu. Musisz być moja, inaczej oni mi Cię zabiorą. - łamię mnie delikatnie za dłoń, a ja nic nie rozumiem z tego co on właśnie do mnie mówi. Jakie zaręczyny? Jaki ślub? Kto ma mnie zabrać, gdzie i dlaczego? Nic z tego nie rozumiem. - Nie oddam Cię im, żeby znowu na tobie eksperymentowali. Ze mną jesteś bezpieczna. - w tym momencie, wszystkie lampki w mojej głowie zapaliły się na czerwono. EKSPERYMENTY?! PORWANIE?! Czy on ma na myśli Hydrę? W co on jest zamieszany? Co on ma z nimi wspólnego? Jak mogłam nic nie zauważyć przez te wszystkie lata? - Nie martw się o nic słońce. Jesteś tylko moja. Teraz już idę, przyjdę jutro z Hope. Wróć już do nas. - całuje mnie w czoło i opuszcza sale,  a ja nie mogę nabrać powietrza i moje ciało zaczyna dygotać. Maszyny dookoła, przeraźliwie piszczą, jak przez mgłę słyszę głosy ludzi, którzy wbiegli nagle do sali. Nie pamiętam co działo się potem, dzięki ogarniającej mnie nicości. 

Nie wiem ile czasu minęło od ostatniego mojego stanu względnej świadomości, ale moją głowę napełnia teraz tylko jedna myśl: HOPE. Muszę ją uratować. Zabrać od tego człowieka. Nie jest z nim bezpieczna. Tylko jak? Nie mogę nawet otworzyć oczu, więc jak mam uratować swoją córkę. Dywagacje na ten temat, przerwało mi wkroczenie kogoś do sali. W pierwszej chwili spięłam się myśląc, że to Evans wrócił, ale kiedy usłyszałam głos mojego gościa, rozluźniłam się i do głowy wpadła mi myśl, że teraz tylko on może ją uratować i zapewnić bezpieczeństwo. 

- Hej mała. Jak się dziś czujemy? - całuję mnie w czoło i siada obok i chowa moją małą dłoń w swojej. - Miałem dziś jakieś niby ważne spotkanie w firmie, ale nie mogłem się na nim całkowicie skupić. Wiesz dlaczego? - pyta, a ja podświadomie wiem, że teraz uśmiech się w ten charakterystyczny dla siebie sposób. - Bo moje myśli zaprząta pewna piękna i uparta bruneta. Dawno temu zagościła w mojej głowie i nie chce jej opuścić. Nie żeby mi to przeszkadzało. - nie wiem ile tak ze mną siedzi, opowiadając mi miliony śmiesznych sytuacji które do tej pory go spotkały, albo bawiąc się moimi włosami, ale znowu czuję się tak cholernie dobrze. Mimo tego całego bólu i cierpienia. Kiedy zbiera się powoli do wyjścia, z całych sił staram się otworzyć oczy i błagać, żeby uratował nasze dziecko. 

Skupiam się i z całych sił staram się unieść te przeklęte powieki, co tym razem mi się udaje, ale tylko na chwilę, bo zaraz potem sama je zamykam przez ostre światło, które rani moje oczy. 

- Kochanie? - łapię mnie za policzki, wpatrując się we mnie, ale nie mam już siły ich więcej otworzyć, więc resztkami sił szepczę, wiedząc, że i tak mnie usłyszy.

- Uratuj Hope. Uratuj naszą córkę... - znowu ta przeklęta ciemność.


****Perspektywa Tony'ego****

Uratuj naszą córkę. Te trzy słowa cały czas odbijają mi się w głowie. Jaką córkę? Ja mam córkę? Jestem ojcem? Przed czym mam ją uratować? Gdzie ona jest? Co jej grozi? Tyle pytań i żadnych odpowiedzi. Ale wiem jedno, zrobię wszystko co tylko będę mógł, żeby Cię nie zawieść Ann. Czym szybciej opuszczam opuszczam salę kobiety mojego życia i udaje się do gabinetu lekarza, który wykonywał zabieg, po drodze dzwoniąc do Jamesa, mówiąc tylko sytuacja kryzysowa. Wiem, że więcej mu nie potrzeba i w ciągu godziny będzie w moim domu. Nie przejmując się pukaniem, wchodzę do jego gabinetu, ale jest pusty. Już chce wychodzić, ale moją uwagę przykuwa zdjęcie na środku biurka. Mała śliczna dziewczynka, z takimi samymi oczami i włosami jak moje. Nos ma definitywnie po mamie. Łapie szybko za fotografię i odwracam, żeby móc przeczytać zapisane tam informacje.

Imię: Hope

Nazwisko: Evans

Urodzona: 30.08.2001r. w Hospital Clinic de Barcelona

Matka: Anna West

Ojciec: Nieznany

Czekaj co? Ojciec nieznany? To dlaczego ma nazwisko tego śmiecia, a nie matki? Czytam jeszcze kilka razy te kilka słów i spoglądam na zdjęcie. Jestem w stu procentach pewny, że to moje dziecko. Daty się zgadzają i jest moim małym damskim klonem. Wyglądałem tak samo kiedy byłem w jej wieku. 

- Jezu! Jestem ojcem! - mówię do siebie, bo nie dociera to do mnie w dalszym ciągu. - Mamy razem dziecko. Mam córkę. - uśmiecham się jak głupi, zabierając fotografie i jak najszybciej opuszczając szpital, kierując się w stronę swojego domu. Jak najszybciej muszę się dowiedzieć, co takiego zagraża naszej księżniczce i przed czym kazała mi ją chronić Mia. Nie jest teraz ważne, że o niej nie wiedziałem i prawdopodobnie nigdy bym się nie dowiedział, gdyby coś jej teraz nie zagrażało. To nie jest ważne, rozumiem postępowanie Ann. Wciąż boli, ale rozumiem. Teraz muszę zrobić wszystko, żeby dwie najważniejsze kobiety w moim życiu, mi wybaczyły i były bezpieczne. Nic innego nie ma teraz znaczenia. Liczą się tylko one i to nigdy się nie zmieni, bez względu na wszystko.

- Uratuję Was mała, masz moje słowo. Odzyskam Was i zapewnię bezpieczeństwo. Zrobię to czego, kiedyś nie potrafiłem. Drugi raz tego nie spierdolę. Obiecuję. Uratuję naszą córkę. 

*********************************

30.07.2024r.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top