Rozdział V

Wszędzie ciemność i pusta. Wreszcie po tylu latach wreszcie czuję spokój. Nic mnie nie boli. Czuję się lekka jak piórko. Nagle przede mną pojawia się jakieś światełko, które ciągnie mnie w swoją stronę, a ja nie mam zamiaru mu się opierać. Kiedy jestem już na tyle blisko by zobaczyć co znajduję się po drugiej stronie, zatrzymuje się gwałtowanie, nie mogąc uwierzyć własnym oczom, które niekontrolowanie wypełniają się łzami. 

- Tata? - pytam łamiącym się głosem, i jak poparzona biegnę w stronę ukochanego rodzica, rzucając się w jego rozłożone ramiona. Kiedy jestem w jego ramionach, czuję się bezpiecznie, najbezpieczniej na świecie. Zawsze tak było, odkąd pamiętam. Jedno zatracenie się w jego ramionach i wszystkie moje zmartwienia znikały. - Tak bardzo tęskniłam tatusiu. - płacze w jego koszulkę a on tylko gładzi mnie delikatnie po plecach. Tak jak kiedyś.

- My też kochanie. My też. - słyszę obok tak dobrze znany mi głos. Głos który niezliczone razy opowiadał mi najpiękniejsze bajki do snu. Odrywam się od mężczyzny, żeby zaraz utonąć w objęciach najpiękniejszej kobiety jaką kiedykolwiek widziałam. 

- Mamo. Nie zostawiajcie mnie już nigdy więcej. - mówię cicho. Na co kobieta odsuwa mnie na długość ramion i patrzy smutnym wzrokiem. A przez mój mózg przebiega nagle jedna myśl. - Czy ja umarłam?

- Nie dziecko. Nadal żyjesz, ale jesteś w śpiące. Twój czas jest tutaj ograniczony, zaraz wrócisz do ciała. 

- Ale ja nie chce tam wracać. Nie chce was zostawiać. - protestuje. 

- A kto zajmie się Hope? - to jedno imię wystarczyło, bym oprzytomniała. 

- Hope. Muszę do niej wrócić. - mówię sama do siebie. - Ale nie chce was zostawić. 

- Wiemy, kochanie. Spotkamy się ponownie, kiedy nastanie twój czas, ale to jeszcze nie teraz. Masz dla kogo żyć słońce. I musisz jeszcze chyba coś wyjaśnić z pewnym upartym szatynem, nieprawdaż?

- Tonym? To zamknięty temat. - kręcę głową, żeby nadać swoim słowom dodatkowego wybrzmienia. A moi rodzice uśmiechają się do mnie z politowaniem wypisanym na twarzach. Po czym podchodzi do mnie mama i mocno do siebie przytula. 

- Porozmawiaj z nim. Wysłuchaj co ma do powiedzenia, nic nie jest w życiu czarno-białe kochanie. I pamiętaj, że bardzo Cię kocham. Najbardziej na świcie i powiedz to samo mojej wnuczce. - kiwam tylko głową, mocnej się do niej przytulając i zaciągając się jej zapachem, który jest niepowtarzalny. Kiedy kobieta odsuwa się, mężczyzna bierze mnie w ramiona.

- Kochanie, uważaj na tego Michaela. Nie lubię go, mam co do niego złe przeczucia. I obiecaj, że porozmawiasz z młodym Starkiem. 

- Obiecuję tato. - mocniej wtulam się w jego ciało, żeby jak najlepiej zapamiętać tą chwilę. 

- Oboje zasługujecie na szczęście. Pamiętaj, że nic nie jest takie jakie się wydaje. - obraz powoli zaczął mi się rozmazywać. Nie chcę jeszcze wracać, jeszcze chwilę. - Kocham Cię i Hope najbardziej na świecie kwiatuszku. Jestem z ciebie cholernie dumny, pamiętaj o tym. - kiwam tylko głową.

- Bardzo was kocham. - uśmiechają się tylko na moje słowa ciepło, po czym znowu ląduje w tej wszechogarniającej pustce. Jednak tym razem docierają do mnie jak przez szkło kawałki słów i zdań. 

- Mamusiu, obudź się już. - to Hope, moja malutka nadzieja, bardzo chcę do ciebie wrócić słoneczko. Próbuję podnieść powieki z całych sił, jednak one ani drgną. A ja ponownie tego dnia ląduję w nicości, gdzie nic ze świata zewnętrznego do mnie nie dociera. 

***Trzy dni później***

Codziennie próbuję, otworzyć oczy albo chociaż dać im jakiś znak,  że tu jestem i ich słyszę. Może nie cały czas, ale jednak słyszę. W ciągu tych kilku dni, odwiedziło mnie kilka osób, w głównej mierze moje słoneczko i Michael, ale ku mojemu zdziwieniu pojawił się również James. Przychodził kiedy nikogo innego nie było w pobliżu, możliwe że albo wcześnie rano, jak jeszcze wszyscy spali, albo późno w nocy. Mówił do mnie, wspominał stare czasy. Opowiedział mi również o tych ostatnich kilku latach, że został pułkownikiem i wiele innych ważnych dla niego rzeczy. Jestem z niego tak cholernie dumna, że aż tyle osiągnął. Wspomniał tak samo jak moi rodzice, że powinnam z nim porozmawiać i dać wyjaśnić. Powiedział, że życie nie jest czarno białe i czasami coś co wydaje nam się być oczywiste, wcale takie naprawdę nie jest. Nie wiem co miał na myśli. Nigdy nie mieszał się w nasze sprawy, owszem bronił mnie ale jeśli się pokłóciliśmy, czy coś takiego zawsze kazał nam rozwiązać to samodzielnie, nigdy nie stawał po jednej ze stron, a teraz? Ewidentnie coś wie, ale mi tego nie powie. Wiem, że jest lojalny wobec przyjaciół dlatego nie mogę go za to winić. Ale muszę przyznać, że zasiali oni we mnie ziarenko ciekawości, co tak właściwie się stało. Dlaczego mi to zrobił. A skoro i tak jak tylko się obudzę, wyjadę stąd, mogę chyba z nim ten ostatni raz szczerze porozmawiać, wysłuchać co ma na swoją obronę. Z tą myślą ponownie zapadam w ciemność.

Z tego dziwnego stanu nieważkości, wyciąga mnie czyjaś dłoń, która łączy palce z moimi. Jest taka dziwnie znajoma, taka szorstka ale ciepła. Właściciel owej dłoni, przez dłuższy czas siedzi cicho, dokładnie obserwując mnie całą. Czuję jego spojrzenie na całym ciele, normalnie czułabym się niekomfortowo, ale nie czuję żadnego niepokoju, jestem nad wyraz spokojna. 

- Kochanie. - jak przez szkło dociera do mnie jego głos. Gdybym tylko mogła zabrała bym dłoń, ale przecież nie mogę. Jasne, kogo chcesz oszukać? Pojawia się natrętna myśl w mojej głowie, która niestety ma rację. Od zawsze moje ciało pragnęło jego dotyku, tylko on samym dotknięciem dłoni, był w stanie mnie uspokoić. - Mała - jego głos się załamuje - Gdybym wiedział, nigdy bym Cię nie wypuścił z tej cholernej sali. - Jego głos drży od emocji. On płacze? - Przepraszam mała. To przeze mnie teraz tutaj leżysz. To ja powinienem tutaj leżeć nie ty. - kładzie swoją dłoń na moim policzku lekko mnie po nim głaszcząc. - Otwórz oczy Ann. Proszę wróć do mnie. - przerywa na chwilę - Musisz do mnie wrócić. Słyszysz?! Musisz. Ja nie potrafię bez ciebie normalnie żyć. Chodzę, jem i śpię, ale nie żyje bez ciebie, ja egzystuje. Udaje jak zawsze, że wszystko jest dobrze, ale umieram każdego dnia bez ciebie. Proszę otwórz oczy. - on na prawdę płacze. Dlaczego mu aż tak zależy? To on nas zabił. - Proszę. Błagam, potrzebuje Cię. Muszę ci wszystko wyjaśnić. Kiedy poznasz prawdę, wybaczysz mi. Kochanie błagam. - jego kolejne słowa słyszę coraz słabiej, aż całkowicie ponownie tego dnia pochłania mnie otchłań ciemności.

***********************************

18.07.2024r.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top