Odwyk czarnoksiężnika
Constantine wpadł do Waveridera, czując gotującą się w nim furię.
- Zari! - wrzasnął, zaglądając do każdego mijanego pomieszczenia w celu zlokalizowania swojej dziewczyny – Zari!
Ta mała, wredna...
Znalazł ją w bibliotece w towarzystwie Astry i Spooner. Usłyszał jeszcze, jak ta ostatnia mówi „Najpewniej nas zabije". O niego chodzi? Oj tak, jeśli to ich sprawka, że jego piersiówka ze Szkarłatną Damą zniknęła, to mogły być pewne, że wyśle je prosto do piekła.
- Gdzie to jest? - warknął od wejścia.
- John, nie rób tego. - pierwsza odezwała się Astra, wychodząc o krok przed towarzyszki.
- Nie mieszaj się do tego! - wrzasnął na nią, po czym wyciągnął rękę ku Tarazi – Oddaj mi to tu i teraz!
Zari wyglądała na zmartwioną, trochę zawiedzioną jego postawą. Zapewne zawiedzioną również, że ich okłamał. Okłamał ją. Niby wyruszył na poszukiwania Fontanny Imperium, aby odzyskać utraconą magię, a zamiast tego sięgnął po magiczne dopalacze, które owszem, przywróciły mu moc, ale na poziomie, nad którym nie mógł zapanować. Szastał nowo nabytą mocą na lewo i prawo, nie mając pewności czy nie stanie się coś, co doprowadzi ich wszystkich do śmierci.
Nie przejmując się, że ta magia przede wszystkim ściągnie najgorszy koniec właśnie na niego.
Wyciągnęła dłoń z piersiówką w jego kierunku.
- Albo to, albo ja, John. - powiedziała, zaskakująco spokojnie – Nie możesz mieć obu. - dodała.
John poczuł kolejną, wzbierającą w nim falę złości. Każe mu wybierać? Naprawdę? Kolejna, która myśli, że może zmienić Johna Constantine'a? Natalie też kazała mu wybierać. Wiadomo co wówczas wybrał.
Wiadomo, co wybierze dzisiaj.
Chwycił piersiówkę, wyrywając ją z dłoni Zari. Posłał jej ostatnie, zamroczone gniewem spojrzenie, obrócił się i wyszedł, kątem oka zauważając jeszcze niedowierzanie na twarzy Spooner i zawód u Astry.
Tyle lat żył w samotności. Może sczeznąć w samotności. Ale nie ma mowy, że zrezygnuje z magii. Nie rozumiały, jak się czuł przez ten czas, między utratą swoich mocy a wypiciem pierwszej dawki Szkarłatnej Damy. John Constantnie bez magii... był nikim. Poświęcił jej całe swoje życie, nie mógł z niej zrezygnować dla nikogo, ani niczego.
Wypadł ze statku czasu i od razu ruszył przez rozległy, nieco zaniedbany ogród wprost do swojego domu. Dobrze, że Legendy postanowiły zaparkować na jego trawniku. Przynajmniej nie musiał daleko iść. Zamknął za sobą drzwi i uniósł szybko dłoń do ust, żeby złapać wykaszlaną z siebie krew.
- Uch... - stęknął, opierając się o drzwi i patrząc na krew. Ohyda.
- Jeden łyk i znów będziesz czuł się dobrze. - spojrzał w bok, na oparciu kanapy nonszalancko siedział... on sam. Jego własny demon. Wywrócił oczami. Jak to szło? Jego mroczna część? Coś w tym guście.
Oderwał plecy od drzwi i wszedł w głąb salonu, obserwując siebie samego. John siedzący na kanapie wyglądał lepiej. Nie wyglądał jak gówno. I wnosząc po tym pewnym siebie, cwanym uśmieszku, nie czuł się jak gówno. Nie to, co John stojący w przejściu.
- Czy jak się napiję Szkarłatnej Damy, to wreszcie znikniesz, dupku? - mruknął, powolnym ruchem odkręcając piersiówkę i patrząc ze zmęczeniem na swoje omamy.
Drugi John wzruszył ramionami.
- Przekonajmy się. - zaproponował, zachęcając go gestem do wypicia eliksiru.
Constantine wzruszył ramionami. W sumie, wszystko mu jedno. Byleby przestał się tak chujowo czuć. Zdjął nakrętkę i uniósł metalowy pojemnik do ust.
Nim zdążył go przechylić, poczuł uderzenie w tył głowy, a świat zalała fala ciemności. Blondyn runął na ziemię z głośnym hukiem, a manierka zabrzęczała przy spotkaniu ze starymi panelami, na które wylała się ciemno-krwista substancja.
Gary syknął cicho.
- Przepraszam... John. - odłożył na bok żeliwny kociołek do eliksirów, który ktoś postawił przy wejściu. Kiedy on tu mieszkał i pomagał Johnowi, takie rzeczy nie walały się gdzie popadnie, a stały ładnie ustawione na swoim miejscu – Z kim rozmawiałeś? - spytał nieprzytomnego mężczyznę, ostrożnie przestępując nad nogami czarnoksiężnika. Wziął go pod pachy i najdelikatniej jak potrafił, uniósł do góry, zarzucając sobie jego ramię przez swoje barki.
Spojrzał na wylaną z piersiówki ciecz i zacisnął mocno wargi. Jeśli wierzyć Astrze na słowo, głównym składnikiem Szkarłatnej Damy była krew. To nie tak, że John w jego obecności nie spożywał gorszych rzeczy dla dobra egzorcyzmów, przywołań czy innych magicznych rytuałów, ale... W na samą myśl, że Constantine pił czyjąś krew, przeszedł go dreszcz.
Lepiej dla Johna, żeby nie była to krew upuszczona z kogoś chorego na aids czy coś w tym rodzaju.
Z ust Greena co i raz padało ciche „przepraszam", gdy wciągał maga po schodach na górę.
Gdy blondyn się obudził, leżał w swoim łóżku na wznak, starannie przykryty kocem. Spróbował się podnieść, ale ku jego zaskoczeniu, nie mógł. Coś ograniczało mu ruchy kończynami. Zmarszczył brwi, wierzgając ciałem na tyle, na ile mógł, żeby zsunąć koc i zobaczyć, co jest powodem takiego stanu rzeczy. W końcu osiągnął swój cel, zsuwając koc do pasa. Co prawda, nie mógł zobaczyć co ogranicza jego nogi, ale bez problemu mógł zobaczyć skórzane paski wokół swoich nadgarstków, które przypięte do ramy łóżka, nie pozwalały mu się nawet podrapać po nosie.
To nie tak, że nie zdarzało mu się budzić w podobnej sytuacji. Miał kilku partnerów i partnerek w swoim życiu, których kręciło przypinanie się do łóżek. Ale Zari do nich nie należała. Nie przypominał sobie też, żeby ostatnimi czasy trafił na oddział specjalny w psychiatryku.
Zacisnął zęby, zamykając oczy. Ktokolwiek to zrobił, był naiwny, jeśli myślał, że kilka skórzanych pasków powstrzyma Johna Constantine'a. Zebrał w sobie energię i wyrecytował odpowiednią formułkę w języku łacińskim. Gdy skończył recytować, uchylił oko, żeby spojrzeć na swoje ograniczniki, ale te tylko błysnęły jasnym światłem, odbijając jego zaklęcie.
Były wzmocnione magią.
- ASTRA! - wrzasnął, patrząc z furią na drzwi – Wiem, że to ty, Astra! Jeśli to miało być zabawne, to zapewniam, że nie jest, złociutka! - wypluł z wściekłością. Znów zaczął się wiercić i szarpać, tym razem mocniej.
Tak mu się odwdzięcza za przygarnięcie jej pod swój dach?! Przywiązując go do jego własnego łóżka?! Wiedział, że to ona. Nikt na tym pieprzonym statku Legend nie potrafił posługiwać się magią poza nim i Astrą.
Drzwi otworzyły się powoli z cichym skrzypnięciem. Constantine spojrzał w ich kierunku i można powiedzieć, że nawet ucieszył się, widząc w nich Gary'ego. Ostatnio było między nimi nie najlepiej, bo blondyn miał mu za złe ukrywanie przed nim prawdy o tym, że były Agent Czasu wcale nie jest człowiekiem i kłamstwa na temat Fontanny Imperium. Ale okularnik w końcu się zrehabilitował, wyjawiając mu prawdę o położeniu Fontanny. I co do czego, chyba dalej byli przyjaciółmi, prawda? Przynajmniej tak to odbierał John, mimo całej swojej złości na Gary'ego. Nadal spędzali sporo czasu razem, pozwalał mu u siebie mieszkać, kilka zatarczek i kłótni nie mogło, aż tak źle na nich wpłynąć.
- Gary, przyjacielu... - mimo złości na Astrę, spróbował się uśmiechnąć do Gary'ego. Uczył go magii, więc jeśli go lekko pokieruje, na pewno da sobie radę. W końcu...
Mina mu nieco zrzedła. Coś w spojrzeniu Greena uświadomiło mu, że nie potrafi sprecyzować dokładnie jego poziomu magii.
To mogła nie być sprawka Astry.
- Złotko, mógłbyś mi pomóc? - poprosił, odpędzając od siebie myśl, że to Gary go uwięził. Ten idiota był w niego szaleńczo zapatrzony. Nie zrobiłby mu krzywdy. Jeszcze jak byli razem, mógł wybuchnąć i wyładować swoje irytacje na nim, a on i tak mu wybaczał. Nigdy się nie postawił, nie odpowiedział na jego przykre słowa.
Gary nie był zdolny do skrzywdzenia Johna... Prawda?
- Przepraszam John... - posłał mu słaby uśmiech pełen skruchy. O nie, nienienienienienie... - Obawiam się, że nie mogę tego zrobić.
Gary wszedł w głąb sypialni, zamykając za sobą drzwi. Bawił się nerwowo palcami tak, jak miał to w zwyczaju, kiedy się stresował. John patrzył na niego, próbując zrozumieć.
- Dlaczego... Gary? - z trudem wycedził jego imię, czując nadchodzący kolejny wybuch gniewu.
Green oblizał górną wargę.
- Astra powiedziała mi o twoim małym... - zawiesił się, szukając słowa – Uzależnieniu? - dokończył niepewnie.
- Gówno, nie uzależnienie! - warknął – Astra nie wie co mówi! Gary, rozwiąż mnie, to obiecuję nie urwać ci tego wielkiego łba!
Okularnik obserwował ze zmartwieniem zaciśniętą szczękę blondyna. Przełknął ciężko ślinę, obawiając się tego, jak potoczy się powierzone mu zadanie. Nie rozumiał dlaczego Astra uważała, że to on najlepiej nadaje się do tej misji. Był zbyt słaby psychicznie, żeby zrobić to Johnowi. Nie dałby rady zrobić tego nikomu z Legend, ale jemu w szczególności!
- John, Szkarłatna Dama źle na ciebie wpływa... Ona powoli cię zabija! Nie rozumiesz tego? - spytał z troską w głosie – Nie panujesz nad mocą, którą oferuje ten eliksir... I jesteś po nim dupkiem... - dodał cicho.
- Zawsze jestem dupkiem, Gary! - wrzasnął, podrywając się na łóżku, jednak pasy utrzymały go w bezpiecznej pozycji.
- ..Większym niż zwykle. - poprawił się były Agent Czasu. Westchnął – John, możesz mnie znienawidzić, ale zamierzam przeprowadzić na tobie odtruwanie organizmu. - mina Constantine'a zdradzała mniej więcej tyle, że nie do końca wierzył w możliwości Gary'ego. Czyli prawie to samo co zwykle. Przynajmniej przez chwilę nie wyglądał na wkurzonego – Ale spokojnie! Poradziłem się Behrada w kwestii domowych sposób na oczyszczanie się z resztek narkotyków...!
- Nie wiem, czy bardziej nie ufam tobie czy temu ćpunowi. - przerwał mu z kąśliwym uśmieszkiem i kręcąc głową – Gary, idioto, mówię to tylko dlatego, że ten plan marnuje nie tylko twój czas, ale i mój – Szkarłatna Dama i trawka Behrada to nie to samo.
Gdyby to nie on był ofiarą głupoty Gary'ego, pozwoliłby mu po prostu robić swoje, żeby zmarnował czas, ale w chwili, gdy dotyczy to też jego, wolał nie bawić się w eksperymenty.
- Nie martw się, John! Wszystko będzie dobrze! - oznajmił z szerokim uśmiechem i iskierkami w oczach, którym Constantine uległ trzy lata temu. Przez chwilę zrobiło mu się ciepło na sercu, przypominając sobie jak z podobną miną Green namawiał go na wspólne wyjście gdzieś. To dziwne, że jemu odmawiał częściej niż Zari. A przecież na tych durnych spotkaniach D&D bawił się lepiej, niż na wyjściach z Zari, kiedy przez większość czasu musiał wysłuchiwać pieprzenia o jakichś lajkach i innych gównach związanych z portalami społecznościowymi. A John nawet nie ma komórki – Teraz sobie odpocznij, a ja przygotuję dla ciebie specjalną herbatę, okej?
Nie poczekał na odpowiedź. Szybko wybył z sypialni, zostawiając Johna samego.
- Gary! Idioto, wracaj tu! - krzyknął za nim – Wcale nie „okej"! Rozwiąż mnie, do cholery jasnej!
I tyle z przyjemnych wspomnień o siedzeniu z bandą nerdów i graniu w gry, które dla niego było łagodną wersją jego pracy. Znowu się wkurzył. Jak tylko Gary straci czujność, wyrwie się i urwie mu jaja. To obietnica.
Opadł głową na poduszkę, oddychając ciężko. Usłyszał dobiegający z lewej strony chichot. Zacisnął powieki. No tak. Jak nie Gary, to on sam. Popieprzone to. Otworzył niechętnie oczy i spojrzał na drugiego siebie. Drugi John siedział na komodzie, radośnie majtając nogami i patrząc na niego z chytrym uśmieszkiem.
- Uroczy ten Gary, nie, Johnny? - odezwał się Zły John, przechylając lekko głowę – Taki dobroduszny i niewinny. Byłoby szkoda, jakbyś na niego też ściągnął śmierć albo piekło, prawda, kochanieńki?
- Już wiem, czemu Ava nie lubi, kiedy tak do niej mówię. - mruknął, krzywiąc się – Właśnie dlatego z nim zerwałem. - oświadczył, odwracając głowę i wbił wzrok w sufit.
- Zerwałeś, ale nadal trzymasz przy sobie. - zauważył, wyciągając z kieszeni prochowca paczkę papierosów. John rzucił fajki kilka miesięcy temu. Jego zła wersja, jak widać, nie rzuciła razem z nim – To trochę bezsensu, Johnny. - mruknął, wsuwając peta do ust.
- To nie... Nie jest bezsensu. - próbował się kłócić. Jeśli trzymał go na dystans i pamiętał, żeby nie okazywać mu zbyt wiele sympatii, to demony nie wiedziały, że jest mu kimś bliskim, więc... Co za durne tłumaczenie. Faktycznie, to było bezsensu.
Mężczyzna w prochowcu zsunął się z mebla i podszedł powoli do tego drugiego. Stanął nad nim, wsuwając ręce do głębokich kieszeni płaszcza.
- Czego?
- John, pamiętasz ból papierosów gaszonych na twojej skórze? - zapytał, niby od niechcenia. Przed oczami Constantine'a pojawiła się wykrzywiona w złości twarz ojca. Widząc przerażenie w jego oczach, Z-John, uśmiechnął się i wyciągnął z wolna zapalniczkę – Pamiętasz? Magia pozwoliła ci się od niego uwolnić. Pomyśl, gdzie byłbyś dziś bez niej. - odpalił papierosa i zaciągnął się mocno dymem. Chwycił między dwa place peta, drugą ręką chwytając mocno za przegub. Powoli, nieco zbyt dramatycznie zaczął zbliżać zapalonego papierosa do ramienia uwięzionego mężczyzny.
- N...! Nie...! - sapnął, próbując się wyrwać. Z oczywistych względów nie mógł – G...! Gary! - wrzasnął, mając nadzieję, że przebywający na dole kosmita go usłyszy – Gary, pomóż!
Dłoń z papierosem była już tak blisko. John zamknął oczy, nie chcąc patrzeć, jak spotyka się z jego skórą. Zapomniał o tym. Wyparł z pamięci ojca i to, jak się nad nim znęcał. Nie przepracował tego odpowiednio i takie są tego efekty – na podobną sytuację reagował jak małe dziecko, kuląc się bliski płaczu.
- Wiesz, co by ci pomogło lepiej, niż Gary? Szkar -
- John?! - drzwi otworzyły się i wpadł do środka Gary. Wyglądał na zmartwionego krzykami blondyna.
Constantine roztwarł gwałtownie oczy. Spojrzał najpierw na Greena, a dopiero potem na swoją lewą stronę. Nie było go. Znikł, gdy pojawił się Gary. Nie zdążył go poparzyć. Dopiero teraz poczuł, że się trzęsie i jak mocno spocił się przez te kilka chwil.
- Czuję dym papierosów...? - spytał podejrzliwie okularnik, zaciągając się dziwnym zapachem w pomieszczeniu. Podszedł bliżej i przyjrzał się przyjacielowi – John, co się stało? - spytał, odruchowo wsuwając dłoń we włosy drugiego mężczyzny. Gdy się zorientował, co robi, chciał się cofnąć, ale wtedy John przyległ do jego dłoni, jakby szukając wsparcia.
Dłonie Gary'ego były dobre. Zawsze tak czule go dotykał. Zawsze był taki dobry. Dobrze wiedział, że te chude, patykowate łapy zdołają go obronić co najwyżej przed muchą (kiedyś przez pół godziny stał na środku pokoju w samym szlafroku, dzierżąc kapcia, bo Gary zobaczył pająka i odmawiał ruszenia się, póki John go nie zatłucze – stąd wiedział, że ta mucha to takie maksimum Gary'ego), ale poczuł się dużo bezpieczniejszy, gdy Green był blisko.
- Gary, gdzie moja piersiówka? - spytał słabo. Musiał napić się Szkarłatnej Damy. Wtedy Zły John znowu zniknie i da mu spokój.
- Wylałem cały twój zapas Szkarłatnej Damy do sedesu, John. - odparł, odgarniając ze spoconego czoła blond kosmyki.
Constantine zacisnął zęby.
- Kurwa! - syknął, zaciskając mocno powieki.
- John. - Gary położył dłoń na policzku Johna i spojrzał mu w oczy – Wiem, że pragniesz odzyskać swoją magię. Całkowicie to rozumiem, ale proszę, nie idź na skróty. To nie jest sposób. Tyle razy wymykałeś się śmierci, żeby teraz popełnić spektakularne samobójstwo? - zapytał, gładząc go kciukiem po policzku – Pomogę ci znaleźć jakiś sposób, ale proszę, odstaw Szkarłatną Damę. To nie jest tego warte, Johnny.
Blondyn wyglądał, jakby zaraz znów miał się zagotować i wybuchnąć.
- Bez magii jestem nikim, Gary. Nie mogę tak żyć taki... bezbronny!
Brunet uśmiechnął się lekko.
- Więc umówmy się, że będę cię chronił, póki nie odzyskasz magii, w porządku?
Nastąpiła krótka cisza.
- Gary, pamiętasz jak spędziliśmy pół nocy na uspakajaniu cię po spotkaniu z jednorożcem...? - zapytał cicho. To zabawne, że Gary był mniej przerażony po starciu ze smokiem, niż po spotkaniu z jednorożcem. Może to była jego wina, w końcu to on wystawił go jako przynętę, ale...
...to też wina Sary i Raymonda. Mogli go powstrzymać. Byli tam. Nikt nie zwrócił mu uwagi, że robienie z Gary'ego przynęty na krwiożerczą bestię to średni pomysł.
John Constantnie nigdy nie przyznaje się do winy. Pamiętajcie, dzieci.
- Uch... Prawda. - zmarszczył brwi – Ale... Kiedy Sara była w niebezpieczeństwie, ochroniłem ją, wiesz...? Dałem radę! Zmieniłem się! Potrafię zadbać o tych, których kocham!
Blondyn spojrzał w brązowe oczy rozmówcy. Prawie mu uwierzył. A potem przypomniał sobie o jego kłamstwach i o tym co zrobił.
- To było przed czy po tym jak razem ze swoją narzeczoną ją porwaliście? - spytał cierpko, ściągając brwi. Wdzięczność za uratowanie go przed jego mroczną stroną wyparowała. Jego oczy znów zapełniły się tą dziwną agresją, którą od kilku pałał do wszystkich i wszystkiego.
Gary westchnął cicho i pokiwał głową. No tak. I Astra, i Behrad uprzedzali, żeby nie spodziewał się cudów i że ta misja zajmie mu wiele dni, jak nie tygodni. Ale on był zdeterminowany, żeby odzyskać tego Johna, którym był jeszcze przed całym tym zamieszaniem z Sarą i kosmitami. Nie było sensu naciskać. Jeszcze nie teraz. Jest odstawiony od Szkarłatnej Damy dopiero od kilku godzin.
Wstał i wyszedł. Gdy tylko drzwi zamknęły się za Greenem, John usłyszał śmiech, a zapach papierosów przybrał na sile.
John od zawsze się nienawidził. Ale gdy Gary wychodził i zostawał sam ze sobą (dosłownie), nienawiść wzrastała. Z każdym dniem bez Szkarłatnej Damy jego zła wersja zdawała się rosnąć w siłę. Albo być bardziej natarczywa. Rany i poparzenia pod koszulką piekły go niemiłosiernie. Jak na omamy, Zły John potrafił być bardzo bolesny fizycznie. O względach psychicznych już nawet nie wspominając.
Uniósł zmęczone oczy, żeby spojrzeć na Constantine'a stojącego przy oknie. Nucił coś pod nosem, obserwując podwórze za domem.
- Hej... Hej ty... - odezwał się, próbując zwrócić na siebie jego uwagę. Z-John zerknął na niego przelotnie, uniósł kącik ust w uśmieszku i znów wyjrzał przez szybę – O co ci właściwie chodzi, kolego? Nie mogę tego zrozumieć. Wcześniej, okej, namawiałeś mnie do picia Szkarłatnej... - zmarszczył brwi. Czuł się taki słaby. Nie radził sobie na tym odwyku. Rzucenie palenia było prostsze niż to. Może to kwestia tego, że fajki rzucał z własnej woli, a do odstawienia Szkarłatnej Damy został zmuszony siłą – Ale co daje ci torturowanie mnie w tej chwili? Gary wylał wszystko do kibla. Nie ma więcej. Nic. Null. Zero. Jestem też przykuty do łóżka. Nie pójdę po więcej.
Drugi John nie odpowiedział od razu. Zamiast cichego nucenia, zaczął gwizdać. Kojarzył tą melodię. To jedna z pierwszych piosenek, które skomponował, gdy jeszcze grał w zespole. Wredny chuj. Gra mu na emocjach.
Znaczy, sam sobie na nich gra.
To cholernie skomplikowane, a im dłużej w tym tkwi, tym mniej się w tym łapie.
- W końcu się złamiesz, a wtedy ja przejmę kontrolę, kochanie. - odparł spokojnie – Za duszę kosmity dostaniemy dużo więcej butelek. - posłał mu cwany uśmiech – O ile kosmici maja duszę. - zmarszczył brwi – Myślisz, że mają? - zapytał, patrząc na niego.
Za duszę kosmi... Gary! Kutas chciał sprzedać wampirzycy Gary'ego w zamian za Szkarłatną Damę! Nie mógł do tego dopuścić! Nawet, jeśli był na niego zły za sprawę z ukrywaniem prawdy, porwaniem Sary i za zmuszenie go do odwyku, nie mógł pozwolić, żeby Zły John wymienił go na magiczne dopalacze.
...Z drugiej strony, wtedy odzyskałby wolność i magię.
Nie, nie wybaczyłby sobie. Były Agent Czasu wkurzał go czasami niemiłosiernie, ale nie mógł zapominać, że mimo wszystko Gary zawsze był mu przyjacielem, nawet wtedy, kiedy on zachowywał się jak skończony kutasiarz.
Drzwi otworzyły się i Drugi John znów rozpłynął się niezauważalnie. Do sypialni wszedł Naczelny Ufoludek Legend, trzymając tacę w dłoniach.
- Wybacz spóźnienie, John. Behrad przyniósł mi specjalną sól do kąpieli. Trochę się z nim zagadałem. - uśmiechnął się przepraszająco, stawiając tackę na stoliku nocnym tuż przy łóżku. John przyjrzał się temu, co na niej stało. Miska, kubek z herbatą i dziwny słoik z czymś sypkim w środku. Jak nic była to właśnie ta sól do kąpieli.
- Dziwne opakowanie. - mruknął słabo. Zmrużył oczy, próbując odczytać napis na etykiecie, ale była dość zniszczona i niewiele udało mu się odczytać.
- To specjalna sól, której alchemicy używali pod koniec osiemnastego wieku do odtruwania się z niechcianych efektów po wypadkach przy różnych eliksirach. Astra o niej słyszała, będąc w piekle. Behrad i Nate spędzili masę czasu, przeszukując oś czasu, żeby to dla ciebie znaleźć. - oznajmił radośnie, odpinając pasy wokół nadgarstków Constantine'a. Ten nie zwrócił na to szczególnej uwagi, analizując słowa Gary'ego.
- Szukali jej... dla mnie? - zdziwił się.
Green wyprostował się i spojrzał na niego zaskoczony.
- Tak, czemu jesteś zdziwiony? - przechylił głowę, patrząc mu w oczy – Wszyscy się o ciebie martwią. No, może poza Zari. - rozłożył śmiesznie dłonie – Chyba nie zniosła najlepiej waszej ostatniej rozmowy.
Legendy się o niego martwią? Niemożliwe.
Był tą myślą tak zaskoczony, że dopiero po chwili zorientował się, że Gary zamiast tylko poluzować mu jego pasy, całkowicie odpiął mu te na nadgarstkach, zostawiając tylko te na nogach. Spojrzał zdziwiony na swoje wolne ręce, a potem na Gary'ego.
- Gary, słońce, mamcia Ava nie mówiła ci przypadkiem, żebyś zbyt szybko mi nie ufał? - powoli podniósł się do siadu, masując obolałe nadgarstki.
- Mówiła. - przytaknął niechętnie i podał mu ostrożnie miskę z zupą – Ale... ostatnio jesteś dużo spokojniejszy i mam nadzieję, że nie spróbujesz mnie zabić – uśmiechnął się, przysiadając na skraju materaca.
John uniósł łyżkę z zupą do ust i dmuchnął w nią delikatnie, żeby ją ostudzić. Wzruszył ramieniem.
- Postaram się oprzeć tej chęci, złotko. - mruknął obiecująco. Na te słowa Gary uśmiechnął się szerzej, jak szczeniak, któremu właściciel pomachał nową zabawką przed pyskiem. Constantine widząc to, uśmiechnął się nieznacznie. Uśmiech Gary'ego był dla niego jak latarnia morska, rozświetlająca drogę przez ból i cierpienie, które w ostatnich dniach John zadawał sam sobie.
Chyba był dla niego zbyt surowy przez ostatnie dwa lata. Nie zachowywał się jak dobry przyjaciel. Nie był najlepszy w relacje z innymi ludźmi, ale wobec Sary potrafił być dobrym przyjacielem, więc czemu nie dla Gary'ego?
- Gary?
- Hm?
- Opowiedz mi coś, złotko. - poprosił, zerkając na niego znad swojego obiadu – Siedzę tu sam od nie wiem jak dawna. Jestem gotów posłuchać nawet o twoich ostatnich zakupach spożywczych.
To nie było do końca to, co chciał powiedzieć. Jednak prawdą było to, że siedział na tym odtruwaniu od ponad tygodnia i końca nie było widać. Nadal czuł efekty Szkarłatnej Damy, zarówno te „pozytywne", jak i te negatywne. Nie był nawet pewien czy to terapia Gary'ego mu pomaga czy narkotyk sam powoli opuszcza jego organizm. Większość dnia spędzał leżąc w łóżku i opuszczał je jedynie, żeby skorzystać z toalety. Gary raz spróbował wziąć go na spacer, jednak John był wciąż pod mocnym wpływem swojej żądzy magii i całego tego gówna i skończyło się tym, że zaatakował go w trakcie spaceru. Na nieszczęście blondyna, w pobliżu ukrywali się Nate i Behrad, którzy zdołali go obezwładnić z zaskoczenia.
Ava dała i jemu, i Gary'emu szlaban na spacerki.
Przeklęta mommy Ava.
Wracając do meritum – Constantine od ponad tygodnia tkwił sam ze sobą. Normalnie nie było to takie złe, ale normalnie Zły John siedzi w jego wnętrzu i się nie odzywa. Naprawdę potrzebował jakiejś radosnej opowiastki Gary'ego, jak to na ostatnim spotkaniu grupy DnD pokonali smoka, ogra czy inne gówno przy pomocy mocy wyobraźni i dwudziestościennej kostki do gry. Czy ile tam mają te kostki. Nie miał pojęcia. Jak już dał się tam zaciągnąć, to zazwyczaj był lekko wstawiony albo skupiony na obietnicy Gary'ego, że jak wrócą do domu, to będzie mógł spenetrować jego lochy.
Okularnik zastanowił się.
- Nie działo się u mnie nic szczególnego, wiesz, jestem albo tu, albo na Wavewriderze. - uch... czyżby nici z radosnej opowiastki...? John siorbnął głośno zupą, nieco zawiedziony – Ava i Sara zajmują się planowaniem wesela, reszta zajmuje się tym, co zwykle... Mick i Kayla chyba zamierzają się zejść.
Blondyn zmarszczył brwi, patrząc na niego podejrzliwie. Czy on słyszał tam... nutkę smutku?
- Mick i twoja kosmiczna narzeczona? - spytał, chcąc się upewnić. Gary skinął głową, patrząc w ścianę – Uch... Przykro mi, kolego? - powinno mu być przykro? Dlaczego poczuł się nieco weselej, kiedy zrozumiał, że to oznacza ni mniej, ni więcej, iż Gary jest oficjalnie singlem?
- Nie potrzebnie, wiesz, traktowała mnie gorzej niż ludzie w Agencji Czasu, a przed nią nie mógłbym uciec do łazienki, żeby się wypłakać – John powtórzył bezgłośnie ostatnie słowo. Wiedział, że Gary miał problemy z ludźmi z dawnej pracy, ale że aż tak? I nie zwrócił na to uwagi przez cały ten czas jak się spotykali? - No i, to nie tak, że byliśmy razem z miłości. Na mojej planecie samcy spełniają funkcję służalczą i zostałem jej sprzedany, żeby...
- Czekaj, czekaj, słońce. - przerwał mu. Potrząsnął głową, próbując to jakoś ogarnąć i przetrawić – To dlatego tak włazisz w dupę, Avie? - spytał, łapiąc oburącz miskę z zupą.
Gary wyglądał na zaskoczonego.
- Włażę?
Teraz John zrobił głupią minę.
- Nie, skąd. Tak mi się wyrwało. - zaprzeczył. Może lepiej nie wkurzać kosmity, który więzi cię w twoim własnym domu? - Tak mi się palnęło, giermku. To zmęczenie odtrutką. - Green uśmiechnął się, jakby Constantine właśnie mu powiedział, że go kocha albo zgodził się pójść z nim na jego nerdowskie spotkanie nerdowskich ludzi. Autentycznie, zazwyczaj właśnie taką minę robił w takich sytuacjach. To na początku było bardzo niezręczne w łóżku, aaaaleee potem mu się nawet spodobało - ...Co? - spytał, nie będąc pewnym o co mu chodzi.
- Dawno nie mówiłeś do mnie „giermku"! - wyjaśnił nazbyt radośnie.
- To... aż tak cię cieszy... giermku? - zapytał z lekkim rozbawieniem. Gary pokiwał energicznie głową, niemal zrzucając sobie z nosa okulary – To jak już przy tym jesteśmy, złotko, czy mógłbym dostać coś innego do jedzenia? Naprawdę mam już dosyć tych obrzydlistw, które serwujecie w tej klinice odwykowej. - spojrzał z lekkim obrzydzeniem na zawartość swojej miski.
- Och... - mina nieco mu zrzedła – Och, nie. - pokręcił głową. Już raz to przerabiali, więc John darował sobie wszystko to, co nie podziałało poprzednim razem i spojrzał na niego błagalnie, niemal uroczo i niewinnie – Wybacz, John, ale Sara zagroziła, że jeśli jeszcze raz ci daruję, osobiście przyjdzie cię karmić. - zrobił nieco przerażoną minę, mówiąc mu to. Constantine domyślał się dlaczego. I chyba nie chciał przekonywać się na własnej skórze prawdziwości tej groźby. Skrzywił się i niechętnie wrócił do jedzenia.
Nie wiedział, co dokładnie mu tam dodają, wiedział jedynie, że to kolejna sprawka Astry i Behrada.
Gary wstał powoli.
- Przygotuję kąpiel. - zaproponował, biorąc z etażerki słoik z solą do kąpieli. Otworzył drzwi znajdujące się po prawej stronie blondyna, prowadzące do jego prywatnej łazienki.
John obserwował go od niechcenia, jak krząta się po toalecie, chowając na wszelki wypadek wszystkie żyletki i nożyki do golenia. Mądry chłopiec. Nie chciał ryzykować, że znowu spróbuje mu uciec, co? Nie, żeby zamierzał. Nadal nie był przekonany do tej całej magicznej odtrutki ze Szkarłatnej Damy. Kilka uroczych uśmieszków od kosmicznego nerda nie zmieni jego zdania. Nie zmieniało to jednak faktu, że odstawienie narkotyku daje mu się we znaki i daleko nie ucieknie przed samym Gary'm, a co dopiero jak do pościgu włączą się Legendy. Spooner postrzeli go jakimś środkiem uspokajającym dla bydła i jak otworzy oczy, to znowu będzie leżał przykuty do łóżka.
Zamrugał wyrwany ze swoich myśli.
Gary pochylał się nad wanną, plecami do niego, a za jego plecami, oparty o umywalkę stał Zły John, bawiąc się jednym ze starych noży do golenia. Posłał Johnowi złośliwy uśmieszek, wykonując gest jakby udawał, że dźga Gary'ego w plecy.
Constantine w szoku ledwo zdołał przełknąć tę obrzydliwą zupę.
- Ga..
Green wyprostował się i obrócił w jego kierunku. Zły John przyległ mocniej do umywalki i uniósł ręce, jakby robił mu miejsce do przejścia. Znał ten ruch. Sam często specjalnie stawał w ciasnej kuchni w starym mieszkaniu Agenta Czasu, żeby móc przypadkiem posmyrać go tu i ówdzie. I nawet z podobnym uśmieszkiem wtedy patrzył na jego tyłek.
A niech cię, Johnie Constantinie! Jesteś takim samym zbereźnikiem, nie ważne czy jako człowiek, czy jako halucynacja!
Brunet zdawał się nie zauważać postaci w prochowcu, co tylko upewniło go, że jest to jego omam wywołany Szkarłatną Damą. Omam, który swobodnie przypala go papierosami i nacina mu rany, gdy nikogo nie ma w pobliżu.
To pojebane. Ale co w życiu Johna nie jest pojebane?
- Skończyłeś? - spytał, odkładając ostre przedmioty na półkę przy drzwiach. Mężczyzna spojrzał na swoją miskę. Nadal było w niej trochę tej obrzydliwej brei, ale może Gary mu wybaczy. Pokiwał głową, odstawiając miskę i sięgnął po kubek z herbatą.
- Mm! - mruknął zaskoczony – Herbata z miodem! - stwierdził zaskoczony.
Gary uśmiechnął się, nieco zawstydzony.
- Pomyślałem, że raz na jakiś czas mógłbym dać ci taką normalną, zamiast tej od Berharda. - wzruszył nerwowo ramieniem – Tylko nie mów, Avie, proszę. - dodał słabo, bladnąc na samą myśl o gniewie byłej szefowej.
- Jasne, kochanie. - skinął głową i dopił herbatę w kilku większych łykach. Chryste, jak tęsknił za jedzeniem i napojami, które nie były przeznaczone do przyśpieszenia jego kuracji.
Gary napełnił wannę wodą i wsypał do niej sól, którą Legendy zdobyły specjalnie dla Johna. Wrócił do przyjaciela i ostrożnie odpiął jego nogi. Gdy odpinał drugą, zerkał nerwowo na drugiego mężczyznę, jakby obawiając się, że ten go zaatakuje. Ten zamiast tego, siedział grzecznie, trzymając ręce na widoku.
Pomógł mu wstać i przytrzymał go, gdy szli do łazienki. Constantine był mu za to nawet wdzięczny. Nogi miał prawie jak z galarety, po tak długim leżeniu. Gdy znaleźli się w łazience, zerknął na towarzysza. W sensie... Ma się rozebrać przy nim? Nie, żeby nie widzieli się nago. No i Gary miał go pilnować. Ale jakoś tak... dziwnie trochę.
Na szczęście wybawił ich dźwięk telefonu, dobiegający z parteru.
- Komórka, giermku. - mruknął tonem, mówiącym „ja cię nie wyganiam. Ja tylko mówię". Złapał za dół swojej przepoconej koszulki i już miał ją zdjąć, ale powstrzymał go ruch ze strony Gary'ego.
- Pójdę... Pójdę odebrać. - postanowił. Posłał mu ostre spojrzenie, kładąc dłoń na klamce – Żadnych numerów, dobrze, John?
Skinął powoli głową, zgadzając się. Żadnych numerów.
Obrócił się do niego plecami, żeby nie kusiło go, żeby uciec. Usłyszał dźwięk zamykanych drzwi, a następnie klucza przekręcanego w zamku.
Mądry chłopiec.
- Widziałeś to twarde, dominujące spojrzenie? - wywrócił oczami, zdejmując koszulę i spojrzał na swoje widmo, siedzące na zamkniętej klapie sedesu – Prawie się podnieciłem. A ty, kolego?
John szczęknął zębami i rzucił w niego koszulą, po czym spojrzał na swoje odbicie. Wyglądał jak gówno.
- Hej, dobrze, że pozwolili ci się wykąpać. Śmierdzisz jak bezdomny, kochanie. - stwierdził drugi John, odrzucając koszulkę.
Ten właściwy John z irytacją, ściągnął z siebie spodnie razem z bielizną i wszedł do wanny, zanurzając się z przyjemnością w ciepłą wodę. Byłoby to naprawdę kojące, gdyby nie obecność jego halucynacji. Zacisnął powieki, biorąc głęboki, świszczący wdech przez nos.
- Zamknij się, do diabła... Po prostu się zamknij! - zaklął pod nosem – Daj sobie na wstrzy- Mmhhh! - poczuł nacisk na swojej głowie i czyjaś ręka wepchnęła go pod wodę. Zaczął machać rękoma i nogami, próbując odzyskać kontrolę nad sytuacją – Ghhhaaa! - złapał oddech, gdy został wyciągnięty za włosy.
- Giermek nalał za dużo wody. W takiej wannie łatwo popełnić samobójstwo. - stwierdził rozbawiony Zły John i ponownie wepchnął „Dobrego" Johna pod taflę wody.
Ciekawe czy Astra słyszała coś o tym, żeby te sole lepiej działały, gdy się ich człowiek nałyka.
Został wyciągnięty i wepchnięty do wanny w ten brutalny sposób jeszcze kilka razy, aż nagle chwyt na jego włosach zniknął. Gwałtownie odepchnął się nogą od ścianki wanny, wyłaniając spod wody i wziął głęboki wdech, w końcu mogąc normalnie oddychać.
- John...? - spojrzał w bok. W drzwiach stał Gary, który widocznie był bardzo zmartwiony stanem, w którym była łazienka oraz faktem, że Constantine urządził sobie nurkowanie w wannie – John? Co się stało?
Złego Johna oczywiście nigdzie nie było. A nawet jakby był, to Gary pewnie i tak by go nie zobaczył. I jak on miał, do cholery, mu to wyjaśnić?
- Ja... - zawahał się. Czy Green mu uwierzy?
Kiedy rozdygotany John próbował coś z siebie wykrztusić, drugi mężczyzna podszedł do niego, uważając, żeby się nie pośliznąć na mokrych kafelkach i ostrożnie otarł jego twarz ręcznikiem, kucając przy nim.
- John, czy jest coś o czym mi nie... - jego wzrok utkwił na barku blondyna, gdzie widniały rany, które były za świeże jak na coś, co mógł sobie przypadkiem zrobić na poprzedniej misji Legend, ale za stare, żeby zrobił je sobie przed chwilą, gdy nie było Agenta Czasu – John, co ci się stało? - pisnął przerażony, dotykając delikatnie ran i poparzeń od papierosów.
John złapał Gary'ego za nadgarstek.
- Gary, nie zostawiaj mnie z nim samego. - niemal załkał, wbijając wzrok w guziki na białej koszuli Greena. Nie potrafił wyjaśnić. Potrafił poprosić, aby go więcej nie zostawiał.
- Z kim, John...? - spytał cicho.
Uniósł głowę i ich spojrzenia spotkały się.
- Ze mną, giermku. Ze mną.
To wydało się Gary'emu takie znajome.
Gdy byli razem, nie raz i nie dwa obudziły go w środku nocy jęki Johna i jego rzucanie się po łóżku. John często miał koszmary. To wydawało się niemożliwe, ale ten twardy facet, który niczego się nie boi, potrafił budzić się w środku nocy z płaczem.
A dziś, po kąpieli, Gary znów leżał na łóżku, gładząc Constantine'a delikatnie po głowie, czekając, aż zaśnie.
To było mu takie bliskie.
Kto inny może wściekałby się na Johna, że nie daje mu się wyspać, kiedy następnego dnia musiał wcześnie wstać do pracy, ale Gary nigdy nie narzekał. Cieszył się, że mógł być blisko i go wspierać w tych trudnych chwilach.
Miał tylko wyrzuty sumienia, że dziś John musiał być przy tym przykuty do łóżka. Z jednej strony chciał mu odpuścić ten jeden raz, a z drugiej, bał się, że w nocy się obudzi i coś sobie zrobi, tak, jak w łazience, kiedy wyszedł.
Gdy upewnił się, że John śpi, wstał cicho, zabierając naczynia po kolacji przyjaciela. Na paluszkach wyszedł z sypialni, a gdy tylko zamknął za sobą drzwi, oparł się o nie ciężko.
Sytuacja w łazience była dziwna i martwiąca.
Przez ostatnie półtora tygodnia John jeśli już, atakował jego lub kogoś z Legend, kto wpadł w odwiedziny.
Nigdy siebie.
Tymczasem dziś próbował... Się utopić? Chyba tak. No i te rany na ramionach. Zazwyczaj były zasłonięte przez koszulę blondyna, więc Gary nic nie zauważał.
Z westchnieniem zszedł po schodach. Dzisiaj było już późno. Jutro wybierze się na Wavewrider i jeśli Legendy nie będą mieć misji, naradzi się z nimi, co dalej.
Ziewnął przeciągle, wchodząc do kuchni. To był długi dzień i chyba nie miał już nawet ochoty jeść kolacji. Wstawił naczynia do zlewu, obiecując sobie, że umyje je jutro po śniadaniu. Gdy pół godziny później kładł się w swoim pokoju, który dwa lata temu dał mu John, w domu panowała całkowita cisza. Stukające krople deszczu o parapet powoli go uśpiły, napełniając dziwnym spokojem.
Niespełna trzy godziny później Constatnin obudził się w swojej sypialni. Nieprzytomny rozejrzał się wokół, szukając Gary'ego. Typowy angielski deszcz za oknem zamienił się w burze z piorunami. Najpierw błysk rozświetlił na sekundkę pokój, pokazując mężczyźnie zarys dwóch sylwetek, a następnie usłyszał przeraźliwy grzmot.
- Co tam, morderco? - usłyszał zachrypnięty głos, a do jego nozdrzy dotarł swąd taniego alkoholu i jeszcze tańszych fajek. Zlał go zimny pot.
- O... - słowo „ojciec" ugrzęzło mu w gardle.
Znowu błysnęło i zobaczył jak postać przypominająca jego ojca zbliża się wolno do jego łóżka.
- Złamię cię prędzej czy później, Johny. - grzmot zagłuszył słowa osoby opartej nonszalancko o komodę.
Wrzaski Johna wyrwały ze snu mężczyznę po drugiej stronie domu. Gary zerwał się z łóżka, w locie łapiąc swoje okulary z szafki nocnej (zasadniczo całkiem niepotrzebnie, ponieważ Gideon stworzyła mu pierścień w oparciu o technologię w jego okularach, który zapewniał mu takie samo maskowanie, jak one, ale to już przyzwyczajenie) i wybiegł z pokoju. Wpadł do sypialni gospodarza, zapalając górne światło i rozejrzał się.
Poza spoconym, posiniaczonym i przerażonym Johnem na łóżku, nie było nikogo.
- Gary...! - jęknął Constantine.
Brunet wszedł do środka, przyglądając się w szoku siniakom i krwi na twarzy drugiego mężczyzny. Chwilę mu zajęło otrząśnięcie się. Otworzył szafę, a potem zajrzał do łazienki. Nikogo nie było. A przecież będąc przed drzwiami słyszał jeszcze krzyki Johna, więc ktokolwiek tu był i urządził tak jego przyjaciela, nie mógł uciec przez drzwi. Okna otwierały i zamykały się tylko od środka, a że były aktualnie zamknięte niemożliwym było, aby ten ktoś uciekł przez nie.
Powoli podszedł do Johna, poluzowując paski na jego rękach tak, żeby mógł nimi ruszać. Wziął z łazienki apteczkę.
-John, kto tu był? - zapytał z troską, wyciągając z apteczki gazik i środek odkażający.
Constantine podniósł się do siadu, widocznie oszołomiony w podobnym, jak nie większym, stopniu, co Gary. Nie odpowiedział, rozglądając się po swoim otoczeniu szeroko otwartymi oczami. Kiedy drugi mężczyzna przysiadł na łóżku, przysunął się do niego, dalej szukając zagrożenia.
- John? - powtórzył, ostrożnie przykładając namoczoną gazę do jednej z otwartych ran.
Blondyn skrzywił się, odsuwając się odruchowo. Przyjrzał się trzymanej przez Greena rzeczy i uznając ją za mało niebezpieczną, znów się przysunął, pozwalając mu robić swoje.
- Mógłbyś... - jego głos był zachrypnięty, a gardło bolało go od krzyku – Mógłbyś spać dzisiaj ze mną, giermku? - poprosił cicho. Gary uśmiechnął się lekko, kontynuując oczyszczanie jego pękniętej wargi.
- Dobrze, John. - zgodził się – Powiesz mi co się dzieje?
Wzruszył ramionami, kręcąc lekko głową.
- ...To efekt odstawienia Szkarłatnej Damy?
Zamrugał powoli i znów wzruszył ramionami.
Gary westchnął ciężko. Dzisiaj już chyba nic z niego nie wyciągnie.
Gdy skończył zajmować się przyjacielem, wziął jedną z jego poduszek oraz koc z szafy i położył się spać na podłodze.
Tej nocy John spał już względnie spokojnie, dręczony wyłącznie zwykłymi koszmarami.
- Yas! Męskie piżama party! - zawołał radośnie Behrad, wchodząc do domu Constantine'a.
- Szkoda, że w tym creepy domu. - mruknął Nate, wchodząc za Tarazi. Gary zamknął za nimi drzwi – To nie piżama party, B. - posłał kumplowi karcące spojrzenie – Mamy misję, pamiętasz?
Długowłosy machnął dłonią, zbywając go.
- Dobra, dobra. Możemy pilnować Johna i zrobić sobie męski maraton Friends.
Heywood zacisnął oczy, krzywiąc się i szykując się do ostudzenia zapału młodszego mężczyzny.
- Uwielbiam Friends! - odpalił się Gary. Gdy zauważył minę Nate'a, jego uśmiech powoli znikł – A... Ale telewizor Johna nie ma połączenia z Netfliksem. - dodał cicho, uznając za rację, że piżama party i maraton starych sitcomów to nie jest coś, czym powinni zajmować się tego wieczora.
Behrad i Nate zaoferowali swoją pomoc w kwestii nocnych wrzasków Johna i jego tajemniczych obrażeń. Nie mógł sam się pobić, ale Gary nie znalazł też żadnych śladów kogoś poza nim czy samym Constantine'm. Green nie potrafił się rozdzielić i być w kilku miejscach jednocześnie, więc ustalili, że jeden z nich będzie spał na kanapie w salonie, gdzie czysto teoretycznie powinien się obudzić, gdyby ktoś wszedł przez drzwi wejściowe lub używał starych, skrzypiących schodów. Drugi miał spać w sypialni bliżej pokoju Johna.
Jeśli blondyn znów zacznie krzyczeć, to dotrze tam niemal natychmiast.
- Zamawiam łóżko na piętrze! - oznajmił Behrad, wdrapując się pośpiesznie po schodach.
- Och... No weź! Ja chciałem łóżko! - jęknął Nate, patrząc bezradnie za przyjacielem.
- Śpię na kanapie w Waveriderze! Teraz moja kolej raz spać w łóżku! - pokazał mu język, stojąc już na szczycie schodów – Gar, który to pokój?
- Hm? A! - wszedł za nim – Już ci pokazuję.
- Chłopaki! No weźcie! - stojący w holu Heywood wciąż próbował jeszcze jakoś utargować coś innego niż kanapa. Naprawdę nie chciał spać w salonie. Ten dom dawał mu ciarki na plecach, a salon był otwartą przestrzenią. Jak nic pół nocy spędzi na zerkaniu w każdy ciemny kąt, czy przypadkiem coś nie rzuci się, żeby go zjeść.
Gary zostawił swoich gości samych w salonie, żeby robili... cokolwiek, a on zajął się wieczorną opieką nad Johnem. Gdy wszedł do jego sypialni, mężczyzna spał. Spokojnie. To całkiem dobrze. Ostatnio coraz więcej spał. Astra twierdziła, że to dobry znak i że odwyk od Szkarłatnej Damy wreszcie zaczyna przynosić efekty.
Postawił tacę na stoliku nocnym i delikatnie potrząsnął ramieniem przyjaciela, budząc go.
- Jooohn, pobudka. - powiedział cicho.
Drgnął, budząc się. Spojrzał na Gary'ego nieco przestraszony, ale widząc ten głupi uśmiech nad swoją twarzą, widocznie się odprężył.
- Kolacja. - oznajmił, odpinając mu ręce. Ava mówiła, że może lepiej nie powinien ich tak całkiem uwalniać, a tylko trochę luzować, ale Gary nie miał serca robić tego Johnowi.
Gdy blondyn usiadł, podał mu miskę z zupą.
- Przygotuję kąpiel, w porządku? - zaproponował. John pokiwał głową.
Brunet wszedł do łazienki i zaczął szykować wannę. Constantine jak zwykle marudził trochę na smak jedzenia i herbaty, jak zwykle mając dość tej specjalnej diety, ale mimo wszystko zjadł, nie chcąc ryzykować, że któraś z legendowych mamusiek przyjdzie tu i wciśnie to w niego siłą.
Po „kolacji" Gary pomógł mu dostać się do łazienki. John zaczął się rozbierać, ale zatrzymał się, słysząc, że mężczyzna zmierza do drzwi.
- Giermku? - spytał poddenerwowany, patrząc na niego – Zostawiasz mnie?
Były Agent Czasu spojrzał na niego zaskoczony.
- Um... Tak? - przytaknął niepewnie – Chciałem dać ci, no wiesz, trochę prywatności...
John pokręcił energicznie głową, aż trochę mu się w niej zakręciło, ale nie przejął się tym.
- Nie, nie! Zostań! - nalegał, łapiąc go za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Jeśli Gary wyjdzie, Zły John znowu będzie próbował go utopić.
Green uśmiechnął się niepewnie, ale skinął głową.
- No... No dobrze. - zgodził się i usiadł na zamkniętej klapie od sedesu, starając się nie patrzeć na drugiego, gdy ten się rozbierał.
Gdy wszedł do wanny, na jego twarzy przez krótką chwilę malowała się błogość. Wyższy uśmiechnął się, obserwując to. Źle się czuł z tym „więzieniem" Johna, ale wiedział, że to dla jego dobra. Bał się tylko, że po tym wszystkim, John mu nie wybaczy i już zawsze będzie do niego wrogo nastawiony.
- Giermku... - wymruczał, siadając na łóżku blisko godzinę później. Wciągnął nogi na materac, grzecznie dając się zapiąć. Gary'ego nieco to dziwiło, że tak łatwo dawał się uziemić – Posiedzisz ze mną, aż nie zasnę? - poprosił cicho, jakby nie do końca pewny czy chce, żeby ktoś to usłyszał.
Gary uśmiechnął się do niego. Cóż, jak mógłby odmówić Johnowi swojego towarzystwa? Nie musiał też długo czekać, aż sen znów zmorzy czarnoksiężnika, bo zaledwie dwadzieścia minut później zszedł na dół, do Nate'a i Behrada. Usłyszał fragment ich rozmowy oraz grający w tle telewizor.
- W moich czasach takie telewizory stoją w muzeach. - oznajmił Tarazi.
- One stoją w muzeach już teraz, stary. - odparł drugi. Obaj spojrzeli na Gary'ego – Zostawiliśmy ci kawałek pizzy. - wskazał na leżący na stoliku przed nimi karton z pizzeri.
- Dziękuję. - skinął im głową, otwierając karton. Dosłownie zostawili mu jeden kawałek. Ani okruszka więcej.
- I co z nim? - zagadnął młodszy, przeskakując po tych dziesięciu kanałach, które miał John.
- Nie wiem czy to efekt odstawienia, ale wciąż zachowuje się, jakby bał się zostać sam. - usiadł w fotelu i wgryzł się w pizzę.
Nate spojrzał wymownie na Behrada.
- Czemu tak na mnie patrzysz?
- Tylko ty masz tu doświadczenie z narkotykami. - wzruszył ramieniem.
B wyglądał na nieco urażonego.
- Hej, odrobinka trawki to co innego, niż magiczny dopalacz, okej? Nie oczekuj, że będę w stanie przewidzieć z czego wynika zachowanie Johna.
Nate uniósł ręce, mówiąc bezgłośnie „wybacz".
Gary zastanowił się.
- John mówił coś podobnego. - mruknął, przypominając sobie ich pierwszą rozmowę po przebudzeniu Constantine'a na odwyko-niewoli. Dwie Legendy spojrzały na niego pytająco – O ziołach Behrada i jego Szkarłatnej Damie. - sprecyzował.
Heywood wyrwał Taraziemu pilota i wyłączył telewizor, mając dość zamieszania, które wywoływał, przeskakując między programami.
- Będzie dobrze, Gary. Ta cała terapia odwykowa prędzej czy później zacznie przynosić efekty. - spojrzał mu w oczy i uśmiechnął się lekko, podnosząc jedną brew – Jeszcze odzyskamy tego starego, dobrego, wrednego Johna.
Green patrzył na Nate'a z podziwem. Cholera. Nate był cool. Czemu wszystkie Legendy muszą takie być? Też chciałby być taki fajny, wyluzowany i pewny siebie.
Pokiwał powoli głową. Tak, właściwie nawet nie musiał mu tego mówić. Gary też był przekonany o tym, że w końcu ta męczarnia przyniesie oczekiwane efekty.
Spędzili jeszcze kilka godzin na kanapie, rozmawiając o różnych bzdurach. John zdawał się spokojnie spać, więc w końcu uznali, że nie ma sensu dalej tu tak siedzieć i po prostu rozeszli się spać. Gary w swoim pokoju, Behrad w sypialni obok gospodarza, a Nate na kanapie. Nie udało mu się wynegocjować zmiany.
W końcu jednak, jak co nocy, ciszę w domu przerwały krzyki Johna.
Tarazi wyskoczył ze swojego łóżka, upewniając się w biegu, że rodzinny totem znajduje się wciąż na jego nadgarstku. Na korytarzu usłyszał szybkie kroki na schodach, ale gdy tam zerknął, zobaczył znajomą czuprynę przyjaciela.
Wpadli do pokoju Constantine'a.
Behrad uniósł lewą rękę, jakby mówił „uwaga, bo strzelam!", natomiast Nate, zmieniony już w stal, wpadł na jego plecy.
Żaden nie pomyślał o zapaleniu światła, więc John wrzasnął jeszcze głośniej, widząc dodatkowe dwie sylwetki.
- Gary, kurwa! - sapnął któryś, gdy wpadł na nich jeszcze kosmita.
Dopiero ten ostatni sięgnął do włącznika światła.
Znów poza nimi nie było nikogo.
Heywood zaczął krążyć po pokoju, szukając czegokolwiek, a Behrad podszedł do okien sprawdzić ich szczelność.
Green usiadł przy łóżku.
- John, proszę, powiedz wreszcie co się dzieje. - jęknął, patrząc na niego ze zmartwieniem. Blondyn zerkał to na jedną Legendę, to na drugą, aż w końcu jego wzrok zatrzymał się na dawnym kochanku.
- Giermku... Możesz... Możesz uwolnić mi ręce?
Behrad złapał Gary'ego za ramię.
- Myślisz, że to dobry pomysł? - zapytał niepewnie.
Okularnik skinął głową i po prostu odpiął zapięcia wokół nadgarstków Johna. Ten powoli się podniósł, rozmasowując obolałe ręce. Wciąż rozglądał się po kątach, jakby miał tam zaraz kogoś zobaczyć. Gary za to zauważył nowy ślad po przypaleniu na jego lewym przedramieniu. Przełknął ciężko ślinę.
- Zostawicie nas samych? - spojrzał na dwójkę przyjaciół. Ci wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia i zgodnie wyszli na korytarz – John, chcę ci tylko pomóc. - westchnął, biorąc jego ręce i zamknął je w swoich dłoniach, patrząc mu w oczy – Co noc krzyczysz. Ciągle pojawiają się na twoim ciele nowe okaleczenia...
Constantine oblizał spierzchnięte wargi, wpatrując się w ich ręce.
- Nie uwierzysz mi, giermku.
- Daj spokój, John. - zmarszczył brwi – Skończmy z tym gadaniem, że sobie nie uwierzymy i że niby chcemy się chronić przed złą prawdą.
- Jeśli ci powiem, znowu wciągnę cię w mój mrok. Znowu nie będziesz bezpieczny... - przekonywał John.
Gary ścisnął jego dłonie, chcąc go pokrzepić.
- Nigdy z niego nie wyszedłem, John. - zapewnił go, kręcąc głową – A teraz mów wreszcie.
Blondyn westchnął z rezygnacją.
- Szkarłatna Dama pobudziła... moją mroczną stronę. - zaczął.
- Jaką stronę? - zdziwił się Behrad, zaglądając do środka. Nate złapał go za kołnierz i wciągnął z powrotem na zewnątrz.
- Sorry! - krzyknął, zamykając pospiesznie drzwi.
Potrząsnął głową i kontynuował.
- Znika, kiedy ktoś tu wchodzi. Jest duchem, ale potrafi mnie dotknąć. - zaczął się lekko trząść – Wcześniej namawiał mnie do dalszego zażywania narkotyku, teraz próbuje mnie złamać... - jego wzrok stał się ciut nieprzytomny, gdy mówił.
- Och... To wiele wyjaśnia. - pokiwał w zadumaniu głową.
John uniósł wzrok i spojrzał na niego zdziwiony.
- Wierzysz mi, Gary?
- Uch... Tak? - zmarszczył brwi niepewnie – To wiele wyjaśnia. Te rany i twoje krzyki... Poprosiłem chłopaków, żeby tu dziś nocowali, bo myślałem, że ktoś tu do ciebie w nocy wchodzi, ale tak naprawdę... - „cały czas był tu z tobą".
Gary zamrugał zaskoczony, gdy wargi Johna przykryły jego wargi. To... To było takie miłe. I takie znajome.
Prawie jak przytulanie go w nocy, gdy musiał się uspokoić po koszmarze.
John oderwał się od niego, posyłając mu uśmiech pełen ulgi i szczęścia.
To przypomniało Gary'emu, jak kiedyś obudził się w ambulatorium na Wavewriderze i obok siedział John, czekając, aż ten otworzy oczy. Miał wtedy podobną minę.
„Chryste, giermku, ty żyjesz!"
Constantine powoli zabrał dłoń z jego uścisku i położył ją na policzku Greena.
- Giermku, mógłbyś dziś znów spać ze mną?
- O? O! Jasne! - zgodził się, uśmiechając jak idiota. Poczuł znajome motylki w żołądku.
Tej nocy Gary nie skuł już rąk Johna (nie mówcie o tym Avie), a jej resztę spędzili przytuleni do siebie.
Niestety dla Johna, wyznanie prawdy o jego problemie nie przyniosło żadnej ulgi, jeśli chodzi o Złego Johna. Ten dalej się pojawiał, gdy zostawał sam.
Tak było i tego popołudnia. Constantine'a poczuł dym z papierosa. Duszący swąd obudził go i skłonił do zastanowienia się, jak mógł go znosić przez tyle lat. Otworzył oczy i skrzywił się, widząc nad sobą siebie samego z petem między zębami. Nie wyglądał na szczególnie szczęśliwego.
- Spieprzaj. - warknął nie do końca rozbudzony.
Drugi John wyprostował się z niezadowoloną miną. Zaczął szperać nerwowo w kieszeniach prochowca, ale nic z nich nie wyciągnął. Zamiast tego wyjął fajkę z ust i wypuścił z nich dużą chmurę dymu. Niemal jak smok.
- Jak tam, Johnny? To już miesiąc jak tu leżysz. - stwierdził, unosząc brew – Wciąż wyglądasz jak gówno.
- Oj, ty też. - pokiwał głową, patrząc na niego zaczepnie. Powoli odzyskiwał dawny fason. Nawet bycie przykutym do łóżka skórzanymi pasami nie mogło go powstrzymać przed byciem bucem.
Zły John uniósł ostrzegawczo dłoń z papierosem, przypominając mu, że chętnie go na nim zgasi.
- Mam nadzieję, że twoje popalanie nie wpływa na mnie i nie przyśpiesza rozwoju mojego raka płuc, bo ja zamierzam jeszcze stąd wstać i cieszyć się życiem, złotko. - mrugnął zawadiacko do swojego klona.
Mężczyzna w prochowcu zacisnął mocno zęby i wykonał gwałtowny ruch, zamierzając zgasić papierosa na szyi Constantine'a. Jakie było jego zaskoczenie, gdy jego ręka razem z fajką po prostu przenikła przez jego ofiarę.
Właściwy John zaśmiał się kpiąco.
- Oj? Chyba w moim organizmie zostało niewiele Szkarłatnej Damy i zaczynasz tracić swoją moc, kochanie. - stwierdził, uśmiechając się zwycięsko.
- Słuchaj John. - syknął kucając i patrząc mu ze złością w oczy – Razem ze Szkarłatną Damą i mną, zniknie twoja moc. Staniesz się zwykłym człowiekiem, legendą, ale w innym znaczeniu niż twoi durni przyjaciele. - zmrużył oczy – Będziesz opowiastką i przestrogą dla innych – idiota, który stracił całą swoją moc.
- W piekle ucieszą się na nowe ploteczki na mój temat. - stwierdził, wzruszając ramieniem – Nie martw się. Jestem John Constantine. - patrzył sam sobie w oczy – Egzorcysta, demonolog i okazjonalnie mistrz mrocznych sztuk.
- Wiem co mamy na wizytówce, idioto! - warknął. Wyglądał, jakby chciał rwać sobie włosy z głowy.
- Zawsze znajduję jakieś wyjście. Nawet z najbardziej patowej. - zapewnił.
- I co? Będziesz walczył z siłami ciemności magią przyjaźni?!
- Legendy robią to od sześciu lat. - wzruszył ramionami – Jak się wystarczająco upiję, to powinienem też dać radę.
Zły John rozpłynął się w powietrzu, gdy drzwi sypialni uchyliły się.
- John? - Sara spojrzała na niego podejrzliwe – Gadasz sam ze sobą? Ześwirowałeś już?
Zaśmiał się, posyłając jej firmowy uśmiech.
- Powiedziałbym, że powoli odzyskuję trzeźwy umysł, kochanie. - stwierdził – Dobrze cię widzieć, złotko.
Minęły kolejne dwa tygodnie. Gary w końcu znów wziął go na spacer do ogródka. Tym razem, co prawda na wszelki wypadek związał mu ręce, ale nie miał do niego wielkich pretensji. Patrząc na swoje zachowanie, całkowicie rozumiał brak pełnego zaufania.
Miło było się przejść gdzieś dalej niż do kibla i odetchnąć świeżym powietrzem.
- Um, John?
- Słucham cię, giermku. - odpowiedział mu, mrużąc oczy w trakcie przyglądania się ptakom.
- Chciałbym... Porozmawiać o tym, co zaszło między nami dwa tygodnie temu. - zaczął nieco nerwowo. Specjalnie schował ręce za plecy, żeby się nimi nie bawić i nie okazywać stresu, aż tak bardzo.
John zerknął na niego, domyślając się o co chodzi. Z jednej strony wiedział, że Gary w końcu poruszy ten temat, ale chyba wolał do tego nie wracać. Czuł, że jego uczucia wobec kosmity znowu przypominają te sprzed trzech lat, ale bał się wracać do tego, co było. Do związku. A jak znowu zrobi coś głupiego i sprawi mu przykrość?
- A, tak. - pokiwał głową – Wybacz, że to zrobiłem, złotko. To naruszenie twoich granic i takie tam. - spróbował wybrnąć z tego z twarzą.
- Nie, w porządku! - przerwał mu szybko – Nie mam pretensji! Podobało mi się!
Mi też – pomyślał John, przygryzając język.
- Giermku... - westchnął, patrząc na niego ze zmęczeniem. O nie. To był błąd. Radosne oczy szczeniaczka! Radosne oczy kosmicznego szczeniaczka!
- Tu jesteście!
John odetchnął z ulgą, słysząc za nimi głos Avy. Obrócili się w kierunku domu i zobaczyli tam Avę i Sarę. Ta pierwsza już gromiła wzrokiem Constantine'a. Uniósł związane ręce i jej pomachał, żeby widziała, że nawet jakby chciał, to nie ma jak zaatakować jej małego chłopca.
- Wyszliśmy na spacer. - wyjaśnił Gary, uśmiechając się przepraszająco.
Nim Sharpe zdążyła coś powiedzieć, Lance uniosła ręce.
- Nie ma problemu. - pokiwała głową i spojrzała na blondyna – Johnny, Gary powiedział nam, że ostatnio zachowujesz się już, jak.... Jak ty. - wskazała na niego ręką. John skinął głową, uśmiechając się półgębkiem – Gotowy na morfologię? Doktor Gideon sprawdzi czy Szkarłatna Dama na pewno opuściła już twój organizm.
- Mmm, nie ma to, jak nadziewanie ludzi igłami. - ruszył w jej stronę. Znaczyło to ni mniej, ni więcej jak „tak, jestem gotowy".
- Gideon postara się być delikatna. - zapewniła go, klepiąc po plecach. Spojrzała na swoją dziewczynę i Gary'ego – Idziecie?
- Zasadniczo, mam sprawę do Gary'ego. - odparła Ava, łapiąc okularnika za ramię – Zajmij się Johnem, a my porozmawiamy, dobrze?
Sara wzruszyła ramionami, zgadzając się.
Kilkanaście minut później John siedział już na fotelu w ambulatorium Wavewridera podpięty do komputera Gideon.
- Gideon, możesz zrobić Johnowi morfologię i sprawdzić czy jest już czysty? - poprosiła kapitan, patrząc w sufit.
Chwilę to zajęło, nim Gideon odpowiedziała.
- Oczywiście, kapitan Lance. - odpowiedziała komputer – Muszę poinformować panią, że panna Spooner znów postrzeliła pana Heywooda środkiem usypiającym na kosmitów.
John zmarszczył brwi.
- Jak to - „znów"?! - spytał.
Sara pokręciła głową, jakby mówiła „nie wnikaj".
- Gideon, zajmij się Johnem. Ja idę do dzieci. - rozporządziła – Nie wypuszczaj go stąd póki nie wrócę! - dodała, wychodząc.
Constantine rozłożył się wygodniej, wdając się z pogawędkę z Gideon. Typowa gadka szmatka – co nowego w jej oprogramowaniach, kogo znowu zwyzywał John.
I tak plotkując z super inteligentnym komputerem, coś sobie uświadomił.
- Gratulacje, panie Constantine. Jak to ujęła pani kapitan, jest pan całkowicie „czysty". - oznajmiła. Nie doczekawszy się reakcji, odchrząknęła – Panie Constantnine? Wszystko dobrze?
- Bardzo dobrze, złotko. - uśmiechnął się – Jesteś jedynym głosem znikąd, z którym chcę rozmawiać, wiesz? - mówiąc to, poklepał delikatnie podłokietnik, jakby głaskał psa. Nie miał pojęcia, gdzie na tym statku musi poklepać, żeby pogłaskać Gideon.
Od kilku dni nie widział Złego Johna.
- John! - Constantinie poczuł parę silnych dłoni na swoich ramionach.
- Siemasz, Wielkoludzie. - przywitał się z Raymondem. Spojrzał przez ramie na byłą Legendę wraz z jego żoną, Norą – Szukam Gary'ego. - zaczął, chcąc ich jakoś kulturalnie spławić.
- Domyślam się! - uśmiechnął się Palmer i pokierował go w stronę krzeseł – Ava prosiła, żebyśmy cię przechowali póki co. - ruszyli w kierunku siedzisk dla gości Sharpe, popychając blondyna przed nimi.
- Ech? Czemu? - spytał, marszcząc brwi. Nim zdążył się im wyrwać, siedział już między małżeństwem.
Minął ledwie tydzień odkąd Gideon ogłosiła koniec jego kuracji i jak widać nadal mu nie ufali, skoro posadzili go między Wróżką Chrzestną a jej mężem. Raymond to mógł co najwyżej potrzymać żonie torebkę, gdyby trzeba było powstrzymać Johna przed czymkolwiek, co bali się, że mógłby zrobić.
No nic, nie kłócił się. Choć liczył, że uda mu się usiąść przy Gary'm. Jak już przy tym jesteśmy – przebiegł wzrokiem po gościach, szukając swojego kosmicznego nerda. Nigdzie go nie zobaczył, za to wyłapał nieprzyjemne spojrzenie Zari.
Uniósł dłoń i pomachał swojej byłej. Coś czuł, że nie pozostaną przyjaciółmi. Trochę zabrzmi to ironicznie, zważywszy na siedzącą obok Norę, ale miał wrażenie, jakby cała miłość do Tarazi zniknęła z niego jak za dotykiem magicznej różdżki.
Stojący przy ołtarzu Nate dał wszystkim znak, aby usiedli i się uciszyli.
John obrócił głowę w idealnym momencie, żeby zobaczyć Sarę prowadzoną do ołtarza przez Micka. Odprowadził ich z lekkim uśmiechem wzrokiem, aż do ołtarza.
Rany. John Constantine na ślubie. Niesamowite. Dawno na żadnym nie był.
Obrócił głowę, żeby spojrzeć na Avę. Szczęka powędrowała mu do ziemi, widząc, że Sharpe idzie pod rękę z Garym. I cholera, Gary w tym garniturze tak dobrze wyglądał. Zawsze biegał w garniturze, jasne, ale w tym... Wyglądał dużo lepiej.
- Czy to ten moment, w którym odwdzięczam ci się za twoją radę? - spytał cicho Ray.
John zmarszczył lekko brwi, dalej patrząc na Greena. Rada?
- Jaka rada? - mruknął.
- A kto kazał mi się oświadczyć Norze? - zachichotał Palmer. Nora spojrzała na nich zdziwiona.
- To jego sprawka?
Mąż przyłożył palec do ust, uciszając małżonkę.
- Ja i Gary to co innego, niż wy dwoje... - mruknął. Gary odprowadził Avę pod ołtarz i odwrócił się, żeby usiąść. Ray poderwał rękę i pomachał do niego, przywołując do nich – C-! N-nie wołaj go tutaj, Raymond! - syknął John.
Było za późno. Były Agent Czasu usiadł po drugiej stronie Palmera i przybił sobie z nim żółwika. John spojrzał z milczącą żądzą mordu na chichoczącą Norę.
- Nie mów mi, że pielęgniarka Gary ci się nie podobał. - drwiła.
- Skupmy się na lesbijskim ślubie, kochanie. - warknął do niej, odwracając wzrok.
Nikt już nic nie mówił, skupiając się na ceremonii.
- Zebraliśmy się tutaj... - zaczął Nate.
John zerknął mimowolnie na Gary'ego. Gary to zauważył.
Blondyn uniósł rękę, niby żeby się podrapać i wysunął ją za plecy Raymonda. Poczuł dotyk dłoni okularnika. Chwycił ją i ścisnął lekko.
Obrócili wzrok w kierunku Sary i Avy.
- Chłopaki, moglibyście mnie nie smyrać po plecach? - poprosił Palmer.
- Wybacz!
- Na tej wysokości, to już nie są plecy, Wielkoludzie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top