Rozdział 7

Violet

– No i czemu się tak pieklisz? Mnie też widział nago! – Sally patrzyła na mnie z wyrzutem znad parującego kubka kawy, podczas gdy ja biegałam nerwowo z pokoju do pokoju, w poszukiwaniu swoich „fartownych" spodni.

Dzisiaj zaczynałam nową pracę w jednym z fajniejszych barów w naszym mieście i chciałam maksymalnie zwiększyć swoje szanse na powodzenie. Pub nosił nazwę „Nora" i był chyba najciekawszym miejscem, w jakim zdarzało mi się spędzać czas. Rockowy klimat, wytatuowani klienci i muzyka na żywo kilka razy w tygodniu. Ale najbardziej podobało mi się to, że obsługa mogła się bawić razem z gośćmi pod warunkiem, że ktoś zostawał za barem.

– Tak, ale ty jesteś taka... No wiesz! A ja... – Trzasnęłam drzwiczkami lodówki.

Cholera jasna! Gdzie one mogły być?!

– Nie wiem. Jaka jestem? – Sally patrzyła na mnie tymi swoimi wielkimi, sarnimi oczami, a ja obecnie miałam ochotę je jej wydłubać.

– Cała wybalsamowana, wypindżona i w ogóle!

– I w ogóle? – Blondynka prychnęła rozbawiona, poprawiając się na krześle.

– Wygolona! Jesteś cała wygolona, do cholery! – Zatrzymałam się gwałtownie, rzucając jej wkurzone spojrzenie.

– A ty...? – Sally zakryła dłonią usta i ledwo powstrzymała śmiech. – A ty nie?

– Nie, Sally, ja nie! Nie mam czasu na takie bzdury! Nie mam obecnie chłopaka ani z żadnym nie kręcę, więc wybacz, ale się nie ogoliłam!

– Ale... Bardzo? O mój Boże, jak bardzo? – Moja kuzynka już nie kryła rozbawienia. Siedziała na stołku barowym, z kubkiem kawy w ręce i rozlewając ją na boki, śmiała się do rozpuku. – W skali od jeden do dziesięć?

– Sześć. – Przygryzłam nerwowo kosmyk włosów i wróciłam do swoich poszukiwań.

– Sześć?! Przecież jest lato! Ludzie chodzą na plażę, noszą bikini! Sześć?!

Zza kanapy wyłoniła się chichrająca głowa z blond czupryną.

Garry! Zupełnie o nim zapomniałam! Szlag!

– Nie przejmuj się, Violet – wydusił przez łzy. – Matty kiedyś spał z laską, która chyba nigdy się tam nie goliła. Był z tego dumny. Mówił, że czuł się jak odkrywca podczas ekspedycji naukowej.

O. Mój. Boże.

Ten dureń na pewno wypapla wszystko Andrews'owi!

Poczułam, jak przyspiesza mi oddech, a na policzki rozlewa się purpura.

Poza tym, to świetnie! Marzyłam o tym, żeby moje intymne miejsce zostało porównane do jakiejś cholernej dżungli, którą trzeba odkryć!

Przed oczami stanął mi obraz Matty'ego w stroju podróżnika, jak za pomocą szpady przedziera się przez bujne trawy tajgi. Nie ma bata, dzisiaj się ogolę!

– Co ty tu w ogóle jeszcze robisz?! Własnego domu nie masz?!

– Hej, nieładnie tak traktować gości. – Garry zrobił minę zbolałego dziecka, a po chwili znów się roześmiał, opadając z powrotem na kanapę. – Mam kaca.

Chryste Panie! Dom wariatów! A mówią, że to ja jestem nienormalna!

Wciąż nie znajdując swoich ukochanych spodni, złapałam w rękę inne – skórzane. Wsunęłam je szybko na nogi, dopięłam gorset i poprawiłam makijaż.

Wyglądałam całkiem nieźle. Rzadko się tak stroiłam, ale to był jeden z warunków mojego zatrudnienia. Jako kelnerka miałam obowiązek przyciągać gości. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia i palcami przeczesałam prostą jak drut grzywkę. Mattym pomartwię się później, teraz jestem spóźniona. Wybiegłam z mieszkania, rzucając przez ramię pożegnanie:

– Mam nadzieję, Williams, że jak tu wrócę, to ciebie już nie będzie! – I trzasnęłam drzwiami.


Moja zmiana dobiegała końca, a ja czułam, że pomimo braku poszarpanych dżinsów, poszło mi naprawdę dobrze. Wielki Bill, czyli starszy barman i jednocześnie kierownik sali o wyglądzie grizzly, ciągle mnie chwalił, a Meggy, druga kelnerka była pod wrażeniem tego, że nic nie potłukłam. Czułam, jak cała moja osoba obrasta w piórka z dumy.

W Norze chciałam pracować od zakończenia liceum, czyli dokładniej od mojej pierwszej wizyty złożonej w tym pubie. Mój były chłopak, kompletny kretyn i idiota, przychodził tu wtedy często z kumplami i raz postanowił zabrać mnie ze sobą. Od tamtej pory, sama zaczęłam tu przesiadywać i stopniowo zakochiwałam się w tym miejscu coraz bardziej. Poobdrapywane, ciemne ściany dawały mi poczucie bezpieczeństwa, a duchota panująca w pomieszczeniu przyprawiała o lekkie, aczkolwiek przyjemne zawroty głowy.

Z zamyślenia wyrwało mnie głośne chrząknięcie. Przerwałam wycieranie barowego blatu i uniosłam wzrok, spodziewając się już, kogo zobaczę. Wyczuwałam jego obecność na kilometr. Może za sprawą gęstniejącego powietrza, a może dlatego, że zapach jego perfum przyprawiał mnie o dreszcze w intymnych miejscach.

– Piwo. – Matty uśmiechnął się głupkowato, dziwnie mi się przypatrując.

Garry na bank już mu opowiedział o naszym porannym incydencie.

– Chyba ci już starczy piwa po wczoraj – zakpiłam, patrząc mu wyzywająco w oczy.

Może i było mi wstyd, i może bałam się, że mnie wyśmieje, ale na pewno nie zamierzałam mu tego okazać.

– Violet, sama jesteś sobie winna. Weszłaś do kibla bez pukania. – Przybrał poważną minę i gdyby nie jego lekko drgające kąciki ust, uznałabym, że naprawdę oszalał.

– Ty sobie jaja ze mnie robisz? To był mój kibel. Nie muszę pukać do własnego kibla – wysyczałam wściekle. – Obsikałeś mnie Matty, a potem naszedłeś, jak się przebierałam. – Mówiąc to poczułam, jak zalewa mnie fala gorąca, a na moje poliki występują szkarłatne rumieńce.

– Obsikałem cię przypadkiem, a ty mnie za to pobiłaś, dlatego wszedłem do twojego pokoju. Chciałem zażądać przeprosin. Dalej w sumie na nie czekam. – Szatyn wyszczerzył zęby i ledwo się powstrzymał przed parsknięciem śmiechem.

Co za dupek! Bawił się w najlepsze moim kosztem!

– Violet! Idź posprzątać stolik w rogu. – Wielki Bill podszedł do baru i uśmiechnął się do czubka zza lady. – Matty! Dobrze cię widzieć! Ostatnio nie wpadałeś. Już zacząłem się martwić...

Wymienili kilka skomplikowanych ruchów dłońmi i zaczęli się śmiać jak idioci. Szybko podeszłam do stolika i nerwowo zaczęłam z niego sprzątać, zerkając w stronę szefa i jego szurniętego towarzysza.

Co ten świr w ogóle tu robił? Tyle lat się do mnie nie odzywał, praktycznie w ogóle się nie widywaliśmy, aż tu nagle zaczynam spotykać go niemal codziennie! I jeszcze do mnie gada! Jak on może do mnie mówić, po tym co się wczoraj wydarzyło?!

Pozbierałam naczynia i skierowałam się do kuchni, rzucając przelotne i bardzo wkurzone spojrzenie Andrews'owi. Matty w odpowiedzi uśmiechnął się jeszcze szerzej.

Uh! I pomyśleć, że wczoraj miałam ochotę go wąchać! Więcej nie dam się nabrać na żadne z jego pseudo-bohaterskich czynów!

Opuściłam zaplecze i już miałam udawać, że studiuję jakiś niezwykle interesujący, zakurzony pyłek na podłodze, kiedy Wielki Bill przywołał mnie do siebie ruchem ręki.

– Violet, wiem, że to twój pierwszy dzień, ale dzisiaj mamy koncert. Zaraz zaczną zbierać się tłumy, a córka Judy się rozchorowała i nie mamy nikogo na zastępstwo. Jeśli możesz zostać trochę dłużej, zapłacę ci podwójnie za nadgodziny.

Zaskoczona, uniosłam brwi. Podwójnie płatne? Wchodzę w to!

– Jasne, Bill. Mogę zostać trochę dłużej.

– Świetnie. Matty zaoferował, że pomoże nam za barem. Później możecie podzielić się tipami.

– Zaraz, zaraz, co? ON też ma tu zostać?! – zapiszczałam, wskazując na chłopaka palcem. Zrobiło mi się słabo.

Tylko nie to. Nie, nie, nie!

Nie chcę na niego patrzeć, rozmawiać z nim, a co dopiero z nim współpracować! Ten gość ma niezwykły dar do wprawiania mnie w zakłopotanie. Nie dość, że się przy nim pocę i stresuję, to jeszcze w głowie mam kompletny mętlik, i nie potrafię jasno myśleć!

– Matt jest naszym stałym klientem i dobrym kumplem całej obsługi. Potrafi rozlewać alkohol i czasem nam pomaga w zamian za szklaneczkę whisky na koszt firmy.

– Ale ja nie mogę z nim pracować! – jęknęłam, ledwo powstrzymując się przed odegraniem sceny rodem z przedszkola.

Okej, może i było to słabe, ale najchętniej nabrałabym powietrza w policzki i zaczęła tupać nogą. A gdyby to nie pomogło, to rzuciłabym się na podłogę, waląc pięściami i drąc się w niebogłosy!

– Violet, wyluzuj. Nie pierwszy raz widziałem twój tyłek. Fakt, ostatni raz miałaś na sobie majtki, ale... – Nie dane mu było dokończyć, ponieważ nachyliłam się ponad barem i z całej siły uderzyłam go w ramię.

Wielki Bill zaśmiał się gardłowo.

– To może ja was tu zostawię, a wy sobie pogadacie i wyjaśnicie, co nieco. – Machnął ręką, kręcąc głową. – Eh, dzieciaki.

I poszedł. Tak po prostu sobie poszedł! To chyba jakiś koszmar!

– Musiałeś mówić przy grizzlim, że widziałeś mnie nago?! – syknęłam, zaciskając mocno pięści. – To mój szef!

– Grizzly?

– Bill. Wielki Bill. Ten ogromny, włochaty facet, który stał tu przed chwilą? – Przewróciłam niecierpliwie oczami.

Matty wstał ze stołka i podszedł do mnie, stając za barem.

– Czemu tu pracujesz? – Zupełnie zignorował moje pytanie.

– Bo muszę z czegoś żyć. Po co tu przyszedłeś?

– Przychodzę tu w każdą niedzielę. I w każdą środę. – Usta Matt'a rozciągnęły się w leniwym i bardzo seksownym uśmiechu, a w mojej głowie zapanował chaos, wytrącając mnie na chwilę z równowagi.

– Chyba sobie żartujesz... Nie masz pracy? Własnego życia? Rodziny na utrzymaniu?

Szatyn roześmiał się i przeczesał ręką rozmierzwione włosy.

– Mam pracę, ale wykonuje ją zdalnie. Własne życie też mam i Nora jest jego częścią, tak samo jak Garry, a od niedawna Sally i wbrew moim chęciom ty. I nie mam rodziny na utrzymaniu. Za kogo ty mnie masz, Violet?

Nora jest częścią jego życia? Czemu nigdy wcześniej go tu nie spotkałam? I od kiedy mnie postrzega za jakąś część?! Dlaczego muszę nią być?

Wolałabym być niczym albo wszystkim. Części mnie nie zadowalają!

– Nie wiem. Jednego dnia napastujesz moją kuzynkę, a innego podglądasz mnie. Idąc dalej tym tropem, powinieneś mieć już gromadkę dzieci na garnuszku.

– Z tobą, to był przypadek. – Matt zbliżył się do mnie o krok i szczerząc się potwornie, szarpnął lekko kosmyk moich włosów. – Chociaż nie powiem, żeby był niefortunny.

Poczułam, jak fala ciepła zalewa moje serce. Na chwilę zapomniałam o tych latach ciszy między nami. Znów zamieniłam się w wesołą czternastolatkę, z którą Andrews notorycznie się przekomarzał. Już miałam mu odpowiedzieć i dać kuksańca w bok, kiedy chłopak odsunął się ode mnie, wskazując głową w głąb pubu.

– Masz gości – wymruczał z uśmiechem.


Z wybiciem godziny dwudziestej w Norze zrobił się ruch, jak za dotknięciem magicznej różdżki. W sumie, to się nie dziwiłam. Gdyby nie fakt, iż właśnie tu pracowałam, sama przyszłabym na koncert Flamingów. Ten zespół był najlepszym z naszych miastowych i co tu dużo mówić, miał naprawdę spore szanse, żeby zrobić karierę również poza miastem.

W pubie zapanował chaos już w momencie, w którym Freeky Flamingos weszli na scenę. Jeszcze większy harmider zrobił się, kiedy wokalista zespołu, Stan, oznajmił do mikrofonu:

– W końcu udało nam się znaleźć nowego perkusistę, ludziska! To największy świr i zarazem najzajebistszy koleś w naszym mieście. Przywitajcie proszę Matta!

Stanęłam jak wryta, a taca z pustymi kuflami wylądowała na podłodze, robiąc przy tym niesamowity hałas. Szurnięty Matty wyszedł na scenę i usiadł za bębnami, dając krótki popis swoich umiejętności.

Nie... To niemożliwe. Kochałam Freeky Flamingos i miałam ich płytę, jedyną jaką wydali, ale miałam! A teraz Matty zaczynał z nimi grać?!

Matty, który dziś powiedział, że jestem częścią jego życia?!

Pociemniało mi przed oczami.

Matty, który widział mnie nago, chwilę po tym jak mnie obsikał?!

Ja pierdolę... Gorzej być już nie może.

– Matt'a znajdziecie dziś za barem. Zacznie z nami grać od przyszłego miesiąca!

Andrews wychylił się zza perkusji i powiedział coś do Stan'a, po czym zszedł ze sceny.

– Violet, czy jest tu jakaś Violet?

Ktoś wskazał na mnie palcem, a ja pochyliłam się i zaczęłam nerwowo zbierać szkło z podłogi. Jeśli udam, że mnie nie ma, to może mnie nie zauważą.

– Matty chciałby cię przeprosić i choć nie mam pojęcia, co to znaczy, powiedzieć, że lubi bawić się w odkrywcę. Aha i, że to co widział, ocenia maksymalnie na trójkę.

Niektórzy zaczęli się śmiać, inni bili brawo, ale wszyscy, zdecydowanie wszyscy bez wyjątku, patrzyli na mnie.

Zabiję tego gościa!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top