Rozdział 47

Violet

Jako dziecko nie byłam tchórzem, ale w wieku nastoletnim, ojciec zabił we mnie całą odwagę. W dniu, w którym przyłapałam go z Elisabeth Andrews mój świat się zatrzymał. Nigdy nie zapomnę chwili, w której weszłam do jego biura. Sekretarka wyszła na lunch, więc wślizgnęłam się po cichu. Chciałam wybłagać zgodę na wyjście na noc do koleżanki z drużyny piłkarskiej. Organizowała urodziny i zaprosiła członków obydwu zespołów. Matty też miał tam być. Po cichu liczyłam, na to, że Amy zorganizuje grę w butelkę albo siedem sekund w niebie. Wiedziałam, że jeśli urobię najpierw tatę, to mama nie będzie potrafiła mi odmówić. Otworzyłam drzwi i weszłam do gabinetu. Ojciec klęczał przed nią. Pani Murrey siedziała na jego biurku bez majtek. Nie pamiętam, co było gorsze – chęć wydłubania sobie oczu, czy wymiociny podchodzące mi do gardła. Elisabeth zorientowała się pierwsza. Patrzyła mi w oczy przez dobre pięć sekund, zanim położyła mu rękę na ramieniu. Wybiegłam z pomieszczenia nim zdążył się obrócić. Wrócił do domu pół godziny po mnie z pieprzonym misiem w rękach. To była jakaś farsa. Myślał, że przekupi mnie gównianym upominkiem. Kiedy zorientował się, że nic z tego nie wyjdzie, zagroził, że jeśli mama się dowie, to zniszczy naszą rodzinę. Ja ją zniszczę. Padło wiele przerażających słów, ale dopiero groźba, że mama mogłaby zrobić sobie krzywdę, ostatecznie mnie sparaliżowała. Trwałam w kompletnym zawieszeniu przez kilka tygodni, wciąż analizując skalę potencjalnego zniszczenia, do którego doprowadziłaby prawda, bo korzyści nie byłoby żadnych. Ale dopiero po próbie samobójczej taty Mattiego, podjęłam decyzję. Proroctwa ojca się sprawdziły. Pan Andrews musiał dowiedzieć się o romansie żony i postanowił odebrać sobie życie. Mama mogłaby postąpić tak samo.

Nie pomogła mi kilkuletnia terapia. Wyrzuty sumienia też nie postawiły mnie na nogi. Wciąż żyłam w zawieszeniu. Straciłam znajomych, bo nie potrafiłam z nikim rozmawiać, zawalałam szkołę i rzuciłam dodatkowe zajęcia. Wybierałam wielkie nic, zamiast zrobienia czegokolwiek.

Aż do wczoraj.

Po rozmowie z Mayą na cmentarzu, pojechałyśmy do mnie, do domu. Tata był w pracy. Lily, moja mama zorientowała się, że coś jest nie tak już od progu. Zaprosiła nas do kuchni, posadziła przy stole i zaparzyła herbatę. Przez chwilę prowadziłyśmy niezobowiązującą rozmowę. Było dosyć niezręcznie, zwłaszcza, gdy mama nieświadoma sytuacji, zapytała Mayę, co słychać u Elisabeth. Zamiast odpowiedzieć, popatrzyłyśmy na siebie w milczeniu. Siostra Matta zaproponowała, że zostanie w kuchni, dając mi ciche wsparcie. Coraz bardziej zaniepokojona mama, pozwoliła poprowadzić się na górę, do mojego dawnego pokoju. Usiadłyśmy po turecku na jednoosobowym łóżku naprzeciwko siebie. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. Wyobraziłam sobie trzeźwego Elvisa, poklepującego mnie po ramieniu. Wiedziałam, że dobrze postępuję. Nagle opuściło mnie całe zdenerwowanie – zamiast niego pojawiła się cicha determinacja. W końcu poczułam się znowu sobą, jakbym nareszcie wybudziła się z kilkuletniego stuporu.

Mówiłam przez dobrą godzinę, a mama nie przestawała płakać. Najlepsze było to, że wcale nie płakała nad rozbitym małżeństwem, czy swoją godnością. Płakała nad Panem Andrews'em, Mayą, Mattem i nade mną. Chyba przede wszystkim nade mną. Kiedy zrozumiała, że przyczyną mojej depresji w drugiej klasie liceum był romans ojca i jego manipulacje, kompletnie się załamała. Wciąż powtarzała, że jest złą matką, bo nie zauważyła, co się dzieje. Przepraszała mnie za to, że przez lata musiałam zmagać się z tym sama. Zapłakana zeszła do kuchni. Zapytała Mayę, czy może ją przytulić, a gdy ta się zgodziła, zaczęła prosić, by wybaczyła jej krótkowzroczność. Nieświadomie, zdjęła z nas ciężar poczucia winy, przejmując cały bagaż na swoje barki.

A później rozpętało się piekło.

Kiedy ojciec wrócił, mama wpadła w kompletną furię. Wyrzuciła jego rzeczy, groziła i wyła na przemian. Sytuacja uspokoiła się dopiero około drugiej w nocy, kiedy przyjechała ciocia Rosie i nafaszerowała ją tabletkami na uspokojenie. Tata pojechał do hotelu.

Maya wezwała taksówkę, żeby spędzić resztę nocy u Garrego, a ja padłam kompletnie wyczerpana, podpierając głowę na stole. Nie było mowy, żebym była gotowa na dzisiejszy dzień, ale jego zakończenie pozwoliło mi nabrać dystansu. Skoro wyznałam prawdę mamie, teraz musiałam porozmawiać z Mattym. Mimo wszystko, czułam się silna. Iskierka nadziei, że Andrews mi wybaczy, tliła się coraz mocniej w moim sercu.


Otworzyłam drzwi do mieszkania. Chciałam wziąć szybki prysznic, a potem jechać prosto do Andrews'a. Martwiło mnie, że nie odpowiedział na moją wiadomość, ale starałam się nie panikować. Wchodząc do przedpokoju nie zwróciłam uwagi na jego buty ani na smród alkoholu. Byłam zbyt pochłonięta myśleniem o tym, że nie mogę go stracić, żeby zauważyć pierwsze oznaki końca.

Minęłam salon. Zatrzymałam się przed drzwiami do mojego pokoju, nie w pełni rejestrując spustoszenie po drodze. Coś się nie zgadzało, kątem oka zauważyłam przewrócony fotel. Obróciłam się powoli, w zasadzie nie pojmując, co widzę. Dopiero, kiedy podeszłam do kanapy, zabrakło mi tchu.

Matt leżał na złożonej wersalce w samych szortach i obejmował Sally. Moją półnagą kuzynkę. Leżeli ściśnięci na łyżeczki. Wokół nich panował chaos.

– Matty – sapnęłam przez zaciśnięte gardło.

Durna iskra nadziei tląca się w moim sercu, do tej pory nie chciała zgasnąć. Pieprzony Elvis otoczył ją dłońmi i dmuchał uparcie, starając się rozpalić ogień.

Boże, błagam, powiedz, że on z nią nie spał.

– Matt – powtórzyłam.

Właśnie rozbiłam małżeństwo rodziców z jego powodu.

Z powodu faceta, który przespał się z moją siostrą. Nawet pijany Elvis zamarł na tę myśl.

– Andrews! – krzyknęłam, czując jak powietrze całkowicie ulatuje mi z płuc. Chyba wpadałam w panikę.

Matt uchylił powieki i powoli uniósł głowę. Po jego twarzy przemknął wyraz bólu, ale trwało to dosłownie ułamek sekundy. A potem, spojrzał na mnie takim wzrokiem, że aż zmroziło mi krew w żyłach. Jeszcze nigdy tak na mnie nie patrzył. Nawet kiedy niby się nienawidziliśmy. Jego oczy były kompletnie puste. Pozbawione jakichkolwiek emocji.

– Co ty zrobiłeś? – wyszeptałam.

Zacisnął szczękę.

– Najwyraźniej jestem synem mojej matki.

– O czym ty mówisz? – Nawet nie byłam w stanie przełknąć śliny. W ogóle nie byłam w stanie się poruszyć, zupełnie jakbym wrosła w podłogę.

Sally przewróciła się z boku na plecy, jeszcze bardziej ocierając się o mojego chłopaka i jęknęła zasłaniając oczy.

– Ja pierdolę, moja głowa.

– Przecież wiesz. – Matty zignorował ją, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Es zdrętwiała, po czym usiadła w ekspresowym tempie. Popatrzyła na Matta, pokój, aż w końcu zatrzymała na mnie rozbiegany wzrok i zasłoniła dłonią usta.

– Nie, Violet. Nie, nie, nie. – Zaczęła potrząsać głową.

– Tak, Violet. – Matt syknął, kompletnie odcinając dopływ powietrza do moich płuc. Spuścił wzrok na moje usta i zaśmiał się pod nosem. – No, może jednak jestem trochę gorszy w te klocki. Od razu dałem się przyłapać.

Pokręciłam głową. Pokój wokół mnie zaczął wirować.

– Co ty pierdolisz, Matt?! Nie słuchaj go, Vio! Nie spałam z nim! Przysięgam!

Popatrzyłam na Sal nieruchomymi, rozszerzonymi oczami. Nie mogłam w to wszystko uwierzyć.

Chyba jednak wczorajsza odwaga, była jedynie przebłyskiem. Wcale jej nie odzyskałam.

Odwróciłam się i wyszłam najszybciej, jak potrafiłam, modląc się w duchu, żeby nie zauważyli moich łez. Wystarczyło, że przekroczyłam próg swojego mieszkania, a cała zbroja pękła. Zatrzasnęłam drzwi i kompletnie załamana osunęłam się na podłogę. Rozryczałam się na dobre. Nikt nie pokwapił się, żeby za mną wyjść. Z domu rozlegały się krzyki i stukot, jakby ktoś czymś rzucał. Sally wrzeszczała, ale ja łkałam tak głośno, że nie byłam w stanie rozróżnić poszczególnych słów. Ciągle brakowało mi powietrza.

Drzwi naprzeciwko otworzyły się. Zaskoczony Dean spojrzał na mnie. Zawahał się, jakby nie wiedział, co zrobić.

– Violet?

Kiedy zamiast odpowiedzi, usłyszał mój szloch, podszedł i kucnął przede mną.

– Hej, csii... – Odgarnął mi grzywkę z twarzy. – Co się stało? Jak mogę ci pomóc?

Chciałam prosić, żeby mnie stąd zabrał, ale nie byłam w stanie. Łapczywie łapałam powietrze.

– Wezwać pogotowie? Zabrać cię stąd?

Pokiwałam głową i wyciągnęłam ręce, opierając je na jego ramionach. Dean bez zastanowienia podniósł mnie i przeniósł do swojego mieszkania. Posadził mnie na kanapie w salonie, a sam zniknął w kuchni. Chwilę później wrócił z papierową torebką i szklanką wody.

– Spokojnie. Powolutku oddychaj. Wszystko będzie dobrze.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top