Rozdział 44
Violet
Umarłam. I poszłam do nieba.
Choć, jeśli się nad tym zastanowić, to nie jestem pewna, czy można tak mówić? Dusze w niebie też uprawiają seks, nie? Taki dziki, nieokrzesany, w króliczych uszach i z puchatym ogonkiem, który odpadł przy drugiej rundzie, bo Andrews uparł się, że mam znów założyć kostium i tylko go rozepniemy? To w sumie było dość perwersyjne. Chyba. Nie mam zbyt bogatego doświadczenia.
Słodki Jezu! Pierwszy raz przeżyłam coś takiego! Francjo, żegnaj. Nigdzie nie wyjeżdżam. Teraz tylko muszę obmyślić plan, jak przykleić się do Mattiego na resztę moich dni. Długich, słodkich, pełnych namiętnego, seksu i...
– Vio? – Matt wymruczał mi do ucha, zaspanym głosem. – Czy ty założyłaś stanik? Bóg cię opuścił?
– Hmm...
– Co z tobą jest nie tak? – Przyciągnął mnie mocniej do swojego torsu. – Dlaczego w tym śpisz?
Wstrzymałam oddech, próbując na prędce wymyślić logiczną wymówkę. Przecież nie powiem mu, że za każdym razem, kiedy tylko lekko mnie musnął, moje sutki stawały dęba, a w majtkach robiło się mokro. Jeszcze by pomyślał, że jestem niewyżyta. Gorzej. Mógłby mnie uznać za seksoholiczkę. A trzeba przyznać, że wykazywałam niepokojące objawy tej choroby.
– No wiesz... Żeby mi cycki nie opadły.
– Co? – Poczułam, jak jego usta rozciągają się w leniwym uśmiechu na moim karku.
– A myślisz, że dlaczego stare babki mają oklapnięte piersi? Nie spały w staniku. Prawa fizyki, sam rozumiesz. Grawitacja, te sprawy. – Wymierzyłam sobie mentalnego liścia.
– Poważnie? – Zaśmiał się cicho, ale ja dzielnie szłam w zaparte.
– No... Nie wiedziałeś?
– Nie. – Ponownie się zaśmiał, a potem zastygł w bezruchu. – Myślisz, że też powinienem założyć gacie?
– Co? – pisnęłam. Boże, moja logika, mogła wpędzić mnie do grobu!
– Takie ciasne slipy, jak nosili goście w latach osiemdziesiątych. Żeby mi nie opadł na starość.
Matty przesunął palcami po moim brzuchu, wzbudzając stado zakochanych motyli.
– Nie, głupolu. – Zaczęłam się pocić, próbując wymyślić mądrą wymówkę. – Od takich gaci mógłby ci się skurczyć. No, wiesz, krew by nie dopływała, czy coś.
Ponownie parsknął, zsuwając palce niżej. Zahaczył gumkę moich majtek, a ja omal nie zaczęłam się hiperwentylować z gorąca.
– Od samego myślenia o tym poczułem, jak ściskają mi się jaja – wymruczał, ewidentnie wciąż rozbawiony. – Chyba powinniśmy sprawdzić, czy wszystko z nimi w porządku.
I sprawdziliśmy. Sprawdzaliśmy tak długo i dokładnie, aż w końcu zasnęłam bez stanika.
Kiedy obudziliśmy się rano, postanowiliśmy razem się wykąpać, ale już w drodze pod prysznic, zaczęły mnie dopadać wątpliwości. Wciąż nie byłam szczera z Mattym, a jeśli mieliśmy to ciągnąć, to musiało się zmienić. Obiecałam, że nie będę miała przed nim żadnych tajemnic, a on wciąż nie wiedział o tej największej, która mogła wszystko zniszczyć. Musiałam mu powiedzieć. Ale jak wyznać komuś, że mogłeś zapobiec śmierci jego ojca? Że jesteś pieprzonym tchórzem, który nie tylko był współwinny samobójstwa, ale jeszcze ukrywał to przez lata?
Panika ścisnęła mnie za gardło. Zaczęły mnie dopadać coraz czarniejsze myśli. Matt mnie znienawidzi. Ponownie pęknie mi serce. Ta noc była największą głupotą, jakiej kiedykolwiek się dopuściłam. Mój boże! Jak mogłam być tak bezmyślna? On mi tego nie wybaczy, a po wczorajszym, już nigdy nie zapomnę, jak to było, być jego, chociaż przez chwilę. Nigdy nie uda mi się zmyć śladów jego rąk, pocałunków. Będą mnie palić żywym ogniem, nie pozwalając wymazać się z pamięci! Będę cierpieć. Znowu. Najgorsze, że nie tylko ja. On też będzie skrzywdzony. I to przeze mnie.
– Matty, idź beze mnie. Ja już się ubiorę i zaczekam na ciebie na dole. Chyba jednak jestem zbyt obolała na wspólny prysznic – zaśmiałam się, nerwowo wyłamując sobie palce.
– Na pewno? Możemy się po prostu umyć, Vio. Nie panikuj. – Andrews znacząco spojrzał na moje dłonie.
– Nie panikuję. Zrobię nam kawy. – Uśmiechnęłam się pokrzepiająco, ledwo powstrzymując się od przygryzania włosów. Nie wyglądał na przekonanego, ale mimo to, przyciągnął mnie do siebie i pocałował w usta z głośnym cmoknięciem.
– Tylko mi przypadkiem nie uciekaj. Znajdę cię. Wiem, gdzie mieszkasz. – Uniósł kącik ust i puścił mi oczko, w najbardziej uroczy i jednocześnie dwuznaczny sposób, jaki kiedykolwiek widziałam. Pieprzony Piotruś Pan.
– Jasne – wymruczałam, kierując się w stronę schodów.
W kuchni od razu podeszłam do zlewu, gdzie ochlapałam twarz zimną wodą. Musiałam wziąć się w garść. Przemyśleć wszystko i przede wszystkim się uspokoić.
Usłyszałam trzaśnięcie drzwi i powolne kroki w korytarzu. Szybko chwyciłam ręcznik i przetarłam twarz, wymuszając kolejny sztuczny uśmiech, tym razem dla Mai. Nie zdążyłam się odwrócić, kiedy za moimi plecami rozległ się oskarżycielski głos. Z pewnością nie należał do Mai.
– Co ty tu robisz?
Stanęłam twarzą w twarz z kobietą, która nie zasługiwała na miano matki, a już na pewno nie żony.
– Czekam na Matta.
– Wyjdź stąd. – Elisabeth rzuciła torebkę na krzesło i chwyciła się pod boki. Ociężałość z jaką wchodziła do domu wyparowała, ustępując miejsca gwałtownej nerwowości. – Myślisz, że nie wiem, co robisz? Jesteś taka sama jak twój ojciec.
– Wyjdę, jak tylko Matty zejdzie do kuchni.
Wiele razy odgrywałam w głowię tę rozmowę, ale nigdy nie byłam w niej atakowana. To ja startowałam z pozycji oskarżyciela, a stara Andrews próbowała się bronić. Nie wzięłam pod uwagę faktu, że ludzie tak głęboko narcystyczni jak ona, się nie zmieniają. Zapewne w swoich oczach, to ona była ofiarą.
– Masz się natychmiast stąd wynosić. – Rozejrzała się pospiesznie w poszukiwaniu syna. Jej głos zamienił się w gniewny syk. – Nie chcę, żeby moje dzieci miały coś wspólnego, z którymkolwiek z Murrey'ów. Wszyscy jesteście siebie warci.
– Jak pani śmie? – nabrałam chełst powietrza w płuca.
Ta kobieta była przyczyną mojej depresji. Prawie doprowadziła do rozpadu mojej rodziny, a już na pewno pogrążyła moje relacje z ojcem. Jak podejrzewałam, była też powodem samobójstwa ojca Mattiego.
Walczyłam z całych sił, żeby zachować względny spokój, ale w obliczu jej hipokryzji, startowałam z przegranej pozycji.
– Jak śmiem? – Zazgrzytała zębami. W jej oczach zabłyszczała mordercza wściekłość. – On mnie upokorzył.
– I ja za to odpowiadam? To wasza wina! – Nie wytrzymałam. – Pani zniszczyła moją rodzinę. Zniszczyła pani swojego męża. Maya stoczyła się na dno i to też pani wina! – Ręce trzęsły mi się tak bardzo, że musiałam coś z nimi zrobić, więc wyrzuciłam je do góry, robiąc z siebie kompletną wariatkę. Nie potrafiłam zapanować ani nad ciałem, ani nad głosem.
– To pani wina, że Matthiew... że Matt stał się taki...
– Stałem się jaki?
Serce podeszło mi do gardła, kiedy zauważyłam, że Matty zatrzymał się na schodach. Znieruchomiałam, widząc wyraz jego twarzy.
– Pomyślałem, że jednak zaciągnę cię pod ten prysznic. – Zaśmiał się gorzko. – Stałem się jaki, Violet? – Chwycił poręcz, a kłykcie mu zbielały. – Szurnięty? To chciałaś powiedzieć?
– Ja... – Przełknęłam, kręcąc nerwowo głową. Betty patrzyła na mnie z wyraźnym triumfem w oczach. – Nie, oczywiście, że nie, Matty...
Powinnam mu wszystko wyjaśnić. Powinnam to zrobić teraz, w tym momencie, nim całkiem zaleję się potem i zmienię w mokrą plamę na podłodze. Ale nie mogłam. Jak zwykle stchórzyłam.
– Przepraszam. – Rzuciłam tylko i ruszyłam w kierunku drzwi.
– Violet! – Matt warknął. – Vio, nie waż się teraz wyjść, słyszysz?!
Ale ja już byłam przy drzwiach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top