Rozdział 4
Matt
Stałem przed czerwonymi drzwiami mieszkania Violet, w jednej z obskurniejszych kamienic w naszym mieście. W jednym ręku trzymałem zmiętolony i lekko zwiędły bukiet polnych kwiatów, a w drugim do połowy wyjedzone pudełko czekoladek.
Kiedy się denerwowałem, lubiłem wrzucić coś na ząb. Ten chujowy zwyczaj odziedziczyłem po matce. Betty zawsze zajadała wszelkie problemy. Dobrze, że mieliśmy niezłe metabolizmy, bo inaczej już dawno musielibyśmy zapisać się na siłownię. Swoją drogą, to z pewnością byłby niezapomniany obrazek – gruby, dwudziestodwuletni perkusista, śmigający na bieżni ze swoją mamusią w dopasowanych, odblaskowych kombinezonach. Jakby nie wystarczyło, że ciągle z nią mieszkam, a wszyscy i tak uważają mnie za największego świra w mieście.
Drzwi otworzyły się z hukiem, a moim oczom ukazała się nienormalna Violet. Dopiero teraz zauważyłem, że wróciła do swojego naturalnego koloru włosów – wcześniej ufarbowane na granatowo pasma, teraz były czarne i krótkie. Jej usta pokrywała fioletowa pomadka, a prosta, żółta sukienka sięgająca połowy uda, zabawnie kontrastowała z czarnymi traperami na nogach. Wyglądała nietypowo. Była uosobieniem dwóch sprzecznych natur – z jednej strony dziecinna i urocza, z drugiej cholernie seksowna. W sumie, gdyby nie ten jej popaprany charakter, mogłaby wciąż uchodzić za naprawdę ładną i interesującą dziewczynę.
– O proszę, kogo ja widzę. Rycerski Garry i jego szurnięty kolega Matty. – W jej oczach zatańczyły złośliwe ogniki. – A może raczej powinnam powiedzieć zboczony Matty? – Uśmiechnęła się drwiąco pod wpływem swojego chujowego żartu, a ja poczułem, jak zalewa mnie fala złości.
Kto jak kto, ale ona nie powinna mnie oceniać.
– Bardzo śmieszne... – Skrzywiłem się, posyłając jej pogardliwe spojrzenie. – Jest Sally?
Violet wyszczerzyła zęby i otworzyła szerzej drzwi, wpuszczając nas do środka.
Salon utrzymany był w fioletowo-żółtej kolorystyce. Ściany pokrywały hippisowsko-psychodeliczne obrazy, z głośników napieprzały delfiny, a w kącie pokoju stała olbrzymia figura Iron Mana, która, mogłem się założyć, była ode mnie wyższa, o co najmniej dziesięć centymetrów. Dawno nie widziałem równie popranego wnętrza, ale byłem przekonany, że wystrój odpowiadał charakterowi jego właścicielki.
Sally siedziała na skórzanej kanapie i z rozmarzoną miną, popijała jakiegoś niebieskiego drinka. Na mój widok zerwała się z miejsca, a jej rozanielona mina ekspresowo ustąpiła wkurwieniu w czystej postaci.
– Co on tu robi? – warknęła, mierząc we mnie palcem.
Poczułem, jak zasycha mi w gardle.
Ja pierdolę, to musi być jakiś koszmar, z którego nie mogę się dobudzić. Odniosłem wrażenie, że staję właśnie przed samą Śmiercią, w celu rozegrania z nią partyjki szachów o moje być, czy nie być.
Nie to, że Sally wyglądała jak Śmierć. Ona wyglądała jak anioł. W sumie, to jakby się nad tym zastanowić, gdyby kostucha miała jej postać, każdy czekałby na nią z otwartymi ramionami.
– Sally, kwiatuszku...
Kwiatuszku? Serio Garry, nie stać cię na nic lepszego?
– Wysłuchaj go. Matt chciałby cię przeprosić i wszystko wytłumaczyć.
Za plecami usłyszałem prześmiewcze prychnięcie Violet. Wzdrygnąłem się lekko, ale czując na sobie wyczekujące spojrzenie Sally, kiwnąłem potakująco głową i zrobiłem kilka kroków w jej stronę. W myślach odmówiłem szybką modlitwę i wyciągnąłem przed siebie ręce, podając jej kwiaty i czekoladki.
– Cześć, jestem Matt i no wiesz... Sorry za tą akcję na plaży.
Brwi Sally powędrowały do góry, a Violet roześmiała się szyderczo. No tak, po raz kolejny zrobiłem z siebie błazna. Wziąłem głęboki oddech i postanowiłem pójść na całość.
– Słuchaj, to nie tak, że chciałem cię zgwałcić. – Na jej twarzy odmalował się szok. – Znaczy nie zrozum mnie źle. Jesteś piękna i zajebiście seksowna. Masz super piersi i chętnie bym to z tobą zrobił, na tysiąc różnych sposobów...
Poczułem na sobie wkurzony wzrok Garry'ego. Chciałem się wytłumaczyć, ale zamiast tego pogrążałem się coraz bardziej. Słowa wypadały z moich ust z prędkością pocisków z karabinu maszynowego, a ja nie wiedziałem, jak to zatrzymać. Kiedy się denerwowałem, zaczynałem gadać jak potłuczony.
– Oczywiście pod warunkiem, że wyraziłabyś na to zgodę. Wtedy na plaży tylko na ciebie patrzyłem. Fakt, przychodziły mi do głowy różne scenariusze. Jak wychodzisz z wody, zauważasz mnie i stwierdzasz, że jestem facetem twojego życia, potem robimy to na piasku, a twoje niesamowite piersi obijają się o moją nagą klatkę piersiową. Albo jak ja się rozbieram i wskakuję do wody razem z tobą, a ty...
– Matt, do kurwy nędzy! Ogarnij się! – Garry przerwał mój chory monolog, a ja poczerwieniałem na twarzy. Wszyscy patrzyli na mnie, jak na jakiegoś jebanego kosmitę.
Szybko zebrałem myśli i denerwując się coraz bardziej, wyszeptałem:
– Myślałem, że się topisz. Chciałem ci pomóc.
Sally patrzyła na mnie z niedowierzaniem, a Violet zaniosła się głośnym śmiechem. Czułem się jak idiota. No bo powiedzmy sobie szczerze, czego ja oczekiwałem? Że nagle Sally uzna mnie za bohatera i z radosnym okrzykiem rzuci się na mnie, i zacznie mnie rozbierać?
No dobra, trochę na to liczyłem.
Zacząłem nerwowo pocierać czoło, mentalnie przygotowując się na to, co nadejdzie. Spodziewałem się teraz wszystkiego. Sally dająca mi w ryj, Garry robiący to za nią albo Violet zapowietrzająca się jak wielki żółty balon i pękająca ze śmiechu. Ta ostatnia wizja, była nawet przyjemna. Ale na pewno nie spodziewałem się zobaczyć lekkiego uśmiechu szybko przemykającego po twarzy ślicznej blondynki, stojącej przede mną.
– I mówisz, że za niego ręczysz, Violet?
Zerknąłem na brunetkę, która trzymając się za brzuch, pokiwała szybko głową.
– To chyba najbardziej nietypowe przeprosiny, jakich doświadczyłam w swoim życiu. Zaczynam rozumieć, czemu mówią o tobie szurnięty Matty.
Skierowałem wzrok na swoje buty, nie wiedząc co ze sobą zrobić.
– Posłuchaj, moja kuzynka dużo mi o tobie opowiadała po wyjściu z imprezy i wytłumaczyła, że nie chciałeś mnie skrzywdzić. Mówiła o tobie bardzo miłe rzeczy i przedstawiła cię jako naprawdę ciekawego człowieka, a to nie zdarza się jej zbyt często...
Violet? Miłe rzeczy o mnie? Sally musiała chyba mieć trudność z wyłapaniem sarkazmu...
– Ale nie zmienia to faktu, że będę miała cię na oku. I już na pewno nigdy się przy tobie nie wykąpię.
Wyciągnęła do mnie rękę w geście pojednania, a ja ugryzłem się w język, bo właśnie zauważyłem, że nie miała na sobie stanika. Uśmiechnąłem się jak ktoś niespełna rozumu i niechętnie oderwałem wzrok od jej piersi, ściskając dłoń.
Chociaż raz nad sobą zapanowałem i nie skomentowałem widoku, którym mnie uraczyła.
Nie wiem jakim cudem przyjęła moje przeprosiny. Ten niebieski drink, który trzymała w dłoni musiał mieć chyba jakąś magiczną moc, bo o ile dobrze pamiętam, to najpierw napastowałem ją jak jakiś zboczeniec, a potem praktycznie powiedziałem jej w twarz, że chętnie ją przelecę. Może ona też miała jakieś problemy i nie była do końca normalna? A może to te delfiny namieszały jej w głowie? Jakby nie patrzeć była kuzynką Violet. Zaburzenia emocjonalne mogły być u nich po prostu rodzinne.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top