Rozdział 34
Matt
Jeszcze przez chwilę mierzyliśmy się z Deanem morderczymi spojrzeniami. Choć zamiast Dean, zdecydowanie bardziej pasowałoby mu imię Dupek. W końcu Violet wypuściła głośno powietrze, sapiąc przy tym niewyraźne „pieprzyć to" i ruszyła za ochroniarzem. Zawiesiłem na niej wzrok i momentalnie spiąłem się jeszcze bardziej. Pod wpływem wody, jej biała sukienka, zrobiła się niemal całkiem przezroczysta. Wyraźnie widziałem jej grantowe figi z napisem „All yours" na tyłku.
Czy ona naprawdę, kurwa, musiała ubrać takie gacie na spotkanie z NIM?
Dupek podążył za mną wzrokiem, ale w przeciwieństwie do mnie, nie zamurowało go jak kompletnego idioty. Zamiast tego zdjął szybko koszulkę i świecąc swoimi beznadziejnymi tatuażami, podbiegł do Vio. Wyszeptał jej coś do ucha, po czym wsunął na nią swoje ubranie. Murrey rzuciła mi krótkie spojrzenie przez ramię i dopiero to mnie otrzeźwiło. Zaciskając pięści, poszedłem za nimi.
Jak to się stało, że znów się do siebie kleją, do cholery?! Jeszcze przed chwilą to mnie próbowała bronić!
Ochroniarz odprowadził nas do samego wyjścia. Na koniec – SERIO, NIE ROBIĘ SOBIE JAJ – kazał ustawić się nam do zdjęcia, które następnie miało wylądować na tablicy zatytułowanej „Zakaz wstępu". Violet stanęła po środku. Cała sytuacja była cholernie niezręczna, tym bardziej, że ten zdymany ochroniarz, odmawiał sfotografowania nas, dopóki się nie uśmiechniemy. Kiedy w końcu uznał, że polaroid jest zadowalający, zmusił nas do podpisania oświadczenia, że więcej nie wtargniemy na teren wesołego miasteczka. Kompletna farsa. Czekając na swoją kolej, na podpisanie świstka wyjąłem telefon i wystukałem szybką wiadomość do Garrego. Przechwyciłem długopis od Violet, a kiedy zauważyłem nad jej nazwiskiem, nazwisko tego kretyna, nie powstrzymałem się i dorysowałem obok sflaczałego kutasa. Dumny z siebie, obróciłem się na pięcie i zauważyłem, że Vio przygląda mi się z niesmakiem. Wyszczerzyłem do niej zęby i wychodząc trąciłem ramieniem.
– Garry zaraz po nas podjedzie – zakomunikowałem po przekroczeniu bramy lunaparku.
– Nigdzie z tobą nie jadę. – Murrey spojrzała na mnie jak na kretyna. Szybko przypomniałem sobie o pchle na pustyni i wziąłem uspokajający oddech. Może i sytuacja była gówniana, a ona obrażona, ale była cała przemoczona, a dopiero co, zaleczyła poprzednie przeziębienie.
– Nie masz na sobie nawet skrawka suchego ubrania. Żaden taksówkarz cię nie zabierze, autobusy do ciebie jeżdżą stąd co dwadzieścia minut, a na piechotę będziesz szła godzinę. Jedziesz ze mną.
Vio założyła ramiona na piersi i zmarszczyła nos. Już miała zacząć się wykłócać, kiedy Dupek położył jej dłoń na plecach i zwrócił na siebie uwagę.
– Jedź. Nie chciałbym, żebyś przeze mnie się rozchorowała.
Murrey odetchnęła, pocierając ramiona.
– W porządku, ale pojedziesz z nami.
Zazgrzytałem zębami. Po moim trupie.
– Nie ma opcji, Violet.
– Oczywiście, że jest. – Momentalnie się zagotowała.
– Oczywiście, że nie ma. Nie powiem Garremu, żeby wiózł ze sobą tyłek tego typa, bo jeszcze wygniecie mu dziurę w siedzeniu. Widziałaś go? Koleś od rana do nocy pakuje sobie sterydy w dupę.
Vio poczerwieniała i postawiła trzy kroki w moją stronę. Dźgnęła mnie palcem w pierś z furią wypisaną na twarzy.
– Dość! Okłamałeś mnie, zepsułeś mi naprawdę przyjemny wieczór i załatwiłeś dożywotni ban do wesołego miasteczka! I jeszcze ci mało?! Jesteś cholernym egoistą, który myśli tylko i wyłącznie o sobie!
– Ja?! Ja jestem egoistą?! To nie ja umawiam się na randki, kilka dni po zajebistej minecie! – Wydarłem się. – Jak zwykle odwalasz i próbujesz przerzucić odpowiedzialność na innych! O co tak właściwie ci chodzi, hmm? O to, że nie chciałem cię przelecieć? Bo chciałem poczekać, aż będziesz gotowa?!
– Odpierdol się od niej koleś! – Dupek chwycił Violet za łokieć i przyciągnął w swoją stronę.
– To ty się odpierdol od mojej dziewczyny!
– Ja nie jestem twoją dziewczyną, Matthiew! – Violet chwyciła się za włosy i zaczęła nimi szarpać. Wyglądała jak kompletna wariatka. – My się tylko przyjaźnimy! Już o tym zapomniałeś?!
Wściekły podszedłem do niej, chwyciłem za kark i z impetem przyciągnąłem do siebie. Murrey kompletnie ogłupiała, odbiła się od mojej klaty i zdążyła tylko szerzej otworzyć oczy, kiedy wpiłem się w jej usta. Z zaślepiającą furią, językiem rozchyliłem jej wargi i jeszcze mocniej zacisnąłem dłoń na szyi. Wyrwał się jej jęk. Oddała pocałunek, a wtedy odsunąłem się i spojrzałem na nią z góry z wyraźną satysfakcją w oczach.
– Co ty robisz, palancie?! – Dupek popchnął mnie, aż zatoczyłem się do tyłu, ale ja nie spuszczałem wzroku z Violet. Uśmiechnąłem się półgębkiem i syknąłem:
– No dalej, powiedz mu. Spójrz mu, kurwa, w oczy i powiedz, że na mnie nie lecisz. Że nie myślisz o mnie codziennie. Że nie łączy nas nic poza przyjaźnią. Że wcale nie chcesz się ze mną pieprzyć. Że kiedy robiłem ci palcówkę, nie skomlałaś, że jesteś tylko moja.
Z każdym moim słowem Murrey sztywniała coraz bardziej, a jej wielkie, szkliste oczy były niebezpiecznie blisko łez. Kiedy skończyłem Dean drgnął niespokojnie i również jej się przyjrzał.
– Violet? – jęknął.
Murrey pokręciła głową, ale nim zdążyła cokolwiek z siebie wydusić, Maya i Garry zmaterializowali się za jej plecami.
– Co się stało? Czemu jesteście cali mokrzy? – Maya zatrzymała się obok Vio i obrzuciła ją badawczym spojrzeniem. – Violet, wszystko w porządku? Dziwnie wyglądasz.
– Twój brat to skończony kutas. – Murrey spojrzała na mnie z mocą. – W dodatku ma urojenia.
Zacisnąłem pięści, ale nim zdążyłem się odezwać, Maya objęła Violet ramieniem i pociągnęła ją w stronę samochodu, przy okazji rzucając mi karcące spojrzenie.
Zajebiście.
– Okej, porozmawiamy o tym zaraz. A teraz chodź, wsiądziemy do samochodu. Lepiej, żebyś znów się nie rozchorowała.
Dupek zmierzył mnie nienawistnym wzrokiem i już myślałem, że się udało, i palant odejdzie w innym kierunku, kiedy nagle Vio odwróciła się i wymamrotała jego imię.
– Chodź, Dean. Miejmy to za sobą jak najszybciej.
Zmiąłem w ustach przekleństwo i ruszyłem za nimi, naprawdę mocno skupiając się na czaszce mojego oponenta. Przywołałem całą moc Jedi, jaką miałem nadzieję posiadać i powtarzając jak mantrę „giń" pokonałem drogę do Masserati. Niestety, nic się, kurwa, nie stało.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top