Rozdział 31

Violet

Minęły cztery dni, odkąd ostatni raz widziałam się z Mattym. Starałam się nie panikować, bo w końcu zadzwonił do mnie kolejnego ranka, po tym jak musiał ode mnie wyjść. Powiedział, że wyjeżdża na kilka dni z Mayą. Początkowo się zmartwiłam, że sprawy z Troy'em jednak zaszły za daleko, a siostra Andrews'a wyjawiła mu prawdę, jednak Matt twierdził, że chcą po prostu wyjaśnić pewne sprawy, a przede wszystkim sytuację z Garry'm. Odetchnęłam z ulgą i życzyłam im dobrej zabawy, w rękach ściskając karteczkę z pinem do mojego konta oszczędnościowego.

Nie zmieniało to jednak faktu, że non stop o nim myślałam. Rozpływałam się nad kolorem oczu Matta, jego piegami i chcąc, nie chcąc, językiem, który naprawdę czynił cuda.

Wybacz Joe. I tak wciąż cię kocham.

Ale kiedy nie mogłam spać, moje myśli zapędzały się dużo dalej. Tworzyłam w głowie scenariusze, w których Matt stwierdzał, że ma mnie już dość. Wmawiałam sobie, że wcale nie wyjechał, tylko kręci się po mieście, głównie imprezując i biorąc od innych dziewczyn, to czego ja mu nie dałam.

W końcu on doprowadził mnie na szczyt dwukrotnie, a ja nawet nie wsunęłam mu ręki do bokserek.

W takich chwilach wstawałam z łóżka i zajmowałam się wszystkim, byle tylko przestać się zastanawiać. I tak powstała moja nowa rutyna i wstydliwy, okropny wręcz nawyk.

Tak, dokładnie tak. Zajadałam smutki słodyczami. Nie jakąś tam czekoladą czy lodami; to byłoby zbyt oklepane.

Taczkami można by wywozić z mojego pokoju opakowania po chipsach, kwaśnych żelkach i cholernych fasolkach Bertiego Bott'a. Moim najgorszym i najbrudniejszym sekretem jednak było to, że te pieprzone fasolki uzależniały. I to uzależniały do takiego stopnia, że nawet polubiłam smak zgniłego jajka, mydła i woskowiny usznej.

No dobra. BARDZO polubiłam.

Jedyne fasolki, po których wciąż miałam mdłości to te określane mianem wymiocin i brudu. 

Tak o to, Matt Andrews po raz kolejny sprawił, że stoczyłam się na samo dno.


W środę wieczorem zarzuciłam na siebie obszerną, ciemną bluzę i naciągając kaptur na głowę, dosłownie wytoczyłam się z mieszkania, w celu zrobienia kolejnych zakupów. Sally zupełnie mnie zignorowała i nie zwróciła na mnie uwagi, zajmując się – całkowicie pochłonięta – malowaniem paznokci. Nie wiem, o co jej chodziło, ale ostatnio traktowała mnie z góry. Zachowywała się jakby tamten wieczór, spędzony w towarzystwie Matta i Deana, zniszczył doszczętnie naszą relację. Zamierzałam z nią o tym porozmawiać, ale jakoś nigdy nie było mi to po drodze. Aktualnie miałam zbyt dużo zmartwień na głowie, żeby dodatkowo użerać się z humorzastą kuzynką. Zresztą, kto wie? Może miała okres.

Starając się o tym nie myśleć, wyszłam z kamienicy i skierowałam się w stronę przystanku autobusowego. Niestety jedyny sklep, w którym można było zaopatrzyć się w te wszystkie łakocie, znajdował się kilka dobrych kilometrów od mojego mieszkania.

Wieczór zapowiadał się źle. Już po pierwszych kilku krokach wdepnęłam w gówno. Dosłownie. Starałam się wyczyścić but o krawężnik, ale niezbyt mi szło. Ostatecznie wzruszyłam ramionami, przypominając sobie, że mama zawsze powtarzała, iż taki wypadek przynosi szczęście.

Cóż, nie w moim przypadku.

Przekonałam się o tym już na przystanku, gdzie spotkałam panią Milestone. Siwa sąsiadka zaatakowała mnie natychmiast, przypominając o obietnicy wspólnego wypadu do kościoła. Opowiadała coś o spowiedzi, wspólnocie i kościelnym kółku dla młodzieży. Chyba się przygotowała, bo wspomniała nawet o chrześcijańskim zespole rockowym.

Oczami wyobraźni zobaczyłam siebie na pielgrzymce, próbującą pogować na koncercie. Prawdopodobnie już po kilku godzinach wylądowałabym na stosie.

Starając się uniknąć dalszej rozmowy, wślizgnęłam się do autobusu, kiedy tylko podjechał. Pojazd był tak zatłoczony, że przez całą drogę musiałam się kulić, przy okazji starając się nie oddychać. W środku było gorąco, a facet, pod którego pachą wylądowałam, był nieźle spocony.

W końcu jednak dojechałam do sklepu – mojej oazy, mojego nieba, mojego szczęścia w pigułce.

Wparowałam do supermarketu, od razu porywając koszyk. Kątem oka zerknęłam przez szybę. Zatrzymałam się gwałtownie i spojrzałam jeszcze raz na uliczkę przed budynkiem. Serce przyspieszyło, bijąc jak szalone i przez chwilę spodziewałam się, że padnę na zawał.

Matt Andrews żywo dyskutował z puszczalską Lorą May, trzymając ją pod łokieć i nie zwracając uwagi na otaczający go świat.

Zaszczypały mnie oczy, więc przymknęłam powieki. Wzięłam głęboki oddech i postarałam się myśleć racjonalnie.

To na pewno przywidzenia.

Kiedy ponownie otworzyłam oczy, on dalej tam stał w towarzystwie tej flądry.

           Tylko spokój może cię uratować, Violet. To, że go widzisz nic przecież nie znaczy. Może wrócił wcześniej do miasta i nie zdążył się jeszcze odezwać. W końcu to Andrews, ten sam nieodpowiedzialny głupek, w którym jesteś zakochana od lat. Taka akcja byłaby w jego stylu.

Kucnęłam za półką z koszykami i starając się schować najlepiej, jak umiałam, przykleiłam nos do szyby.

Oni tylko rozmawiają. Puszczalska May już raz dostała od niego kosza. Wybrał mnie.

Drżącymi dłońmi sięgnęłam po telefon i wybrałam numer. Żałowałam, że szyba nie przepuszcza jakimś magicznym sposobem dźwięków, bo bardzo chciałabym usłyszeć o czym mówią. Zamiast tego do moich uszu dotarł tylko dźwięk sygnału w słuchawce.

Andrews puścił dziewczynę i zirytowany zaczął szukać komórki.

Błagam, Matt. Tylko mnie nie okłamuj.

– Cześć, króliku. – W końcu usłyszałam jego głos i zauważyłam, jak nerwowo rozgląda się na boki. – Myślałem o tobie.

– Hej, Matty... – Przełknęłam ślinę, starając się zapanować nad głosem. – Chciałam zapytać, jak się bawisz i kiedy wracasz?

– Jest w porządku, ale lepiej bawiłbym się z tobą. – Andrews odsunął się na kilka kroków od swojej randki, wciąż nie przestając się rozglądać. – W sobotę powinienem już wrócić do miasta. Wpadnę do ciebie i nadrobimy zaległości.

            Poczułam ucisk w żołądku. A jednak te wszystkie myśli nawiedzające mnie nocami, nie były bezpodstawne.

            Ale w sumie, czego ja się właściwie spodziewałam? Że szurnięty Matty zostanie moim chłopakiem? Że będziemy żyli razem długo i szczęśliwie? Koleś zrobił mi minetę. To był tylko seks. Nic więcej.

            Jesteś kretynką, Violet. Naiwną, puszczalską kretynką, której nikt nie chce. Nawet wariat woli cię unikać.

– Jasne. – Ponownie zacisnęłam powieki. Odwróciłam się tyłem do szyby, powoli osuwając się na podłogę. – Muszę kończyć, Matt. Jestem w pracy. Billy mnie woła.

– Do zobaczenia, króliku. Bądź grzeczna.

            Wciągnęłam powietrze ze świstem i zamrugałam szybko powiekami. Nie chciałam się rozkleić na środku sklepu.

– Tak, ty też... – Schowałam telefon do kieszeni i podciągnęłam nogi pod brodę, marząc tylko o tym, aby zniknąć.

– Wszystko w porządku, proszę pani? – Ochroniarz w podeszłym wieku wyciągnął do mnie dłoń, oferując pomoc. Popatrzyłam na nią pustym wzrokiem i pokiwałam bezmyślnie głową.

– W porządku. Chciałabym tu tylko chwilkę posiedzieć.

– Może zaprowadzę panią na ławeczkę przed sklepem? – Mężczyzna popatrzył na mnie jak na wariatkę. – Blokuje pani dostęp do koszyków.

            Zaśmiałam się gorzko pod nosem. Nawet ochroniarz zaproponował mi pomoc, tylko dlatego, że w czymś mu przeszkadzałam. Jestem beznadziejna.

            Podniosłam się z podłogi i jeszcze raz wyjrzałam przez okno. Na ulicy nikogo już nie było. Zerknęłam w głąb supermarketu, nagle całkowicie tracąc ochotę na wszelkie słodycze. Zbliżyłam się powoli do kasy ekspresowej i poprosiłam o trzy butelki najtańszego szampana. Kasjerka spojrzała niepewnie w stronę ochroniarza, ale kiedy ten tylko wzruszył ramionami w odpowiedzi, wydała mi towar. Zgarnęłam zakupy i ponownie skierowałam się na przystanek.

Całą drogę do domu pokonałam w dziwnym stanie odrętwienia. Wszystkie łzy, które chciały wypłynąć z moich oczu w początkowym odruchu, teraz jakby wyschły. Serce przestało kołatać, a dłonie drżeć. Wszelkie myśli uleciały mi z głowy, pozostawiając po sobie zupełną pustkę.

Stałam się obojętna.

Kiedy dotarłam do domu, mieszkanie było zamknięte. Sally zapewne znowu wyszła na jakąś imprezę. Odnalazłam w torebce klucze i już miałam schować się do środka, gdy usłyszałam za plecami trzask zamykanych drzwi. Odwróciłam się powoli i spojrzałam na Deana. Uniosłam kącik ust, starając się uśmiechnąć, ale chyba nie wyszło najlepiej, bo chłopak zbliżył się do mnie szybkim krokiem i położył mi ręce na ramionach.

– Violet? – W jego głosie zabrzmiała troska. – Wszystko w porządku? Jesteś jakaś blada.

            Pokiwałam tylko głową, przesuwając wzrok na jego dłonie. Zrozumiał aluzje i zmieszany puścił moje ramiona, odsuwając się na bezpieczną odległość.

– Posłuchaj, wiem, że jesteś teraz z Mattem i...

– Nie jestem z Mattem. – Przerwałam mu.

– Nie?

            Odwróciłam się od niego i ponownie wsadziłam klucz do zamka, nawet nie siląc się na odpowiedź.

            Po co ten teatrzyk? Obydwoje dobrze wiemy, że chce mnie tylko zaliczyć. Tak samo jak Matt. Wcale nie przejmuje się tym czy mam chłopaka, jestem lesbijką, dziwką, czy może mam rzeżączkę.

– W takim razie, może chciałabyś pójść ze mną na randkę?

            Znieruchomiałam.

            Randka? Nigdy w życiu nie byłam na randce. Mój poprzedni chłopak nawinął się na imprezie. Poza Norą nigdzie mnie nie zabierał, a Matt...

            Przełknęłam rosnącą gulę w gardle.

– Okej, to pewnie nieodpowiedni moment, ale gdybyś była zainteresowana...

– Zgoda. – Głos wydobywający się z moich ust zaskoczył mnie samą.

– Naprawdę?

– Tak.

– W takim razie wpadnę po ciebie w piątek, koło siedemnastej. Może być?

            Nie wiem, po co to zrobiłam. Dean zupełnie mnie nie interesował. W tym momencie nikt mnie nie interesował. Chciałam tylko zostać sama i poczuć, jak znikam.

            Otworzyłam drzwi i przekroczyłam próg mieszkania. Nim je ponownie zamknęłam, zdążyłam zauważyć szeroki uśmiech rozjaśniający twarz mojego sąsiada. Znów odezwałam się, nie będąc tego w pełni świadoma:

– Do zobaczenia w piątek, Dean.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top