Rozdział 18
Matt
Wypiłem szklankę mleka, doświadczając morderczego ataku kota Violet. Przeczytałem wiadomości, liczyłem owce, nuciłem kołysankę. Próbowałem medytacji i mrugałem szybko oczami. Nic nie działało. W mojej głowie wciąż kotłowało się milion myśli na sekundę, sprawiając, że zarówno umysł, jak i zawartość moich spodni były żywsze niż zazwyczaj. Korzystając z bezsenności, starałem się skupić i przemyśleć kolejny krok. Skoro już postanowiłem zacząć z Violet od nowa i ponownie się z nią zakumplować, nie powinienem działać bez planu. Szkopuł polegał na tym, że ciężko było coś zaplanować, kiedy tyłek Murrey, tak kusząco napierał na moje krocze.
– Violet, śpisz? – mruknąłem cicho, choć znałem odpowiedź na to pytanie. Jej miarowy oddech i głośne chrapanie – miejmy nadzieję wywołane katarem – były wystarczającym dowodem, że do obudzonych, nie należała.
Ścisnąłem ją lekko w pasie i powtórzyłem pytanie, tym razem odrobinę głośniej. Lubiłem, kiedy wszystko szło po mojej myśli, więc brak reakcji z jej strony, trochę mnie irytował. Powinna się obudzić i albo pomóc mi rozładować napięcie, albo męczyć się razem ze mną.
– Ręce do góry! To jest napad! – krzyknąłem z braku lepszego pomysłu, a trochę dla zabawy.
– Zamknij się, Matt! – doszedł mnie stłumiony przez ścianę wrzask Sally. Murrey jednak, dalej się nie obudziła. Wychrypiała coś przez sen i jeszcze mocniej wbiła we mnie swoje cztery litery.
No, tak to my się nie będziemy bawić. Nie po to tyle się namęczyłem przyjeżdżając tutaj i wpraszając się na noc, żeby teraz leżeć bezczynnie i gapić się w sufit.
Pochyliłem się i ugryzłem ją w ucho. W odpowiedzi dostałem pacnięcie w twarz, jak gdyby Panna-Nienormalnaodganiała się od muchy. Nie wiem, co za owady ona tu wyhodowała, ale gdyby mnie coś tak dziabnęło, to już dawno wzywałbym kogoś do dezynsekcji. Albo lepiej deratyzacji.
Mimo, że nieskuteczne, ugryzienie sprawiło mi przyjemność. Wystawiłem więc zęby ponownie i powtórzyłem czynność, tym razem skupiając się na szyi Murrey. Nawet nie wiem, kiedy gryzienie przeszło w ssanie, a zaraz potem lizanie, ale granica między złośliwym podgryzaniem, a całowaniem zatarła się dość szybko. Poczułem się trochę jak zboczeniec, bo właśnie dotarło do mnie, że to co robię, nie jest normalne. W końcu obiekt mojego działania spał i nie miał o niczym pojęcia. Lekko zażenowany swoją postawą, już chciałem się odsunąć, kiedy Vio się poruszyła i niewyraźnie jęknęła:
– Co ty robisz?
Ucieszyłem się, że w końcu coś poskutkowało, więc dziabnąłem ją jeszcze raz – tak dla pewności. Murrey przekręciła głową i spojrzała na mnie zaspanym wzrokiem.
– Matty?
Ziewnąłem, sprytnie udając, że dopiero się budzę, po czym leniwie się uśmiechnąłem.
– Och, cześć, Violet. – powiedziałem, trochę zbyt radośnie. – Kurczę, chyba nie lunatykowałem, co?
Przewróciła oczami i znowu się ode mnie odwróciła. Dużo już ugrałem, więc nie chciałem pozwolić jej na ponowny sen.
– Vio? Rozegramy jeszcze jedną rundę w pytania? – zapytałem, naiwnie wierząc, że ucieszy ją ten pomysł.
– Śpij – sapnęła w odpowiedzi.
– Zasnę, jak rozegramy rundę. Obiecuję. – Poczekałem chwilę na odpowiedź, ale że ta nie nadeszła, uznałem to za zgodę. – Dlaczego nazwałaś wibrator, Joe?
– Czarujący Joe.
– Dlaczego nazwałaś wibrator, Czarujący Joe? – Ledwo się powstrzymałem, żeby ponownie nie parsknąć śmiechem.
– Bo czyni cuda. – Murrey nakryła twarz poduszką i byłem pewien, że zalała się rumieńcem.
– Wiesz, że jest sztuczny? Mam na myśli... Prawdziwy też mógłby czynić cuda. Zależy tylko czyjego użyjesz i ... – Chciałem przemówić jej do rozsądku, ale jak zwykle niegrzecznie mi przerwała.
– Matt?
– Co?
– Zamknij się.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
Mój na pewno mógłby uczynić dla niej cuda.
– Teraz twoje pytanie.
– I pójdziemy spać?
– Pójdziemy spać – zapewniłem.
– W takim razie wytłumacz mi, co twoja ręka robi na moim cycku?
– Ekhem – odkaszlnąłem. – No cóż... to bardzo wygodny cycek. Poza tym, śpisz bez stanika. Żal byłoby nie skorzystać. – Postukałem palcem lekko jej pierś i oplotłem ją nogą w pasie.
Kiedy obudziłem się rano, czułem się jak w niebie. Pomimo długiego zasypiania, wyspałem się jak dziecko. Spojrzałem na zegarek nad biurkiem, gdzie zamiast wskazówki tykała ręka Flasha – skąd Murrey bierze te tandetnie zajebiste gadżety? – i trochę spanikowałem. Było już późno, a ja nie tylko miałem dziś pierwszą zmianę w Norze, ale też próbę z Flamingami. Violet wciąż smacznie spała, wtulając twarz w moją szyję. Nie powiem, było przyjemnie, ale ograniczało mi to dostęp do jej piersi, a to już nie było tak fajne. Jak szło to powiedzonko? Kto daje i zabiera, ten się w piekle poniewiera. Dokładnie. Powinienem wypisać to Murrey na ścianie.
Odsunąłem się powoli z zamiarem wydostania się z łóżka, ale kiedy tylko Violet wyczuła ruch, ponownie się do mnie przysunęła. Ponowiłem próbę, jednak wyszło to samo. Powtórzyłem czynność jeszcze kilka razy, aż w końcu zleciałem z łóżka. Violet zsunęła się za mną, co zakończyło się katastrofą.
– Kurwa! – zakwiliłem, skręcając się z bólu.
Murrey zerwała się z okrzykiem, łaskawie zabierając kolano z moich jąder.
– Co ty wyprawiasz? – Popatrzyła na mnie z wyrzutem, co najmniej, jak gdybym to ja zrobił jej krzywdę.
Gdyby nie ta beznadziejna sytuacja, pewnie zauważyłbym, że wyglądała uroczo z rana – trochę jak połączenie potarganego gremlina z seksowną laską z anime.
– Zmiażdżyłaś mi jaja – wystękałem, czując, jak ucisk w żołądku prowokuje nudności.
– Nie jestem gruba! – odwarknęła jak każda wariatka w takiej sytuacji.
– Nie, kurwa, nie jesteś! Jesteś cholernym chudzielcem i masz wystające kości. – Obrzuciłem ją oskarżającym spojrzeniem, wciąż ściskając się za przyrodzenie.
Drzwi otworzyły się z hukiem, do pomieszczenia wpadła Sally. W ręku trzymała jakiegoś pluszaka i była gotowa do ataku.
Co jest, kurwa z tymi ludźmi nie tak?
– Co się dzieje?! – Zaczęła krzyczeć wymachując miśkiem jak orężem. Stała w samej bieliźnie. Pomimo bólu, posłałem jej zduszony uśmiech. Sypianie tutaj stanie się chyba moją rutyną. Violet musiała zauważyć, jak się szczerzę, bo po chwili dostałem w łeb.
– Za co to? – Wróciłem myślami do puchnących nienaturalnie jąder. Kurwa, żeby mi tylko nie odpadły.
– Za bycie idiotą. Sally, idź się ubierz do cholery, a ty wstawaj z tej podłogi i idź do domu. Nocleg się skończył.
Ciężko się podniosłem, wciąż podtrzymując obolałe miejsce. Sally wyszła z pokoju, a Violet schowała się pod kołdrą. Tyle było z gapienia się na gorące laski.
Chwilę poskakałem na piętach, złorzecząc w myślach każdemu trenerowi idiocie, który kazał tak robić.
W końcu, wciąż czując dyskomfort w podbrzuszu, założyłem koszulkę i podrapałem się po głowie.
– No dobra, to spadam.
– Cześć – fuknęła obrażona wariatka.
– Wpadnę wieczorem – wymamrotałem, pomimo, że czułem przytłaczającą chęć trzaśnięcia drzwiami.
Halo! Byłem kontuzjowany, a nikt nie dał mi buziaka!
– Po co? – Spojrzała na mnie zaskoczona. Wydawałoby się, że po wczorajszej rozmowie zrozumiała, że przenosimy naszą relację na inny poziom, ale Violet najwyraźniej kojarzyła fakty wolniej, niż przeciętny człowiek.
– No wiesz, jesteś chora, a skoro już się przyjaźnimy, to przyniosę ci rosół. Kumple sobie pomagają. – Tłumaczyłem wolno, gestykulując, jak gdybym rozmawiał z głuchoniemą. Może dzięki temu, dotrze do niej, jak niegrzecznie się przed chwilą zachowała. Zimitowałem kaszel, udałem, że jem zupę, a na koniec wskazałem ją i siebie. Myślałem, że w ten sposób coś jej ułatwię, ale najwyraźniej znowu ją obraziłem, bo prychnęła tylko i rzuciła we mnie poduszką.
– Jestem chora, a nie niekumata, Matthiew. Możesz rozmawiać ze mną normalnie. I nie lubię rosołu.
– Wolisz pomidorową?
Zaburczało jej w brzuchu. Uśmiechnąłem się pod nosem.
– Koło jedenastej?
– Obojętne. Jeśli ci się nudzi... – Przewróciła oczami, starając się wyglądać na niewzruszoną, ale nie potrafiła ukryć uśmiechu, czającego się w kącikach jej ust. Podszedłem do niej i nie mogąc się powstrzymać, głośno cmoknąłem ją w nos, po czym nie czekając na reakcję, rzuciłem krótkie:
– No to do zobaczenia! – I wyszedłem z pokoju.
Powoli ubrałem buty. Upust swojemu cierpieniu dałem, warcząc na tego walniętego kota, który siedział na półce z czapkami i wpatrywał się we mnie, jakby chciał wydrapać mi oczy. Już miałem opuścić mieszkanie, kiedy w drzwiach zatrzymała mnie Sally.
– Matty? Możemy chwilę porozmawiać? – spytała niepewnie, nerwowo zaciskając palce na telefonie.
– Jasne, co słychać? – Zatrzymałem się w drzwiach. Mówienie w jej obecności już nie sprawiało mi kłopotu.
– Dlaczego Garry...? No wiesz... – jęczała zawstydzona.
– Eee... Co? – Podrapałem się po głowie.
– Przestał się do mnie odzywać, Matt – burknęła. – Serio, nie zauważyłeś, że przestaliśmy spędzać razem czas? – W jej oczach zabłyszczały łzy, a ja od razu spanikowałem. Nie lubiłem, kiedy laski zaczynały przy mnie płakać. Automatycznie zaczynałem gadać głupoty albo je obmacywać. Odruch instynktowny, ale fatalny w skutkach. – Wcześniej widywaliśmy się codziennie, a od półtora tygodnia tylko ty spotykasz się z Violet.
Nie do końca, bo odkąd wróciła moja siostra, ja też miałem przerwę od Murrey, ale było w tym ziarno prawdy. Jakby się nad tym zastanowić, Garry nigdy nie odpuszczał fajnym laskom, dopóki ich nie zaliczył, a z tego co wiedziałem, Sally mu jeszcze nie dała. O co mogło chodzić? Mam nadzieję, że nie o Mayę.
– Nie mam pojęcia. Nic mi nie mówił. Pokłóciliście się, czy coś?
– Nie. Po prostu zerwał kontakt. Myślisz, że mógłbyś...?
– Jasne – wypaliłem bez zastanowienia, widząc, że jej oczy robiły się coraz bardziej szkliste. – Zapytam go, o co chodzi. Ale wiesz... Może nie rób sobie zbyt wielkich nadziei. Kocham Garry'ego, ale on zawsze był palantem.
– Jasne... – Sal zacisnęła nerwowo usta. Po chwili, wydostał się z nich zduszony śmiech. – Pewnie powinnam była słuchać, kiedy Violet mówiła, że lepiej by było gdybym zainteresowała się tobą.
Wzruszyłem ramionami. Co niby jeszcze mogłem zrobić?
– Mimo to, pogadaj z nim proszę. Tylko nie mów, że to ja pytałam. – Zerknęła pod nogi.
– Masz to jak w banku. Dyskrecja to moje drugie imię – wymruczałem, otwierając drzwi. Zerknąłem na nią jeszcze raz przez ramię. – Muszę już spadać, Sally. Pogadamy później. – I nie czekając na odpowiedź, wyszedłem na klatkę.
Jeszcze tego mi brakowało – mruczałem pod nosem, zbiegając po schodach. Wyszedłem przed blok. Pod kamienicą wciąż stał zaparkowany żałosny składak, którego zakosiłem poprzedniego wieczora. Wsiadłem na niego i przeklinając głośno zardzewiałe łańcuchy, zacząłem pedałować. Czekał mnie długi dzień.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top