Rozdział 17
Violet
Patrzyłam spanikowana, jak Matt otwiera nie tę szufladę, którą powinien. Czas zwolnił, a ja miałam wrażenie, że ktoś tam na górze ma ze mnie niezły ubaw. To musiało być wcześniej zaplanowane. Bóg tworząc mnie, stwierdził, że w niebie trochę nudno, więc zapewni duszom kabaret.
Krzyknęłam, ale Matt nawet nie drgnął. Zawartość mojej skrytki pochłonęła go doszczętnie.
Błagam, niech wytknie mi wszystko, tylko nie TO. Niech bierze, co chce, złapie za kajdanki i przykuje mnie do łóżka. Wyciągnie gazety czy nawet ten pieprzony żel, który kupiła mi babcia myśląc, że to błyszczyk, tylko niech nie bierze TEGO.
Zerwałam się z łóżka i rzuciłam w stronę intruza, ale było już za późno. Matt odwrócił się do mnie, a w ręku trzymał pieprzone źródło moich obaw. Obserwowałam, jak jego twarz rozciąga się w szerokim uśmiechu, a w oczach zapalają się te cholerne ogniki, które nadawały mu chłopięcej wesołości i figlarności. Wyglądał jak dzieciak, który właśnie dostał lizaka.
Zaczęłam panikować i doskoczyłam do niego w dwóch susach, zapominając o tym, że powinnam użyć chusteczek. Byłam zła, zażenowana, przerażona. Nie. Byłam wściekła i chciałam spalić się ze wstydu. Albo jego spalić. Albo to, co trzymał w ręku. Cokolwiek, byle tylko pomogło odzyskać mi twarz. W dupie z sąsiadami! Niech dzwonią po straż pożarną, bo zaraz rozpęta się tu prawdziwy pożar!
– Oddawaj to, zboczeńcu! – Podskoczyłam, próbując wyrwać zdobycz z jego rąk. Matt wspiął się na palce i wyciągnął dłoń w górę, tak bym nie mogła jej dosięgnąć.
– Oj, Violet. – Zaśmiał mi się w twarz, machając wibratorem nad głową. – Z nas dwojga to nie ja trzymam erotyczne zabawki przy łóżku.
– A gdzie mam je trzymać twoim zdaniem?! – Krzyczałam przez nos, wciąż próbując dosięgnąć obiektu. – W piwnicy?!
Andrews zaśmiał się jeszcze głośniej i uszczypnął mnie w sutek.
W sutek! Halo! Co z tym gościem jest nie tak?!
– To byłoby nawet ciekawsze. – Patrzył na mnie prowokująco, nie kryjąc się z tym, że moja złość go bawi. – Chętnie bym odwiedził taką piwnicę. Z tobą.
– Matt, do jasnej cholery! Przysięgam, że jeśli zaraz nie oddasz mi Joe, to wysmarkam ci się w koszulkę! – piszczałam, panikując coraz bardziej, bo już naprawdę niewiele mi pozostało.
– Joe? – Mój oprawca zakwilił. – Naprawdę nazwałaś go Joe?
Ja pierdolę. Nie wierzę, że mu to powiedziałam.
Poczułam, jak oczy zaczynają mnie szczypać, a poliki płoną pod wpływem zażenowania. Nie wiedziałam, co zrobić i miałam ochotę się popłakać. To było dziecinne. On był dziecinny. Cała ta sytuacja była dziecinna! Odwróciłam się na pięcie, uprzednio wycierając twarz w ubranie Matta i rzuciłam się na łóżko, chowając głowę pod kołdrą.
Mówiłam, że go obsmarkam. Ze mną się nie zadziera!
W pokoju zapadła głucha cisza i już chciałam wystawić czubek nosa, żeby sprawdzić, co się dzieje, kiedy nagle poczułam silny chwyt na kostkach nóg. Coś mną szarpnęło, a zaraz potem odwróciło na plecy. Matt chciał zdjąć kołdrę z mojej twarzy, ale ja mu na to nie pozwoliłam. Złapałam ją mocno między palce i przycisnęłam do ciała z całej siły.
– Puść tą, kurwa, kołdrę! – Mój dręczyciel warknął mi przy uchu.
O nie. Nie ze mną te numery. Uniosłam nogę i spróbowałam go kopnąć, ale to go chyba tylko bardziej rozjuszyło, bo nagle poczułam ciężar na swoich udach. Ten skurczybyk na mnie usiadł! Na ułamek sekundy puścił kołdrę, żeby zaraz potem pociągnąć ją ponownie obiema rękami. Otworzyłam szeroko oczy, które do tej pory nieświadomie zaciskałam i nagle zalała mnie fala gorąca.
Matt Andrews siedział bez koszulki, w moim łóżku, NA MNIE, a w zębach trzymał wibrator.
O mój Boże. Co on wyprawiał?! Czy on chciał mnie, kurwa, zgwałcić?!
– Zejdź ze mnie, ty niewyżyty palancie albo zacznę krzyczeć – chciałam warknąć, ale mój głos zamienił się w pisk.
To nie żarty. Naprawdę się przeraziłam.
– Nie, dopóki ze mną nie pogadasz.
Oszalał! On po prostu, kurwa, oszalał!
– Pogadasz? Do gadania nie się nie rozbiera i nie używa... tego typu sprzętów!
– Cholera, Violet. Obsmarkałaś mnie! Myślałaś, że będę siedział cały w twoich gilach?! Może jeszcze powinienem ci podziękować?!
– A dildo...? – szepnęłam niewyraźnie.
– A Joe będzie moją kartą przetargową. – Uśmiechnął się łobuzersko, a ja ponownie zalałam się purpurą. Naprawdę musiał zapamiętać imię mojego wibratora? – Masz dwie opcje. Albo ze mną pogadasz, a Joe pójdzie grzecznie spać do szuflady, albo nie będziemy gadać, ale wtedy zrobimy z niego użytek. Ewentualnie możemy zrobić jedno i drugie.
Poczułam, jak pod wpływem jego słów całe moje ciało wiotczeje, a puls niebezpiecznie przyspiesza. W brzuchu zerwało mi się milion motyli do życia i postanowiły mnie powkurwiać trzepotem swoich skrzydeł. Zresztą, co ja mówię.To nie były motyle, tylko stado patatających różowych jednorożco-pegazów, które robiły mi z wnętrzności miazgę.
Czy ma ktoś, kurwa, młotek? Bo chciałabym się im odwdzięczyć.
Oblizałam nerwowo usta, próbując skupić wzrok na czymś innym niż jego goła klata.
– Ja też mam propozycję. Albo opuścisz moje mieszkanie, a ja nie wezwę policji, albo możesz wziąć coś ciężkiego i uderzyć się w głowę. Może to przywróci ci zdrowy rozsądek, bo najwyraźniej gdzieś go zgubiłeś.
– Skoro tak stawiasz sprawę, a decyzja przypada mnie... – Szurnięty Matty uśmiechnął się wulgarnie. Dosłownie, jego usta zamieniły się w płynący seks! – To powinniśmy uprzedzić Sally, bo nie wiem czy będzie miała ochotę słuchać twoich jęków, jak już się tobą zajmę.
– Ty erotomanie! Ty zboczeńcu! Ty... – Wytrzeszczyłam oczy, próbując wysilić mózg i wymyślić kolejne porównanie. – Ty chory, sadystyczny dewiancie!
Andrews po raz kolejny wybuchnął śmiechem. Trząsł się jak galareta, a ja nagle spoważniałam, bo w sumie on naprawdę był szurnięty. I nieprzewidywalny. I totalnie popieprzony.
Najgorsze było to, że moje ciało tego nie rozumiało. Mózg krzyczał: wiej, a mój organizm: no dalej, mała, rozłóż nogi! Tylko Elvis, dziwnie zamilkł.
I wtedy podjęłam decyzję.
– Zgoda – burknęłam, siląc się na obrażony ton. – Możesz mi zadać trzy pytania, ale w zamian, ja też o coś zapytam.
Matt uśmiechnął się promiennie, a w jego oczach znowu zagrały te cwaniackie iskierki. Podniósł z kołdry Joe i poklepał go po główce.
Chryste, co on wyprawiał?!
– Przykro mi kolego, ale dzisiaj nie skorzystamy z twoich usług. – Wstał, odłożył go do szuflady, po czym rzucił się z powrotem na łóżko obok mnie.
Machinalnie przysunęłam się pod ścianę jak najdalej od niego, przy okazji w myślach opieprzając jednorożce, żeby dały mi już spokój. Nic się dzisiaj nie wydarzy! W duchu usłyszałam jęk zawodu i nie byłam pewna, czy to one się buntują, czy to jednak Elvis wybudził się z pijackiego snu.
– W takim razie, wytłumacz mi, dlaczego nie odbierałaś ode mnie telefonu po naszym pocałunku? – Andrews spojrzał mi w oczy, a ton jego głosu stał się bardzo poważny.
Chyba jednak wolałam, kiedy żartował.
– To proste. Nie dzwoniłeś – prychnęłam, nieco zawiedziona tym pytaniem.
– Dzwoniłem. Dwa razy.
W pierwszym odruchu chciałam się wściec, no bo chyba wiem, do cholery, czyje telefony ignoruję, a na czyje czekam w napięciu.
I nagle do mnie dotarło.
– Roztrzaskałam telefon. Mam nowy numer – jęknęłam.
Naprawdę próbował się skontaktować? Ale czemu?
– Dlaczego go roztrzaskałaś?
– To twoje kolejne pytanie?
– Nie. Teraz twoja kolej. – Matt poprawił się na poduszce.
Zadrżałam. Nie powinniśmy w to grać.
– Dlaczego mnie pocałowałeś?
– Kiedy?
– Pod drzewem.
Uśmiechnął się szeroko. Prawdziwie. Ten uśmiech dosięgnął jego oczu.
– To proste. Ciągle się na mnie darłaś. Chciałem, żebyś się zamknęła.
– Zawsze całujesz ludzi, kiedy na ciebie krzyczą? – warknęłam.
– To twoje pytanie? – Matty zmarszczył nos, a jego piegi delikatnie zatańczyły.
– Nie – mruknęłam niezadowolona, bardziej wtulając się w ścianę. Była chłodna, a ja potrzebowałam zimna, bo miałam wrażenie, że płonę.
– Dlaczego uciekłaś? Za pierwszym i drugim razem? – Andrews zbliżył się do mnie nieznacznie.
– Bo to był błąd.
Jego twarz stężała na moment, a w oczach pojawił się cień zawodu, który zaraz został przykryty maską obojętności. A może tylko mi się zdawało? Może właśnie to była jego prawdziwa twarz? Obojętna? Z jednej strony bardzo chciałam w to wierzyć, bo nie mogłam się do niego zbliżyć, ale z drugiej czułam, że gdyby to okazało się prawdą, to w jakimś stopniu umarłabym w środku.
– Czego ode mnie chcesz?
Chłopak wykonał dziwny ruch brwiami i ściągnął usta, jakby w wyrazie zastanowienia, a za chwilę odpowiedział beztrosko:
– Chcę znów być twoim kumplem. Jesteś mi to winna, po tym, w jak chujowym momencie mojego życia zakończyłaś tą relację. – Nim zdążyłam to przetrawić, on już zadawał kolejne pytanie. – Lubisz mnie?
Krew odpłynęła mi z twarzy, a powieka zaczęła drgać. Zamrugałam nerwowo, żeby pozbyć się tiku, ale w efekcie wyglądałam pewnie jak wariatka.
– Tak.
Matt znów przysunął się do mnie i dotknął mojego biodra. Minę miał poważną, ale oczy mu się śmiały. Przestałam myśleć logicznie, próbowałam się ratować. Od niego, od bliskości, od reakcji mojego ciała na jego dotyk.
– Ile masz piegów na nosie?
– Nie wiem – parsknął, zabierając ze mnie palce. – Musisz policzyć.
– Nie dzięki.... – wydusiłam, w myślach ganiąc się za najdurniejsze pytanie świata.
– To wbrew zasadom, Violet. – Pstryknął mnie w nos, ciągle chichocząc. – Zadałaś pytanie, więc musisz poznać odpowiedź. Ja jestem kiepski z matmy, w dodatku nie widzę własnej twarzy.
– Zadam inne pytanie – jęknęłam żałośnie.
– Nie. Już za późno. Musisz policzyć. – Matt przysunął się do mnie, niemalże wtykając swoją twarz w moją. Zażenowana dotknęłam opuszkiem palca jego polika i zaczęłam przeliczać. – Dwadzieścia cztery.
Oderwałam wzrok od najpiękniejszych plamek świata i zauważyłam, że Matty bardzo intensywnie mi się przypatruje, a jego ręka znów spoczywa na mojej talii.
Chciałam się odsunąć, ale ciałem przywierałam do ściany i nie byłam w stanie uciec już dalej. Ponownie zaczęłam się stresować. Jednorożce odżyły, dudniąc kopytami i sprowadzając drżenie w dolne partie mojego brzucha.
Cholera jasna, co teraz? Czułam się, jakby Matt pieprzył mnie wzrokiem i wiedziałam, że jeszcze kilka sekund jego przeszywającego spojrzenia, a moje postanowienia w związku z trzymaniem się od niego z daleka i nie całowaniem, pójdą w łeb.
– Nie musisz już iść? – zapytałam, pospiesznie zerkając na jego usta.
– Byłbym zapomniał. – Andrews uniósł się energicznie na łokciu, przywracając mi przestrzeń osobistą. – Ukradłem komuś rower. No wiesz, taki porządny model. Górski, czy coś. Na pewno kosztował kupę kasy. W każdym razie, nie mogę teraz wrócić do domu, bo jestem pewien, że gliny już mnie szukają. Chyba nie chcesz, żebym trafił przez ciebie do pudła, co nie? – mówił wszystko na jednym wydechu, jak gdyby dostał słowotoku, a przecież to była moja specjalność. Podniósł się z łóżka i podszedł do wyłącznika światła. W pokoju zapanowała ciemność. – Dlatego musisz mnie dziś przekimać.
Wskoczył z powrotem na pościel, ucałował mnie w policzek i jak gdyby nigdy nic, sapnął:
– Dobranoc, króliku.
Ale moment. Że co?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top