Rozdział 12

Violet

Piątkowy wieczór spędzałyśmy z Sally w domu i zażerałyśmy się pizzą – a właściwie pizzą, i wszystkim innym, co znalazłyśmy w mieszkaniu. Opróżniłyśmy lodówkę, wyjadając z niej jajka, czekoladę, ogórki kiszone i lody truskawkowe. Domowe żarcie się skończyło, więc zamówiłyśmy placka. Wielką, płynącą serem pizzę z kurczakiem, kukurydzą i pieczarkami. Była paskudna jak diabli, ale na nas nie robiło to wrażenia, bo dziś zajadałyśmy smutki.

Matt i Garry nie odzywali się do nas od ponad tygodnia. Nie widziałyśmy ich, nie słyszałyśmy, nie dotykałyśmy. Cholera, my nawet nie mogłyśmy ich powąchać! Dlatego dzisiaj walczyłyśmy z syndromem odstawienia, najlepszym znanym nam sposobem – zapychałyśmy brzuchy czym popadnie, żeby później móc narzekać, że jesteśmy grube.

I tak, wiem, nie przypominajcie mi! Sama chciałam, żeby Matt się ode mnie odczepił. Byłam zła, że mnie pocałował, a teraz pękało mi serce, bo spełnił moje życzenie i zwyczajnie mnie olał. Humory miałam gorsze niż kobieta w ciąży.

Ale na moją obronę, Sally przeżywała to samo! Nie chciała iść do łóżka z Garrym, żeby nie pomyślał, że jest łatwa, a teraz siedziała tu i zastanawiała się jakby to było, gdyby jednak mu się oddała.

Ja wiedziałam jakby było – tak samo. Garry był dupkiem, który myślał tylko i wyłącznie o jednym, a kiedy już to dostawał, zmywał się w ułamku sekundy, gdzie pieprz rośnie. Powiedziałabym jej to, ale scenariusze, które wymyślała były zbyt ciekawe, żeby przerywać je, wygłoszeniem tego przyziemnego i niestety dość nudnego faktu.

– Wiesz, że ten kot nabawi się przez ciebie schizofrenii, o ile już jej nie ma? – Blondynka spojrzała na mnie rozbawiona, gryząc kabanosa.

Obruszyłam się trochę, bo naprawdę, do cholery, nie wiedziałam, że mamy w domu kabanosy, a ona pewnie wszystkie już zżarła.

– Jesteś zwyczajnie zazdrosna, bo ty nie masz żadnych ubrań po Garrym, które mogłabyś wcisnąć na Louisa. – Wystawiłam język i widząc jej nadąsaną minę, doszłam do wniosku, że trafiłam w sedno.

Sally odwróciła ode mnie głowę i spojrzała na powrót w telewizor, w którym właśnie leciała Bridget Jones – najlepszy film na depresyjne wieczorki z paczką chusteczek i masą wysokokalorycznego żarcia. To był nasz lek na gorsze dni. Podobnie zresztą jak inne romantyczne badziewia.

Sięgnęłam po kolejny kawałek pizzy, niechcący ściskając przy tym mocniej Louisa, co niezbyt mu się spodobało. Kot wydał z siebie gardłowy pomruk, a zaraz potem pacnął mnie łapą po policzku, zupełnie jakby chciał powiedzieć: „Ogarnij się kobieto, to przestaje być śmieszne!". Zdenerwowałam się. Nie przepadałam za sytuacjami, w których mój żbik mnie poucza, zwłaszcza w kwestii jedzenia, więc wstałam, brutalnie zrzucając go z kolan. Kot spojrzał na mnie z wyrzutem i nie spuszczając ze mnie morderczego wzroku, podniósł się z podłogi z ledwością unosząc tłuste cielsko, wdrapał z powrotem na kanapę, po czym powalił się na pudełku skrywającym ociekającego tłuszczem placka. W odpowiedzi posłałam mu obojętne spojrzenie, ale prawdę mówiąc trochę się przejęłam.

Skoro nawet Louis uważał, że już starczy tego jedzenia, to może jednak powinnam wyrzucić ten kawałek pizzy?

Nie. Za bardzo lubiłam się umartwiać. Odnajdywałam w tym swojego rodzaju perwersyjną radość i przyjemność. Obżarcie się i późniejsza niemożność poruszania były dokładnie tym, czego teraz potrzebowałam. Do pełni nieszczęścia brakowało mi tylko zwolnienia z pracy, które nie nastąpiło. Zamiast tego w środę Wielki Bill powitał mnie z szerokim uśmiechem i obiecał, że ma dla mnie jakąś wielką niespodziankę. Kiedy zapytałam, o co chodzi, zaśmiał się tylko gardłowo i wymruczał, że sama zobaczę w następnym tygodniu.

Słowo daję, ostatnio otaczali mnie sami wariaci.

Skierowałam się do łazienki, żeby powybierać chrupki z włosów przed snem, kiedy nagle Sally zerwała się z miejsca i spojrzała na mnie przerażającym, pełnym determinacji wzrokiem.

Tylko nie to...

– Mam pomysł! Dzisiaj jest impreza na plaży! Carol świętuje powrót swojej przyjaciółki do miasta. Powinnyśmy się wybrać.

– To zły pomysł. – Przybrałam najpoważniejszą minę na jaką było mnie stać i pokręciłam dynamicznie głową.

Nie było to zbyt rozsądne, bo po chwili mi się w niej zakręciło, a zaplątane kawałki chipsów odpadły z moich włosów, lądując w puchatym dywanie, z którego ciężko było cokolwiek wygrzebać.

– To bardzo dobry pomysł, Violet! Spójrz na nas! Siedzimy tu i zajadamy smutki jak jakieś stare, samotne panny. Nie oszukujmy się, żadna z nas nie jest Bridgett. Jeśli chcemy znaleźć sobie facetów, musimy wziąć życie we własne ręce! – Blondynka zaczęła wymachiwać energicznie dłońmi, gestykulując przy tym niczym ksiądz na ambonie i pomimo, że wyglądało to zabawnie, niezbyt mi się podobało.

– Ale ja nie chcę znaleźć sobie faceta – jęknęłam. – Wystarczyło, że Matty mnie pocałował i zobacz, jak to się skończyło. Wyglądam jak pączek.

– Nie żartuj, głuptasie! Ważysz ledwie pięćdziesiąt kilo, nie ma na tobie ani grama tłuszczu! Poza tym, po dzisiejszej uczcie, jutro nawet nie tkniesz jedzenia!

Cholera, mogłam siedzieć cicho! Teraz nie da mi spokoju.

– A co, jeśli oni tam będą? – Podjęłam jeszcze jedną próbę, choć już wiedziałam, że nieskuteczną. Byłam zdecydowanie za niska i zbyt mało asertywna, żeby dalej się z nią kłócić. Byłam mało asertywnym krasnalem!

– Nie będą. To impreza dla starszych roczników. – Oczy Sally zabłyszczały z ekscytacją. – No? Proszę, Violet. Zrób to dla mnie!

Skubana, wiedziała, że jestem miękka i nie będę potrafiła się oprzeć takiej prośbie. I po co ja się zgadzałam, żeby ona tu zamieszkała? Największy błąd, jaki mogłam popełnić! Jutro wyprawię pogrzeb mojemu spokojowi ducha i mojej aspołeczności, bo Sally skutecznie je zabijała.

– No dobrze, ale pójdziemy tam tylko na chwilę i tylko pod warunkiem, że nie opuścisz mnie ani na krok!

– Obiecuję! – pisnęła, rzucając mi się na szyję i podskakując. Pizza, którą trzymałam jeszcze przed chwilą w dłoni, wylądowała zgnieciona pomiędzy naszymi biustami. Fantastycznie.

Stanowczo odsunęłam od siebie kuzynkę i westchnęłam:

– Idę się umyć. Za godzinę masz być gotowa albo nigdzie z tobą nie pójdę.

***

Na plaży było tłumnie. Z przenośnych głośników leciała muzyka, a ciemność rozświetlały powbijane w piasek pochodnie. Byłam pewna, że jeśli pojawiłaby się tu policja, mielibyśmy spore kłopoty. Mimo to, było całkiem przyjemnie, a ja powoli zaczynałam się cieszyć, że tu przyszłyśmy.

Może tym razem, tak dla odmiany poznam kogoś miłego i choć na chwilę zapomnę o Mattim?

Sally ścisnęła moją dłoń i lekko pociągnęła mnie w kierunku bawiących się ludzi. Dosyć szybko odnalazłyśmy Caroline, która cała się rozpromieniła na widok mojej kuzynki.

Nie wiem, jak Sally to robiła. Była tu od kilku tygodni, a już znała prawie całe miasto. Ja mieszkałam w White Coast od urodzenia i ledwo kojarzyłam połowę zebranych tu imprezowiczów.

Sal wskazała na mnie ręką, usiłując przedstawić mnie swojej koleżance, kiedy tamta się odezwała:

– Wiem kto to jest. Nienormalna Violet. – Uśmiechnęła się drwiąco, przypominając mi, czemu nie przepadałam za takimi zbiorowiskami. – Co ty tu robisz?

– Przyszłam. Nie widać? – Odwzajemniłam grymas.

– Violet to moja kuzynka. Mieszkamy razem. Pomyślałam, że nie będzie problemu, jeśli ją ze sobą zabiorę...

– Ależ oczywiście, że nie ma problemu. – Ruda nie przestawała mierzyć mnie wzrokiem. – Przynajmniej będzie zabawnie.

Już chciałam jej odpowiedzieć albo najlepiej rzucić się na nią i wyrwać część tych jej ognistych pukli, kiedy nagle coś innego przykuło moją uwagę.

– Mówiłaś, że ich tu nie będzie – syknęłam, pochylając się w kierunku Sally.

Dziewczyna podążyła za moim wzrokiem i wyraźnie zagotowała się ze złości.

W niewielkiej odległości od nas stali Garry i Matty, a pomiędzy nimi najładniejsza dziewczyna, jaką w życiu widziałam. Śliczna blondynka z błękitnymi końcówkami włosów śmiała się w najlepsze, co i rusz muskając jednego albo drugiego swoją drobną ręką. Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy.

Nie wiem, czy oni mieli jakąś słabość do podrywania tych samych lasek, czy po prostu lubili trójkąciki, ale to zaczynało być żałosne.

– Idę się napić. – Sally rzuciła przez ramię, ruszając niczym torpeda w kierunku podróżnych lodówek z alkoholem.

– Miałaś mnie nie zostawiać! – krzyknęłam, ale było już za późno. I tak mnie olała.

Rozejrzałam się szybko dookoła, zastanawiając się, co zrobić. Miałam tylko trzy sensowne opcje:

1.mogłam iść do domu

2. zostać tutaj, upić się i zrobić z siebie pośmiewisko albo

3. zostać, znaleźć jakieś towarzystwo i godnie przeżyć ten wieczór, pokazując szurniętemu Mattiemu, że i ja zapomniałam o naszym pocałunku.

Postawiłam na zestaw numer trzy. I zapewne poszłoby mi gładko, gdyby nie fakt, iż nikogo tu nie znałam, a ci, których choć trochę kojarzyłam, uważali, że jestem nienormalna.

Wzięłam głęboki oddech i stwierdziłam, że nie poddam się złej passie. Dosyć już miałam upokorzeń jak na tych kilka ostatnich tygodni i postanowiłam, że muszę zacząć działać. Sally miała rację – nie poznam faceta, jeśli nie wezmę spraw w swoje ręce.

Zsunęłam z ramion ramoneskę i zdjęłam trampki. Ubrania odrzuciłam na jeden z rozłożonych na piachu koców i poprawiłam sukienkę. Może i nie byłam tak ładna jak Sally, czy ta blondynka, za którą obecnie szlajał się Matty, ale ja też miałam swoje atuty i potrafiłam je podkreślić.

No dobra, nie potrafiłam. To Sal wybrała mi ubranie. Ale tak czy siak, wyglądałam całkiem nieźle.

Wzrokiem namierzyłam jakiegoś bruneta, który wyglądał dość przystępnie. Miał krótko ostrzyżone włosy, wojskowe spodnie i ładnie zarysowane mięśnie, a na szyi nieśmiertelnik. Przez chwilę pomyślałam, że może nawet jest wojskowym, ale znając moje szczęście, mogłam się założyć, że miał po prostu przerost ego albo niespełnione ambicje.

W każdym razie, warto spróbować.

Szybko powtórzyłam w myślach wszystkie dobre rady, które Sally próbowała mi wpoić do głowy kilka dni temu:uśmiechać się zalotnie, sprawiać wrażenie trochę głupszej niż jestem w rzeczywistości i śmiać się z jego żartów, nawet jeśli wcale mnie nie bawią.

Fantastyczne rady, nie ma co. Witamy w latach pięćdziesiątych.

Jeśli tak rzeczywiście ma wyglądać podrywanie facetów, to ja na dłuższą metę nie dam rady.

Podeszłam do lodówki i chwyciłam piwo. W pełni zdeterminowana ruszyłam w kierunku bruneta. Co prawda, stał obecnie z kolegami, ale uznałam, że nie dam się tak łatwo odstraszyć. Byłam już blisko, dzieliło mnie od niego dziesięć kroków, pięć, trzy, jeden. Wprowadziłam w życie swój chytry plan.

– Ojej! Przepraszam najmocniej! – Zerknęłam na niego spod opuszczonych rzęs, szybko oceniając starty, których dokonałam.

– Cholera, dziewczyno! Zalałaś mi kurtkę! – Brunet zaczął nerwowo gładzić dłońmi zamoczony materiał, jak gdyby miało go to magicznie wysuszyć.

Przygryzłam delikatnie wargę, spojrzałam w dół na swoje bose stopy, a potem znów w górę na jego twarz.

– To był wypadek, naprawdę nie chciałam... – Uśmiechnęłam się delikatnie. – Może mogłabym ci to jakoś wynagrodzić?

Brunet zmierzył mnie badawczym spojrzeniem, zatrzymując wzrok chwilę dłużej na moim dekolcie. Trochę się zirytowałam i już chciałam rzucić jakąś kąśliwą uwagę, ale w porę ugryzłam się w język. Jeśli zamierzałam pokazać Mattowi, że też potrafię się bawić, to on był najlepszą opcją, na jaką było mnie stać. Wydęłam więc wargi zalotnie, wyobrażając sobie, że wyglądam jak ryba, przyklejona do ścianki akwarium i czekałam na to, co chłopak odpowie.

– Zack – mruknął, wyciągając do mnie rękę.

– Violet. – Uścisnęłam dłoń.

I? Co teraz? Powinnam coś dodać, czy dalej tak stać jak skończona idiotka i się szczerzyć?

– Może przyniosę ci nowe piwo? – Brunet wciąż nie puszczał mojej dłoni.

– Pewnie, chętnie się z tobą napiję – zawahałam się. – Tylko... myślisz, że udałoby ci się wyczarować dla mnie coś niskoprocentowego? Nie chciałabym dzisiaj przegiąć z alkoholem. Już i tak lekko szumi mi w głowie.

– Jasne, mała. Poczekaj tu chwilę.


Chłopak wrócił z normalnym piwem i choć niezbyt mi się to spodobało, kolejne godziny upłynęły nam nawet przyjemnie. Zrobiło się już całkiem ciemno, kiedy Zack po całej wieczności rozmów, flirtu i tego głupiego wydymania ust, przedstawił mnie swoim znajomym. Okazało się, że facet rzeczywiście chciał zostać wojskowym, a spodnie i nieśmiertelnik należały do jego ojca. Najlepsze jednak było to, że Matty w końcu mnie zauważył. Fakt, dalej szlajał się z tą swoją siksą, ale od jakiegoś czasu spojrzeniem wodził głównie za mną i Zackiem, a minę miał nietęgą. Za każdym razem, kiedy docierał do niego nasz śmiech, zaciskał nerwowo pięści, rzucając gromami w naszym kierunku. Raz podczas tańca, Zack przechylił mnie do tyłu, alkohol ewidentnie zaszumiał mu w głowie i wylądowaliśmy na piasku, robiąc przy tym niemałą scenę. Andrews zerwał się z miejsca, zrobił kilka kroków w naszą stronę, ale ostatecznie się wycofał. Gdyby nie to, że już leżałam na ziemi, jego reakcja pewnie zwaliłaby mnie z nóg.

Widząc złość Matta, zaczynałam coraz odważniej zachowywać się w towarzystwie Zacka. Pozwoliłam chłopakowi się obejmować i sama raz na jakiś czas czule gładziłam go po włosach.

Skoro Andrews mógł obściskiwać się z jakąś blondynką, to ja też nie zamierzałam być bierna. Może było to dziecinne zachowanie, bo w końcu poza przypadkowym pocałunkiem nie łączyło nas nic więcej, ale sama myśl o tym, że mógł być zazdrosny wywoływała stado motyli w moim żołądku.

Właśnie siedzieliśmy na kłodzie nieopodal ogniska, kiedy mój nieświadomy niczego partner zaproponował:

– Masz ochotę zapalić?

– Pewnie. – Pokiwałam wesoło głową i ruszyłam za nim w kierunku krzaków. Zaczęłam się zastanawiać, na jakie palenie właśnie się zgodziłam, bo przecież nikt normalny nie chowa się ze zwyczajnym papierosem, ale moje obiekcje szybko wyparowały na widok reakcji Matt'a. Andrews od jakichś dziesięciu minut nie spuszczał nas już w ogóle z oka. Kiedy zobaczył kierunek, jaki obraliśmy podniósł się z koca i ze złością kopnął walającą się przed nim puszkę.

Tak!

Za chaszczami czekali na nas koledzy Zaca. Jeden z nich wyciągnął peta i go zapalił. Zapachniało zielskiem, ale zignorowałam to odczucie, bo po pierwsze nie sądziłam, że Zack narażałby w ten sposób swoja przyszłą karierę wojskowego, a po drugie to był zwyczajny papieros i naprawdę nie potrafiłam zrozumieć, jakim cudem mogliby w nim cokolwiek upchnąć.

Wzięłam kilka buchów i podałam dalej niedopałek. Odrobinę zaczęło mi się kręcić w głowie, a po chwili odniosłam wrażenie, że robi się duszno. Jeden z chłopaków mruknął coś na zasadzie „patrzcie kto idzie" i wszyscy się zwinęli. Zack pociągnął mnie za rękę, ale napotykając opór, rzucił pod nosem jakieś przekleństwo i ruszył za pozostałymi szybkim krokiem. Zostałam sama, nie do końca rozumiejąc, co się wydarzyło. Spojrzałam w dół, bo ciężko mi było ruszyć nogą, a zaraz potem zaczęłam chichotać, bo zorientowałam, że stoję bez butów. Wyobraziłam sobie przerażoną minę Sally na widok moich bosych stóp w takim miejscu i zaczęłam się głośno śmiać.

Ktoś postukał mnie w ramię, przerywając tym samym moją chwilę beztroski. Odwróciłam się na pięcie i zobaczyłam Matta. Patrzył na mnie, wąsko mrużąc oczy i wyglądał naprawdę groźnie. I seksownie.

– Ups – pisnęłam, zakrywając dłonią usta.

Tak, wiem, niezbyt sensowna wypowiedź, ale miałam do wyboru to, albo walnięcie tekstem w stylu: „Kocham cię, zróbmy to na plaży!". Zdecydowałam się na mniej upokarzającą wersję.

– Możesz mi wytłumaczyć, co ty odpierdalasz, Violet?

Tego się nie spodziewałam. Popatrzyłam na niego nierozumnym wzrokiem i dopiero po chwili dotarło do mnie, co się właściwie dzieje. W końcu zrozumiałam, że to co wypaliłam przed chwilą, to zgodnie z początkowymi przewidywaniami, nie był papieros, a Zack, który miał mi pomóc w utarciu nosa Mattowi, właśnie mnie zostawił na jego pastwę. Pokręciłam z niedowierzaniem głową i znów zaczęłam się śmiać.

No bo nie oszukujmy się, czy istnieje na świecie głupsza dziewczyna niż ja?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top