Rozdział 1
Matt
Od zawsze wiedziałem, że jestem idiotą. Matka powtarzała mi to zbyt często, aby uszło mojej uwadze. Już jako dziecko słyszałem: „Zachowujesz się jakbyś był niedorozwinięty!", albo: „Zacznij w końcu robić użytek ze swojego mózgu!". Mimo to, nigdy nie wątpiłem w siebie. Usilnie wierzyłem w to, że kiedy nadejdzie odpowiedni moment będę potrafił zachować się odpowiedzialnie. Dorosnę, alkohol i papierosy odstawię z dnia na dzień, znajdę porządną pracę i pójdę na studia. A dziewczynę, jak już ją poznam, zatrzymam przy sobie aż po grób. Wyjedziemy do Nowego Jorku, Europy, czy nawet do cholernej Afryki, odchowamy gromadkę podobnych do mnie, niewdzięcznych dzieciaków, a potem będziemy żyć długo i szczęśliwie, aż nie zjedzą nas robale.
Cóż... Nic bardziej mylnego.
Dorosłość przyszła do mnie z dnia na dzień. Podobnie jak ona.
Nie skradała się, nie badała po cichu gruntu. Kryła się za pierdolonym zaułkiem, a kiedy znudziło się jej czekanie, weszła w moje życie z buciorami i z całej siły przywaliła mi w łeb.
Chwilę później wyszła z hukiem, a ja ponownie nie potrafiłem zrobić nic, żeby ją zatrzymać. I właściwie, nie ma co się dziwić. No bo, powiedzmy sobie szczerze, która dziewczyna chciałaby spędzić życie z kimś, kto gada co mu ślina na język przyniesie, perspektywy ma raczej znikome, a całe jego życie towarzyskie ogranicza się do jednego kumpla, butelki tequilli i całej masy wypalonych fajek?
No właśnie. Żadna.
A przynajmniej żadna normalna.
Nazywam się Matt Andrews i jestem skończonym kretynem.
Rozdział 1
Matt
Kilka miesięcy wcześniej...
– Matt! Spadamy na chatę, idziesz? – Garry patrzył na mnie wyczekująco. Rękę, jak zwykle przewiesił przez ramię jakiejś całkowicie pijanej smarkuli. Nawet nie wiem, skąd się tu wzięła. Nigdy wcześniej jej nie widziałem.
Rozejrzałem się po plaży. Było ciemno, jak oko wykol, ale wciąż kręciło się tu sporo osób. Chłopaki z baru, do którego chodziłem dwa razy w tygodniu, grali w jakąś pijacką grę. Nie wiem czemu, ale miałem cholerną ochotę się do nich przyłączyć.
– Idźcie sami! – krzyknąłem do przyjaciela. Swoją drogą, jedynego jakiego miałem. Każdy inny określał mnie mianem „szurniętego Matta". Garry znał mnie od dziecka. To pewnie dlatego ciągle ze mną wytrzymywał. – Ja jeszcze posiedzę!
– Jak chcesz! – Blondyn przerzucił swoją nową zdobycz przez ramię i klepnął ją w tyłek. Dziewczyna zaczęła głośno chichotać. Chryste, jak ja nienawidziłem tego dźwięku. Przysięgam, gdybym poszedł z nimi, pewnie bym ją zamordował. – Tylko nie schlej się jak świnia! Jutro masz przesłuchanie!
– Mówiłem ci setki razy, że na nie, nie idę!
– Nie pieprz! Będę po ciebie o osiemnastej!
Słowo daję, chociaż raz Garry mógłby sobie odpuścić. I tak nie przyjmą mnie do żadnego durnego zespołu. Już nie raz to słyszałem: „No, yyy... słuchaj stary, jesteś zajebisty i w ogóle, ale szukamy kogoś, no wiesz... bardziej ogarniętego." A tak naprawdę, jedyne o co im chodziło to moja nie do końca zasłużona reputacja.
Garry w końcu sobie poszedł, a ja nieco zirytowany, zacząłem grę z chłopakami. Nie wiem, ile czasu minęło, ale nim postanowiłem wracać do domu było już jasno, a ja zrobiłem to, czego nie powinienem był robić – schlałem się.
Do mieszkania wracałem przez plażę. Przed sobą miałem kilka ładnych kilometrów i ledwo powłóczyłem nogami. Wszystko dookoła mnie wirowało, a ja zastanawiałem się, kto mi dosypał czegoś do piwa.
Nie wiedziałem też, gdzie był mój portfel. Jedyne co przy sobie miałem, to prawie pusta paczka papierosów, skradziona zapalniczka i klucze do mieszkania.
Aha, a moje czoło zdobił wielki, czarny napis, który głosił „świr".
Taa, wiedziałem, że impreza bez Garrego to nienajlepszy pomysł, ale szczerze? Nie pierwszy raz popełniłem ten błąd.
Pokręciłem głową, próbując opróżnić ją z niepotrzebnych myśli i już miałem skręcić w uliczkę prowadzącą do miasta, kiedy w morzu zauważyłem coś niezwykłego.
Znacie to uczucie, kiedy pijecie nieprzerwanie od kilku dni, a mózg zaczyna płatać wam figle?
Przetarłem oczy, ale obraz nie znikał. Zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno, to co widzę, to tylko majaki pijanego człowieka. Mocno zacisnąłem powieki, a w duchu odmówiłem szybką modlitwę. Chyba się udało, bo kiedy je otworzyłem, przede mną wciąż stała zanurzona po pas, naga dziewczyna. Powinienem dodać, kurewsko seksowna dziewczyna.
Stałem na wprost niej z szeroko otwartą gębą i nie mogłem się ruszyć. Po kilku minutach zawieszenia, mój mózg zaczął na nowo pracować i doszedłem do wniosku, że jeśli ona się odwróci i mnie zobaczy, to nie będzie kolorowo. Niewiele więcej myśląc, schowałem się za krzakami i przyglądałem się jej falującym na morzu piersiom i bujnym, jasnym włosom. Nie wiem, po raz, który dziękowałem Bogu za to objawienie, kiedy nagle dziewczynę przykrył przypływ.
Spanikowany zapiąłem rozporek i zacząłem odliczać sekundy. Dosyć szybko się pogubiłem, a ona wciąż się nie wynurzała. Ściągnąłem skarpetki i czapkę, i potykając się o własne nogi, biegiem ruszyłem w stronę wody.
Morze było cholernie zimne i w dodatku trudne do przebycia. Przepłynięcie tego kawałka, który oddzielał mnie od dziewczyny trochę mi zajęło. Powinienem gdzieś zanotować, że kąpiel po pijaku, to fatalny pomysł.
W końcu dotarłem do miejsca objawienia, a niedługo potem trzymałem w rękach szarpiący się cud.
Laska żyła, a jakże. W dodatku strasznie się darła. Chwilę później dostałem pięścią w nos i sam zacząłem krztusić się wodą. Nie wiem czemu, nie przyszło mi do głowy żadne wytłumaczenie swojego, najwyraźniej nachalnego zachowania.
Chociaż moment, w sumie to wiem.
Jedyne na czym w danym momencie się skupiałem to cudownie piękne rysy twarzy dziewczyny. Wielkie brązowe oczy, idealne, pełne usta i lekko zadarty nos. I pieprzyk na prawym policzku. I piersi, które, co i rusz obijały się o moje ciało. Wpatrzony w nią, po prostu starałem się ją utrzymać. A potem próbowałem się nie udusić.
Ona zwiała, miotając przy tym przekleństwa w moim kierunku, a ja rozmasowując obolały nos, powoli zacząłem wyczołgiwać się z wody.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top