Rozdział 42
Violet
– Dlaczego się zatrzymaliśmy? – Zerknęłam nerwowo w dół. Nie byliśmy jeszcze nawet w połowie drogi do góry, kiedy gondolką szarpnęło i wszystko stanęło.
– Kurwa. – Matt puścił moje kolano i przetarł twarz dłonią. – A jednak to spierdoliłem.
– Ale co? – Nieprzyjemny dreszcz przebiegł mi po plecach. – Matty?
Cholera, cholera, cholera! I po co ja się na to zgadzałam? A miałam iść grzecznie spać. Wszystko sobie przemyślałam – najpierw znaleźć nową pracę, później wyznać Andrewsowi prawdę i błagać, żeby mi wybaczył. A potem w zależności od tego, jak zareaguje albo olać wszystko i kochać się z nim do utraty tchu, albo wyjechać do Francji i zacząć życie podrzędnej striptizerki. Bo umówmy się, gwiazdą estrady, to ja raczej nie zostanę.
Ale nie! Musiałam znowu dać się ponieść durnej fantazji i wyobrazić sobie Matta w roli Mela Gibsona skaczącego po wesołym miasteczku niczym małpa! I co z tego mam? Jak zwykle katastrofę. Boże, żeby chociaż tyłek Andrewsa okazał się równie ponętny, co ten Gibsona.
– Młyn zaraz ruszy, prawda? Nie utknęliśmy tutaj?
Matt wychylił się z gondolki, wprawiając ją w ruch. Zmierzył odległość do ziemi i w końcu, jak największy idiota, oznajmił:
– Nie jest tak źle. Damy radę zeskoczyć.
– Żartujesz sobie, prawda? – Andrews podniósł z podłogi plecak, ułożył go sobie na kolanach i zaczął w nim grzebać. – Co ty teraz robisz?!
Głos zaczął mi drżeć. Przysięgam, nie byłam tchórzem. Nie miałam lęku wysokości ani nic z tych rzeczy, jednak od morza wiał dość silny wiatr przez co trochę nami rzucało. Niezbyt komfortowa sytuacja. Nie wspominając już o tym, że naprawdę nie chciałam skończyć na komisariacie. Dosyć miałam przygód z łamaniem prawa jak na jeden miesiąc.
– Ta dam! – Andrews wyjął w końcu wino i uśmiechnął się tak, że gdybym nie miała już teraz totalnie miękkich nóg ze stresu, to po tym, na pewno by mi zmiękły.
– Okej, mam dość. – Wstałam z krzesełka i przełożyłam nogę przez barierkę. – Wiedziałam, że to beznadziejny pomysł. Ty naprawdę jesteś szurnięty.
Wiatr zawiał, a ja pisnęłam, łapiąc się kurczowo balustrady. Matt zerwał się z miejsca i chwycił mnie pod łokieć, wprawiając krzesełka w jeszcze większy ruch.
– Cholera!
– Vio, ogarnij się. – Przyciągnął mnie lekko w swoją stronę. – Właź tu z powrotem. Zaraz napiszę do Garrego. Przyjedzie i odstawi nas bezpiecznie na dół. A w między czasie możemy się napić i trochę poobłapiać.
– Oszalałeś?! Mamy tu siedzieć i pić, jakby nic się nie stało?
– Przecież nic się nie stało. Pomijając awarię, taki był plan.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
– Dobra, kumam, że wkręciłaś się w scenę, ale nie musisz odstawiać Goldie Hawn. Przecież nie jesteś tchórzem.
– Oczywiście, że nie jestem! – Kolana zaczęły mi drżeć. No dobra, może jednak trochę jestem. – Nie porównuj mnie do niej.
Andrews zaśmiał się pod nosem i pomógł mi wgramolić się z powrotem na krzesełko. Otworzył wino, a kiedy podał mi butelkę, wystukał szybkiego smsa do Garrego. Po minucie bolesnego oczekiwania w ciszy, w końcu przyszła odpowiedź, a ja odetchnęłam z ulgą. Garry zgodził się pomóc i obiecał, że pojawi się w ciągu następnych dwudziestu minut.
Piętnaście minut i pół butelki później, zaczęłam dostrzegać pozytywy tej pokręconej sytuacji. Może i mieliśmy sobie jeszcze wiele do wyjaśnienia i kilka kłótni do przebycia, ale przecież nie mogło być tak źle. Matt zabrał mnie na randkę, chciał spełnić moje głupie, nastoletnie marzenie, a w dodatku pachniał obłędnie. I ciągle się na mnie gapił. Cokolwiek szykował dla nas los, z pewnością przebrniemy przez to razem.
– Mam coś dla ciebie, króliku. – Włożył papierosa luźno między wargi i sięgnął do plecaka. Momentalnie przypomniała mi się sztuczka z niedopałkiem, której uczył mnie kiedyś kolega. Jeśli wyglądałabym choć w minimalnym stopniu tak seksownie z papierosem jak on, z pewnością by mu to zaimponowało.
Stop. Ogarnij się, Violet.
Wino ewidentnie zaczęło uderzać mi do głowy.
– Stwierdziłem, że skoro ja jestem taki zajebisty i spełniam właśnie twoją fantazję... – Wyjął z plecaka coś białego i puchatego. – To ty też możesz być taka miła i spełnić moją. A właściwie dwie.
Matty, uśmiechając się szelmowsko wciąż z papierosem w ustach – o mój Boże, czy on musiał być taki seksowny?! – podał mi dwa zawiniątka. Pierwsze nie było zapakowane, więc od razu je rozłożyłam.
– Co to jest? – Zmrużyłam oczy, próbując dostrzec szczegóły w ciemnościach.
– Twoja nowa piżama.
Dopiero, kiedy to powiedział, zrozumiałam, że trzymałam w dłoniach wielki, puchaty kostium białego królika. Parsknęłam śmiechem pod nosem. To najzajebistszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałam.
– Ta jest na zimę. – W końcu wyjął papierosa spomiędzy warg i odchylił lekko głowę, wypuszczając dym. – To drugie jest na lato – wymamrotał, wciąż patrząc w górę.
Rozwinęłam pakunek z delikatnej, fioletowej bibułki i momentalnie wściekle się zarumieniłam. Wyjęłam bardzo skąpą, za to bogatą w koronki czarną koszulkę nocną. Kiedy ją rozłożyłam, na kolana spadły mi stringi i coś jeszcze. Zerknęłam na Adrewsa, który teraz intensywnie się we mnie wpatrywał, znów zaciągając się dymem.
– A to co? – Wskazałam palcem na dodatki na moich nogach.
– Majtki. – Wypuścił dym kącikiem ust. – I uszy.
Jeśli śmierć spowodowana zawstydzeniem byłaby możliwa, to leżałabym już martwa. A za podniecenie, które właśnie mnie ogarnęło, smażyłabym się w piekle. Zacisnęłam palce jednej dłoni na cienkim materiale, a drugą sięgnęłam po butelkę. Cholerny Matthiew Andrews, sprawił, że wszystko we mnie płonęło. Łapczywie przyssałam się do zimnego szkła, szukając ukojenia. Bez szans, nawet Elvis ocknął się z pijackiego snu i śliniąc się, oglądał pornosa powstałego z mojej wyobraźni.
Matt pochylił się nade mną i przesunął nosem po moich włosach
– Założysz ją dla mnie? – wymruczał mi do ucha.
Przymknęłam powieki. Obraz Matta pieprzącego mnie ubraną w wyzywającą bieliznę i królicze uszy, stanął przed moimi oczami jak żywy. Mimowolnie jęknęłam. Dłoń Andrewsa wsunęła się pod leżące mi na kolanach podarunki.
– To znaczy tak?
Wino zaszumiało mi w głowie, kiedy jego ręka zbliżyła się do miejsca, w którym go potrzebowałam. Zręczne palce przesunęły zamek w spodniach, a wesołe miasteczko rozświetliło się feerią barw. Nie wierzyłam w to co widzę. Pieprzony Matt doprowadził mnie do orgazmu jednym muśnięciem.
– Halo! Kto tu jest?!
– Kurwa! – Matty odskoczył ode mnie, wprawiając gablotkę w gwałtowny ruch. Dotarło do mnie, że nagły wybuch światła to nie fajerwerki, dopiero, gdy wyrwał mi z rąk bieliznę i w pośpiechu upchnął do plecaka. – Rusz się, Vio. Jednak będziemy musieli skakać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top