Rozdział 37

Violet

– Ten skurwiel narobił mi do butów! – Obudził mnie krzyk Andrewsa.

Przykryłam twarz poduszką i wybuchłam śmiechem. Przecież go uprzedzałam. Spodziewałam się, że pójdzie po buty i schowa je tutaj, albo chociaż włoży do szafy w przedpokoju, ale skoro tego nie zrobił, to nie powinien się dziwić. Wywalił Louisa z łóżka, ale zostawił mu trampki. Złośliwiec potraktował to jak zaproszenie. Mogłam się założyć, że siedział teraz na jakiejś półce i patrząc Mattiemu prosto w oczy, wylizywał sobie jaja. A właściwie jedno, bo był wykastrowany.

– Liż sobie, liż. Jak się z tobą rozprawię, to nie będziesz w stanie sobie dogadzać. – Dobiegł mnie syk Matta. Po chwili rozległ się huk i przeciągłe: „Kuuuurwa!".

No dobra, pora wstawać. Jeśli nie zainterweniuję to moje mieszkanie może stać się miejscem zbrodni. Mimo wciąż tlącej się pod skórą złości, nie chciałabym porzucać zwłok Matta w pobliskim lesie. Zwłaszcza, że do najbliższego, mam kilka ładnych kilometrów.

Weszłam do salonu i zauważyłam Andrewsa, kucającego na szeroko rozstawionych nogach w przedpokoju. Wyglądał wojowniczo. Trzymał się za ramię i głośno sapał, mierząc Louisa nienawistnym wzrokiem. Kocur z kolei umościł się na szafce wiszącej pod sufitem i nie spuszczając wzroku z ofiary zamiatał nerwowo ogonem.

– Co się stało?

– Ten pchlarz, to jakiś pieprzony psychopata. – Matt warknął, nawet nie zerkając w moją stronę. – Skoczył na mnie i mnie pociął!

– Nie przesadzaj, Matty – zaśmiałam się. – Na pewno nie jest tak źle.

Uniósł brwi i powoli przenosząc wzrok na mnie, oderwał dłoń od barku. Z trzech podłużnych pręg powoli sączyła się krew.

– Jezu! – Podeszłam do niego. – Wstawaj, trzeba to odkazić! Loui, ty głuptasie... – wymamrotałam, patrząc bezradnie na futrzaka. – Tak nie wolno.

– Loui? Głuptasie? Jak możesz do niego tak spokojnie mówić?! – Matt pozwolił mi sobie pomóc podnieść się z podłogi i rzucił mi spojrzenie pełne niedowierzania. – On próbował mnie zabić!

– Matty, to żbik. Nic dziwnego, że broni swojego terytorium.

– Co, kurwa?!

– No... Żbik. Myślałam, że wiesz. Słyszałam, jak go tak nazywałeś.

– Myślałem, że po prostu tak wygląda, a nie że jest dzikim zwierzęciem-mordercą!

Weszliśmy do kuchni. Posadziłam Andrewsa na stołku barowym i wyjęłam z szuflady wodę utlenioną, gazę i bandaż.

– Przestań machać tą ręką.

– Dlaczego, Violet? Dlaczego, do cholery, trzymasz w domu to bydlę?

– Znaleźliśmy go przy autostradzie, jak wracaliśmy z wakacji kilka lat temu. Ktoś go potrącił i odjechał. – Przemyłam ranę, a Matt wykrzywił się nieznacznie. – Leczenie i późniejsza rekonwalescencja zajęły kilka miesięcy. Weterynarz powiedział, że Louis strasznie się rozleniwił i nie wykazuje cech drapieżnika. Stwierdził, że może nie przeżyć na wolności.

Wystawiłam delikatnie język, skupiając się na owijaniu bandaża wokół ramienia. Poczułam na sobie jego wzrok. Powietrze jakby zgęstniało, a kiedy spojrzałam mu w oczy, złość całkowicie z nich zniknęła. Patrzył na mnie z konsternacją, marszcząc brwi. W końcu przesunął spojrzenie i przez kilka sekund wpatrywał się w mój wciąż wystawiony język. Natychmiast go schowałam i zagryzłam wargę, ale zamiast odsunąć się choć trochę, po prostu się na niego gapiłam. Uniósł dłoń i odgarnął kosmyk włosów, który opadł mi na twarz. Zastygłam w bezruchu.

Cholera, Violet. Miałaś się ogarnąć.

– Gdzie jest Sally? – Jego głos zawibrował pod moją skórą.

– Nie wiem. Pewnie jeszcze śpi albo już wyszła. Ostatnio rzadko bywa w domu – wyszeptałam, w zasadzie sama nie wiedząc, czemu szepczę.

Andrews przesunął dłoń z mojego policzka niżej. Kciukiem nakreślił linię mojej dolnej wargi, a ja zorientowałam się, że już nie stoję obok niego, a pomiędzy jego nogami. Poczułam, jak twardnieją mi sutki.

Ja pierdzielę, jak do tego doszło?

Przesunął wzrokiem w dół, jakby wyczuł w o czym myślę i przełknął ślinę. Jedna ręka drgnęła mu nerwowo przy boku, a palec drugiej nacisnął mocniej moje usta. Uniósł spojrzenie i wymamrotał, patrząc mi w oczy:

– Wciąż jestem na ciebie cholernie zły, króliku.

No i bum. Bańka prysła. Zalała mnie fala irytacji.

– No to jest nas dwoje. – Odsunęłam się i skierowałam w stronę Louisa. Wyciągnęłam do niego rękę, a kiedy zeskoczył z szafki, podrapałam go za uchem. Andrews nie spuszczał ze mnie wzroku.

Czy on musiał być taki cholernie seksowny? Bożeee! Ciężko jest się wkurzać na kogoś, kto wygląda, jak ucieleśnienie twoich wszystkich fantazji. W dodatku siedzi bez koszulki!

– Spławiłaś już dupka Deana?

– Nie twój interes.

– Cholera. – Matt zerwał się z krzesła i nagle znalazł się tuż obok mnie. – Czego ty chcesz, Violet?

Czego ja chcę? Na początek byłoby miło, gdyby wszystko stało się choć trochę prostsze.

Nie wiem, po co ja w ogóle znów zaczęłam z nim rozmawiać. Wszystko się jakoś układało, dopóki go ignorowałam. Choć układało, to może za dużo powiedziane. Ale egzystowałam. Dryfowałam z prądem. Teraz, przy każdym zerknięciu na niego, czułam jakby ktoś żywcem wyrywał mi serce z piersi.

– Nic od ciebie nie chcę – wymamrotałam, próbując odzyskać trochę przestrzeni.

– Nic? – zaśmiał się gorzko. – Więc nie chcesz, żebym cię dotykał? – Chwycił za rąbek koszulki i pociągnął, a mi zaschło w gardle. – Nie chcesz, żebym cię całował? – Przysunął się tak bardzo, że musiałam oprzeć się o ścianę. Jemu to nie wystarczyło. Przejechał nosem po mojej szczęce. – Żebym cię pieścił? – wyszeptał do ucha, ale jego głos wcale nie był uwodzicielski. Raczej pełen jadu. Jezu, ze mną jest naprawdę coś nie tak, skoro nawet taki ton na mnie działa. Zrobiło mi się wilgotno w majtkach. – Żebym cię...

– Pieprzył – sapnęłam. Chwilę później pisnęłam, zakrywając usta.

Nie, nie, nie. Nie powiedziałam tego! Rany! Co za idiotka!

Andrews odsunął się na długość ramienia i spojrzał na moje usta z satysfakcją.

– Przeproś mnie za wczoraj.

– Słucham? – warknęłam. Policzki mi zapłonęły. Złość tylko spotęgowała natarczywe pulsowanie w intymnym miejscu.

– Przeproś mnie, za to, że wyszłaś z domu z tym dupkiem. – Wsunął palec za krawędź moich spodenek i odrobinę mnie przyciągnął. – Przeproś za to, że założyłaś dla niego tamte majtki. I za to, że pozwoliłaś mu się obejmować. – Zderzyłam się z jego klatką piersiową.

Jezu, to kompletne szaleństwo. Matt też ewidentnie się nakręcał. Stwierdzenie, że właśnie pożerał mnie wzrokiem, byłoby niedopowiedzeniem miesiąca.

– To ty mnie przeproś, za kłamstwa. – jęknęłam, starając się zachować zdrowy rozsądek, a pijany Elvis w mojej głowie uniósł kieliszek do toastu.

– Przepraszam – wydyszał. – Teraz ty.

           Cholera.

– Ja...

– Violet, teraz ty – warknął gardłowo.

          To błąd, Violet. On wciąż nie wie, co zrobiłaś jego rodzinie. Kiedy się dowie, wszystko i tak przepadnie. Lepiej to skończyć teraz.

– Vio.

          Zmiękły mi nogi. Jeśli zaraz czegoś nie zrobi, to spalę się żywcem.

         Elvis machnął na mnie ręką i wziął się do pakowania walizki. Tyle było z mojego głosu sumienia.

– Przeprasz... – jęknęłam, ale usta Andrewsa brutalnie mi przerwały.

         Zaczęliśmy się całować jak opętani. Matty chwycił mnie pod pupą i uniósł. Natychmiast owinęłam nogi wokół jego bioder. Ścisnął moje pośladki, wywołując kolejny bolesny skurcz w podbrzuszu. Chciałam, żeby nigdy mnie nie puszczał. Oderwał nas od ściany i skierował się do sypialni.

O Boże. To już. TO teraz nastąpi.

Jęknęłam ponownie.

To będzie pogrzeb dla mojego serca.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top