6. Dziwna kobieta ze swoimi mądrościami
Następny rozdział 21.05.
Jakoś nad ranem, gdy pierwsze promienie słońca zaczęły wpadać do pokoju, a moje zesztywniałe ciało błagało o lepsze miejsce do spania, poczułam uścisk ręki. Mimo to z trudem uniosłam powieki. Ktoś musiał okryć moje ramiona oraz nogi kocami, gdyż pamiętałam, iż zasnęłam bez przykrycia, zaś teraz czułam bawełniane okrycia.
- Hej - odezwał się słaby, ale jakże znajomy głos.
Błyskawicznie uniosłam głowę i zwróciłam wzrok na bladą twarz z szeroko rozwartymi oczyma koloru szarego. Moje usta zaczęły drgać niebezpiecznie. Czułam, że zaraz zacznę płakać ze szczęścia, lecz gdy ujrzałam słaby, kpiący uśmiech, wzięłam się w garść.
- Emil! - wyrwało mi się. Nie mogłam powstrzymać ramion przed zarzuceniem ich na szyję chłopaka. Wtuliłam się w niego ze łzami w oczach. - Ty żyjesz, co za ulga! Teraz będę mogła cię własnoręcznie zamordować.
- Co?! - jęknął słabo - Auć! Przestań! Ra... Ratunku, ta kopnięta baba chce mnie za...
Poduszka wylądowała na jego twarzy nim zdołał wypowiedzieć do końca ostatnie zdanie. Wcześniej planowałam jedynie - tak jak to początkowo zrobiłam - zdzielić go w drugie, nieugryzione przez węża ramię, ale ten jego kpiący uśmiech sprawił, że poczułam złość. Musiałam mu jakoś pokazać jak bardzo się o niego martwiłam, a innego sposobu nie znalazłam albo nie chciałam znaleźć. Ale cicho!
Dopiero kiedy poczułam jak zaczyna słabnąć, zabrałam poduszkę pozwalając mu nabrać swobodnie powietrza. Moja szczęka drgała chociaż wiedziałam już, że raczej nie będę płakać. Wczoraj wypłakałam wszystko.
- Hej - Emil zmarszczył brwi, następnie uniósł dłoń i otarł pojedynczą łzę spływającą z mojego policzka. - Już dobrze.
- Prawie umarłeś - załkałam, a może jednak jakieś łzy pozostały. - Dlaczego odepchnąłeś mnie? Dlaczego pozwoliłeś, aby wąż wgryzł się w ciebie? Ty idioto! Martwiłam się o ciebie...
- Martwiłaś się o mnie? - zadowolony wyszczerzył zęby - To coś nowego, a może...
- Żadnego może! Wczoraj zachowałeś się szlachetnie tylko po to, by w następnej chwili klepnąć mnie w tyłek!
Jego uśmiech stał się szerszy, zaś dłoń niebezpiecznie zbliżyła się do krawędzi łóżka. Błyskawicznie wstałam pozwalając okryciom spaść na krzesło. Pochyliłam się jedynie po to, by szczelniej okryć Emila kołdrą. Tak wiem zachowuję się teraz nad opiekuńczo.
- Pójdę powiadomić zielarza, żeś postanowił się łaskawie obudzić.
Kiedy doszłam do drzwi usłyszałam jeszcze jego słaby głos wyraźnie mnie goniący:
- Wczoraj miałem dziwny sen. Wydawało mi się, że krzyczysz na mnie i wyklinasz mnie, robiłaś to?
Uśmiechnęłam się zadziornie, ciesząc się jednocześnie, że nie może dostrzec mojej miny. Czyli, jednak był na tyle przytomny, aby słyszeć to co mówiłam. Cóż za szczęście, iż nie pamięta słów... Cóż za szczęście, że nie pamięta tego co mówiłam i tego jak gładziłam go po włosach. Chyba bym dostała zawału, gdyby odkrył co robiłam, czy jak go błagałam o to, by żył.
- Ja? Gdzieżbym śmiała! - powiedziałam i zniknęłam za drzwiami.
Idąc przez salon do gabinetu zielarza miałam na twarzy szeroki uśmiech. Nie mogłam powstrzymać się od radosnej miny. Byłam zwyczajnie szczęśliwa, że los jednak dał mi szansę i oddał mi Emila... Znaczy nie to, żebym za bardzo przejmowała się życiem tego mężczyzny! Nie, nie, nie... No może traszkę.
Zapukałam do gabinetu, a gdy otworzyłam drzwi niemal wleciałam w tamtą matronę ze wczoraj. Miała dzisiaj na sobie krzykliwą, czerwoną sukienkę z wysokim stanem oraz krótkimi ramiączkami, przez co widać było jej zwiotczałą skórę. Na jej twarzy widniało coś na kształt makijażu, który wyglądał bardziej jak tapeta klauna. Szarawo- czarne włosy związała w kok.
- Dzień dobry! - zaświergotałam cofając się, aby przepuścić seniorkę.
- Dzień dobry, jak tam twój przyjaciel?
- Właśnie ja w tej sprawie - powiedziałam z rozanielonym uśmiechem. Przeniosłam wzrok na zielarza o pogodnych, zielonych oczach - Emil się obudził i powróciły mu skłonności do żartowania. Właściwie to próbował...
- Obudził się? - przerwał mi. - Przepraszam muszę iść do mojego pacjenta!
Wyleciał z pokoju, a ja zaczęłam się martwić, że Emil poskarży się mu o tym, iż próbowałam go zamordować z użyciem poduszki i pięści. Ale zaraz mój wzrok padł na dziwnie uśmiechającą się staruszkę, która przerażała mnie bardziej niż perspektywa wykrycia mordobicia. Ta matrona zdecydowanie planowała dla mnie coś co mi się naprawdę nie spodoba.
- A więc... - zaczęła. Po plecach przeszły mi ciarki, pragnęłam aby ktoś mnie uratował, ale nikt się nie pojawił, a ona kontynuowała.
*********
Moim najgorszym błędem było to, że jednak powierzyłam swoje życie i bezpieczne dotarcie do stolicy, Emilowi. Mogłam w końcu wybrać jakiegoś innego kryminalistę, który nie poświęciłby życia dla tak wstrętnej osoby jak ja... tylko zabiłby tego węża z daleka. Jednak to nie to stanowiło w tym wszystkim problem. Problemem było to, iż przez niego trafiliśmy do tej wioski i zostałam wpakowana w coś czego wolałabym uniknąć.
- Nie rób tak nieszczęśliwej miny - mężczyzna zacmokał na mnie. - Mogłaś trafić dużo gorzej.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Czy ten siedzący na ławce przy domu zielarza, mężczyzna właśnie to powiedział? No nie wierzę! I odzywa się ten co wie najlepiej, tyle że to nie on będzie musiał robić z siebie idiotę.
- Wcale nie! One chcą mnie wziąć nad rzekę, a wcześniej kazały zrobić jakiś durny wianek. Wiesz po co mam iść nad rzekę? Ponieważ wierzą w jakieś pradawne przesady co do szukania małżonka! - syknęłam - Nawet gdy próbowałam wytłumaczyć im, że mam narzeczonego, którego szczerze kocham, te baby dalej mówiły swoje...
- Bierzesz to wszystko zbyt emocjonalnie - znów pochylił się do mnie. - Potraktuj to jak zabawę, przecież nie dadzą ci ślubu z tym, na którego padnie. A gdyby dali... złoże mu najszczersze kondolencje.
- Miły jak zawsze - warknęłam.
- Po porostu szczery, kochanieńka - poprawił mnie. Ponownie się skrzywił i potarł ramię.
Powstrzymałam się przed rzuceniem się w jego stronę, aby mu w jakikolwiek sposób pomóc. Co za denerwujący chłopak. Czemu musi powiedzieć coś czego nie jestem w stanie podbić swoimi słowami, tak bym to ja wygrała. Trafił swój na swego.
- Po za tym taki ślub, według naszego prawa jest nieważny więc czego się martwisz? - zapytał.
Spojrzałam na niego, ale miał zamknięte oczy, a bez spojrzenia mu w nie, nie byłam wstanie stwierdzić czy mówi szczerze. Mimo to uznałam, iż ma rację, gdyż po jego twarzy nie błąkał się kpiący uśmiech. Chociaż te jego słowa z kondolencjami...
- Masz rację, niepotrzebnie histeryzuję.
Zaskoczony spojrzał na mnie, po czym uśmiechnął się łobuzersko i złapał mnie za rękę. Wyglądał jak jakiś szaleniec, który wpadł na naprawdę szalony pomysł. Taki, który skończy się źle przynajmniej dla jednej z osób. Na szczęście mam jeszcze dużo oleju w głowi, by nie brać na poważnie koncepcji podejrzanych ludzi.
- Mam pomysł - oznajmił. - Przecież zawsze możesz sobie coś zrobić, dzięki temu ominie cię zabawa i ewentualny mąż.
- I mam spędzić całą noc z tobą? - uśmiechnął się szerzej.
- Mam trochę miejsca w łóżku jeśli...
- Nie! Czyś ty oszalał?!
Roześmiał się radośnie. Za późno poczułam jego lewą dłoń sunącą mi od kolana po udo. Błyskawicznie przygniotłam jego dłoń do swojego uda i mimowolnie się zarumieniła kiedy spostrzegłam jak blisko znajduje się jego twarz przy mojej. A więc jednak jego mózg - przynajmniej w większości czasu - jest w spodniach.
- Emilu Ratero mam ci przypomnieć...
- Nic nie musisz mi przypominać - próbowałam odchylić bardziej głowę, ale potylica już od dawna była oparta o bok domu. Zaczęłam szybko oddychać. Jego usta niebezpiecznie przybliżyły się do moich. - Twój narzeczony i tak nie dowiedziałby się, że dobrowolnie całowałaś przystojnego faceta, którego najęłaś, aby to on cię wyprowadził z miasta, bo twój jakże szlachetny i cudowny narzeczony nie był wstanie się ruszyć. To jak - poruszył zabawnie brwiami - dasz mi całusa?
Wbiłam wzrok w jego szare oczy płonące dziwnym światłem. Moje oszalałe serce waliło z przerażającą siłą o żebra. Nie chciałam nawet dopuścić możliwości, że pragnęłabym, aby mnie pocałował. Wciągnęłam z sykiem powietrze, gdy jego ręka, ta która leżała przygwożdżona do mojego uda, przesunęła się i objęła mnie w pasie.
- Zachowujesz się... - powiedziałam słabo.
- Ha! Wiedziałem! - pochylił się bliżej, a ja błyskawicznie wstałam. - Ej!
- Muszę... Muszę iść! - rzuciłam się biegiem.
Już wolałam znaleźć się tuż przy tych kobietach, które i tak miały po mnie przyjść jakoś po południu, aby upiększyć wianki. Nie zależało mi zbytnio na nich, lecz wolałam znaleźć się przy innych dziewczynach wierzących w te przesądy niż z Emilem. Przerażające jest to, iż chciał mnie pocałować. Czy on naprawdę uważa, że pozwolę mu na coś takiego? Przecież mam narzeczonego!
Wleciałam z rozpędu na rynek i ukryłam się wśród panien na wydaniu. Chociaż wątpiłam, żeby Emil za mną pobiegł, ponieważ było mu ciężko wyjść z domu, aby usiąść na zewnątrz. Zielarz mówił, że na razie nigdzie nie pójdziemy, bo Ratero jest za słaby na jakąkolwiek podróż. Mimo to stan zdrowia nie przeszkadzał mu w próbach...
- Dalio tutaj! - rozległ się krzyk.
Ruszyłam w stronę wymachującej rękoma znajomej matrony, otoczonej rozchichotanymi dziewczynami w różnym wieku od siedemnastolatek, po moje dziewiętnastoletnie rówieśnice do dwudziestokilkuletnich młodych kobiet. Razem mogło być na placu jakieś dwadzieścia dziewczyn włącznie ze mną.
- Cudownie, że przyszłaś - powiedziała - miałam po ciebie wołać, ale ta gromadka mnie oblężyła.
Następnie - nas wszystkie - zaprowadziła do długiego stołu skąd miałyśmy wziąć swoje wianki i materiałami z drugiego stołu je ozdobić. Mój wianek był zrobiony z różnych kwiatów poprzetykanych słomą. Wyglądał ładnie chociaż zapewne nie pokazałabym go nikomu.
Słuchając różnych zwariowanych fantazji dziewcząt o tym kim będzie ich przyszły mąż, zaczęłam stroić wianek. Znalazłam jakieś gwiazdki z kolorowego szkła, muszelki i perły. Uważałam przy tym, aby przypadkiem nie wyśmiać którejś z obecnych tu dziewczyn czy nie posłać jej sceptycznego spojrzenia.
- Piękny - odezwał się głos po mojej prawej. Podskoczyłam przestraszona, ale ucieszyłam się, że to nie Emil. - Zauważyłam, że nie jesteś aż tak podekscytowana jak reszta dziewczyn.
- Ponieważ podejrzewam, że chłopcy będą wiedzieć jaki wianek wyłowić... po za tym wiele wianków może przepaść - odparłam, wzruszając ramionami.
- A co jeśli ktoś złapie twój?
- Potraktuję to jak zwykłą zabawę.
- Wiesz, dlaczego one to robią? - pytała dalej, ale nim zdążyłam odpowiedzieć, kontynuowała - One wierzą w to co robią, wpajają im to matki, mieszkańcy oraz wiara. Nasi chłopcy zostali wychowani na dobrych mężów oraz ojców. Nasze społeczeństwo działa prawidłowo właśnie dzięki temu, że to mężczyźni wybierają sobie kobiety. Czasami któraś nie jest wybrana, ale w tych wypadkach mówimy im, że za rok ktoś ich wybierze albo dlatego że są za młode.
Skupiłam wzrok na siedemnastolatkach, które z zapałem ozdabiały wianki. Paplały przy tym co zrobią kiedy któryś je wybierze. Wydawały się pragnąć ślubu z jakimkolwiek facetem, lecz nie brały pod uwagę jednego faktu. Co jeśli tego kogoś nie pokochają?
Z jednej strony miała rację, ale ja nie mogłabym tak żyć. Ledwo daję sobie radę z zakazami i rozkazami ojca, a co dopiero... No tak, ojciec chciał, abym wyszła za mąż właśnie za Wiktora, tyle że ja naprawdę tego chciałam. Tym dziewczyną nie daje się prawa wyboru.
**********
Kiedy było ciemno ruszyłyśmy z lampionami i wiankami w dłoniach nad jedną z rzek. Idąc przez las śmiałam się wraz z innymi, gdyż tym razem (całe szczęście) rozmawiały o tym co się stanie jeśli, na przykład upadną lub zgubią się. W zasadzie planowałam zrobić to drugie, lecz byłam otoczona tymi chichoczącymi marzycielkami.
W końcu dotarłyśmy do mostku, z którego po kolei zaczęłyśmy wkładać do wody wianki. Po obu stronach rzeki były krzaki. Można więc śmiało mówić, iż za nimi mogą czaić się chłopcy.
- Pamiętajcie - powiedziała matrona - śledźcie wzrokiem swoje pływające wianki. Kiedy któryś będzie płynąć bliżej którejś ze stron oznacza to, że właśnie stamtąd przybędzie wasz kochanek.
Znudzona w zwiewnej, granatowej, rozkloszowanej sukience na ramiączkach śledziłam wzrokiem wianek. Puki co płynął pośrodku rzeki z czego ogromnie się cieszyłam. Niekiedy słyszałam piski dziewczyn, które zauważyły chłopców niosących wianki. Lecz ja zadrżałam ze zgrozy nie dlatego że słyszałam ich głosy, tylko dlatego że mój wianek podpłynął w prawą stronę. Usłyszałam chlupot z tamtej strony.
Nie, nie proszę! - krzyczałam w myślach mając dziecinną nadzieję, że ten ktoś mnie usłyszy - Nie rób tego kimkolwiek jesteś!
Ale jak to często bywa nikt mnie nie posłuchał. Czyżby każdy na tym świecie robił wszystko na opak mnie?
Kiedy dobiegły do moich uszu krok z ociąganiem spojrzałam w prawo błagając, aby ten ktoś lazł do innej dziewczyny. Mężczyzna wszedł w krąg światła z zawadiackim uśmiechem na wargach, a ja zamarłam ze zgrozy. Był to przystojny młodzieniec około dwudziestoczteroletni. Miał na umięśnionych ramionach białą koszulę od garnituru, założył nawet galowe spodnie. Pomimo bladej, zmęczonej, chochlikowatej twarzy wydawał się zadowolony z zepsucia mi życia. Jego szare oczy skrzyły się radością i lekką kpiną.
Zaczesał blond włosy dłonią nim powiedział:
- Wyglądasz ślicznie, kochanieńka.
- Emil - jęknęłam i z rozpaczą w oczach spojrzałam na niezwykle zadowoloną z siebie seniorkę. Seniorkę według, której powinnam być zachwycona.
- Cudownie! Czas na zabawę, drodzy panowie proszę zaprowadzić swoje panie z powrotem do wioski!
Już teraz wiedziałam, że to najgorszy dzień mojego życia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top