14. Ja i broń, pierwsze spotkanie z mieczem

     Razem z Niną (kiedy tylko Emil nie patrzył) wyrwałyśmy jeszcze kilka orchidei, bo - zgodnie - uznałyśmy, że jak przyjdzie co do czego to wolałybyśmy mieć ich jeszcze troszeczkę więcej. Oczywiście musiałyśmy tym samym zrównoważyć ciężar po drugiej stronie tego samego konia, na którym były już tamte orchidee. Spostrzegłyśmy, jednak pewien fakt. Otóż Emil zawsze będzie widzieć tylko jedną stronę konia więc nie zauważy, iż tych przepięknych kwiatów jest więcej... dobra!... dwa razy więcej. Ale kto wnikałby w takie szczegóły?

   Gdy Emil niespodziewanie odwrócił się w naszą stronę, schowałyśmy wyrwaną z ziemi orchideę za plecami. Spojrzałyśmy krótko, porozumiewawczo na siebie i obie ponownie przeniosłyśmy wzrok na mężczyznę. Jak jeden mąż zmarszczyłyśmy brwi, patrząc na Emila z pytaniem w oczach. Przecież nie musiałyśmy udawać niewinnych, bo takie właśnie byłyśmy, prawda?

- Coś nie tak? - zapytałam z przesłodkim uśmiechem na wargach.

  Nina oparła ramię o moje i skuteczniej schowałyśmy kwiat przed czujnym, badawczym spojrzeniem przestępcy. Zapewne wyglądałyśmy zabójczo poważnie albo zabójczo słodko, ponieważ zmrużył podejrzliwie oczy.

- Zachowujecie się zbyt... - zamachał dłońmi szukając odpowiedniego słowa - ...grzecznie.

- Jak? - parsknęłam śmiechem - No proszę cię! Zachowujemy się całkowicie normalnie - machnęłam lekceważąco ręką i dopiero po chwili zrozumiałam swój błąd. Przecież ja tak nie robię! I co teraz?!

- Dalio Smith coś ty zrobiła? - zrobił krok w naszą stronę.

- Ja? Pff! Zupełnie nic. 

- Nino, zostawisz nas samych?

   Nastolatka zabrała mi kwiat i idąc tyłem, patrząc to na mnie (ze współczuciem) to na Emila, odeszła zostawiając nas samych. Odetchnęłam z ulgą. Teraz nie ma o co nas posądzić skoro nawet nie ma pojęcia o co chodziło. Lepiej być nie mogło. Boże dziękuję ci za jego głupotę! Gdyby jednak postanowił zajrzeć nam za plecy byłybyśmy skończone.

- A teraz powiedz mi o co chodziło. Dlaczego Nina zrobiła się dokładnie taka sama jak ty? Przecież wcześniej była taka... taka...

- Widzisz nawet nie wiesz kim jest twoja siostra - cofnęłam się kiedy się zbliżył. - Jest uroczą, przemiłą dziewczyną, która doskonale wie z kim najlepiej się trzymać, żeby świetnie się bawić. Wiedziałeś, że potrafi żartować? Ma świetne kawały, może powinieneś ją o nie zapytać?

- Zmieniasz temat - zauważył.

- Nieee... - pośpiesznie, nerwowo wsunęłam za uszy, włosy. Jak on to robił, że serce wali mi jak oszalałe? Dlaczego się tak dzieje? Niech przestanie!

- Więc dlaczego mówicie między sobą tak cicho? - uniósł pytająco brew.

- Ponieważ... ponieważ... - nerwowo przełknęłam ślinę. Zaraz potem wpadłam na szalony pomysł, który mógł się sprawdzić albo i nie, ale miałam prawie siedemdziesiąt procent szans, że wypali. Tym bardziej, iż nie będzie mieć jak sprawdzić czy mówię prawdę. - Ponieważ mówiłyśmy o bardzo intymnych sprawach.

- Czyli? - drążył co mnie niezmiernie cieszyło.

- Czyli o tych dniach miesiąca - dla efektu uśmiechnęłam się porozumiewawczo.

- Jakich dniach miesiąca? - Emil wyglądał jakby się coraz bardziej gubił, a raczej żałował, iż w ogóle zaczął ten temat.

- No, TE dni miesiąca - zaszokowana spojrzałam na niego jakby się urwał z kosmosu. - TE, które mają dziewczyny? Rozumiesz? - przewróciłam oczami widząc jego brak zrozumienia na twarzy - Rozmawiałyśmy o miesiączkach!

- Aaa! Trzeba było tak od razu - parsknął, pokręcił głową jakby moje metody były co najmniej śmieszne.

   W myślach zdzieliłam go po głowie, a wiedząc, że i tak nic mi nie zrobi, uderzyłam go w potylice. Zawył jak zranione zwierze, chwycił się bolącego miejsca, po czym spojrzał na mnie z wyraźnym wyrzutem. Normalnie byłabym w szoku, że zachowuje się jak dzieciak, ale zważywszy na to kim jest to cóż...

- Jesteś idiotą - rzuciłam zakładając ręce na piersi. - Miałeś tyle dziewczyn i nie wiesz co to są TE dni miesiąca? Naprawdę?

   Wzruszył ramionami jakby to nie miało dla niego żadnego znaczenia. Czyżby nie bał się, że przez wypadek zostanie tatusiem? I to jedynie przez swoją cudowną znajomość kobiecego ciała? Żałosne.

- Wiesz to niespecjalnie jest mi potrzebne - powiedział. - Są przecież sposoby na dowiedzenie się czy kobieta ma te dni miesiąca więc nie wiem o co się tak wściekasz. Jestem bardzo wyczulony na drobne zmiany, które mogą sprawić niechciane kłopoty. Dla przykładu - uśmiechnął się zjadliwie - zbliża ci się okres, a wiem to po tym, że częściej niż zwykle denerwujesz się o byle co.

   Zamrugałam skonsternowana jego uwagą. Mimo że miał racje, wolałam tego po sobie nie pokazywać, dlatego też zrobiłam oburzoną minę zwiastującą kłopoty. Kłopoty dla niego rzecz jasna. Niech się szykuje na prawdziwą burzę! Już ja mu pokaże zbliżającą się miesiączkę! Uch! Jak on mnie czasami denerwuje.

- Widzisz - wskazał mnie jako rzeczywisty dowód swojej racji. - Fakty nie kłamią.

   Otworzyłam usta zbyt zaskoczona jego żartobliwym tonem oraz butą w głosie. Jednakże mimo to chciało mi się śmiać. Nie mam pojęcia jak to robił, ale akurat ta Emilowa cecha charakteru mi się bardzo podobała. Robił dokładnie to co musiał, aby wzbudzić we mnie śmiech, który "pokonuje" złość, złość wywołaną oczywiście przez niego. Co za ironia losu, prawda?

- Ekhm - ktoś chrząknął za nami.

   Błyskawicznie się odwróciłam i z niewyobrażalną ulgą (a zarazem przykrością) stwierdziłam, że to Nina. Była dziwnie rozczochrana tak, iż jej blond włosy praktycznie miała na twarzy. Zaś ubrania dziewczyny - miała na sobie czarne dżinsy wraz z granatową bluzką z rękawem trzy czwarte - były lekko podarte to tu, to tam jakby biegła z dużą prędkością po lesie.

- Co ci się stało? - zapytałam, rozglądając się za zagrożeniem, ale wszędzie było pusto.

- Poszłam na stronę i... - pokręciła głową, rumieniąc się z zażenowania - kiedy załatwiłam swoje potrzeby nagle coś usłyszałam w krzakach nieopodal. Wystraszyłam się. Gdy uciekałam, raz spojrzałam za siebie i zobaczyłam równie przestraszonego królika.

   Emil zamiast się jakoś powstrzymać, roześmiał się na głos. Naśmiewał się z siostry, która robiła się coraz bardziej z siebie zawstydzona. Już miałam ochotę zdzielić mężczyznę po raz kolejny, kiedy gdzieś daleko rozległo się dziwne, bardzo głośne łomotanie. Tylko raz w życiu słyszałam coś podobnego, gdy byłam z ojcem na jednym z jego polowań z współpracownikami biura burmistrza. Miałam za zadanie umilać czas ich żonom oraz córkom. Właśnie rozmawiałyśmy o ostatnich trendach mody (nie żebym miała tylko takie zainteresowania!), kiedy usłyszałyśmy właśnie takie łomotanie, a raczej... tupot zwierzyny.

- Och nie! - krzyknął wtedy ojciec, po czym spojrzał przestraszony w naszą stronę. Jego plany odpoczynkowe i przymilanie się pracownikom, aby wyrażali się o nim jak najlepiej, właśnie legły w gruzach. - Moje panie wiem, że pośpiech może bardzo wam się nie spodobać, ale proszę uciekać. NATYCHMIAST!

   Więc pośpieszyłyśmy konie, a mężczyźni nas otoczyli w ochronnym korowodzie. Później okazało się, że to rozwścieczone stado krów z pobliskiej farmy, pędziło w naszą stronę jak oszalałe. I oczywiście ojciec wyszedł na wielkodusznego i wspaniałego człowieka, którym w zasadzie był, ale w czasie kampanii oraz rządów nie mógł tego pokazywać. Z powodu jego ofiarności w obronie jednej z kobiet - stracił nogę w spotkaniu z bykiem - został powołany dożywotnim burmistrzem. Dlatego też sam może powoływać urzędników czy swojego następce.

- Myślę, że to rozpędzona zwierzyna - wyszeptałam zatrwożona, iż będzie mi dane powtórka z tego co już przeżyłam.

   Emil nie wyglądał na specjalnie przestraszonego. Jedynie wzruszył ramionami i odwrócił się w stronę, w którą zmierzaliśmy nim zainteresował się moimi i Niny machlojami. Wobec takiego braku strachu, spojrzałam bezradnie na nastolatkę. Ona również wyglądała na przestraszoną, lecz również na wpół uspokojoną faktem, iż jej brat zachowuje się tak, a nie inaczej.

- Emilu!

- Przecież one tu nie wejdą - sapnął spoglądając na nas jakbyśmy były histeryczkami, które należy unikać. - Spokojnie, bez paniki. Orchidee swoim zapachem odpychają każde zwierze prócz tych małych jak na przykład wilki albo takie, które uwielbiają jeść te kwiaty - wskazał podbródkiem konie.

- Wilki? - pisnęła Nina.

- Widzisz? - zapytał Emil patrząc na mnie z wyrzutem - Przez ciebie stała się tak samo tchórzliwa jak ty...

- Ja nie jestem tchórzem! - zaprotestowałam.

- ...który boi się tak nieszkodliwych zwierząt jak wilki - pokręcił głową z dezaprobatą. - Po co ja się na to zgadzałem? Mam teraz na głowie dwie histeryczki, które boją się własnego cienia.

   Z oburzenia miałam ochotę go zdzielić, ale wtedy do moich uszu dotarło... właściwie to nic. Nagle wszędzie było strasznie cicho, nawet wiatr ucichł. Zdezorientowana rozejrzałam się w kółko i dostrzegłam ślepia jakichś zwierząt wpatrzone w nas zza granicy lasu. Patrzyły na nas tak jakbyśmy byli łatwą zdobyczą albo śniadaniem, które samo przyszło.

   Głośno przełknęłam ślinę i razem z Niną przyskoczyłyśmy do Emila, któremu również zbladła mina. Chyba nie spodziewał, że zostaniemy otoczeni przez dzikie żądne jedzenia - w naszej obecnej niezwykle smakowitej postaci - które jak na razie jest po nie tej stronie, gdzie powinno. Najbardziej przerażające było, jednak to, że w końcu orchidee mogą się skończyć, a wtedy zostaniemy najprawdopodobniej pożarci przez wygłodniałe zwierzęta bez krzty przyzwoitości. Normalnie marzyłam o takiej śmierci! 

   Zaczęłam czkać akurat w momencie kiedy Ratero chciał się ruszyć, aby jakoś zapomnieć o tych ślepiach łapczywie wpatrzonych w naszą trójkę... O przepraszam! W naszą szóstkę. Nina aż drgnęła przestraszona, gdyż zapewne nie spodziewała się takiej reakcji z mojej strony.

- Ach, bo ty jeszcze o tym nie wiesz! - Emil uradowany jak małe dziecko przyjrzał się swojej siostrze. - Już śpieszę z tłumaczeniem o co chodzi z czkawką Dalii! Otóż kiedy Dalia czka oznacza to, że czuje się zagrożona. To idealny system alarmowy, aczkolwiek nie do końca działający tak jak powinien. Dlaczego? Bo nie ostrzega nas wcześniej!

    Przymknęłam oczy zdegustowana jego ostatnimi zdaniami. Miałam tego już po dziurki w nosie, a w szczególności jego dowcipów. Dość wstrętnych dowcipów zważywszy na to, że tego mojego "talentu" w ogóle nie kontroluję. To się po prostu dzieje, kiedy się stresuję i nic na to nie poradzę. Jedno, jednak jest pewne dotąd nikt się z tego w tak oczywisty sposób nie naśmiewał. Widać kiedyś musiał być ten pierwszy raz.

    Prychając głośno - to był naprawdę wielki wyczyn! - ruszyłam przed nim na wprost. Słońce grzało mi prawą część twarzy, ale miałam to głęboko gdzieś. Byłam tak zła na Emila, że poszłam dokładnie w tę stronę, w którą powinnam. Przyznam, iż zaskoczenie mężczyzny dodało mi tylko pewności siebie.

***********

- Jestem taaaka głodna! - jęknęłam, razem z Niną idąc przynajmniej pięć metrów za końmi, które z kolei były dwa metry za Emilem.

- To zapytaj te bestie czy mają coś przeciwko twojej prośbie o jedzenie - rzucił Ratero przez ramię.

- Jesteś okropny! - krzyknęłam - Proszę cię tylko o to, żebyśmy się na chwilę zatrzymali i coś zjedli, a nie o jakieś bzdety!

- Pić! - dodała Nina ledwo utrzymując moje wolne tempo. - Nie zatrzymywaliśmy się od pięciu godzin... jestem zmęczona.

    W końcu siadłyśmy ciężko na ziemi, patrząc obojętnie na nadal idącego (rześko!) Emila, który najwidoczniej miał zamiar zostawić nas same. Głodne! Trzeba być okrutnym tyranem, by pozwalać na głodowanie swojej siostrze oraz towarzyszce podróży, która ma zamiar później mu za to podziękować w formie pieniężnej. Ale nie zapłaci, gdyż zginie z głodu na polu orchidei. W sumie jeśli się tak zastanowić to przynajmniej będzie się ładnie wyglądać wśród tych przepięknych kwiatów więc mogłabym nawet wybaczyć Emilowi to jawne zaniedbanie swoich obowiązków. 

- Położyłabym się - szepnęła Nina i padła na plecy.

   Poszłam w jej ślady tylko dlatego że moje plecy wraz z nogami krzyczały z bólu. Ach, nie! One wyły. Miałam serdecznie dość tego chodzenia. Przecież mamy konie, prawda? Bylibyśmy dużo wcześniej, gdybyśmy ich użyli do jechania, a nie do tego, aby nosiły tylko nasze rzeczy tym bardziej że wyglądały na tyle silne, by udźwignąć również i nas.

- Najchętniej położyłabym się spać - wyznałam - najlepiej na czymś miękkim. I z pełnym żołądkiem.

- Marzenie ściętej głowy.

- Nie prawda! - oznajmił ktoś radośnie.

   Błyskawicznie otworzyłyśmy oczy i wrzasnęłyśmy jak opętane widząc jakiegoś obcego mężczyznę... a nie było ich aż trzech! Zaczęłyśmy się powoli cofać aż wpadłam plecami na tors Emila. Ten schował nas za siebie wrogo patrząc na tamtych trzech.

   Byli ciemnoskórzy, mieli jasnobrązowe włosy i jeśli miałabym je do czegoś porównać byłaby to ewidentnie mleczna czekolada. Ich kawowe oczy były na wpół pogodne, a na wpół zmęczone albo ciężką wędrówką albo ciężkimi przeżyciami podczas niej. Na to drugie wskazywały podarte, gdzieniegdzie połatane niezdarnie ubrania. Dopiero po takich oględzinach zauważyłam, że ten, który do nas przemówił musiał mieć co najwyżej trzydzieści lat, zaś dwoje pozostałych... Chwila! Czyżby ten dwudziestokilkuletni facet opierał się całym ciężarem ciała na piętnastolatku? Zdecydowanie tak!

   Najgorsze moje spostrzeżenie? Ten najstarszy i Emil wyglądali jakby się znali.

  I właśnie w tym momencie rozpętało się piekło. Emil wyciągnął coś z jednej z torb, a tamten drugi wyjął (miecz?) z pochwy. Obaj się na siebie rzucili jakby byli zdziczałymi zwierzętami. Miecz uderzał o miecz aż sypały się iskry. Poruszali się z wyrafinowaniem godnym dla wytrawnych żołnierzy.

   Niestety nie zdołałam powstrzymać Niny przed rzuceniem się w stronę walczących, przez co została uderzona łokciem w twarz. Krzyknęłam i skoczyłam w jej stronę widząc, iż tamci niczego nieświadomi szli właśnie w jej kierunku. Sama nie mogła się cofnąć, gdyż najwidoczniej przez siłę uderzenia straciła przytomność. 

    Zaciągnęłam Ninę na bezpieczną odległość - tuż przy grzecznie stojących koniach. Po czym znów skoczyłam w stronę walczących (teraz na pięści, ponieważ pogubili miecze). Złapałam pośpiesznie jeden z mieczy i mierząc to w jednego, to w drugiego czekałam aż sami się nadzieją. Nie musiałam długo prosić się o uwagę. Najpierw miecz dziabnął przybysza, który krzyknął, później Ratero - postąpił zupełnie tak samo jak ten drugi.

   Obaj cofnęli się, marszcząc brwi. Widziałam w ich oczach nieme pytanie: "To ty wiesz jak się posługiwać mieczem?". Nie, nie wiedziałam, ale oni nie byli tego świadomi, dlatego też zachowywałam się dokładnie tak jakbym doskonale zdawała sobie sprawę z posługiwania się tym narzędziem.

- Dalio, skarbie - Emil podszedł odrobinę od razu w niego wycelowałam. Uniósł ręce w wyrazie kapitulacji.

- Nie denerwuj mnie! Mam po dziurki w nosie o co wam dwóm chodzi, ale przez waszą bójkę ucierpiała Nina wobec czego, obaj poniesiecie tego konsekwencje. Cholera jakie to ciężkie - jęknęłam, ręce zaczęły mi w niekontrolowany sposób dygotać. - Do tego mamy jeszcze rannego, który nie wygląda najlepiej - opuściłam miecz. - Później możecie się pobawić, ale z dala od nas wszystkich. Na co czekacie?! Trzeba rozbić obozowisko, obudzić Ninę i zająć się rannym!

   Jak jeden mąż przystąpili do rozbijania naszego tymczasowego domu. W tym czasie podeszłam do nastolatki, którą wystarczyło poklepać po policzkach, aby wstała z jękiem bólu. Chwyciła się policzka - robiącego się już lekko wypukły i fioletowawy.

- Wiesz może jak pomóc rannemu? - zapytałam szeptem.

   Dziewczyna powędrowała wzrokiem w stronę nastoletniego chłopaka, na którego twarzy perlił się pot. Wysiłek musiał dawać mu się we znaki. Nawet bardzo zważywszy na to w jaki sposób marszczy czoło.

- Przygotujcie ognisko! - krzyknęła Nina i pośpiesznie wstała.

   Ruszyłam za nią do chłopaka, który zdawał się bać dwóch wkurzonych kobiet (zapewne trzynastolatka wyglądała na tak samo złą bójką jak ja), mimo to stał wytrwale w miejscu. Co więcej kiedy rozkazałyśmy położyć rannego na posłaniu przy ognisku - zrobił to bez najmniejszego sprzeciwu.

- Nie mamy lekarstw - oznajmiła mi cichutko dziewczyna kiedy mężczyźni odsunęli się od nas pod groźbą mojego nienawistnego spojrzenia. - Jak możemy go wyleczyć bez chociażby bandaża? - popatrzyła na mnie bezradnie swoimi wielkimi niebieskimi oczyma.

- Znajdź rany, ja coś wymyślę - zmarszczyłam w skupieniu brwi. - Najpierw jednak zwiążmy włosy. Musimy dać im przynajmniej nadzieję, że uda się nam go wyleczyć. Może w tym czasie coś wymyślimy?

   Nina pokiwała głową, a ja wstałam i zaciągnęłam Emila na stronę. Miał przeciętą dolną wargę oraz policzek, ale nie wyglądało to groźnie wobec czego przestałam się martwić jego stanem zdrowia. Zasłużył sobie na przynajmniej ranę w ramieniu.

- Mamy coś co może mu pomóc? - zapytałam, pozwoliłam mu zasłonić nas przez duże ciała koni.

- Za późno - pokręcił głową. - Ten chłopak już nie żyje.

- Ale czy możemy mu jakoś pomóc? Uśmierzyć ból czy coś? - nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że tamten człowiek tak po prostu umrze.

- Jest coś, ale... - zrobił dramatyczną pauzę - ...to mi się w żaden sposób nie opłaca.

- Naprawdę? Myślisz o sobie w takiej chwili?

- Każda chwila jest dobra, aby myśleć o swoich potrzebach - przybliżył się. - Za całusa mogę spróbować go odratować. Więc jak? Położywszy na szali całusa za ludzkie życie...

   Przerwałam mu łapiąc go za fraki, aby do siebie przyciągnąć. Wolałam nawet nie myśleć ile to razy już złamałam postanowienia narzeczeństwa (nawet pomijając oddanie pierścionka zaręczynowego). Pocałowałam go mocno i odepchnęłam. Stał mrugając przynajmniej przez pół minuty.

- Okej - sapnął. - Cena warta ratowania tamtego nic niewartego życia.

   Zakasał rękawy i ruszył w stronę ogniska. Po kilkunastu krokach spojrzał przez ramię.

- Na co czekasz? Musisz mi pomóc! Przecież Ninie puchnie policzek przez co nie będzie dobrze widzieć, a potrzebna mi dodatkowa para rąk - zamachał do mnie.

***********

     Mężczyzny co prawda nie dało się uratować, ale przynajmniej dzięki kojącemu działaniu orchidei (kto, by pomyślał, że w moim świecie orchidee mają takie właściwości? I potrafi usunąć siniaka Niny?) uśmierzyliśmy ból. Przybysze wykopali dziurę w ziemi, następnie ze wszystkimi honorami wrzucili do grobu ciało towarzysza. Razem z Niną odśpiewałyśmy pogrzebowe pieśni, dzięki czemu mężczyźni byli nam wdzięczni.

   Nastolatka przytuliła się do mnie wyraźnie nie zgadzając z tym, że nie dało się uratować ludzkiego istnienia. Ale przecież to nie nam sądzić kto zostanie na ziemi, a kto nie.

- Zrobiliśmy wszystko co mogliśmy - powiedział cicho Emil, który objął mnie dziarsko ramieniem. Mimo to wyglądał podobnie jak siostra. - Przynajmniej nie cierpiał.

   I zamiast się powstrzymać pocałował nas dwie w policzki (mnie dodatkowo klepnął w tyłek!) i podszedł do przybyszy. Zapowiadała się kolejna bójka, ale tej postanowiłam nie przerywać. Jak się zabiją to przynajmniej możemy poprosić piętnastolatka o pomoc, prawda?


    Mam nadzieję, że rozdział podobał się Wam:) Dziękuję za gwiazdki oraz komentarze, dzięki nim wiem jak bardzo ta opowieść przypadła Wam spodobała. Następny rozdział 09.06.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top