8. Chcesz mnie zabić?

Rebel.

Biegłam przed siebie, kurczowo trzymając dłoń chłopaka. Czułam, że nie mogę go puścić, bo by się zgubił. Znów czułam się odpowiedzialna za kolejną osobę, nie jestem pewna czy tego chciałam. Czułam każdy mięsień napinający się przez wysiłek, moje przepalone płuca płonęły ogniem; czułam, że żyje. Kilka kroków przed nami jak jeden mąż biegli moi Rebelianci; zwarci i zawsze gotowi.

Delikatny, ale zadziorny uśmiech wpełzł mi na twarz, gdy widziałam ich tam razem, tak bardzo zgranych, szczęśliwych i wolnych.

Jim szarpnął czarnowłosą za ramię, żeby skręciła w prawo za jeden z pobliskich sklepów. Dobiegliśmy do nich a oni stali i łapali oddech. Rose i Cass opierały ręce na kolanach i brały szybkie wdechy, jakby miały być ich ostatnimi, no cóż miały najgorszą kondycję z nas wszystkich. Puściłam rękę Michael 'a i spojrzałam na niego z uśmiechem, nie wiem na co liczyłam, ale na pewno nie na to. Chłopak stał wyprostowany i rozbieganym wzrokiem przyglądał się każdemu z nas, jednak co najlepsze nie wyglądał na ani trochę zmęczonego. Widziałam w jego oczach, coś czego nie było u żadnego z nas. Tą ciekawość otaczającego nas świata, chęć nowych doznań. Dla nas to była przygoda jak każda inna, ten zapał dawno ten zapał dawno zmalał. Ten niebezpieczny błysk w szmaragdowych tęczówkach był czymś nowym, czymś wartym poznania.

- Mogę wiedzieć co wy robicie? - zapytał Mike.

- Szukamy skarbów. - rzucił sarkastycznie Jim. - A jak Ci się wydaje? - dodał.

- Na pewno coś nielegalnego i niebezpiecznego. - zauważył.

- Holmes się znalazł. - przewróciłam oczami.

Ruda razem z murzynką parsknęły rozbawione i spojrzały na mnie z niedowierzaniem, jedynie machnęłam na nie ręką i zwróciłam się do bruneta:

- Chciałeś zobaczyć jak żyje. - stwierdziłam. - Nikt nie obiecywał, że będzie zabawnie i bezpiecznie. - sprostowałam.

Chłopak jedynie spojrzał na mnie trochę przestraszonym, ale i zaciekawionym wzrokiem. Ta mieszanka wydawała się nawet zabawna. Wiedziałam gdzie ich prowadzę, równie dobrze wiedziałam jak nastraszyć Michael 'a. Może i byłam okropną osobą z socjopatycznym podejściem, ale nikt mu nie obiecywał, że będzie miło i grzecznie. Sam się w to wpakował, teraz niech żałuje.

Stara fabryka w środku małego lasu na obrzeżach Brighton była moim celem. Rozwalone ściany, odpadający tynk i niebezpieczne wejście na dach. Jedyne co dodawało temu miejscu uroku to zdobione graffiti ściany, każdy rysunek miał swoją historię, swoją wartość emocjonalną. Mój wzrok poleciał na blondyna, dostrzegłam ten jego błysk w oku, który pojawiał się tylko kiedy ten miał plan idealny, czyli będzie zabawnie. Angel stała u mojego boku, ze znudzoną miną bawiła się kolczykiem w wardze. Rose i Cass cicho rozmawiały między sobą, cóż się dziwić obie były blisko. A Harris stał wpatrzony w budynek przed nami, jego szmaragdowe oczy błyszczały podekscytowaniem, zobaczymy na jak długo(...)

Jako pierwsza ruszyłam pewnym siebie krokiem w stronę drzwi, a raczej miejsca gdzie się znajdowały. Gestem ręki ponagliłam resztę, a oni wszyscy ruszyli w moje ślady, może jednak prawie wszyscy. Mike stał nadal w tym samym miejscu i z otwartą buzią patrzył to na mnie to na budynek za mną.

- Potrzebujesz pisemnego zaproszenia? - zapytałam oschle, a jednak brew powędrował mi do góry.

- Zamierzacie tam wejść? - zapytał, a jego głos lekko zadrżał.

- Nie, oczywiście, że nie. - parsknęłam. - Przyszliśmy oglądać widoki. - dodałam chamsko.

Brunet utkwił we mnie przerażone spojrzenie, a ja tylko patrzyłam na niego z zadowolonym uśmiechem. Postanowiłam olać go po całości i ruszyłam do budynku z Angel u boku. Weszłam po zniszczonych betonowych schodach i zatrzymałam się w wejściu, odrzucając go spojrzeniem.

- Jak teraz stchórzysz umowa będzie nieważna. - powiedziałam obojętnie.

Jim, Cass i Rose byli krok za nami, a chłopak nadal stał tam gdzie wcześniej. Nie obchodziło mnie to, bynajmniej nie tak bardzo jak powinno. Weszłam do budynku, ramię w ramię z Angel, a nasze ciężkie kroki spowodowane glanami rozniosły się po pustym wnętrzu. Wszędzie leżało pełno rozbitych butelek po alkoholu, zniszczona kanapa stała w rogu pod resztkami ściany, to miejsce miało swój urok; nie ważne gdzie, ważne z kim. Ruszyliśmy na schody, które wyglądały jak wyjęte z taniego horroru, gdzieniegdzie odpadał kawał i jestem prawie pewna, że gdzieś w rogu mignął mi szczur. Za plecami Jim dyskutował z Cass na temat, który mnie nie interesował, Rose szła cicho obok nie wtrącając się. Angel lekko uderzyła mnie łokciem w żebra, o ile ,,lekko" można nazwać prawdopodobne złamanie. Zgromiłam dziewczynę wzrokiem, a ta tylko przewróciła oczami i kiwnęła głową do tyłu.

- Nasz cykor jednak się zdecydował. - szepnęła, jednak na tyle głośno, żebym tylko ja ją usłyszała.

Zerknęłam delikatnie do tyłu i faktycznie, chłopak szedł jakieś pięć metrów za nami, trochę niezgrabnie.

- A myślałam, że już mam go z głowy. - mruknęłam.

- Nie udawaj. - zaśmiała się. - Wiem, że sprawia Ci przyjemność patrzenie jak sra w gacie. - dodała już ciszej.

- Może. - uśmiechnęłam się lekko.

To nie tak, że sprawia mi przyjemność patrzenie na strach innych, że mnie to bawi i lubię to. Dobra, tak właśnie jest. Czy czyni mnie to złym człowiekiem? Może.

Wdrapanie się na czwarte piętro wcale nie było łatwym wyzwaniem. Schody w wielu miejscach były bardzo niestabilne, albo nie było ich wcale. Jim co jakiś czas pomagał przejść Cass i Rose, o dziwo Michael szedł za nami bez słowa i radził sobie nawet dobrze.

Na dworze mimo godziny szesnastej było już ciemno, zima ma swoje uroki. Na niebie nie było nic poza księżycem, który był naszym jedynym źródłem światła, to dawało jeszcze lepszy efekt. Słyszałam gdzieś z boku szczękanie zębów, prawdopodobnie Rose i ciche chichoty Angel i Jim'a. Przeleciałam spojrzeniem przez wszystkich i dostrzegłam Mike'a nadal stojącego obok wejścia na dach.

- Na odwagę? - zapytałam towarzystwo.

- Jak potrzebujesz Rebel. - powiedział blondyn wyjmując z plecaka litr wódki.

- Myślałam o tobie. - zripostowałam.

- Jestem odważniejszy od ciebie. - fuknął chłopak. - Jestem mężczyzną.

- Odwaga i głupota to często jedno i to samo. - stwierdziła czarnowłosa i wygodnie usadowiła się na zimnej powierzchni. - Od ciebie blondynko na kilometr bije głupotą. - zaśmiała się.

Nie skomentowałam jej słów tylko usiadłam obok i oparłam się o jej chude ramię. Nadal obrażony chłopak usiadł obok, tak samo jak dziewczyny, ale brunet nadal nie ruszył się z miejsca.

- Powiedzcie mu coś, bo nie ręczę za siebie. - stwierdziłam.

Poczułam jak Angel bierze głęboki oddech, a zaraz potem rozbrzmiał jej damski ale stanowczy i chłodny głos.

- Maminsynku mam Ci narysować mapę, czy sam tu dotrzesz?

Harris szybkim krokiem zbliżył się do nas i nie pewnie usiadł na wolnym miejscu w kółku, obok Rose, naprzeciwko mnie.

- Jesteśmy wszyscy, gratulacje. - zaśmiałam się.

Jim wyjął sześć metalowych kieliszków i postawił przed każdym. Po czym wyciągnął w moim kierunku butelkę i uśmiechnął się szyderczo.

- Honory należą do przywódczyni. - odezwał się poważnie.

Bez słowa wzięłam od niego alkohol i polałam każdemu, nie było sensu kłócić się z głupszym. Wszyscy sięgnęli od razu po swoje napoje, tylko nie Mike. Spojrzałam na niego z uniesionymi wysoko brwiami, a potem wskazałam na kieliszek przed nim, natychmiast zrozumiał niemy przekaz.

- Za odwagę. - krzyknął donośnie blondyn i przechylił swój kieliszek pijąc całość od razu.

- Za twoją głupotę. - parsknęłam i powtórzyłam czynność, a za mną reszta.

Widziałam jak brunet się krzywi, na sam zapach. Czyżby to pierwszy raz kiedy pije procenty? Jak pierwszy to i najlepszy. Po chwili rozwinęła się lekka rozmowa, gdzie blondyn tłumaczył brunetowi na czym polega zabawa. Nic prostszego, każdy po kolei wykonuje zadanie wybrane przez resztę, przed pijąc kieliszek. I szybko się upijasz i dobrze bawisz. Całkiem łatwe.

Zadania leciały spokojnie, zawsze zaczynamy od prostych rzeczy. Jim musiał zawisnąć na dwie minuty na pręcie który wystawał ze ściany budynku i utrzymać się tak aby nie spaść. Cass jako na najmniej doświadczona musiała zrobić Angel malinkę na szczęce. Teraz kolej Mike, będzie zabawnie.

- Młody, co by Ci tu wymyślić. - zastanawiał się głośno Jim, drapiąc się po karku z zadziornym uśmiechem.

- Niech zejdzie po cegłach na niższe piętro. - powiedziała obojętnie Angel.

- Chcesz mnie zabić? - wyrwało się Michael 'owi, jego głos zadrżał ze strachu.

- Może. - odparła.

W duchu zaśmiałam się na ten idiotyczny pomysł, ale udawałam niewzruszoną. Niech się boi. Na tym właśnie polega bycie Rebeliantem. Pokonujesz swój własny strach.

- Na co czekasz? - zapytałam chłopaka z kpiącym uśmiechem.

- Nie zrobię tego. -odpowiedział przerażony. - Życie mi nie zbrzydło. - dodał.

- To tchórz. - stwierdziłam. - Dajcie coś prostego. - dodałam.

- To rozbierz się do bielizny. - zaproponował Jim.

- Jest zima. - przypomniał chłopak.

- Przyznaj się od razu, że się wstydzisz. - walnął blondyn.

Chłopak z grobową miną wstał i zaczął ściągać rzeczy.

- Nie mam czego. - mruknął i zdjął koszulkę którą miał pod koszulą.

Mało powiedziane, że zapierało dech w piersi, ten fajtłapowaty chłopczyna miał idealne mięśnie brzucha. Angel zaczęła się historycznie śmiać, a murzynka spojrzała zdziwiona na mnie, a następnie na Cass.

- Och Jimmy, to ty możesz się wstydzić. - wydusiła między śmiechem czarnowłosa.

Chłopak burknął coś nie zrozumiale i oparł się o ramię Rose, teraz moja kolej. A ja jestem zdolna do wszystkiego.

- Nie mam pomysłu. - stwierdził obrażony chłopak.

- Niech zrobi to co miał zrobić nowy na początku. - powiedziała Angel.

Cass, Rose i Mike spojrzeli na mnie szeroko otwartymi oczami, na co ja tylko wzruszyłam ramionami i ruszyłam w stronę zejścia, gdzie cegły były idealnie ułożone, żeby po nich schodzić. Nie żebym nigdy tego nie robiła, nie koniecznie wszyscy musieli o tym wiedzieć.

- Ej, ja żartowałam. - powiedziała Angel chwytając mnie za ramię.

- Ale ja nie. - odpowiedziałam i ruszyłam dalej.

Stanęłam na końcu dachu i spojrzałam w dół, kochałam wysokość. Z tej perspektywy wszystko wydawało się takie małe, nic nieznaczące. Odwróciłam się tyłem do lasu i podparłam rękoma o krawędź, powoli spuszczając nogi. W tle słyszałam rozmowę przyjaciół, którzy szli w moja stronę.

Na przodzie stali chłopacy, Jim z lekkim szokiem na twarzy, a brunet z lękiem i czymś jeszcze w oczach, z czymś czego nie umiałam rozpoznać.

- Masz skłonności samobójcze? - zapytał Mike.

- Może. - odpowiedziałam.

Zawiesiłam cały ciężar ciała na rękach, nogami szukając podparcia, kiedy nie znalazłam go przez jak mi się wydawało dłuższą chwilę napięłam wszystkie mięśnie; nie mogłam spaść. Na pewno nie na ich oczach. Nagle wyczułam małą dziurę, idealną na moją nogę. Zaczęłam schodzić niżej. Było słychać tylko przyspieszone oddechy dziewczyn i Mike, ocieranie się butów o mur i drobne jego elementy spadające po ścianie. Poczułam jak kawałek betonu ucieka mi spod stóp, a moja noga spada razem z nim. Z całych sił zacisnęłam zęby, żeby nie pisnąć i przeniosłam cały ciężar na ręce. Już nie słyszałam niczego poza własnym sercem. Panicznie zaczęłam szukać jakiejkolwiek luki w ścianie, byłam za nisko, żeby mogli mnie wciągnąć z powrotem i za wysoko, żeby skakać.

Przez moje myśli przebiegła jedna myśl: mogę umrzeć, za raz mogę spaść i umrzeć. Nie. Nie umrę w taki sposób, nie ma mowy. Każda sekunda wydawała się wiecznością, czułam pot który spływał mi po karku i nosie, drżenie rąk i walenie serca. Musiałam się uspokoić. Zamknęłam oczy i starałam się myśleć o miłych chwilach. Działa - pomyślałam. Zaczęłam oddychać miarowo i w końcu znalazłam upragnioną podporę. Dalej zeszłam ostrożnie. Miałam racje; odwaga i głupota nie różnią się tak bardzo. Głupotą jest ryzykowanie życia bez potrzeby, odwagą jest ryzykowanie życia żeby ratować inne. A ja byłam głupia(...)

________________________

Może jakieś komentarze?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top